Читать книгу Sankcja Bourne'a - Роберт Ладлэм - Страница 12
Rozdział 2
ОглавлениеLuther LaValle był równie telegeniczny jak prezydent, ale o jedną trzecią od niego młodszy. Miał włosy koloru słomy, zaczesane gładko do tyłu jak u filmowego amanta z lat trzydziestych i czterdziestych, i bardzo ruchliwe dłonie. Generał Kendall stanowił jego przeciwieństwo ze swą kwadratową szczęką i oczami jak paciorki; prawdziwa esencja sztywnego oficera, potężnie zbudowanego, muskularnego, zapewne zawróconego eksobrońcy w Winconsin albo Ohio State. W każdym razie teraz patrzył na swego szefa tak, jak ofensywny pomocnik patrzy na rozgrywającego, dyktującego schemat ataku.
Spotkanie się rozpoczęło.
– Lutherze, ponieważ to ty poprosiłeś o spotkanie, sądzę, że powinieneś zabrać głos jako pierwszy.
LaValle skinął głową, jakby to ustępstwo ze strony głowy państwa należało mu się z samej natury rzeczy.
– Po ostatnich klęskach Centrali Wywiadu kumulujących się w jej infiltracji na najwyższym szczeblu i związanym z tym zabójstwem poprzedniego dyrektora należy wprowadzić ściślejsze zasady bezpieczeństwa i kontroli. Może to zrobić wyłącznie Pentagon.
Veronica poczuła się w obowiązku przerwać mu, nie dopuścić, by zdystansował ją na starcie.
– Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią – powiedziała, kierując swe słowa bezpośrednio do prezydenta. – Czynnik ludzki w zbieraniu danych wywiadowczych zawsze leżał w kompetencjach CI. Nasze siatki są nieporównane, podobnie armie kontaktów pracujące dla nas od dziesięcioleci. Pentagon zawsze specjalizował się w elektronicznych środkach wywiadu. Są to dwie różne rzeczy wymagające innych metodologii, innego sposobu myślenia.
LaValle uśmiechnął się uroczo, niczym przed kamerami Fox TV albo podczas rozmowy z Larrym Kingiem.
– Zaniedbałbym swe obowiązki, gdybym nie przypomniał w tym momencie, że sytuacja wywiadu zmieniła się radykalnie od dwa tysiące pierwszego roku. Jesteśmy w stanie wojny. Moim zdaniem ta sytuacja może trwać bez końca i dlatego Pentagon wykorzystał swe doświadczenie, rozszerzając pole działania poprzez tworzenie tajnych zespołów personelu DIA oraz sił specjalnych prowadzących skuteczne operacje kontrwywiadowcze w Iraku i Afganistanie.
– Z całym szacunkiem, pan LaValle i jego machina wojskowa aż nazbyt chętnie wypełniają każdą potencjalną próżnię, a jeśli takiej nie ma, to ją tworzą. Wspólnie z generałem Kendallem pragną stworzyć obraz niekończącego się konfliktu, w który mamy oczywiście uwierzyć. – Wyjęła z teczki arkusz papieru, przeczytała: – „Jak wynika z dowodów, systematycznie rozbudowywali osobowe zasoby zbierania informacji, kierując je poza Afganistan i Irak, na terytoria CI, często z katastrofalnym skutkiem”.
Prezydent rzucił okiem na wręczone mu akta.
– Wprawdzie nie mam żadnych zastrzeżeń co do argumentacji, Veronico – przyznał – ale wydaje się, że Kongres jest po stronie Luthera. Dał mu dwadzieścia pięć milionów dolarów na opłacanie informatorów i rekrutowanie najemników w terenie.
– To część problemu, nie rozwiązanie – powiedziała Veronica z naciskiem. – Stoi za tym fałszywa metodologia, ta sama, którą stosowano od zawsze, od OSS w Berlinie w czasie drugiej wojny światowej. Płatni informatorzy często zwracali się przeciw nam, służyli drugiej stronie, dezinformowali. A jeśli chodzi o najemników, możemy posłużyć się przykładem talibów i innych muzułmańskich grup powstańczych. Zawsze, do ostatniego człowieka, obracały się one przeciw nam, a ich członkowie stawali się naszymi zaciekłymi wrogami.
– Coś w tym jest – przyznał prezydent.
– To przeszłość – warknął gniewnie generał Kendall. Z każdym słowem Veroniki twarz coraz bardziej czerwieniała mu z wściekłości. – Nie ma żadnych dowodów na to, że nowi informatorzy lub najemnicy, bez których nie wygramy przecież na Bliskim Wschodzie, mieliby nas zawieść czy z nami walczyć. Wręcz przeciwnie, dostarczyli informacji będących nieocenioną pomocą dla naszych żołnierzy na polu bitwy.
– Z definicji najemnicy sprzedają swą lojalność tym, którzy płacą najwięcej. Stulecia historii, od czasów rzymskich, stanowią wystarczający dowód.
