Читать книгу Z dala od świateł - Samantha Young - Страница 11

9

Оглавление

Glasgow, Szkocja

Obecnie

O’Dea patrzył na mnie, nie wypuszczając z rąk pojemnika z sałatką owocową i drożdżówki.

Poprzedniej nocy fizyczne wyczerpanie sprawiło, że zasnęłam od razu. Kiedy O’Dea wyszedł, w głowie huczało mi jak w ulu pełnym rozwścieczonych pszczół. Raz po raz powtarzałam sobie w myślach, jakie mam możliwości. Wspomnienia, które dotychczas tak starannie i z wysiłkiem od siebie odsuwałam, powróciły. A to była jego wina.

Spojrzałam gniewnie na Szkota. Chciał, żebym bez względu na wszystko wróciła do życia. Było to dla mnie trudne do pojęcia, ponieważ jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że już nigdy nie wrócę do tego, co było. Nie obchodziło mnie, jak to może być odebrane przez innych. Dla mnie znaczyło tyle, że nie muszę już podejmować trudnych decyzji. A to dawało mi poczucie wolności.

Chociaż bardzo niechętnie, musiałam jednak przyznać, że O’Dea zmusił mnie do obejrzenia mojego postępowania niczym w lustrze. Jasne było, że nie pochwalał wyjazdu ze Stanów. Uważał, że tam powinnam była przeżyć żałobę. I z jakiegoś powodu, którego nie mogłam zrozumieć, jego zdanie mnie niepokoiło. Nie postrzegałam siebie jako tchórza. Przynajmniej do tej pory.

Przecież ja po prostu chciałam… przetrwać. Czasami ból jest zbyt silny.

Czy wszyscy po prostu nie chcemy przetrwać?

– No i? – Patrzył na mnie zniecierpliwiony.

Rozgłos i sława unieszczęśliwiły mnie w przeszłości i bardzo się ich bałam, ale w tym momencie nie miałam innego wyboru. Kiedy przez pół roku nie odnaleziono żadnych nowych śladów mogących doprowadzić do uzbrojonych bandytów, którzy wtargnęli do domu mamy i zastrzelili ją oraz Bryana, doszłam do wniosku, że mam dość swojego obecnego życia.

Od tego czasu nie widziałam się z Micah, Austinem ani Brandonem, a minęło już półtora roku. Myśl o spotkaniu z nimi bardziej mnie przerażała niż możliwość utraty szacunku do samej siebie.

Za bardzo by mi przypominali o moich egoizmie, głupocie i żalu.

Jeśli podpiszę tę umowę z O’Dea, jeśli wydam dla niego album, Gayle na pewno się odezwie. Chłopcy również. Nie miałam pewności co do Micah. Istniała możliwość, że nigdy mi nie wybaczy nagłego zniknięcia. Ani listu i wiadomości w skrzynce głosowej Gayle, którą zostawiłam, żeby nie uznali mnie za zaginioną i nie wszczęli poszukiwań.

– Chcę mieć kontrolę kreatywną nad albumem – oznajmiłam. Spojrzenie O’Dea natychmiast stało się cieplejsze i czułam, że wywiera na mnie zbyt dobre wrażenie, więc ciągnęłam, zanim zdążył odpowiedzieć: – Chcę też klauzuli w umowie, że nie będę musiała rozmawiać z mediami o moich sprawach rodzinnych. I sama będę wybierać, z którymi dziennikarzami rozmawiam. A jeśli moja menedżerka albo członkowie zespołu zechcą się ze mną skontaktować, chcę, żebyś wystąpił w moim imieniu. Czyli mówiąc wprost, nie chcę z nimi żadnego kontaktu.

Westchnął z rezygnacją.

– Kiedy tylko się rozejdzie, że wracasz na scenę, żeby zacząć karierę solową, zacznie się wielkie zamieszanie. Mogę zakazać poruszania tematu twojej rodziny podczas wywiadów, ale nie mogę zapewnić, że ktoś mimo wszystko nie zacznie ci zadawać pytań w tej sprawie. Nie ma też mowy, żebym w umowie zapewnił ci prawo do wyboru mediów, z którymi chcesz rozmawiać. Z prawnego punktu widzenia dałoby ci to możliwość nieudzielania żadnych wywiadów. Co więcej, milczenie na temat rodziny i odejścia z Telluriana oraz twojego zniknięcia z życia publicznego jeszcze bardziej podsyci zainteresowanie środków masowego przekazu.

