Читать книгу Sankcja Bourne'a - Роберт Ладлэм - Страница 11
Rozdział 1
Оглавление– Kim jest David Webb?
Stojąca przed jego biurkiem w gabinecie Georgetown University Moira Trevor zadała to pytanie tak poważnie, że Jason Bourne poczuł się w obowiązku udzielić odpowiedzi.
– Dziwne – powiedział – ale o to nikt mnie jeszcze nie pytał. David Webb to specjalista w dziedzinie lingwistyki, ojciec dwójki dzieci żyjących sobie spokojnie i szczęśliwie na ranczu w Kanadzie z dziadkami, rodzicami Marie.
Moira zmarszczyła brwi.
– Nie tęsknisz za nimi?
– Strasznie za nimi tęsknię – przyznał Bourne – ale szczerze mówiąc, znacznie im lepiej tam, gdzie są, niż byłoby tutaj. Bo jakie życie mógłbym im zapewnić? No i jeszcze to ciągłe zagrożenie spowodowane tożsamością Bourne’a. Marie porwano i grożono jej, żeby zmusić mnie do zrobienia czegoś, czego nie chciałem zrobić. Nie dopuszczę, by ta sytuacja się powtórzyła.
– Przecież widujesz się z nimi od czasu do czasu.
– Tak często jak to możliwe… ale to trudne. Nie mogę dopuścić, by ktoś mnie śledził po drodze.
– Jestem całym sercem z tobą. – Moira powiedziała to szczerze. Uśmiechnęła się. – Muszę przyznać, że to dziwne widzieć cię na uniwersytecie, za biurkiem. – Roześmiała się.
– Mam ci kupić fajkę i marynarkę z łatami na łokciach?
Bourne odpowiedział jej uśmiechem.
– Bardzo dobrze się tu czuję, wiesz? Naprawdę doskonale.
– Cieszę się. Śmierć Martina była ciosem dla nas obojga. Moim środkiem uśmierzającym jest praca na pełny etat. Twoim: uniwersytet i nowe życie.
– Powiedziałbym, że raczej stare życie. – Jason rozejrzał się dookoła. – Marie była najszczęśliwsza, kiedy uczyłem. Wiedziała, że codziennie wrócę z pracy, zjem obiad z nią i dzieciakami.
– A ty? Byłeś tu najszczęśliwszy?
Twarz mężczyzny spoważniała, zachmurzyła się.
– Byłem szczęśliwy z Marie – powiedział, patrząc Moirze w oczy. – Nie wyobrażam sobie, żebym potrafił powiedzieć to komukolwiek oprócz ciebie.
– Rzadki komplement, biorąc pod uwagę, że to właśnie ty go powiedziałeś.
– Czyżbym rzeczywiście tak oszczędzał na komplementach?
– Jesteś mistrzem zachowywania tajemnicy. Jak Martin. Tylko mam poważne wątpliwości, czy dobrze ci to robi.
– Jestem absolutnie pewien, że nie. Ale takie życie wybraliśmy.
– Skoro już o tym mówimy. – Moira usiadła na krześle po drugiej stronie biurka. – Przyszłam trochę wcześniej na nasz umówiony lunch, bo chciałam porozmawiać właśnie o sytuacji w pracy, ale teraz, gdy widzę cię takiego zadowolonego, doprawdy nie wiem, czy mówić dalej.
Bourne tymczasem wspominał chwilę, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy: smukłą, zgrabną dziewczynę we mgle, wijące się czarne włosy otaczające twarz. Stali na blankach Cloisters od strony Hudson River. Przyszli tu pożegnać ich wspólnego przyjaciela, Martina Lindrosa. Próbując go ratować, Bourne wykazał się wyjątkowym męstwem… lecz poniósł klęskę.
Dziś Moira ubrana była w wełniany kostium i jedwabną, rozpiętą pod szyją bluzkę. Jej twarz wyrażała siłę, nos miała duży, piwne oczy wielkie, szeroko rozstawione, bardzo inteligentne, lekko skośne. Włosy dziewczyny opadały na ramiona w gęstych falach. Były w niej jakiś niezwykły spokój i pewność siebie; ta kobieta wiedziała, czego chce, i niech lepiej nikt nie próbuje jej onieśmielać lub przestraszyć. Nikt, ani inna kobieta, ani żaden mężczyzna.