– Ta walka na słowa do niczego nie prowadzi. – LaValle poruszył się na krześle niespokojnie, najwyraźniej zaskoczyła go tak ostra obrona CI. Kendall wręczył mu teczkę, którą ten przekazał prezydentowi. – Wraz z generałem spędziliśmy dwa tygodnie, przygotowując tę oto propozycję restrukturyzacji Centrali Wywiadu, która powinna rozpocząć się już dziś. Pentagon jest gotów wcielić w życie swój plan, gdy tylko dostaniemy aprobatę prezydenta.
Ku przerażeniu Veroniki prezydent odebrał akta, przerzucił je szybko i oddał jej.
– Co ty na to?
A ona gotowała się z wściekłości. Już kopano pod nią dołki. Pocieszyła się tym, że przy okazji odbyła właśnie dobrą lekcję poglądową. Nie ufaj nikomu, nawet tym, którzy sprawiają wrażenie sojuszników. Aż do tej chwili była pewna, że ma pełne poparcie prezydenta. Nie powinien jej zaskoczyć fakt, że LaValle, będący przecież tylko tubą sekretarza obrony Hallidaya, dysponował siłą wystarczającą, by doprowadzić do tego spotkania. Ale to, że sam prezydent proponował jej rozważenie możliwości przejęcia jej agencji przez Pentagon, było oburzające i szczerze mówiąc, także w najwyższym stopniu niepokojące. Nawet nie dotknęła papierów, tylko wyprostowała się na krześle.
– Panie prezydencie, te propozycje należy uznać za nieistotne… w najlepszym przypadku. Oburza mnie niemaskowana w swej bezczelności próba rozszerzenia granic imperium wywiadowczego tego pana kosztem Centrali Wywiadu. Po pierwsze, Pentagon nie nadaje się do kierowania naszą wielką siecią agentów w terenie, co już wykazałam. I pomijam fakt zdobycia ich zaufania. Po drugie, ten zamach stwarza niebezpieczny precedens dla całej społeczności wywiadowczej. Przejście pod dowództwo sił zbrojnych nie przysłuży się naszemu potencjałowi, nie pomoże w gromadzeniu informacji. Raczej przeciwnie, jawna pogarda dla życia ludzkiego, historia nielegalnych operacji wraz z doskonale udokumentowanym marnotrawstwem finansowym czynią z Pentagonu bardzo złego kandydata na kłusownika na cudzym terenie, zwłaszcza na terenie CI.
Tylko obecność prezydenta skłoniła LaValle’a do powstrzymania ataku wściekłości.
– Panie prezydencie, Centrala Wywiadu jest w rozsypce. Należy doprowadzić ją do porządku najszybciej jak to tylko możliwe. Jak mówiłem, nasz plan można wprowadzić w życie już dzisiaj.
Veronica wstała, wręczyła prezydentowi gruby plik papierów: swój plan uzdrowienia CI.
– Panie prezydencie, obowiązek zmusza mnie do powtórzenia tego, co powiedziałam w trakcie naszej rozmowy, a co uważam za najistotniejsze. Służyłam w wojsku, ale przyszłam tu z sektora prywatnego. Centrala Wywiadu nie tylko potrzebuje oczyszczenia, lecz także musi zacząć myśleć w sposób nieskażony uprzedzeniami, które już wpędziły nas w tę sytuację nie do wytrzymania.
• • •
– Prawdę mówiąc, dziś sam nie wiem, kim jestem. – Jason Bourne uśmiechnął się, pochylił nad stolikiem i powiedział cicho: – Posłuchaj, mam do ciebie prośbę: wyjmij telefon komórkowy tak, żeby nikt tego nie zauważył, i zadzwoń do mnie. Poradzisz sobie?
Cały czas patrząc mu w oczy, Moira wymacała telefon i wcisnęła odpowiedni przycisk szybkiego wybierania. Bourne zareagował na sygnał, udał, że z kimś rozmawia, po czym rozłączył się i powiedział:
– Muszę iść. Coś się stało. Przepraszam.
Cały czas patrzyła mu w oczy.
– Nie możesz choćby udać, że ci przykro?
Posmutniał jak na komendę.
– Naprawdę musisz iść? – spytała normalnym głosem.
– Teraz?
– Niestety. – Bourne położył na stole kilka banknotów.
– Będziemy w kontakcie.
Skinęła głową zaskoczona, zastanawiając się, co zobaczył lub usłyszał.
• • •
Jason Bourne opuścił restaurację. Zszedł po schodach, zaraz za drzwiami skręcił w prawo, przeszedł ćwierć przecznicy i wszedł do sklepu z ceramiką artystyczną. Ustawił się tak, by przez szybę wystawową widzieć ulicę, a jednocześnie móc udawać, że przebiera wśród misek i innych naczyń.
Sklep minęło kilka osób: jakaś młoda para, starszy pan z laską, trzy roześmiane dziewczyny, ale nie było wśród nich mężczyzny, który usiadł z tyłu, w rogu sali, niemal dokładnie półtorej minuty po nich. Bourne zwrócił na niego uwagę od razu, gdy tylko ten się pojawił. Kiedy zaś poprosił o stolik z tyłu, naprzeciw ich stolika, nie miał wątpliwości: ktoś go śledzi. Nagle poczuł doskonale znany niepokój, ten sam, który podrażnił mu nerwy, gdy zagrożone było życie Marie i Martina. Martin zginął. Nie miał zamiaru pozwolić zginąć Moirze.
