Читать книгу Z dala od świateł - Samantha Young - Страница 5
3
ОглавлениеW powietrzu wisiała metaliczna woń deszczu. Spaliny samochodów, kawa i deszcz. Kolejnej soboty, stojąc na Buchanan Street, odpędzałam od siebie myśli o nadchodzącej ulewie. Wystarczyło, że drażnił mnie jakiś gnojek, który rozstawił się w pobliżu ze swoimi głośnikami.
Bardzo starał się wyprowadzić mnie z równowagi, co jasno dał do zrozumienia, posyłając mi złośliwy, arogancki uśmieszek, kiedy zatrzymał się bliżej, niż nakazywała grzeczność. Wśród grajków ulicznych panują niepisane zasady, a on właśnie złamał najważniejszą z nich; z rozmysłem próbował mnie zagłuszyć. I robił to bardzo skutecznie. Ludzie zatrzymywali się nie dla mnie, ale po to, żeby posłuchać jego imitacji Shawna Mendesa.
Mimo wszystko nie przerywałam występu. Już dawno uzyskałam mistrzostwo w udawaniu, że młodzi muzycy płci męskiej mnie nie irytują. W końcu miałam trzech takich w zespole i razem jeździliśmy autobusem w trasy koncertowe. Szczeniak nie miał pojęcia, jak skutecznie potrafiłam ignorować takich dupków jak on.
Wiedziałam też, kiedy się zemścić.
Okazja nadarzyła się, kiedy ściszył głos, żeby wykonać balladę grupy Coldplay.
Z całą mocą wyśpiewałam piosenkę Chandelier z repertuaru Sii. Był to wyjątkowo trudny utwór i dobrze wykonany, robił wielkie wrażenie na słuchaczach. Mój głos przebił się przez system nagłaśniający tego szczeniaka, a ludzie zaczęli się gromadzić wokół mnie.
Niektórzy wyjęli komórki, żeby mnie sfilmować, więc spuściłam głowę, by ukryć twarz pod rondem kapelusza. Któregoś dnia te cholerne telefony z kamerkami wpakują mnie w kłopoty. Wystarczy, że ktoś wrzuci filmik do internetu z komentarzem: „Czyż ona nie brzmi zupełnie jak Skylar Finch? Zaraz, zaraz… To jest Skylar Finch!”.
Bałam się tego, tym bardziej że nawet bym nie wiedziała, że tak się już stało, ponieważ nie miałam – i nie chciałam mieć –dostępu do sieci. Przerażała mnie myśl, że któregoś dnia, grając na ulicach Glasgow, spojrzę na słuchaczy i dostrzegę wśród nich jednego z moich chłopaków, patrzącego na mnie oskarżycielsko.
Otrząsnęłam się z ponurych myśli i śpiewałam dalej.
Kiedy brawa przycichły, ktoś z tłumu zawołał:
– Zaśpiewasz Titanium?
Przez ostatni tydzień nieustannie padało, temperatura w nocy spadała coraz bardziej, więc musiałam wydać większość pieniędzy na płaszcz przeciwdeszczowy i polarowe bluzy z kapturem do spania. Zostało mi akurat tyle, żeby zapłacić za prysznic i pralnię. Potrzebowałam pieniędzy, więc zaśpiewałam Titanium. Najbardziej ucieszył mnie moment, kiedy szczeniak z głośnikami ryknął na cały regulator, a jeden z moich słuchaczy kazał mu się natychmiast zamknąć.
Jednak moja radość zniknęła jak kamfora, gdy z nieba spadł deszcz – nagły, gęsty, ulewny. W kilka sekund przemoczył ludzi do suchej nitki, więc wszyscy rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia. Zostałam sama, zziębnięta i mokra, a w futerale od gitary zobaczyłam tylko kilka drobnych monet, za które nie mogłabym kupić nawet kawy. Wystarczyłoby ich zaledwie na frytki z McDonalda.
Wzięłam głęboki oddech, starając się przyzwyczaić do myśli, że dzisiaj pójdę spać głodna, a moje tutejsze życie zmienia się na gorsze ze względu na pogodę. Właściwie już dawniej wiedziałam, że będzie coraz trudniejsze, a ja będę musiała jakoś sobie poradzić.
