Читать книгу Coś mocniejszego - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 5

Wygadany, obyty, obdarzony bystrą inteligencją...

Оглавление

Przed Państwem następna prozatorska książka Rafała A. Ziemkiewicza. Oto kolejny zbiór opowiadań bezkompromisowego komentatora radiowego, telewizyjnego i prasowego, znanego z ciętych diagnoz i celnego pióra. Znajdziemy tu wybór tekstów z ostatniego ćwierćwiecza. Wszystkie przynajmniej po trosze dotyczą Polski i wszystkie sięgają po elementy science fiction, horroru, fantasy.

Czy fakt, że jeden z bardziej wymownych komentatorów naszej rzeczywistości próbuje ją diagnozować, używając języka fantastyki, miałby źle świadczyć o tej rzeczywistości, o przejrzystości jej mechanizmów, o jakości dominujących w niej dyskursów – tego wolę nie przesądzać. Po język wyobraźni sięgają autorzy żyjący w krajach bardziej od naszego, jak by to powiedział Rafał, normalnych. Ale fakt, że fantastyka pozostaje atrakcyjnym środkiem wyrazu dla publicysty mającego gdzie i umiejącego się wypowiedzieć, na pewno dobrze świadczy właśnie o fantastyce.

To już druga próba dołączenia tekstu Parowskiego do książki Rafała A. Ziemkiewicza. Pierwsza miała miejsce wiosną ’84, kiedy pisałem dla Marka Nowowiejskiego z wydawnictwa Alfa posłowie do debiutanckiego tomiku Rafała „Władca szczurów”. Miesiąc, dwa wcześniej skończyłem szkic „Kilkunastu Hamletów” i moja pokoleniowa teoria fantastyki polskiej wyglądała na gotową. A tym samym dwudziestoletni Rafał ze zbiorkiem, w którym był i kosmos, i klasyczna, techniczna SF, ale też znakomite literacko miniatury oraz młodzieńcze, lecz gorące emocje polityczne i trochę rzetelnych cudowności nowego paradygmatu... pasował jak ulał na nominalnego (i faktycznego) lidera startującej czwartej generacji.

Rafał posłowie zaakceptował bez zastrzeżeń. Niestety, nie zdobyło ono uznania Nowowiejskiego, może ze względów cenzuralnych, i Marek tekstu nie kupił. Bez namysłu przerzuciłem teorię do innego posłowia, zamykającego pokonkursowy zbiorek „Fantastyki” „Trzecia Brama” (tam też się nadawała), a wiosną ’85 pokazałem rozszerzoną wersję posłowia w miesięczniku. To już Rafałowi podobało się mniej, ostro z tekstem polemizował, a generacyjne podejście do fantastyki zwalczał od tego momentu jako fałszywe. Rzeczywiście, może na jego miejscu też czułbym się trochę wykiwany.

Opowiadam tę historię dla porządku, żeby było wiadomo, że to Marek Nowowiejski stanął na początku serii naszych sporów, trwających ponad dwie dekady. Sam z drżeniem wstępuję po dwudziestu dwu latach do innej przecie literackiej rzeki – Polska i jej fantastyka parokrotnie się od tamtego czasu zmieniły, Rafał z gniewnego debiutanta stał się pisarzem i publicystą z pierwszej linii. Może więc i ja z moim posłowiem nie utonę.

Na czym polega zmiana? W momencie oddawania maszynopisu książki do Alfy był Ziemkiewicz dziewiętnastolatkiem, członkiem warszawskiej grupy TRUST, jednym z ciekawszych i płodniejszych autorów czwartej generacji. Otrząsając się z gatunkowych automatyzmów i dopracowując własnego głosu, odsłaniał przed czytelnikami drapieżne wizje skrachowanych społeczeństw, zalud­nionych przez zakłamanych pilotów, dwuznacz­nych detektywów, okrutnych dzieciaków, cyni­cznych polityków, skretyniałych policjantów i wojskowych. Rozwijał Ziemkiewicz tę wizję świata, którą przynosiły powieści Zajdla, Wnuka-Lipińskiego, Oramusa. Ale robił to bardziej hałaśliwie, w większym stopniu niż tamci zapożyczając się w skarbnicy gatun­ku. Stłoczył w swej prozie wątki i elementy goto­we, takie jak kosmiczne miasta, uczłowieczone roboty, myślące komnaty, odmóżdżające neurologiczne ope­racje, zdradzone rewolucje, policyjne intrygi, wędrówki dusz, wielkie role zagrane wbrew woli... Po prostu oni pi­sali u schyłku spokojniejszych lat siedemdziesiątych, Ziemkiewicz odreagowywał doświad­czenia następnej dekady.