Być może właśnie to Bourne cenił w niej najbardziej. W ogóle niepodobna do Marie, pod tym względem zdecydowanie ją przypominała. Nigdy nie wypytywał jej o związek z Martinem, zakładał jednak, że był to związek uczuciowy; w końcu Martin wydał mu polecenie wysłania jej tuzina czerwonych róż, gdyby spotkała go śmierć. Wypełnił je posłusznie, czując smutek tak dotkliwy, że aż go to zdziwiło.
Teraz, siedząc wygodnie, ze smukłymi nogami założonymi jedna na drugą, wyglądała jak wzór europejskiej bizneswoman. Powiedziała mu kiedyś, że jest pół Angielką, pół Francuzką, ale w genach ciągle nosiła wspomnienie weneckich i tureckich przodków. Była dumna z tej gorącej krwi, pamiątki po wojnach, bitwach, płomieniach uczuć.
– Mów. – Jason pochylił się, oparł łokcie na biurku.
– Chętnie dowiem się, co masz do powiedzenia.
Moira skinęła głową.
– W porządku. Wiesz już ode mnie, że NextGen Energy Solutions zakończyła budowę terminalu płynnego gazu naturalnego w Long Beach. Pierwszy transport przyjmiemy za dwa tygodnie. No i wpadłam na pomysł, który teraz wydaje się kompletnie szalony, ale niech będzie. Myślałam, że może zostaniesz naszym szefem bezpieczeństwa. Dyrekcja martwi się trochę, bo terminal wydaje się cholernie kuszącym celem dla każdej grupy terrorystycznej na świecie. Przypadkiem się z nimi zgadzam. No i nie znam nikogo oprócz ciebie, kto uczyniłby go bezpieczniejszym.
– Czuję się zaszczycony, ale… mam tu pewne obowiązki.
Przecież wiesz, że profesor Specter zrobił mnie dziekanem wydziału lingwistyki porównawczej. Nie chcę go rozczarować.
– Bardzo lubię Dominica Spectera, naprawdę. Nie robiłeś żadnej tajemnicy z tego, że uważasz go za mentora… że David Webb uważa go za mentora. Ale spotkałam cię jako Jasona Bourne’a i to jego poznałam dobrze przez te kilka ostatnich miesięcy. Kto jest jego mentorem?
Twarz Bourne’a się zachmurzyła, tak jak poprzednio na wspomnienie Marie.
– Alex Conklin nie żyje.
Moira poruszyła się na krześle.
– Jeśli zechcesz pracować dla mnie, pamiętaj, nie będziesz niósł żadnego bagażu. O tym też warto pomyśleć. Będziesz miał szansę zostawić za sobą życie ich obu, i Davida Webba, i Jasona Bourne’a. Wkrótce lecę do Monachium, bo tam produkują najważniejszy element terminalu. Potrzeba mi rady eksperta przy ocenie specyfikacji.
– Na tym świecie ekspertów nie brakuje.
– Ale nie ma takiego, którego opinii ufałabym jak twojej. To sprawa o kluczowym znaczeniu. Ponad połowa towaru wysyłanego do Stanów Zjednoczonych przechodzi przez port w Long Beach, więc potrzebujemy specjalnych środków bezpieczeństwa. Rząd amerykański zdążył już pokazać, że nie ma ani czasu, ani specjalnej ochoty na ochronę transportu towarów komercyjnych, więc musimy chronić je sami. Terminal może być rzeczywiście zagrożony, to poważna sprawa. Wiem, że jesteś ekspertem. Potrafisz obejść najbardziej skomplikowane systemy zabezpieczeń. Nikt oprócz ciebie nie zastosuje niekonwencjonalnych środków.
Bourne wstał.
– Posłuchaj mnie, Moiro – powiedział poważnie. – Marie była największą wielbicielką Davida Webba. Po jej śmierci dałem sobie z nim spokój. Ale on nie umarł. Nie jest kaleką. Żyje we mnie. Kiedy zasypiam, śnię o jego życiu, jakby to było życie obcego człowieka, i budzę się, ociekając potem.
