Читать книгу Kilka godzin do szczęścia - Roma J.Fiszer - Страница 6
ОглавлениеFelcia znad księżycowego stawu
Niedaleko gospodarstwa Zalewskich położone było obejście zasiedziałej tu od wielu pokoleń rodziny Skierków. Gospodarzył czterdziestoczteroletni Ludwik z młodszą o pięć lat Anielą. Byli małżeństwem od dwudziestu lat i mieli dwójkę dzieci – pełnoletniego syna i ośmioletnią córkę Felicję. Felcia była oczkiem w głowie Ludwika, który zawsze mówił, że znajdzie dla niej na męża księcia.
Ludwik był silnym, postawnym, ogorzałym mężczyzną, lecz jego dusza i serce nie całkiem pasowały do tej postury. Po matce odziedziczył naturę romantyczną. Kiedy tylko nie musiał iść w pole albo pracować w obejściu, wyruszał w myślach – jak sam mówił – daleko w świat. Opowiadał o tych swoich podróżach Felci i lubił patrzeć, jak jego mała śliczna blondyneczka przymyka oczy, żeby wyobrazić sobie, co tata opowiada. Rozumieli się bez słów, widać, że Felcia odziedziczyła po ojcu tę dziwną romantyczność i melancholię. Ona też już wyruszała w myślach we własne podróże, a ulubionym miejscem, gdzie oddawała się temu zajęciu, był staw leżący za pobliską górką, nieopodal ich zabudowań. Ojciec kiedy tylko mógł, wiosną, latem i jesienią, zabierał małą Felcię nad staw i tam opowiadał jej swoje dziwne historie. Każda okoliczność i pora, żeby pójść nad staw, były dla niej dobre.
Drugą jej pasją było przyglądanie się księżycowi. Najbardziej lubiła pełnię, bo wtedy widziała dwa wielkie księżyce: jeden na niebie, drugi kąpiący się w stawie. Mogła o stawie i księżycu, a właściwie o dwóch księżycach, mówić bez końca. Któregoś wieczoru ostatniej zimy, kiedy dorośli przygotowywali się już do snu, wyrwała się na chwilkę na podwórze, w samej koszulinie, by popatrzeć na księżyc. Dobrze, że chociaż zdążyła wciągnąć buty i narzucić na siebie maminą chustę. Tak ją ten księżyc na niebie ciągnął, że doszła aż do górki, z której mogła wreszcie zobaczyć także ów drugi, odbijający się w lodowej tafli stawu. Zapatrzyła się na te cuda, aż zapomniała o bożym świecie. Zachwycona dwoma księżycami i ich blaskiem, nie czuła mrozu. Ocknęła się dopiero, kiedy usłyszała przeraźliwe wołania rodziców: „Felcia! Felcia!”.
A potem były dwa tygodnie ciężkiej choroby, wielkie zatroskanie rodziców i zmarnowane święta Bożego Narodzenia. Ale kiedy tylko wydobrzała, znowu chciała zobaczyć księżyc w lodowym stawie. Taka była Felcia.
Gdy Krysia Zalewska przyjechała z Basią do Parchowa, Felcia zaraz pojawiła się u nich i odtąd przybiegała tam, kiedy tylko mogła. Chodziła do pierwszej klasy, ale póki co nauki nie było zbyt dużo, a w domu też nie miała jeszcze specjalnych obowiązków. W dniu imienin, które obchodziła w kwietniu, parę dni po chrzcinach Basi, Zalewscy i jej rodzice, widząc, jak Felcia szaleje za małą, powiedzieli jej, że Basia to taki jej prezent imieninowy.
Kiedy tylko mama pozwoliła, Felcia biegła do Zalewskich tak szybko, że pięty śmigały w powietrzu. Pomagała Krysi przy kąpielach Basi, asystowała przy karmieniu i towarzyszyła na spacerach. Uwielbiała Basię i aż trzęsła się, żeby przy niej ciągle być. Kiedy Krysia kładła golutką małą na brzuszku, aby ta się trochę pogimnastykowała, lubiła wtedy leciutko ją masować, łaskotać i drapać po pleckach. Basia wydawała z siebie pocieszne dźwięki, kwiliła, gulgotała, unosiła się na zgiętych łokietkach i przekrzywiając główkę, słodko uśmiechała się do matki i Felci.
Dziewczynce szczególnie podobała się u Basi śmieszna brunatna plamka, którą miała na łopatce, zmieniająca ciągle swój kształt. Gdy mała leżała chwilę spokojnie, a to zdarzało się nader rzadko, plamka przybierała kształt niewielkiego serduszka.