Miałam ochotę podejść do tego szczeniaka, który właśnie z pomocą znajomych w pośpiechu pakował swój sprzęt, i kopnąć go w jaja za to, że zepsuł mi dzisiejsze występy. Miał na sobie nowe ciuchy, drogie sportowe buty i w ogóle wyglądał na zadbanego oraz dobrze odkarmionego. Nie potrzebował pieniędzy zarobionych na ulicy. Po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Miałam ochotę wywrzeszczeć mu w twarz, że jeden Shawn Mendes już istnieje i nikt nie potrzebuje drugiego. Ale byłoby to małostkowe, a poza tym brakowało mi energii na urządzenie takiej sceny.
Przygnębiona i po raz pierwszy od przyjazdu do Szkocji naprawdę niespokojna o swoją przyszłość przykucnęłam i drżącymi rękami pakowałam gitarę. Dziś pójdę spać nie tylko głodna, lecz także doszczętnie przemoczona. Deszcz ustał niemal tak nagle, jak się zaczął, ale to nie mogło uratować ani moich ubrań, ani dzisiejszych zarobków.
Nerwowo wciągnęłam powietrze, czując skurcz w żołądku.
Wstałam, odwróciłam się, żeby podnieść z chodnika plecak, i niemal wpadłam na faceta wyższego ode mnie o kilka centymetrów. Stanął tuż przy mnie, trzymając parasol nad swoją i moją głową. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem, kiedy zmierzył moje ciało wzrokiem niepozostawiającym żadnych wątpliwości co do jego zamiarów. Widywałam tego gościa już wcześniej. Był po pięćdziesiątce, miał na sobie dżinsy i dobrego gatunku koszulę, opinającą się na wydatnym, obwisłym brzuchu. Skórzana kurtka ledwo mieściła szerokie ramiona. Najbardziej utkwiła mi w pamięci jego twarz, z dużym kartoflowatym nosem i licznymi śladami po ospie.
Zapamiętałam go również dlatego, że pewnego dnia, kiedy rozmawiałam z Mandy, zaczął ją zaczepiać. Na szczęście pojawił się Ham i go wystraszył.
Najwyraźniej zorientował się, że jestem bezdomna.
Wyprostowałam się i wyszłam spod jego parasola. Nerwy i tak już miałam napięte, ale teraz po prostu wpadłam w furię.
Przeniósł obleśne spojrzenie na moją twarz, a widząc gniewną minę, uśmiechnął się uspokajająco.
– Kupię ci coś ciepłego do jedzenia, skarbie.
– Nie, dzięki.
– Oboje wiemy, że tego potrzebujesz.
– Nie aż tak bardzo. Spadaj.
Spojrzał na mnie twardo i zbliżył się o krok.
– Ja się staram być miły, a ty jesteś niegrzeczna. Skarbie, potrzebujesz przyjaciela, jeśli chcesz przetrwać na ulicach Glasgow.
– Posłuchaj, gościu. Nawet gdybyś nie był oślizgłym kutafonem z wielkim piwnym bebechem, i tak nie dałabym ci się dotknąć, więc na twoim miejscu posłuchałabym dobrej rady i spadała stąd. A, i jeszcze słówko na przyszłość. Jeśli kiedykolwiek zobaczę, że zaczepiasz tu jakąś dziewczynę, to znam paru naprawdę groźnych facetów, którzy się z tobą rozprawią – skłamałam złowrogim tonem. – Zrozumiałeś?
Na dziobatej twarzy pojawił się gniew. Facet zrobił krok ku mnie, ale nagle jakaś silna męska dłoń chwyciła go za ramię i szorstko odepchnęła.
Kiedy zobaczyłam, kto wmieszał się w tę scenę, szalejąca we mnie furia wymieszała się z podejrzliwością i zwątpieniem. Był to ten nieznajomy, który co sobota przychodził słuchać moich piosenek. Stał teraz na tyle blisko, że dostrzegłam w jego ciemnych oczach prawdziwy gniew.
– Słyszałeś, co powiedziała. Spadaj stąd.
Ku mojej narastającej irytacji intruz, na którym moje groźby nie zrobiły najmniejszego wrażenia, skurczył się ze strachu pod spojrzeniem mojego wybawcy.
– Przepraszam, pomyłka – wymamrotał i oddalił się pośpiesznie, zasłaniając się parasolem niczym tarczą.
Tchórzliwy gnojek.
– Czego chcesz? – warknęłam do nieproszonego wybawcy.