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał mnie ruchem dłoni.

– Ale… mogę przypilnować, żeby twoja dawna menedżerka, wytwórnia i zespół trzymali się od ciebie z daleka. – Z namysłem podrapał się w podbródek. – Czy ty nie masz czasem jakiejś ciotki?

– Pen? – Potrząsnęłam głową, zaskoczona, że wie o młodszej siostrze mojej mamy. Choć była ostatnim żyjącym członkiem mojej rodziny, nie utrzymywałam z nią żadnych kontaktów. – Nie będzie z nią problemu. Nawet nie przyjechała na pogrzeb. Wątpię, czy obeszło ją moje zniknięcie. Niezbyt chętnie mierzy się z rzeczywistością.

– To chyba u was rodzinne.

Skrzywiłam się.

– Cóż, sama się o to prosiłam.

Uśmiechnął się lekko.

– A co z dietetykiem i terapeutą?

– Nie ma sensu, żebym chodziła na terapię nie z własnej woli – rzuciłam. – Tego trzeba chcieć. Taka jest pierwsza zasada psychoterapii.

– Nie będzie terapii, nie będzie umowy.

– Cóż, twoje prawo. – Wytrzymałam jego wzrok.

W tej sprawie nie zamierzałam się poddawać.

– Skylar…

– O’Dea.

Przymrużył oczy.

– Dobrze. Bez terapii.

Zadowolona, postanowiłam dalej nacierać.

– I chcę mieć decydujący głos w sprawie kontaktów z mediami. Obiecuję, że nie odrzucę wszystkich propozycji.

– Obietnica to za mało.

– Będzie ci musiała wystarczyć. Nie podpiszę umowy, jeśli nie będzie w niej zapisu, że ja decyduję, z kim z mediów będę rozmawiać.

Killian aż poczerwieniał z frustracji.

– Niech ci będzie.

Zadowolona, spojrzałam na niego z protekcjonalną wyższością.

– Bardzo lubisz rządzić. Może to ty powinieneś iść na terapię. Obsesyjna potrzeba kontrolowania otoczenia to powód do niepokoju.

Zignorował moją ironiczną zaczepkę.

– Sugerowałem terapię, bo naprawdę wierzę, że by ci pomogła.

– A teraz odgrywasz szlachetnego dobroczyńcę i cała moja ironia na nic.

– Na pewno nie cała. Masz jej mnóstwo w zapasie.

Skinęłam głową.

– Szybko się uczysz.

– Czyli jak? Umowa stoi? – zapytał.

– A co z Gayle? Nie będzie robiła problemów?

– Tak jak w przypadku twojej wytwórni kontrakt z Gayle obowiązuje cię tylko jako członkinię zespołu Tellurian. Jeśli chcesz, możemy ci znaleźć nowego menedżera albo poprosić Gayle, żeby prowadziła twoje sprawy jako solistki.

– Nie. Skoro mam wrócić do piekła, chcę mieć nowego przewodnika. O świeżym spojrzeniu i tak dalej.

– Ależ to melodramatyczne. – Potrząsnął głową. – Nowy menedżer. Dobrze. Sporządzimy umowę.

– Myślałam, że okażesz więcej radości – stwierdziłam zaskoczona. – Żadnych podskoków? Żadnego triumfalnego chichotu, maniackiego śmiechu? Nawet złowieszczo nie podkręcisz wyimaginowanego sumiastego wąsa? Rozczarowujesz mnie, O’Dea.

Patrzył na mnie beznamiętnie.

– W głębi duszy piszczę z radości jak nastolatka.

Mimo woli uśmiechnęłam się i zaraz skrzywiłam z bólu.

Spojrzał na moje usta, potem na całą twarz.

– Przynajmniej zmniejszyła się opuchlizna pod okiem i na policzku.

– To prawda, ale przez te siniaki nadal wyglądam jak siekany kotlet.

– Znikną. Co mi przypomina o następnej sprawie do omówienia. Będziesz potrzebowała nowych ubrań i wizyty u fryzjera.

Na myśl o tym, że miałabym w takim stanie pokazać się w miejscu publicznym, aż się wzdrygnęłam.

– Lepiej będzie odłożyć wizytę u fryzjera, chyba że chcesz, żeby ludzie wzięli mnie za twoją maltretowaną żonę.