Pracując nad „Władcą szczurów”, miał młody autor z tyłu głowy entuzjazm szesnastomiesięcznego karnawału wolności i gorycz nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. A kiedy pisał, to wiatr od okna przynosił smród gazów łzawiących, którymi władza ludowa tłumiła kolejne rocznice Sierpnia ’80. Natomiast zza pleców zaglądał mu w tekst milczący wspólnik, towarzysz cenzor. Albo jego sługa i poddany, lękliwy redaktor. Oto mentalne, formalne, ideowe i gatunkowe... ograniczniki ówczesnej – naszej i Rafałowej – prozy.

4 czerwca 1989 roku praktycznie wszystko się zmieniło. I trzeba przyznać, że w nowej Polsce to Rafał A. Ziemkiewicz pozbierał się najprędzej. Okazał się pionierem nowoczesnej fantastyki socjologicznej (politycznej) wolnościowego etapu. Marek Oramus pożegnał komunę klasyczną, inwazyjną, aluzyjną powieścią „Dzień drogi do Meorii”, sygnalizując, że cudem odzyskana wolność może się okazać trudnym wyzwaniem. Ale to Ziemkiewicz w serii brawurowych nowel („Szosa na Zaleszczyki”, „Jawnogrzesznica”, „Źródło bez wody”, „Pajęczyna”, „Pięknie jest w dolinie”, „Czerwone dywany, odmierzony krok”, „Śpiąca Królewna”) począł wymierzać fantastyczną sprawiedliwość Trzeciej Rzeczpospolitej. W miejsce fantastyki konwencji zaproponował fantastykę niepseudonimowanej już rzeczywistości i... polskich nazwisk.

Pokazywał, jak w kraju i świecie wyjętym z zimnowojennej lodówki ożywają stare demonizmy i interesy, krzyżują się wpływy i naciski. Zwiastował fenomen także polskiego, agresywnego feminizmu, zapowiadał zupełnie nowe kłopoty Kościoła ze społeczeństwem i samym sobą, przewidywał agresywnych, populistycznych polityków i ogłupiające, wrogie wszelkim ideom mechanizmy politycznej poprawności w kraju i we wspólnocie europejskiej. Wreszcie – spierał się z jedynie słusznym pomysłem na Polskę lansowanym przez charyzmatycznego dziennikarza z pewnego medialnego koncernu, onegdajszego opozycjonistę, który mianem „człowieka honoru” począł obdarzać najmniej odpowiednie osoby. Coraz mniej w tej prozie fantastycznych rekwizytów, coraz więcej współczesnych problemów i nowoczesnego, systemowego spojrzenia na świat w wielkiej przemianie. W przeciwieństwie do Zajdla, którego wyobraźnię, odwagę i uczciwość ograniczała jednak oprócz cenzury także szarość i banalność (mała stabilizacja) komunistycznego wyzwania – opisywał świat bujniejszy i na pewno groźniejszy, w którym więcej od nas zależy. Wszystko jest tu do wygrania i przegrania. Ale – to stała nuta u Ziemkiewicza – nie stajemy na wysokości zadania.

Może to jest dopiero fantastyka stricte polityczna, a nie jedynie antytotalitarna – pisałem o tym już w 1992 roku, w biogramie towarzyszącym klasycznemu jeszcze opowiadaniu Rafała „Helas III” , w antologii „Co większe muchy”. Rafał umiał patrzeć i znalazł klucz, na początku lat dziewięćdziesiątych pobawił się trochę w politykę, pojechał w świat, wrócił, zaczął porównywać i uprawiać prozę o naprawdę poważnym ciężarze gatunkowym. A że mieliśmy już wówczas za sobą parę sporów, w których grał ostro i boleśnie, zauważałem też w owej notce, bardziej diagnozyjnie niż złośliwie: Im trudniej wytrzymać z nim jako człowiekiem, tym lepiej się go czyta. Poplątany charakter i brak umiaru służą jego prozie. Ziemkiewicz, sam awanturnik, ma dobre wyczucie międzyludzkich konfliktów i ekstremizmów (zresztą globalnych także), stąd podobnie jak Oramus wnosi do polskiej prozy fantastycznej rogatą osobowość, która szarpie się ze sobą i światem. Nie podam kolejnych nazwisk, ale dotyczy to chyba paru innych autorów.

