Читать книгу Rozmowa z Górą - Rafał Fronia - Страница 11
W drogę
ОглавлениеOdwaga i waleczność wróbli na peronie wrocławskiego dworca zadziwia mnie. Upuszczony przez nieuwagę okruszek sprowadza natychmiastowy atak szarego, czerwonodziobego kamikaze. Trzepot skrzydeł, zwinny unik, atak dziobka… i chodu. Następny okruszek rzuciłem już celowo, i kolejne, i w końcu kanapka ląduje w całości we wróblich dziobach, mnie zostały tylko warzywa i plasterek mięsa. Atak ustał równo z końcem chleba, one wiedzą, że już nic nie mam. Czekam na pociąg. Wieloetapowość i wielowątkowość podróży powodują, że zacierają się kanty czasu. Po dwóch dniach sam nie wiem, czy jadę już tydzień, czy miesiąc. A ta podróż to auto, potem pociąg, znów auto, samolot i kolejny samolot, terenowy autobus i jeep, a na koniec sześciodniowy spacer, a potem miesięczna wspinaczka. To mnie czeka w drodze ku Górze.
Góro, nadchodzę! Byłem grzeczny i zasłużyłem na prezent. Czy mi go dasz? Czy będziesz łaskawa? Nie zabrałem e-booka, jestem mądrzejszy niż wtedy, pod Lhotse, taką mam przynajmniej nadzieję. Towarzyszy mi papierowy tomik, właściwie kilka – nie dam się tak łatwo pozbawić życiodajnych literek. Pamiętam, jak zapakowawszy wtedy 1000 książek do jednego elektronicznego pudełka pocketbooka, ruszyłem w Himalaje. I co? I pierwszego wieczora w bazie, gdy przyszło do mesy kilkunastu głośnych Argentyńczyków, zgniotłem nogą od krzesła mój łącznik ze światem literatury. Człowiek (niekiedy) uczy się na błędach. Choć, parafrazując Kochanowskiego, człek i przed szkodą, i po szkodzie głupi – to o mnie właśnie.
U wróbli zachwyca mnie ich spryt. Są waleczne i niesamowicie spostrzegawcze, a do tego tak niepozorne
Bardzo wierzę w moc sprawczą słowa pisanego. To najprostsza, ale skuteczna broń do walki z czasem, która nie odbiera nam możliwości własnej interpretacji, jak choćby film czy zdjęcie. Lubię czytać, bez tego byłbym pusty. A pismo, słowo to najstarszy z przekazów. Egipski hieroglif, skandynawska runa, papirusy z Kumran. Czytam i moje naczynie się napełnia. A rozumiejąc, jak ważne jest czytanie, zrozumiałem, jak ważne może być pisanie. Więc piszę. Pisanie stało się dla mnie już nie tylko drogą do zapamiętania, ale również celem do przemyśleń. Czuję, że dzięki temu wyłażą ze mnie wykurzone dymem uwagi myśli, jak pszczoły z barci. A ja mogę wtedy nabrać długopisem miodu z dziupli i rozsmakować się w słodkim smaku słów. Oj, nie jest łatwo opisać smak. Albo dźwięk powracającego do dziupli roju, gdy trzeba wiać przed bezmyślnością.
Tak się ostatnio porobiło, że nie zaznaję samotności. Cały czas wdeptuję w jakichś ludzi. I czy to ja do nich, czy oni do mnie, przyklejamy się do siebie. Jak guma do buta. Idziemy dalej razem te kilka, kilkanaście, kilkaset kroków, by nieoczekiwanie rozstać się, gdy jedno porzuci drugie na swym życia zakręcie. A drugi człowiek jest jak obca planeta. Poznawanie go to odkrywanie nowych lądów – nieznanych, ciekawych, zaskakujących.
Na lotnisku garstka przyjaciół. Wesołe pożegnanie, a w samolocie niekończąca się rozmowa z przypadkowym pasażerem. Rozbita noc, światła Doha Airport. Biegnący tłumek ludzi. Na lotnisku zawsze ktoś jest spóźniony i jednocześnie zawsze ktoś ma za dużo czasu. To dziwne miejsce. Jedni krzyczą, inni próbują spać. Jedni kupują, inni jedzą, czytają, piszą SMS-y, wlepiają wzrok w rozkład lotów i w witryny sklepów. Zagęszczenie luksusu, drożyzny i chwilowość wszystkiego. Nikt tu nie zmierzał, każdy jest tu tylko w przelocie do lotu. Hala odlotów, strefa absolutnie wszystkiego, co w tej podróży zbędne, ale bezsensownie kupowane w wierze, że jednak nieodzowne.
Ale że podróże kształcą, to widać nawet w Doha, gdzie na środku duty free, na wielkim placu klimatyzowanej hali, siedzi wieeelki, bezsensowny, jakby Barejowski miś na miarę naszych czasów. Żółty potwór z przyczepioną do czoła lampką, z wielką żarówą, która 24 godziny na dobę świeci mu w oczy. Będąc dzieckiem, rozpłakałbym się nad losem tej dziesięciometrowej, kompletnie niepluszowej, żółtej jak cytryna i siedzącej jak niemowlak z rozrzuconymi girami pokraki. A może ten miś jest ładny, tylko inaczej?
Olbrzymi Misiek w Doha. Gdybym był dzieckiem, pewnie wystraszyłbym się tego potwora…
Zastanawiam się, czy to możliwe, że patrzy się przez pryzmat liter, słów i zdań. U mnie jest odwrotnie, niżby się wydawało. Normalnie jest tak, że człowiek coś widzi, a potem to opisuje, maluje, rzeźbi, utrwala. Ja zaczynam pisać i wtedy zaczynam dostrzegać. Jakby litery tworzące słowa pokazywały mi to, czego normalnie nie widzę. To zapis właśnie pozwala mi coś zobaczyć, otwiera mi oczy. Opisując misia, zdałem sobie sprawę, że gdyby nie to, nigdy bym się nad nim nie zastanowił, a zastanowiwszy się, wróciłem pamięcią. I może nie to, że zrozumiałem, tak dobrze to nie jest, ale zastanowiłem się. Spojrzałem temu misiu w smutne oczy. A to już coś. W tej ludzkiej rzece, która opływa świat w pośpiechu, jak jet stream, nie zauważając nawet takiego giganta jak dziesięciometrowy żółty miś. Musimy zwolnić. Inaczej wszystko przestanie mieć sens. Bo jaki sens ma to, obok czego przebiegamy i czego nie zauważamy? To jak smakowanie potrawy bez wkładania jej do ust, jak pocałunek przesłany na odległość, jak szczęście przeczytane w horoskopie. Dla nas, ale jednak nie nasze.
STOP.