Czuję się tak, jakby jakaś część mnie została amputowana. Nie chcę się tak czuć. Pora oddać Davidowi Webbowi to, co mu się należy.
• • •
Veronica Hart lekkim, wręcz beztroskim krokiem przechodziła przez jeden posterunek kontrolny po drugim w drodze do bunkra, jakim jest Zachodnie Skrzydło Białego Domu. Miała dostać nową pracę na stanowisku dyrektora Centrali Wywiadu – budzącą szacunek i trudną, zwłaszcza po dwóch zeszłorocznych klęskach: morderstwie i poważnym zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego. A jednak nigdy jeszcze nie była tak szczęśliwa. Potrzebowała poczucia celu, to uważała za najważniejsze; praca związana z ogromną odpowiedzialnością stanowiła ostateczne usprawiedliwienie jej wysiłków, niepowodzeń oraz zagrożeń, których winna była nie ona sama, lecz jej płeć.
No i pozostawała jeszcze jedna kwestia. W wieku czterdziestu sześciu lat Veronica Hart miała zostać najmłodszym dyrektorem CI, jaki kiedykolwiek pełnił tę funkcję. Przynajmniej dla niej nie było w tym nic dziwnego. Niezwykła wręcz inteligencja w połączeniu z żelazną determinacją uczyniły ją już najmłodszą absolwentką jej uniwersytetu, a także najmłodszym funkcjonariuszem wywiadu wojskowego i najwyższego dowództwa armii, najmłodszym agentem prywatnej firmy wywiadowczej Black River na lukratywnych placówkach w Afganistanie i Rogu Afryki; a co tam właściwie robiła, kim dowodziła i dokładnie gdzie, nie wiedzieli nawet szefowie siedmiu dyrektoriatów CI.
A teraz wreszcie zaledwie krok dzielił ją od szczytu, powyżej którego w wywiadzie nie istniało już nic. Szczęśliwie przeskoczyła wszystkie płotki, ominęła pułapki, pokonała labirynty, nauczyła się, czyim być przyjacielem, a komu pokazać plecy. Znosiła nieustające oszczerstwa dotyczące jej życia seksualnego, plotki o niestosownym zachowaniu, historie o tym, jak polega na inteligencji swych podwładnych – mężczyzn, którzy podobno muszą za nią myśleć. Triumfowała raz za razem, stanowczo przebijając kołkiem serca kłamstw i więcej niż raz spychając na dno ich autorów.
W tym momencie swego życia dysponowała już siłą, z którą trzeba się było liczyć, i całkiem słusznie rozkoszowała się tą świadomością. Spotkania z prezydentem oczekiwała więc z lekkim sercem. W teczce niosła plik papierów: jej własny projekt zmian, mających wyciągnąć CI z bagna, w którym pozostawili ją Karim al-Jamil i morderstwo jej poprzednika. Nikt nie był szczególnie zaskoczony tym, że w agencji panował totalny bałagan, że morale nigdy nie było niższe, no i oczywiście tym, że nominacja Hart budziła coś więcej niż niechęć siedmiu szefów dyrektoriatów – samych mężczyzn – z których każdy wierzył, że to on powinien dostać awans.
Chaos i upadek morale… to miało się wkrótce zmienić. Victoria doskonale wiedziała, jak tego dokonać, pomysłów jej nie brakowało. Ani przez chwilę nie wątpiła w to, że prezydent będzie zachwycony nie tylko jej planami, lecz także szybkością, z jaką będzie je wcielać w życie. Organizacja wywiadowcza tak ważna, tak istotna jak Centrala Wywiadu nie może dłużej znosić beznadziei, w której się pogrążyła. Tylko antyterrorystyczna czarna operacja, Typhon, dzieło i ukochane dziecko Martina Lindrosa, prowadzona była normalnie, za co podziękowania należały się jej dyrektorce, Sorai Moore. Soraya przejęła kierownictwo gładko, bez najmniejszych problemów, a jej agenci kochali ją i poszliby za nią w ogień. Jeśli zaś chodzi o resztę CI, to już jej zadaniem było uzdrowić agencję, dodać jej energii i dać poczucie celu i sensu działania.
