Читать книгу Listy sprzed lat - Roma J. Fiszer - Страница 5
Rozdział 1
ОглавлениеIwona szukała promieni słonecznych wpadających przez uchylone okno do gabinetu Ewy. Zwróciła krzesło nieco bardziej w ich kierunku, odchyliła się do tyłu, przymknęła oczy, a po chwili złożyła dłonie na piersiach. Chciała, by ich jak najwięcej skumulowało się na niej. Czuła, jak rozgrzewają ją z każdą chwilą coraz bardziej; szybko poczuła ciepło w samych koniuszkach palców. Bezwiednie rozchyliła poły białego laboratoryjnego fartucha, podciągnęła spódnicę do połowy ud i wyciągnęła do przodu długie nogi. Całe ciało odżywało po czterech godzinach spędzonych w klimatyzowanym laboratorium. Poczuła się komfortowo. Zwilżyła językiem wargi. Do jej uszu, jak przez mgłę, docierał szum samochodów z niedalekiej trójmiejskiej arterii, świergot ptaków rajcujących na okolicznych drzewach oraz głos Ewy, która prowadziła z kimś rozmowę telefoniczną. Iwona od dziecka uwielbiała taki stan półodrętwienia w pełnym słońcu i często wprawiała się w niego z premedytacją. Teraz co jakiś czas uchylała oko, żeby skontrolować, co robi Ewa. W ciągu kilkunastu lat odwiedzania jej gabinetu na południową kawę nauczyła się wyłączać z rozumienia, o czym tamta rozmawia. Ta kawa była dla Iwony pewnym rytuałem, z którego mimo wszelkich różnic dzielących ją z Ewą, siedzącą z drugiej strony przestronnego biurka, nie chciała i nie mogła zrezygnować.
Biurko było mahoniowe, z finezyjnie wyciętym blatem, żeby dało się wygodnie przy nim poruszać na olbrzymim, resorowanym skórzanym fotelu. Miało wydzieloną część na monitor komputera i telefony. Każdy, kto wchodził do gabinetu Ewy, musiał czuć respekt, zwłaszcza że krzesło, na którym siadała Iwona, nie stało normalnie po drugiej stronie biurka; Iwona dostawiała je sobie tylko na czas kawy. Wszyscy inni musieli stać. Niewielki stolik i cztery foteliki pod ścianą służyły tylko dla specjalnych gości z zewnątrz lub w przypadku nadzwyczajnej potrzeby spotkania z kilkoma osobami z firmy.
Wszyscy w firmie wiedzieli, że z wybiciem dwunastej mają co najmniej dwadzieścia minut na nieco bardziej prywatne zachowania, często również przy kawie, więc Iwona nie mogła egoistycznie zrezygnować ze swoich wyjść do Ewy, choć wiele razy już chciała tak zrobić. Poświęcam się dla innych, pomyślała z uśmiechem.
Znały się z Ewą ponad dwadzieścia lat. Przeszły razem czas studiów magisterskich, który je bardzo do siebie zbliżył. Iwona od pierwszego spotkania na inauguracji studiów w auli uczelni polubiła tę, nieśmiałą wówczas, jasną szatynkę. Kiedy tamta poczuła jej sympatię, przylgnęła do Iwony na dobre. Podczas przerw w zajęciach na ogół trzymały się razem, jeździły wspólną trasą do domów w kierunku Chyloni, albo na zajęcia w innych miejscach Trójmiasta. Często wspólnie się uczyły w swoim kąciku w stołówce; raz tylko Ewa przyjechała do domu Iwony, ale więcej nie chciała i nie zapraszała również do siebie. Iwonie wydało się, że gdy Ewa rozglądała się wówczas po jej wesołym pokoiku, jej wzrok posmutniał. Na ogół tworzyły parę podczas ćwiczeń laboratoryjnych, łączyło je także wiele wspólnych zainteresowań, jak choćby fotografia czy muzyka. Ale potem nastąpiły wspólne studia doktoranckie, w tym półroczny pobyt w Sztokholmie. Tak. To właśnie tam coś się zmieniło. Iwona poznała, kim jej przyjaciółka potrafi być. Doktor Jekyll i mister Hyde w jednym; uśmiechnęła się do siebie.