– Odwiedzi cię Charmaine. Jutro w południe. Zrobi ci nową fryzurę i od razu poczujesz się jak człowiek. Charmaine umie być dyskretna. – Zmarszczył brwi. – Ale żadnych tęczowych włosów.

– Jeśli będę chciała mieć włosy we wszystkich kolorach tęczy, to każę je tak ufarbować, rozumiesz? Nie chcę, ale gdybym chciała, to właśnie tak bym się ufarbowała.

– Rozumiem, że zamierzasz być taka przekorna w każdej sprawie?

– Rozumiem, że w najbliższym czasie nie zamierzasz przestać być skończonym wrzodem na dupie?

– Jeszcze sprawa diety – powiedział, ignorując mnie. – Moja siostra Autumn będzie tu jutro rano, jeszcze przed Charmaine. Wpuści do mieszkania swoją koleżankę, Brennę. Brenna to dietetyczka i zadba o twoje potrzeby żywieniowe. Pojutrze jesteś umówiona w prywatnej przychodni na kontrolę lekarską. Na piątek rano zamówiłem wizażystkę. Zrobi ci makijaż maskujący sińce i będziemy mogli iść na zakupy odzieżowe.

Oszołomiona, przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Już poumawiałeś te wszystkie osoby? Założyłeś, że się zgodzę? Zakupy? Chcesz zabrać mnie na zakupy?

– Będzie nam towarzyszyła osobista stylistka. Ale w zasadzie tak. Na pierwsze pytanie również odpowiedź brzmi „tak”. – Uśmiechnął się krótko i bez radości. – Zawsze dostaję to, czego chcę.

– Doprawdy? A chcesz szybkiego kopa w klejnoty? Widzę go w twojej najbliższej przyszłości.

Zrobił minę, jakby się nad tym na serio zastanawiał.

– Nie, dziękuję – odrzekł w końcu, potrząsając głową. – Takie rzeczy mnie nie kręcą.

Uniosłam jedną brew.

– No proszę. Potrafisz żartować.

– Dzisiaj możesz odpocząć. – Pchnął w moją stronę pojemnik z sałatką owocową i drożdżówkę. – Jeśli będziesz się nudzić, to w szafce w holu znajdziesz płyty DVD. Wieczorem wrócę z zakupami spożywczymi, ale teraz muszę wracać do biura. Widzę, że już znalazłaś pralkę i suszarkę, więc do piątku wystarczą ci te ubrania, które masz.

Nie chciałam go o nic prosić, ale musiałam.

– Mam tylko jedną parę dżinsów. Druga już się do niczego nie nadaje.

Plamy z trawy. Starałam się nie zadygotać na wspomnienie Johnny’ego, próbującego mnie zgwałcić na cmentarzu.

Wzięłam głęboki oddech i zamrugałam, żeby wyrzucić tę scenę z pamięci.

O’Dea nie zauważył mojego nagłego zdenerwowania.

– Poproszę Autumn, żeby jutro przyniosła ci nową parę. Jaki rozmiar?

Otworzyłam pojemnik z owocami, skupiając na nim całą uwagę, żeby uniknąć jego wzroku.

– Hmm… Nosiłam czwórkę, ale teraz jestem pewnie gdzieś między dwójką a rozmiarem zero.

– A według brytyjskiego systemu?

– Ach, racja. Pewnie między szóstką a czwórką. Kiedyś byłam brytyjską ósemką.

O’Dea milczał tak długo, że musiałam podnieść na niego wzrok.

Miał ponurą, ale pełną zrozumienia minę.

– Brenna doprowadzi cię do odpowiedniej kondycji, zanim się obejrzysz.

– Z litością ci nie do twarzy, O’Dea – odpaliłam urażona.

– Zabawne. Tobie z kolei nie do twarzy z litowaniem się nad sobą. – Z tymi irytującymi słowami wyszedł.

Miałam ochotę rzucić drożdżówką w zamykające się drzwi, ale doszłam do wniosku, że szkoda na niego marnować taką smaczną bułeczkę.


Musiałam być naprawdę zmęczona, ponieważ mimo licznych zmartwień i wątpliwości po posiłku szybko zasnęłam. I rzeczywiście spałam.