Jego wewnętrzny radar, obiegający salę co kilka minut, nie wykrył innych zagrożeń, więc Jason czekał teraz na ogon w sklepie z ceramiką. Minęło pięć minut, nic się nie stało. Opuścił sklep, przeszedł przez ulicę. Korzystając z latarń i powierzchni odbijających: okien, lusterek samochodowych, przez kolejne kilka minut szukał wzrokiem mężczyzny z restauracji. Wreszcie pewny, że nie ma go w pobliżu, wrócił do knajpki. Wszedł na piętro, ale zatrzymał się w mroku korytarza, nie wchodząc do sali. Interesujący go człowiek siedział spokojnie przy stoliku. Ktoś, kto spojrzałby na niego raz i drugi, byłby pewien, że fascynuje go lektura „The Washingtonian”; ot, zwyczajny turysta, w rzeczywistości jednak zbyt często zerkający na Moirę.
Bourne poczuł, jak robi mu się zimno. To nie jego tropiono, lecz ją.
• • •
Kiedy Veronica Hart minęła ostatni punkt kontrolny Zachodniego Skrzydła, z cienia wyszedł Luther LaValle. Zbliżył się do niej, zrównał z nią krok.
– Dobra robota – powiedział chłodno. – Następnym razem będę lepiej przygotowany.
– Następnego razu nie będzie – odparła Veronica.
– Sekretarz Halliday jest przekonany, że owszem. Ja też.
Znaleźli się w cichym westybulu z jego kopułą i kolumnami.
Mijali ich zapracowani, spieszący się doradcy, zmierzający we wszystkich możliwych kierunkach. Podobnie jak chirurdzy promieniowali atmosferą pewności siebie, jakby należeli do klubu, do którego przeciętny człowiek rozpaczliwie pragnie należeć, choć nie ma na to żadnych szans.
– A gdzie twój osobisty pitbull? Nie dziwiłabym się, gdyby obwąchiwał tyłki.
– Zachowujesz się wręcz impertynencko jak na osobę, której posada wisi na włosku.
– Panie LaValle, mylenie pewności siebie z impertynencją jest dowodem głupoty, niebezpiecznej głupoty.
Zeszli po schodach na poziom ulicy. Ciemność przeszywały płonące na perymetrze punktowe reflektory, dalej widać było palące się latarnie.
– Tak, oczywiście, masz rację – wycofał się niespodziewanie LaValle. – Przepraszam.
Veronica przyjrzała mu się, nie kryjąc sceptycyzmu. Dostrzegła, że się uśmiecha, jakby nieco niepewnie.
– Doprawdy, żałuję, że tak niefortunnie rozpoczęliśmy naszą rozmowę.
Tak naprawdę, pomyślała, żałuję, że rozszarpałam jego i tego Kendalla na strzępy w obecności prezydenta. No, potrafię go zrozumieć.
Zapięła płaszcz w milczeniu, ale LaValle nie dawał za wygraną.
– Być może oboje podeszliśmy do sprawy w niewłaściwy sposób.
– Do jakiej sprawy? – zdziwiła się, poprawiając chustkę pod szyją.
– Upadku Centrali Wywiadu.
Blisko nich, za masywnymi zaporami antyterrorystycznymi ze zbrojonego betonu kręcili się turyści, robili zdjęcia, rozmawiali z ożywieniem, niektórzy podchodzili, niektórzy oddalali się grupkami, zapewne na kolację do McDonalda i Burger Kinga.
– Sądzę, że osiągnęlibyśmy znacznie więcej, gdybyśmy połączyli siły, zamiast się kłócić.
Veronica nie wytrzymała.
– Posłuchaj, kolego. Ty zajmij się swoją robotą, ja zajmę się swoją. Bo ja przynajmniej mam co robić i będę wykonywać swoją pracę bez względu na to, czy twój sekretarz Halliday będzie próbował się wtrącać, czy nie. Osobiście mam szczerze dość waszych podchodów, tego worywania się w miedzę, żeby tylko wasze imperium stawało się coraz większe. Mdli mnie od tego. Macie trzymać się z dala od CI, teraz i w przyszłości. Rozumiesz?
LaValle zrobił taką minę, jakby chciał zagwizdać z podziwu.
– Na twoim miejscu bardziej bym uważał – powiedział szeptem. – Stąpasz po bardzo cienkim lodzie. Jeden fałszywy krok, chwila zawahania i zaczniesz tonąć… a wtedy nie będzie nikogo, żeby ci podać rękę.
W głosie Veroniki zadźwięczała stal.
– Mam dość twoich gróźb, LaValle.
Wiał silny wiatr. Mężczyzna postawił kołnierz płaszcza.
– Kiedy poznasz mnie lepiej, dowiesz się, że ja nigdy nie grożę, wyłącznie przewiduję przyszłość.