Znów zerknęła w jej kierunku. Ta, tym razem, jakby czekała na otwarcie przez Iwonę oka, machnęła ręką w jej stronę i wskazała na odkryte uda. Iwona uśmiechnęła się tylko i znowu przymknęła oczy. Źle dzisiaj Ewka wygląda. Wyjątkowo źle. Może przypomniał jej się Sztokholm i była na nocnych łowach? Kiedyś takimi sprawami się chwaliła… Iwona przerwała ledwie rozpoczętą analizę, bo najpierw usłyszała słowa: „Do widzenia”, nerwowe stuknięcie odstawianej na biurko słuchawki, a zaraz potem syczący głos.
– Znowu robisz sobie u mnie Copacabanę?
– Zmień repertuar, Ewka. Zawsze musisz mi uzmysławiać, że jest takie miejsce, gdzie nigdy nie byłam? Choć akurat do tej plaży absolutnie mnie nie ciągnie. – Iwona niechętnie otworzyła oczy. – Zdajesz sobie sprawę, jaki tam musi być syf? – dodała, wykrzywiając się przy tych słowach niemiłosiernie. – Poza tym, kochana, złość piękności szkodzi. Porobią ci się zmarszczki.
– Tyle razy ci mówiłam żebyś tutaj nie plażowała. Przecież w każdej chwili może ktoś wejść, a ty w negliżu! – wykrzyknęła przytłumionym głosem Ewa.
– Hi, hi, hi. – Iwona zachichotała i podskoczyła na krześle. – Wszyscy ze strachu przed tobą mają ściśnięte pośladki, więc kto nie musi, nie przychodzi. A z drugiej strony: ja i negliż, ale cię poniosło… Zresztą jak zwykle, średnio raz w tygodniu.
– Bo średnio raz w tygodniu robisz sobie tutaj plażę.
– To nie moja wina, że tak rzadko mamy w Trójmieście słońce.
– Wiesz, chyba jesteś bezczelna.
– …i do tego impertynencka.
Iwona zwróciła się razem z krzesłem w kierunku biurka Ewy i mrugnęła. Ewie rozszerzyły się ze zdziwienia oczy, ale po chwili machnęła dłonią z cieniem uśmiechu.
– Ale byś mogła… nie rozchełstywać się tak. – Pomogła sobie teatralnym gestem.
– Ewka… szczerze, czegoś mi brakuje?
Iwona otaksowała swoje wciąż zgrabne gołe nogi i odkryte nieco piersi, bo podczas wygrzewania się na słońcu bezwiednie wsunęła górę bluzki za stanik; teraz poprawiła ją i obciągnęła spódnicę. W jej życiu zbyt wiele poszło nie tak, więc starała się przynajmniej dobrze wyglądać. Dużo spacerowała, a kiedy tylko skończyło się lato i możliwość pływania w kochanym Mauszu, chodziła dwa razy w tygodniu na basen. Dzięki temu nie imały jej się także przeziębienia.
– Tak już lepiej. Ale przecież nie jest zimno, a ty mówisz, że byłaś skostniała.
– Nic takiego dzisiaj jeszcze nie powiedziałam, chociaż prawdę mówiąc, faktycznie przyszłam skostniała.
– Kobieto, na dworze jest dobrze ponad dwadzieścia stopni – oburzyła się Ewa.
– Ale w laboratorium termostat klimatyzacji utrzymuje równo dwadzieścia stopni, a dla mnie jest to temperatura przemarzania. – Iwona uniosła brew. – Syty głodnego nie zrozumie… – Wzruszyła ramionami. – Wiesz? Można udawać, że jest się szczęśliwym albo nawet zgrywać głupka, ale tego, że się jest zmarzniętym czy choćby przechłodzonym, nikt nie jest w stanie udać. – Iwona uśmiechnęła się szeroko.
– A ty jak zwykle to samo.
– I vice versa.