Ze snu wyrwały mnie potrząsanie i znajomy męski głos. Zamrugałam powiekami, a kiedy odzyskałam ostrość widzenia, zobaczyłam O’Dea siedzącego obok mnie na łóżku. Kiedy całkiem wróciłam do przytomności, przestał marszczyć czoło.

– Która godzina? – zapytałam.

– Siódma. Przespałaś cały dzień?

Usiadłam w pościeli, a on natychmiast wstał.

– Najwyraźniej.

– Przyniosłem trochę jedzenia i schowałem w lodówce. No i kolacja gotowa.

– Kolacja? – zrzuciłam kołdrę, wstałam i natychmiast poczułam, że pokój wokół mnie lekko wiruje.

– W porządku? – zapytał.

Ciepłą dłonią wziął mnie za ramię, żeby pomóc mi utrzymać równowagę.

– Za szybko się podniosłam. – Skrzywiłam się lekko. – Chyba ten napad osłabił mnie bardziej, niż myślałam.

Puścił mnie i potrząsnął głowa, a rysy twarzy nagle mu stwardniały, jakby z gniewu.

– Nie chodzi tylko o napad. To efekt wielomiesięcznej bezdomności. Jesteś wyczerpana. Nie chcę nawet myśleć, jaką szkodę wyrządziłaś swojemu organizmowi, tak długo sypiając niemal na gołej ziemi.

Przewróciłam oczami i poszłam za nim do kuchni.

– Mógłbyś choć na chwilę powstrzymać się przed wygłaszaniem kazań?

Rzucił mi znaczące spojrzenie, ale nie odpowiedział. Usiadł na stołku przy blacie przed pełnym talerzem i zaczął jeść. Czyżby zamierzał zostać na kolacji?

Podeszłam do swojego talerza i aż zaburczało mi w żołądku na widok porcji gotowanego na parze łososia z ziemniaczkami i góry sałatki. Jedzenie. Prawdziwe jedzenie.

– Sam to przygotowałeś? – zapytałam, ostrożnie sadowiąc się na stołku obok.

Ciało miałam tak zesztywniałe i obolałe, że nie zwracałam uwagi na to, jak blisko siebie siedzimy.

– Kiedy przyszedłem, spałaś. I tak musiałbym zrobić kolację dla siebie, więc… – Wzruszył ramionami, nie patrząc na mnie.

Zdziwiona jego pełną sprzeczności naturą, przyglądałam mu się z zaciekawieniem.

– Czy zawsze opiekujesz się swoimi artystami w ten sposób? Tak osobiście?

– Tylko tymi, którzy nie potrafią zadbać sami o siebie.

I proszę, znów pojawił się dawny O’Dea.

– Potrafię o siebie zadbać.

Stęknął cicho.

– Jasne. Świetnie sobie ostatnio radziłaś. – Widelcem wskazał na mój talerz. – Jedz.

– Ciągle tylko byś rozkazywał – burknęłam, ale zrobiłam, jak kazał.

Oczywiście tylko dlatego, że sama tego chciałam.

Jedzenie było tak pyszne, że nie powstrzymałam się przed pełnym zadowolenia jękiem.

– Dobre? – zapytał rozbawionym tonem.

Skinęłam głową i przełknęłam.

– Wszystko, co przez ostatni rok jadłam, było smażone albo wysoko przetworzone. Kiedyś odżywiałam się bardzo zdrowo. Musiałam, bo ciągle byliśmy w trasie, a na to trzeba siły i energii.

Kiwnął głową ze zrozumieniem.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Ku mojemu zdziwieniu… w tej ciszy wcale nie czułam się nieswojo. Co świadczyło o tym, że nic mnie nie obchodziło, co O’Dea myśli na mój temat. Zawsze przejmowałam się opinią otoczenia. Aż za bardzo. Kiedy jest się sławnym, nie można zbyt mocno przejmować się zdaniem innych, bo to może cię zniszczyć. Chociaż większość komentarzy na mój temat była pozytywna, to te negatywne zostawały mi w pamięci. Dręczyły mnie. Były też słowa pełne jadu i nienawiści.

Najgorszy przypadek tego typu spotkał mnie na Instagramie. Zamieściłam wspólne zdjęcie z Maxem. Zrobił je Austin i bardzo mi się podobało. Siedzieliśmy wszyscy w pokoju hotelowym. Ja przysiadłam Maxowi na kolanach i razem próbowaliśmy grać na mojej gitarze. Austin strzelił fotkę w chwili, kiedy uśmiechaliśmy się do siebie, patrząc sobie w oczy. Wyglądaliśmy jak zakochani.