Patrzył za oddalającym się obleśnym typem, a potem wolno przeniósł wzrok na mnie. Chociaż nadal miał gniewnie zaciśnięte szczęki, ciemne oczy złagodniały i przez chwilę nie mogłam się wyrwać spod ich uroku. Wszystko w tym człowieku było niczym wyryte w kamieniu. Twarde. Zimne. Jednak oczy, ciemnobrązowe, otoczone długimi czarnymi rzęsami, spoglądały ciepło. Kryło się w nich seksualne przyciąganie, niepasujące do charakteru ich właściciela.
Nagle odezwał się i sprawił, że czar jego spojrzenia prysnął.
– Idiotka – powiedział szorstkim, gniewnym tonem.
– Ojej, dziękuję – odrzekłam, zapominając o angielskim akcencie.
Odwróciłam się, żeby podnieść plecak.
– Jeśli nadal będziesz tak postępować, stanie ci się krzywda.
– Czy to groźba?
– Nie.
– Muszę już iść. – Próbowałam go wyminąć.
Tym razem to mnie chwycił za ramię.
Znów ogarnęły mnie gniew i strach. Spojrzałam groźnie, ignorując jego bliskość, zapach wody kolońskiej i żelu pod prysznic. Pachniał czystością i biło od niego ciepło. Pod tymi względami byłam jego przeciwieństwem. Zazdrościłam mu, a jednocześnie go nienawidziłam, zapominając na chwilę, że sama się skazałam na takie życie.
Nie musiałam nic mówić, bo sam cofnął rękę i podniósł ramiona w geście poddania.
– Już ci powiedziałem, że nie chodzi mi o seks. Chcę tylko porozmawiać. Postawię ci kolację.
Jak na zawołanie zaczęło mi burczeć w brzuchu i poczułam, że mój opór słabnie. Miałam wybór: iść spać mokra i głodna czy tylko mokra. Kuszące…
– Restauracje mają w toaletach suszarki do rąk. Mogłabyś tam wysuszyć kilka swoich rzeczy. – Nie dało się nie zauważyć, że wyglądam jak zmokła kura.
Cholera.
Wiedziałam, że ten facet czegoś ode mnie chce, tylko nie byłam pewna czego.
Teraz jednak najważniejsze wydawało mi się to, żeby coś zjeść i wyschnąć.
Dochodziła siedemnasta, była sobota. Wkrótce ulice śródmieścia zapełnią się bywalcami nocnych klubów, ale również policją. Tutaj ten facet nic nie mógł mi zrobić.
– Dobra. TGI Fridays – zadecydowałam.
W tej restauracji podawano sałatki i prawdziwe mięso, nie taki wysoko przetworzony chłam, którym się ostatnio żywiłam.
Na szczęście nie posłał mi triumfującego uśmiechu, pełnego samozadowolenia. Wskazał ręką w stronę restauracji.
– Idziemy – powiedział.
Ruszyłam przed siebie, on zrównał się ze mną, a ja poczułam się trochę skrępowana. Zerknęłam na niego z ukosa. Chyba nie złapał go deszcz, ponieważ ubranie miał suche. Gdzie więc się schował? Kiedy śpiewałam, nie widziałam go wśród słuchaczy.
To było dziwne.
– Może wezmę od ciebie plecak?
– Nie, dziękuję. – Nikt oprócz mnie nie miał prawa dotykać moich rzeczy.
Nic nie odpowiedział, tylko przyśpieszył kroku, żeby otworzyć przede mną drzwi do restauracji. Widząc to, niemal potknęłam się z wrażenia. Już dawno nikt nie otwierał przede mną drzwi.
Starałam się zignorować miły, ciepły dreszcz, jaki wywołał we mnie ten gest, tak samo jak starałam się udawać, że nie brakuje mi niczego z dawnego życia, zanim jeszcze stałam się niewidzialna.
Hostessa przy wejściu uniosła na mój widok brew, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ nieznajomy natychmiast stanął obok mnie.
Zdałam sobie sprawę, że nie znam nawet jego imienia.
– Stolik dla dwóch osób – powiedział.
– Mają państwo rezerwację? – zapytała z uśmiechem.
– Nie.
Prychnęłam, słysząc jego opryskliwy ton. Prawdziwy czaruś.
Uśmiech hostessy nieco zbladł.
– Cóż, ma pan szczęście. Jest wolny stolik. Proszę za mną. – Wzięła dwa menu i poprowadziła nas przez pełną ludzi restaurację.