Zaskoczyło ją, wręcz zszokowało, kiedy w Gabinecie Owalnym spotkała nie tylko prezydenta, lecz także Luthera LaValle’a, pana i władcę wywiadu w Pentagonie, oraz jego zastępcę generała Richarda P. Kendalla. Ignorując ich, przeszła po miękkim, niebieskim amerykańskim dywanie uścisnąć dłoń gospodarza; wysoka, smukła platynowa blondynka o długiej szyi. Fryzurę miała nie tyle męską, ile praktyczną i sugerującą rzeczowe podejście do pracy, ubrana była w granatowoczarny kostium, czółenka na niskim obcasie, nosiła małe złote kolczyki i tylko tyle makijażu, ile to konieczne. Paznokcie obcinała krótko.
– Siadaj, proszę, Veronico – powiedział uprzejmie prezydent. – Znasz Luthera LaValle’a i generała Kendalla.
– Oczywiście. – Veronica skinęła głową niemal niedostrzegalnie. – Miło was widzieć, panowie.
Było to twierdzenie bardzo dalekie od prawdy. Nienawidziła LaValle’a – pod wieloma względami najniebezpieczniejszego człowieka w amerykańskim wywiadzie, także dlatego, że ze wszystkich sił wspierał go niemal wszechwładny E.R. „Bud” Halliday, sekretarz obrony. LaValle był egotystą pożądającym wyłącznie władzy, święcie wierzącym, że amerykańskim wywiadem powinni rządzić wyłącznie jego ludzie. Żywił się wojną jak inni ludzie mięsem i ziemniakami. Była niemal pewna, choć nigdy nie umiała tego udowodnić, że to on był autorem co drastyczniejszych plotek na jej temat. Uszczęśliwiało go rujnowanie ludzkich reputacji, uwielbiał stać dumnie na stosie czaszek pokonanych wrogów.
LaValle przejął inicjatywę w czasach Afganistanu i następnie Iranu, wykorzystując charakterystyczne dla Pentagonu mgliste określenie: „Przygotowanie pola bitwy na przybycie żołnierzy”. Dzięki temu zdołał rozszerzyć prerogatywy instytucji zbierającej dane wywiadowcze dla Pentagonu do tego stopnia, że wkroczył na tereny zarezerwowane dla Centrali Wywiadu, powodując tym spore zamieszanie. Wszyscy w kręgach wywiadowczych wiedzieli, że chce przejąć agentów CI i jej budowaną latami międzynarodową siatkę. Do jego modus operandi pasowało to, że po śmierci zarówno Starego, jak i namaszczonego przez niego następcy spróbuje tego dokonać w najbardziej agresywny sposób. Dlatego też na jego widok i na widok jego wiernego pieska w głowie Veroniki rozdzwoniły się dzwonki alarmowe.
Przed biurkiem prezydenta stały trzy krzesła ustawione w luźne półkole. Dwa z nich były już, oczywiście, zajęte. Dla Veroniki Hart pozostało trzecie; zajęła miejsce aż nazbyt świadoma tego, że ma po bokach mężczyzn i że to z pewnością nie przypadek. Roześmiała się w duchu. Jeśli ci dwaj chcą ją onieśmielić, sprawić, by poczuła się osaczona, to… nie mogli się bardziej pomylić. I tylko w Bogu nadzieja, pomyślała jeszcze, kiedy prezydent zaczynał spotkanie, że za godzinę ten mój chichot nie odbije mi się czkawką.
• • •
Bourne zamykał drzwi swego gabinetu, kiedy zza rogu wybiegł Dominic Specter. Na widok przyjaciela znikła głęboka zmarszczka na jego wysokim czole.
– Davidzie, jak to dobrze, że złapałem cię, nim wyszedłeś! – wykrzyknął uradowany. Po czym, wcielenie uprzejmości, ukłonił się jego towarzyszce w staroświecki, europejski sposób.
– I piękną Moirę, oczywiście. – Powiedziawszy to, całą uwagę skupił na Jasonie.
Specter był niewysokim mężczyzną, pełnym energii, mimo że przekroczył już siedemdziesiątkę. Jego na pozór doskonale okrągła głowa wyrastała nad linię włosów kończących się na wysokości uszu. Oczy miał ciemne, przenikliwe, skórę opaloną na brąz. Szerokie usta sprawiały, że przypominał uśmiechniętą żabę gotową skoczyć z jednego liścia lilii wodnej na drugi.