W dwu bodaj najlepszych fantastycznych książkach Rafała – powieści „Pieprzony los Kataryniarza” i zbiorze opowiadań „Czerwone dywany, odmierzony krok” – dominuje ton pełnego powagi badania, nawet patosu (patriotycznego, moralnego, religijnego). Chodzi o świat na krawędzi; utrzymanie ponownie zdobytej wolności i odzyskanie pamięci jest w nim kwestią odwagi i stale ponawianego wysiłku. W zbiorze prezentowanym obecnie, pominąwszy parę tekstów z rozdziału drugiego, „Czerwone dywany...”, mamy przede wszystkim hultajską zgrywę bądź gorzkie szyderstwo. Jedno i drugie jest bronią, jest retoryką słabych i pokonanych.

Zamiast klarownego obrazu nowej, dynamicznej rzeczywistości otwartych szans, jaki niesie jeszcze w tym tomie tekst „Pięknie jest w dolinie”, znajdujemy tu przede wszystkim interpretacje magiczne, fantastyczne, bajkowe. Manipulują nami szaleńcy, diabły, ziomkowie z innego czasu albo obcy. Manipulacji poddają się nawet... aniołowie. Także z symulacji komputerowych wynika, że jest źle i idzie ku jeszcze gorszemu. Polska stacza się w przepaść. Z kolei cały rozdział trzeci, „Szybki montaż”, poświęcony jest różnym formom umierania. Bądź odzyskiwaniu pamięci o pomordowanych – niepomszczonych dotąd i nieopłakanych jak należy.

Ziemkiewicz, medialne dziecko szczęścia i człowiek literackiego sukcesu, montuje swą najnowszą książkę jako zapis ukazanego z różnych punktów widzenia procesu porażki. Jeśli ktoś lub coś może na nią zaradzić... to tylko dżinn, duch ze szkatuły wydobytej przez polskich wojskowych i kombinatorów z piasków na bezdrożach Iraku. Albo elektroniczna gotówka potraktowana tu jako forma wirtualnego życia, która może zagrać po stronie twórczych jednostek przeciw kanciarzom i pozorantom. Albo rządowy samogon pędzony przez występującą w tomie gościnnie postać Jakuba Wędrowycza, stworzoną przez Andrzeja Pilipiuka. Słaba nadzieja... Bo ludzie złożyli już broń, stracili czujność i wolnościowy zapał, sprzedali się za niewiele warte frukta, poddali woli cynicznych i niegodnych przewodników stada. W istocie dokonało się, nie chcę przesądzać, że już nic nie da się zrobić, ale – znowu wszystko jest do zrobienia. Ćwierć wieku po starcie autor znalazł się w tym samym punkcie i znowu, jak wtedy, najwięcej oparcia w sporze z rzeczywistością znajduje w fantastycznych gadżetach.

Dla Boba Fosse’a życie jest kabaretem, dla Szekspira – teatrem. Dla Ziemkiewicza w tym tomie bywa gmachem (telewizji), siedzibą „Gazety” (tu „Narodowej”, czyli „Polskiej”), wernisażem bądź promocją z wyszynkiem, podczas której błaźnią się sprawiedliwie wielcy i maluczcy naszego świata. To znaczy politycy, artyści, dziennikarze – przedstawiciele szeroko rozumianego Salonu.

Rafał, choć dostał się na pokoje, jest z tym towarzystwem w sporze od zawsze. W Salonie uciera się obowiązujące opinie, egoistycznie ustala cele – wyznacza tych, których będzie się lansować, których przemilczać, a którym ucierać nosa. Tych, którzy z definicji mają rację, i tych, którzy, żeby nie wiem co, zawsze zarobią na opinię nieumiejących zachować się jak trzeba. W dodatku Salon polityczny i artystyczny powstał w sposób sztuczny, jego liderzy nie zasłużyli na wyniesienie. Bajkowa, niosąca emocjonalną satysfakcję, ale i przerażenie symulacja komputerowa z opowiadania „Żadnych marzeń” pokazuje, jakie jest właściwe miejsce liderów naszych dzisiejszych elit. Linie genealogiczne bohaterów naprawdę zasłużonych dla Rzeczpospolitej zostały dramatycznie zerwane gdzieś w masowych grobach w Katyniu albo pod Węgorzewem („Godzina przed świtem”). Groby pomordowanych z identycznych pobudek ideowych odkrywa Ziemkiewicz w Wietnamie – jego postaci z polskim rodowodem muszą oprzeć się naprawdę silnej diabelskiej pokusie, by nie zataić prawdy o autorstwie zbrodni („Tańczący mnich”).