Ewa zagrała nerwowo paznokciami po biurku.
– Połamiesz je sobie – mruknęła Iwona.
– Nie martw się, to tipsy. Sprawię sobie nowe – zachichotała nerwowo Ewa, ale zaraz spoważniała i uciekła wzrokiem.
Iwona spojrzała przeciągle na jej zmęczoną twarz. Oceniła, że Ewa nałożyła dzisiaj na policzki więcej brązu niż zwykle, miała podkrążone oczy i do tego, dostrzegła, że ucieka przed nią wzrokiem. Dawno tak źle jak dzisiaj nie wyglądała, chociaż czasami po jakiejś balandze na kaszubskiej daczy też zdarzało jej się wyglądać nieszczególnie. Ewa zwróciła na moment głowę w kierunku Iwony; ta nie mogła się powstrzymać przed uwagą.
– Źle wyglądasz… pewnie krótko spałaś. Powinnaś trochę odpocząć. Heńka dzisiaj nie ma, możesz iść do domu, zdrzemnąć się…
– Chyba wiem lepiej od ciebie, że go nie ma, skoro to mój mąż!
– Ewka. Ja ci tylko dobrze radzę. Naprawdę chcę dobrze. Kto ci tak szczerze powie?
Iwonie wydało się, że oczy Ewy na moment się zaszkliły.
– Nikt…
– No więc widzisz. Może powinnaś gdzieś wyjechać? Kilka twoich słów i Heniek ci ulegnie. Możecie wyjechać nawet na… Copacabanę. – Iwona mrugnęła.
– Żartujesz sobie ze mnie! – Ewa poderwała się fotela. – Nie bądź taka… taka jajcara! Przecież dobrze wiesz, że dokąd byśmy nie pojechali, on po dwóch dniach zostawi mnie tam samą i wyjedzie pod byle pozorem: na spotkanie biznesowe, targi, nagłą konferencję w Barcelonie czy… w Mar del Plata, już on coś wymyśli!
– No tak. Ty wiesz lepiej, skoro to twój mąż.
Ewa zatrzepotała rękoma.
– A u was jest niby inaczej?! Też mówiłaś, że wolisz z Zygmuntem nie jeździć.
– Nie widzisz różnicy?
– A jest różnica?
– Ano taka, że jak kiedyś spróbowaliśmy wyjechać wspólnie, to nie było dnia, żeby Heniek nie dzwonił do Zygmunta i konferowali, konferowali…
– No, skoro Zygmunt odpowiada w firmie za pijar, reklamę i takie tam…
– Cóż, lubi to i jest chyba niezły w tym, co robi, nie? – Iwona spojrzała badawczo na Ewę.
– Jest dobry… ale najważniejsze, że dla ciebie też jest dobry; lepszy niż Heniek dla mnie. – Ewa przyciszyła głos. – Przecież widzę. Ile razy Zygmunt mówił: „muszę to skonsultować z Iwonką” albo: „obiecałem Iwonce, że pojedziemy na zakupy”.
– No, tego by jeszcze brakowało, żebym targała zakupy sama, a on by woził sobie tyłek autem.
– Ja tak nie mam…
– Bo tak sobie Heńka wychowałaś.
– Czy musisz mi takie rzeczy mówić?!
– Ja nie zaczęłam tego tematu.
– Ale się na mnie wyżywasz!
– Ewka, zauważyłam tylko, że źle wyglądasz i coś powinnaś zrobić, żeby odpocząć. Tyle ci powiedziałam na początku.
– Ale przy każdej okazji co zdanie wbijasz mi szpilę.
– Aha. Czyli lepiej, jakbym ci powiedziała, że wyglądasz kwitnąco i powinnaś…
– Sram na takie rady i takie słowa! – zawołała histerycznie Ewa, uderzając dłonią w blat biurka.
Iwona zmierzyła ją wzrokiem, dopiła kawę, pokręciła głową, podniosła się z krzesła i wolnym krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
– Na nikogo nie można liczyć… – Doszły ją jeszcze wypowiedziane cicho słowa.