– Mam drobny problem i chciałbym go z tobą przedyskutować – powiedział. Uśmiechnął się rozbrajająco.
– Rozumiem, że dziś wieczorem nie masz czasu. Czy mogę brać pod uwagę jutrzejszy obiad?
Bourne poznał, że pod uśmiechem jego starego mentora coś się kryje, że mężczyzna ma jakiś problem.
– A może spotkalibyśmy się na śniadaniu? – zaproponował.
– Jesteś pewien, że się dla mnie nie poświęcasz, Davidzie? – spytał Specter, choć na jego twarzy odmalowała się wielka ulga.
– Nawet wolę śniadanie – skłamał Bourne. – Ósma?
– Wspaniale! Już nie mogę się doczekać.
Specter ukłonił się Moirze i odszedł szybko.
– Żywe srebro – powiedziała Moira. – Gdybym ja miała takich profesorów.
– Studia musiały być dla ciebie piekłem – zauważył Bourne.
– Nie przesadzajmy. – Roześmiała się. – A poza tym studiowałam tylko przez dwa lata. Potem uciekłam do Berlina.
– Uwierz mi, gdybyś spotkała na swej drodze takiego Spectera, twoje doświadczenia byłyby zupełnie inne.
Ominęli kilka grup studentów plotkujących i dyskutujących o wykładach. Przeszli korytarzem do drzwi, po kilku stopniach zeszli na czworokątny dziedziniec. Szybkim krokiem skierowali się do restauracji, w której mieli zjeść kolację. Mijali ich studenci niemal biegnący ścieżkami między drzewami i trawnikami. Gdzieś w oddali grał zespół; wokół niósł się charakterystyczny dla wszystkich studenckich kampusów powolny, senny rytm. Po niebie płynęły kłęby chmur niczym klipry z wydętymi żaglami. Znad Potomacu wiał wilgotny wiatr.
– Był czas, kiedy wpadłem w głęboką depresję – mówił dalej Bourne. – Wiedziałem, ale nie akceptowałem; rozumiesz, o co mi chodzi, prawda? Profesorowi Specterowi udało się nawiązać ze mną kontakt. Był jak koło rzucone tonącemu. Najbardziej potrzebowałem poczucia ładu i stabilizacji. Naprawdę nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie on. Jako jedyny rozumiał, że kiedy pogrążam się w języku, jestem szczęśliwy. Niezależnie od tego, kim byłem, jedno pozostawało niezmienione: moje zdolności językowe. Uczenie się języka to jak poznawanie historii, tylko od środka. Obejmuje wojny etniczne, religię, sprzeniewierzenia, kompromisy, politykę. Można się z niego nauczyć tyle, bo kształtowała go historia.
Zdążyli już opuścić tereny uniwersyteckie. Szli 36th Street w stronę restauracji 1789, ulubionej knajpki Moiry, mieszczącej się w ratuszu federalnym. Na miejscu zaprowadzono ich na piętro, do stolika przy oknie. Sala wyłożona była boazerią w staroświeckim stylu, na stołach zastawionych elegancką porcelaną i szkłem płonęły świece. Usiedli naprzeciw siebie, zamówili drinki. Bourne pochylił się przez stolik.
– Posłuchaj mnie, Moiro – powiedział cicho.
– Zamierzam powiedzieć ci coś, o czym wie bardzo niewielu ludzi. Nadal prześladuje mnie tożsamość Bourne’a. Kiedyś Marie bardzo się martwiła, że decyzje, które musiałem podejmować, że to, co musiałem robić jako Jason Bourne, pozbawi mnie w końcu uczuć. Przyjdę do niej, a po Davidzie Webbie nie zostanie ślad. Nie mogę na to pozwolić.
– Jasonie, przecież od chwili, kiedy spotkaliśmy się, by rozrzucić prochy Martina, spędziliśmy ze sobą sporo czasu i nie zauważyłam, byś utracił cokolwiek ze swego człowieczeństwa.