Dziennikarskiej profesji Ziemkiewicza zawdzięczamy bohatera besserwissera lądującego w różnych rzeczywistościach. Oprócz sarkastycznie ukazanych salonów niezły jest także w tej książce zgryźliwy obraz zdemoralizowanej, bo pozbawionej szans polskiej prowincji. Alter ego autora, redaktor Aleksandrowicz (wygadany, obyty, obdarzony bystrą inteligencją), identycznie jak Rafał, co jakiś czas wylatuje z pracy z powodu redukcji etatów albo nadmiernych ambicji i niewyparzonego języka. Tacy jak on są trudni do wytrzymania jako sojusznicy i nie do zniesienia jako przeciwnicy – wiem coś o jednym i drugim. Ale awanturnicy o trudnych charakterach, pozostający w ciągłym sporze ze światem to dobre medium do opisu nieznośnej rzeczywistości.

Awanturnicy i – fantaści. Ziemkiewicz, jak się rzekło, częściej niż na początku lat dziewięćdziesiątych sięga w tej książce po gatunkowe chwyty, po fantastyczne spiskowe teorie. Ponawia próby pewnych ujęć, daje dwa znakomite rodzajowe, militarne horrory – raz w scenerii jednostki wojskowej na Mazurach, dwa – w realiach wojny wietnamskiej; parokrotnie sięga po język metafizycznego cyberpunku, powraca w tomie wizja komputera jako symulatora i interpretatora rzeczywistości. Nie Rafała wina (raczej zasługa fantastyki), że tak dobrze pseudonimuje nasze spory ze światem, że rzeczywistość zachowuje się znów podług fantastycznych reguł i scenariuszy. I że w światku naszej prozy poza fantastami (dziennikarzy, zwłaszcza od afery Rywina, znalazłoby się trochę) właściwie nikomu nie chce się z nią szarpać na serio. Bo odwrotnie niż na przykład u Shuty’ego, brylującego w głównym nurcie, Ziemkiewicza niepokoi w Polsce nie nadmiar kapitalizmu i jego nieludzkich reguł – lecz fakt, że ów mechanizm zakłócają interesy, układy, przekręty zakorzenione jeszcze w PRL-u. I gry wciąż odradzających się zastępów nowych tandeciarzy.

Od roku mam filmowy felieton w tej samej co Rafał prawicowej, konserwatywnej „Gazecie Polskiej”. Ziemkiewicz wrócił tam, by się szarpać z rzeczywistością przedstawioną nie fantastycznie, w skali 1:1. Pracuje też w „Gazecie” Jarek Grzędowicz, współzałożyciel wspomnianej na początku literackiej grupy TRUST, która w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych prowadziła ze mną mocno zmistyfikowany spór o kształt polskiej fantastyki. Pisywał do „Gazety” Konrad T. Lewandowski, autor fantasta co się zowie, też rodem z TRUSTU, pozostający teraz z Ziemkiewiczem w idiotycznym sporze o plagiat. Rafał przywołuje go w jednym z opowiadań (nie powiem którym, niech sprawdzą Państwo sami) ironicznie, ale jednak z sentymentem.

Nie wszyscy fantaści są prawicowymi konserwatystami, choć właśnie często bywają. Przerobili w wyobraźni wszystkie rewolucyjne, postępowe procesy i... mają dość. Dlatego dekadami, kłócąc się i wojując z Ziemkiewiczem z powodów ambicjonalnych i charakterologicznych, tak często do siebie wracaliśmy. Strasznie wkurzał mnie jako człowiek, ale bardzo lubiłem jego prozę i nigdy jako recenzent tego nie ukrywałem. On zarzucał mi, że nie rozumiem fantastyki i ją fałszuję bądź wręcz jej szkodzę, ale w traktujących o fantastyce „Frajerach” z powagą przywołuje moje diagnozy i to w końcu on zaprosił mnie do napisania tego posłowia. Też trochę tak uważam, że byliśmy i jesteśmy na siebie skazani.

Zupełnie tego nie zrozumiał internauta, ironizując w Sieci, że oto dwaj najwięksi wrogowie i ideowi przeciwnicy spotkali się w „Gazecie Polskiej”, bo... kasa najważniejsza. Jacy wrogowie, jaka kasa? Jaka różnica poglądów? Ja mówiłem – fantastyka problemowa, Rafał wołał – rozrywkowa... Ale niech Państwo popatrzą, jaką prozę pisał i pisze. Kiedy młody pisarz (dziennikarz, krytyk, malarz, muzyk...) spiera się ze starym, jest w tym zawsze sporo komedii. Żeby nie było nieporozumień – dziś uważam, bo dawniej różnie bywało, że to obaj wyglądają wtedy zabawnie.

Maciej Parowski

kwiecień 2006

Coś mocniejszego

Подняться наверх