Zewsząd atakowały mnie zapachy przyprawiające o skurcz żołądka: burgery, sos barbecue, keczup, piwo. Wokół panował hałas: głośne rozmowy, śmiech, szczękanie noży i widelców, drażniący brzęk talerzy. Tyle dźwięków naraz wywoływało we mnie lekką klaustrofobię. Byłam przyzwyczajona do tłumów, ale na otwartej przestrzeni. Minęły chyba wieki, odkąd ostatnio siedziałam w zamkniętym pomieszczeniu, otoczona taką liczbą obcych ludzi.
Hostessa podprowadziła nas do małego stolika, przy którym nie było miejsca na moje rzeczy. Nieznajomy dotknął jej ramienia.
– Tamten boks – powiedział, wskazując stół odseparowany przepierzeniem, gdzie z łatwością mogły się zmieścić plecak i gitara. I my oboje.
– Jest zarezerwowany.
Wyciągnął rękę i dyskretnie wsunął banknot w jej dłoń. Zerknęła w dół na pieniądze i uśmiechnęła się szeroko.
– Proszę tędy.
Pierwsza wsunęłam się za stół, położyłam gitarę na podłodze u swoich stóp, a plecak wcisnęłam w róg boksu. Przez chwilę żałowałam, że nie postawiłam go obok siebie, gdzie służyłby za barierę między mną a nieznajomym. Za późno jednak przyszło mi to do głowy. Facet już siedział obok mnie.
Jego obecność zdawała się przytłaczać wszystko inne, tak samo jak w chwilach, kiedy stał wśród słuchających mojej muzyki. Siedział na tyle blisko, że czułam ciepło bijące od jego ciała, co zaczynało mnie irytować.
Starałam się niepostrzeżenie odsunąć, kiedy przeglądał menu, ale zauważył moje manewry i spojrzał na mnie pytająco.
Nie chciałam, żeby się domyślił, jak mnie deprymuje, więc zagłębiłam się w lekturze menu i natychmiast zrobiło mi się słabo z głodu. Miałam ochotę zamówić wszystko. Dosłownie wszystko.
Siedzieliśmy w ciszy, a ja nie umiałam nic wybrać z tego nadmiaru propozycji.
– Nie zamawiaj za dużo – odezwał się nagle. – Jesteś za chuda i domyślam się, że nie nawykłaś do dużych porcji. Możesz się pochorować.
Niestety miał rację, więc kiedy zjawił się kelner, zrezygnowana zamówiłam tylko porcję ryby, a nie skrzydełka z kurczaka, nadziewane łódki ziemniaczane, nachos i żeberka, na które również miałam ochotę. Ślina napływała mi do ust.
– Może chcesz się wysuszyć, zanim przyniosą zamówienie? – zapytał nieznajomy, kiedy kelner już odszedł.
Natychmiast przeniosłam wzrok na swoją drogą gitarę.
– Nie jestem złodziejem – burknął.
– A kim właściwie jesteś? Czego chcesz?
– Najpierw się wysusz.
Skinęłam głową, ale wychodząc z boksu, zarzuciłam plecak na ramię i wzięłam gitarę. Nie ufałam nikomu. Zrozumiał, o co mi chodzi, i patrzył na mnie niemal z rozbawieniem. Teraz jeszcze mocniej ssało mnie w żołądku i czułam jeszcze większą irytację, więc prawie na niego zawarczałam, zanim skierowałam się ku toaletom.
Panika wywołana groźbą głodu mnie opuściła i wreszcie zaczęłam myśleć jaśniej. Przypomniałam sobie, że mam w plecaku suche ubranie, które dziś rano uprałam w pralni samoobsługowej. To zadziwiające, co strach potrafi zrobić z człowiekiem. Jeszcze przed chwilą zupełnie o tym nie pamiętałam. Czując ulgę, chwyciłam plik papierowych ręczników i weszłam do kabiny. Zdjęłam mokre ubranie i osuszyłam się ręcznikami. Rozkoszując się dotykiem suchych ubrań, włożyłam świeżą bieliznę, dżinsy, skarpety, T-shirt i bluzę z kapturem. Zawinęłam mokre ciuchy w płaszcz przeciwdeszczowy. Nie chciałam wkładać ich do plecaka, żeby nie zamoczyły reszty moich skarpetek i bielizny oraz książek. Chociaż bez kapelusza czułam się naga, wsunęłam go do kieszeni plecaka.
