Читать книгу Kilka godzin do szczęścia - Roma J.Fiszer - Страница 7

Оглавление

Józefa z pensjonatu „Villa Rosa”

Felcia nieustannie prosiła Krysię, aby ta opowiadała jej swoje „życie”. Po wielokroć płynęły więc opowiadania o zapamiętanym przez nią z rodzinnego domu zapachu różanych pączków, o pobycie w ochronkach, o tym, jak w jednej z nich poznała Bronka, co powiedziała siostra przełożona, kiedy zobaczyła, że mają się z Bronkiem ku sobie, gdzie i jak mieszkała Krysia z Basią w Gdyni, zanim przyjechała z nią do Parchowa, co opowiadała o sobie Józefa Kuszerowa z Gdyni, jaki miała uśmiech, jakie były jej dzieci. Czekając na bliski już przyjazd letników z tej Gdyni, do której często wybierała się z tatą w wymyślonych podróżach, prosiła, aby kolejny raz Krysia opowiedziała o nich i ich mieście. Ta śmiejąc się, ustępowała, zaczynając opowieść od początku.

Józefa Kuszer była czterdziestodwuletnią kobietą, która od kilkunastu lat samotnie wychowywała trójkę dzieci. Kiedyś było jej bardzo ciężko, szczególnie zaraz po przyjeździe do Gdyni w 1928 roku. Mieszkała wówczas na Grabówku, w budzie z gliny, ocieplonej deskami i blachą. Tak żyło wielu ludzi przyjeżdżających z biedy, z głębi kraju, nad polskie morze. Imała się wtedy każdej pracy. Szyła łapcie z filcu i skóry, najmowała się do prania, gotowania i pieczenia ciast. Gdy nie było innego zajęcia, roznosiła syrop z ciemnego cukru pieszo aż do Oksywia. Od kilku lat miała stałą pracę w niewielkim pensjonacie „Villa Rosa” przy ulicy Matejki, blisko morza. Do jej obowiązków należało sprzątanie pokoi i prowadzenie kuchni. Tam też mieszkała z dziećmi; latem w suterenie, a na zimę właściciel – pan Nicholas Neubauer – udostępniał jej dwa pokoje na pierwszym piętrze. Teraz miał on amerykański paszport i nowe imię, ale pochodził spod Suwałk. Kiedy wyjeżdżał za pracą do Ameryki, nosił jeszcze imię Mikołaj. Bardzo szanował i podziwiał tę pracowitą i zawsze czystą kobietę, o oryginalnej południowej urodzie. Gdy zatrudniał ją, opowiedziała mu o swojej trudnej życiowej historii.

Uciekła w 1918 roku z domu, bo nie chciała wyjść za mąż za kogoś znacznie od niej starszego i nieznanego. Najpierw wyruszyła z koleżanką do Warszawy, a stamtąd pojechały za pracą do Berlina. Pracowała jako pomoc kuchenna, kelnerka, ale szybko dała się poznać jako znakomita kucharka. Niedługo została szefową kuchni w jadłodajni. Wyszła za mąż za robotnika, Jana Kuszera, który tak jak ona znalazł w Berlinie pracę. W ciągu pięciu lat dorobili się trójki dzieci: dziewczynki i dwóch chłopców – konieczny był zatem powrót do kraju. Mąż szybko okazał się hulaką i utracjuszem. Pod pretekstem szukania lepszej pracy wyjechał do Paryża i ślad po nim zaginął. Józefa po trzech latach klepania biedy w Wieluniu postanowiła ruszyć nad morze, do budującej się Gdyni. Właściciel pensjonatu „Villa Rosa”, gdzie znalazła zatrudnienie, podziwiał jej pracowitość i charakter, z czasem zaczął w niej dostrzegać także inne kobiece walory...

Mimo całej różnicy statusu czuł do niej wyjątkową słabość. Próbował to czasami okazywać, ale Józefa utrzymywała należyty dystans. Była dumna i nie chciała przyjmować od niego żadnych prezentów, nawet w postaci zawyżonej płacy. Kiedy poprosiła go o możliwość nieodpłatnego korzystania z kuchni pensjonatu na smażenie pączków, skwapliwie się zgodził. To była zresztą jedyna rzecz, o którą Józefa go poprosiła, i to tylko raz – takie miała zasady. Gdyby poczuła, że obwarowuje zgodę jakimikolwiek warunkami, natychmiast wycofałaby się z tego. Smażyła więc te swoje pączki z córką Olą i choć teraz było jej już znacznie lżej niż kiedyś, przychodziła ciągle sprzedawać je pod szpital na Placu Kaszubskim…

Felcia mogła tę i inne Krysi historie opowiadać sama – znała je wszystkie na wyrywki, ale lubiła słuchać i często opowiadającą poprawiała. Ta zanosząc się od śmiechu, zawsze przyznawała Felci rację…

*

Wakacje 1938 roku były pierwszymi, które Józefa Kuszer z dziećmi miała spędzić w Parchowie. Był to ich w ogóle pierwszy w życiu rodzinny wyjazd poza Gdynię. Przyjechali w połowie lipca, tak jak wcześniej Józefa zapowiedziała – z Olą i Tadziem. Starszy syn Józio nie mógł przyjechać, bo od niedawna pracował w porcie.

Bronek i Krysia zdążyli naopowiadać we wsi dużo dobrego o Józefie. Mówili, że to biedna, ale dobra kobieta, która sama wychowuje trójkę dzieci. Że na czas wyjazdu musiała znaleźć na swoje miejsce w pensjonacie zastępstwo i straci też dodatkowe zarobki, bo nie będzie sprzedawać pączków. Kiedy sąsiedzi zobaczyli jeszcze, jaki Józefa przywiozła prezent dla Basi i jej mamy – elegancki, miejski wózek spacerowy – przywitali ją jak najlepszą znajomą.

W pierwszym tygodniu Józefa i jej dzieci poznawali wieś i sąsiadów. Wszyscy chcieli ich ugościć. Choć nikomu się tutaj nie przelewało, większość z gospodyń zwracała się do Józefy o taką lub inną przysługę, pozwalając jej przy okazji zarobić parę groszy. Wprawdzie ta usiłowała protestować, że ludzie dają jej pieniądze za niewielką nawet pracę, ale na próżno. Zawsze słyszała odpowiedź: „Chętnie skorzystamy z twojej pomocy, ale nie będziesz dla nas pracować darmo”.

Kilka godzin do szczęścia

Подняться наверх