Umilkli. Kelner postawił przed nimi drinki, podał obojgu menu. Gdy tylko odszedł, Bourne przerwał ciszę.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie pocieszyłaś. Krótko się znamy, owszem, ale już nauczyłem się ufać twojej opinii. Nie jesteś podobna do ludzi, których spotykałem do tej pory.
Moira podniosła szklaneczkę. Wypiła łyk, ale nie spuszczała wzroku ze swego towarzysza.
– Dziękuję. To rzeczywiście wielki komplement, biorąc pod uwagę, kto go powiedział. Zwłaszcza że wiem, kim była dla ciebie Marie.
Bourne zapatrzył się w dno szklaneczki. Jego towarzyszka wyciągnęła rękę nad sztywnym, białym lnianym obrusem, ujęła jego dłoń.
– Przepraszam. Teraz znowu uciekasz we wspomnienia.
Spojrzał na ich stykające się dłonie; nie zrobił nic, by przerwać kontakt. Podniósł wzrok.
– Polegałem na niej w wielu sprawach, a teraz okazuje się, że coraz bardziej się od nich oddalam.
– Czy to dobrze, czy źle?
– Nie wiem. Tak po prostu jest.
Na jego twarzy widać było cierpienie, serce Moiry wręcz się do niego wyrywało. Przed zaledwie kilkoma miesiącami widziała go stojącego na murach Cloisters. Urnę z prochami Martina przyciskał do piersi tak mocno, jakby nie potrafił się z nim pożegnać. Nikt nic jej nie powiedział, ale i tak zorientowała się, jak wiele ci dwaj znaczyli dla siebie nawzajem.
– Martin był twoim przyjacielem – powiedziała teraz.
– Narażałeś życie, żeby go uratować. Tylko mi teraz nie mów, że nic dla ciebie nie znaczył. A poza tym sam twierdzisz, że nie jesteś już Jasonem Bourne’em, tylko Davidem Webbem.
– Toś mnie przyłapała – przyznał z uśmiechem.
Moira nie zareagowała. Była bardzo poważna.
– Chciałabym cię o coś zapytać, ale nie wiem, czy mam prawo.
– Możesz mnie pytać o wszystko – odparł z równą powagą, a ona odetchnęła głęboko i zaryzykowała.
– Jasonie, powiedziałeś mi, że dobrze czujesz się na uniwersytecie, i jeśli rzeczywiście tak jest, to świetnie. Ale wiem też, że obwiniasz się zarówno o śmierć Martina, jak i o to, że nie umiałeś mu pomóc. Tylko… jedno musisz zrozumieć. Jeśli ty nie mogłeś go ocalić, to nikt nie mógł. Zrobiłeś co w twojej mocy; jestem pewna, że on o tym wiedział. Za to ja zaczynam się zastanawiać, czy nie myślisz czasem, że zawiodłeś Martina… i że nie dorastasz już do standardów Bourne’a. Zadałeś sobie kiedyś pytanie, czy przyjąłeś ofertę profesora Spectera i pracę na uniwersytecie tylko po to, by pozostawić za sobą życie Jasona Bourne’a?
– Ależ oczywiście.
Po śmierci Martina jeszcze raz postanowił zrezygnować z życia w pogoni i ucieczce, porzucić rzekę niosącą w swym nurcie tyle martwych ciał co Ganges. Ale pozostawały wspomnienia. Te smutne pamiętał. Inne, cienie wypełniające jaskinie jego umysłu, wydawały się niepozbawione kształtu, lecz gdy się do nich zbliżał, oddalały się jak niesione falą odpływu. Pozostawały tylko zbielałe kości tych, których zabił, i tych, którzy przez niego zginęli. Wiedział, wiedział z całą pewnością, że jak długo oddycha, tak długo tożsamość Bourne’a będzie żyć.
Kiedy znów się odezwał, w jego oczach było cierpienie.
– Musisz przynajmniej spróbować zrozumieć, jak trudno jest mieć dwie osobowości walczące ze sobą przez cały czas. Każdą swoją cząstką, w każdej chwili marzę tylko o tym, by wyrzucić jedną z nich na zawsze z mojego życia.
– Którą?
– I to jest ze wszystkiego najgorsze. Ilekroć zdaje mi się, że wiem, uświadamiam sobie, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.