Kiedy wróciłam na salę, umieściłam złożone mokre ubrania obok siebie na ławce, uważając, żeby bielizna nie leżała na widoku.
Unikając wzroku nieznajomego, sięgnęłam po zamówioną niskokaloryczną colę i napawałam się jej smakiem. W trasie potrzebowałam wiele energii, więc dobrze się odżywiałam i piłam dużo wody. Napoje gazowane były nieczęstym przysmakiem. Coli nie piłam od wielu miesięcy, więc teraz smakowała wspaniale.
– Przepraszam – usłyszałam głos swojego towarzysza i podniosłam wzrok. Gestem ręki wzywał przechodzącą kelnerkę. – Znajdzie pani może jakąś torbę?
– Torbę? – zdziwiła się.
– Tak. Papierową. Albo plastikową. Reklamówkę.
– Yyy… Zaraz sprawdzę.
Teraz z kolei ja spojrzałam na niego pytająco, ale nie zwrócił na to uwagi. Sączył wodę i rozglądał się po restauracji, jakby ta sytuacja nie była dziwna i niezręczna. Miał niewielki garbek na nosie, wysokie kości policzkowe, szczękę wyraźnie zarysowaną i kanciastą. Ogólnie rzecz biorąc, z profilu przypominał jastrzębia, był bardzo męski, surowy i onieśmielający. A ja czułam się jak ofiara, która w idiotyczny sposób dała się upolować.
Mimo wszystko miałam poczucie, że naprawdę nie ma wobec mnie seksualnych zamiarów.
Spojrzałam na niego śmiało, oczekując wyjaśnień.
Siedział niewzruszony i mnie ignorował, dopóki kelnerka nie przyniosła nam plastikowej torby.
– Czy taka wystarczy? – zapytała.
– Tak. Dziękuję – odparł.
Podał mi ją, patrząc na mnie tymi swoimi oczami, które bardziej pasowałyby do uroczego uwodziciela.
– Na twoje ubrania.
Aha.
To był miły gest, zupełnie niepasujący do reszty jego zachowania, więc moja podejrzliwość wzrosła. Wzięłam jednak torbę, włożyłam do niej mokre ciuchy i schowałam w niewidoczne miejsce.
– Czego ty, u diabła, chcesz? – zapytałam z rezygnacją.
– Najpierw jedzenie.
– Bo najedzona i zadowolona będę bardziej uległa i zrobię to, czego ode mnie chcesz, cokolwiek to jest?
Spojrzał na mnie, tym razem naprawdę. Kącik ust lekko mu drgnął.
– Właśnie tak.
– Wiesz, że prawdziwy złoczyńca nie zdradza swoich zamiarów?
– Nie jestem złoczyńcą.
– A kim?
– Najpierw…
– Wiem, wiem. Najpierw jedzenie – powiedziałam zrezygnowana.
Siedzieliśmy więc w ciszy, dopóki nie przyniesiono nam zamówionych dań. Kiedy poczułam zapach mojego okonia morskiego, głośno zaburczało mi w żołądku. Jakiś czas temu spaliłabym się ze wstydu. Teraz miałam to gdzieś. Obchodziła mnie tylko ta ryba na talerzu.
Zaczęłam jeść, z rozkoszy przymykając oczy.
Kiedy je otworzyłam, żeby nabrać na widelec trochę ziemniaczanego purée doprawionego masłem, poczułam na sobie wzrok mego towarzysza.
Zesztywniałam, widząc niepokój w jego oczach i czoło zmarszczone w zadumie. Jednak po chwili znów przybrał beznamiętną minę i wrócił do swojego burgera, jakbym nie istniała.
Rozkoszowałam się każdym kęsem tego posiłku, włącznie z zamówionym na deser wielkim kawałkiem czekoladowego ciasta na ciepło z lodami waniliowymi, polanego sosem czekoladowo-karmelowym.
Najedzona i usatysfakcjonowana poczułam zmęczenie i senność. Powieki same mi opadały.
Wiedziałam też, że nadszedł czas rozrachunku.
– A więc – zaczęłam, odsuwając od siebie pusty talerz deserowy. Z zaczepną miną usadowiłam się wygodniej za stołem. – Czego, do cholery, ode mnie chcesz?
W odpowiedzi sięgnął do portfela, wyjął służbową wizytówkę i mi ją podał.
Kiedy na nią spojrzałam, nie dowierzałam własnym oczom.