Z początku zdjęcie zebrało wiele lajków i sympatycznych komentarzy.

Jednak Micah postanowił zamieścić zdjęcie, na którym ze smutną miną siedzi samotnie, trzymając gitarę. Nie wiedziałam, czy było to celowe, czy po prostu nie pomyślał, ale fani zobaczyli w tej fotografii odpowiedź na moje zdjęcie z Maxem i ton komentarzy natychmiast się zmienił.

Byłam suką, która złamała chłopakowi serce.

Powinnam się smażyć w piekle.

Powinnam się zabić, bo taka ze mnie zdzira.

Dlaczego ludzie uważali, że w internecie można napisać coś, czego przenigdy nie powiedzieliby nikomu prosto w twarz? Nie wiedziałam.

Moje życia stało się własnością publiczną i coraz trudniej było mi to znosić.

Wpędzało mnie to w depresję.

– Teraz już tak się tym nie przejmuję – powiedziałam na głos.

O’Dea spojrzał na mnie, przełknął kęs i zapytał:

– Czym się nie przejmujesz?

– Co ludzie powiedzą. Kiedyś za bardzo mnie to obchodziło. Może teraz, kiedy się uodporniłam, lepiej zniosę rozgłos medialny. – Takie myślenie mogło mi pomóc.

Przez chwilę milczał, patrząc w talerz. A potem wymierzył szybki cios:

– Gdybyś rzeczywiście się nie przejmowała, byłabyś gotowa spotkać się ze swoim zespołem.

Spojrzałam na niego gniewnie, czerwona ze zdenerwowania.

– Chodzi mi o obcych ludzi.

– No cóż. – Minę miał obojętną i pełną wyższości. – Pewnie wkrótce się przekonamy.

Wdzięczność za pyszną kolację stanęła mi ością w gardle. Odsunęłam talerz z niedokończonym posiłkiem i zsunęłam się ze stołka.

Westchnął cicho.

– Dokąd się wybierasz? Nie skończyłaś kolacji. Musisz jeść, Skylar.

– Odwal się. – Weszłam do sypialni i z trzaskiem zamknęłam za sobą drzwi.

Oparłam się o nie, próbując zapanować nad nerwami.

Poczułam się bardzo samotna. Głęboka czarna dziura samotności chciała mnie bezpowrotnie wchłonąć. Osunęłam się na podłogę, czując palące łzy pod powiekami. Nie czułam się taka samotna nawet podczas nocy spędzonych na cmentarzu.

Cholera.

Otarłam łzę, która spłynęła mi na policzek.

Może rzeczywiście powinnam iść na terapię.

Dobra, nawet nie „może”, tylko na pewno. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że jestem popieprzona. Ale tak bardzo się bałam. Bałam się, że jeśli zacznę z kimkolwiek rozmawiać o swoich sprawach, poczucie winy stanie się nieznośne.

Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że gwałtownie wciągnęłam powietrze.

– Skylar?

Nie zareagowałam.

Nienawidziłam go.

O’Dea westchnął. Ciągle wzdychał. Jakbym była męczącym dzieciakiem, którym musiał się opiekować wbrew swojej woli.

– Wychodzę, żebyś mogła wrócić do kuchni i skończyć kolację.

Prychnęłam wzgardliwie. Męczennik się znalazł.

– Skylar… Bardzo prze…

Wstrzymałam oddech. Czyżby… zamierzał mnie przeprosić?

– Ja… Cholera! – Sapnął ze złością. – Wrócę tu jutro i oczekuję, że będziesz się grzecznie zachowywać. – Usłyszałam odgłos kroków w korytarzu, a zaraz potem drzwi się zatrzasnęły.

Wkrótce po jego wyjściu poszłam do kuchni, gdzie czekała moja niedojedzona kolacja. Na jego talerzu też trochę zostało.

Rzuciłam gniewne spojrzenie w stronę korytarza. Co za fiut.

– Męczennik – burknęłam.

Jednak gniew nie przeszkodził mi w zjedzeniu do końca posiłku, który O’Dea przygotował. Szczerze mówiąc, dokończyłam też jego porcję i pierwszy raz od długiego czasu poczułam się przyjemnie syta.

I wkurzona.

Ale przyjemnie syta.

Z dala od świateł

Подняться наверх