Читать книгу Z dala od świateł - Samantha Young - Страница 9
7
ОглавлениеBól.
To było pierwsze, co poczułam. Straszny, pulsujący ból, promieniujący z lewego nadgarstka. Wsączał się w moją podświadomość, wybudzając mnie ze snu. Postanowiłam otworzyć oczy, ale ku swojemu przerażeniu poczułam, że lewa powieka nie chce się unieść.
Kiedy odzyskałam ostrość widzenia i rozejrzałam się po dużym białym pokoju, ogarnęło mnie jeszcze większe przerażenie. Chciałam usiąść na łóżku, ale kiedy wsparłam się na lewej dłoni, aż krzyknęłam z bólu. Zobaczyłam gips na nadgarstku i wszystko do mnie wróciło.
Wczoraj w nocy zostałam napadnięta.
To nie był zły sen.
Przypomniał mi się Johnny przygniatający mnie do ziemi, jego ślina na mojej twarzy, i serce aż ścisnęło mi się ze strachu. Potrząsnęłam głową, starając się odpędzić od siebie te wspomnienia, i powtarzałam sobie, że jestem już bezpieczna.
Czułam bolesne pulsowanie w skroni, zapewne od podbitego oka. Kiedy rozejrzałam się wokół, poczułam, że głowę mam ciężką jak kamień. Znajdowałam się w sypialni. Ściany były białe, na podłodze leżał miękki szary dywan. Okna przesłoniono szarymi zasłonami, pościel na łóżku również była szara. Jedynym kolorowym elementem w tym pokoju była piękna, nieco abstrakcyjna grafika, przedstawiająca twarz ładnej dziewczyny. Linie i wzory otaczające jej wizerunek artysta wykonał w odcieniach jaskrawego różu i turkusu.
Pamiętałam, że O’Dea zabrał mnie do szpitala. Pamiętałam nawet, że potem jechaliśmy jego samochodem. Ale to było wszystko.
Gdzie, do cholery, się znalazłam?
Całe ciało miałam obolałe, jakby potrącił mnie samochód. Usiadłam na skraju łóżka i z ulgą zobaczyłam, że nadal mam na sobie dżinsy i T-shirt. Nie zniosłabym myśli, że O’Dea mnie rozebrał i położył do łóżka.
Wstałam, ale natychmiast zakręciło mi się w głowie tak mocno, że znów usiadłam. Minęła dłuższa chwila, zanim poczułam się lepiej. Kiedy świat przestał wirować, znów wstałam i wolno poszłam do drzwi. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam mały, ale doskonale rozplanowany salon z kuchnią na otwartej przestrzeni. Kuchnia była nowoczesna z tradycyjnymi elementami – niebieskoszare fronty szafek, grube dębowe blaty i połyskliwe, cytrynowożółte kafle na ścianach. Stała tam duża kuchenka z wymyślnym okapem. Na środku umieszczono wyspę, otoczoną cytrynowożółtymi stołkami, nad którą wisiały piękne lampy o miedzianych kloszach.
W rogu salonu stały jasnoszara narożna kanapa i cytrynowożółty tapicerowany fotel, a na ścianie zamontowano telewizor.
Obok fotela zobaczyłam przeszklone drzwi wiodące na balkon. Natychmiast je otworzyłam, wyszłam boso na zewnątrz i poczułam zimny wiatr we włosach.
Z balkonu rozciągał się widok na rzekę Clyde. Poznałam ją, ponieważ często wzdłuż niej spacerowałam. Na drugim brzegu stał wielki rdzawoczerwony budynek kryty blachą falistą, który wyglądał na magazyn. Po obu jego stronach dostrzegłam inne budynki przemysłowe. Na lewo od nich stało coś, co wyglądało na apartamentowce, a nieopodal wznosił się kościół.
Wróciłam do ciepłego wnętrza, zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po pięknym, choć niewielkim mieszkaniu. Gdzie, do cholery, trafiłam?
Jak na zawołanie drzwi w głębi korytarza się otworzyły i usłyszałam zbliżające się kroki. Serce zaczęło mi bić jak szalone.
Z drżeniem wypuściłam z płuc powietrze, nie wiedząc, czy się cieszę, czy wręcz przeciwnie, kiedy zjawił się O’Dea. Na mój widok zatrzymał się jak wryty i przez chwilę chłonął mnie wzrokiem.
– Jak się czujesz? – zapytał, kiedy już zakończył inspekcję.
– Jakbym rozegrała walkę bokserską z odrażającym szkockim typkiem.
– Włożyłem twoje tabletki przeciwbólowe do szafki. – Ruszył do kuchni i dopiero wtedy zauważyłam, że niesie torbę z zakupami.
– A więc… czy istnieje szansa, że się dowiem, gdzie jestem, czy wolisz cieszyć się moją konsternacją? – Zrobiłam krok ku niemu.
Nie wiem, co usłyszał w moim głosie, ale zatrzymał się gwałtownie. Spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Nie pamiętasz, jak się tu znalazłaś?
Potrząsnęłam głową.
Jeszcze mocniej zmarszczył czoło.
– Wyjaśniłem ci to wczoraj, ale pewnie byłaś już półprzytomna. To mieszkanie – szerokim gestem wskazał na pokój – należy do wytwórni. Mamy w tym budynku kilka lokali, żeby nasi artyści mieli gdzie nocować podczas pobytów w Glasgow. Siedziba firmy mieści się jakieś dwadzieścia minut stąd, spacerem wzdłuż rzeki.
Z jakiegoś dziwacznego powodu poczułam ulgę, że nie jest to jego prywatne mieszkanie. Wystarczyło, że właściwie szantażem zmusił mnie do przyjęcia pomocy. Nie chciałam jego litości. Dał mi jasno do zrozumienia, że chodzi mu tylko o interesy, i wolałam, żeby tak zostało.
– Konsternacja. – Najwyraźniej zrobiło to na nim wrażenie. – Imponujące słowo. Cieszę się, że została ci jeszcze resztka lotności umysłu.
– Resztka?
– Jesteś multimilionerką, a od kilku miesięcy żyjesz na ulicy. To nie świadczy o przesadnej lotności umysłu. Zjedz coś, zanim weźmiesz tabletki przeciwbólowe – powiedział, widząc, że sięgnęłam do szafki i wyjęłam z niej białą torebkę, w której spodziewałam się znaleźć swoje leki. Zaczął wykładać z przyniesionej torby produkty spożywcze, między innymi mleko i jajka. – Masz ochotę na omlet?
Mogłam go zabić albo coś zjeść. Trudny wybór.
Od dawna nie jadłam omletu, a morderstwo to brudna robota.
– Niech będzie omlet. Tylko nie przyprawiaj go swoim poczuciem wyższości.
Zdjął elegancki wełniany blezer i rzucił go na oparcie kanapy.
– Siadaj – nakazał.
Skrzywiłam się, ale ponieważ nadal kręciło mi się w głowie, usiadłam. Patrzyłam, jak krząta się po kuchni, i mimo woli czułam wdzięczność, chociaż drażnił mnie jego protekcjonalny i pełen chłodu stosunek do mnie. Chodziło mu wyłącznie o interesy, jednak wczoraj mi pomógł. A łóżko, w którym spałam, było niczym puchowy obłok, ponieważ spałam w nim jak kamień, bez żadnych koszmarów. Po raz pierwszy od wielu tygodni zapadłam w głęboki sen, z którego nie obudziły mnie ani śpiew ptaków, ani dokuczliwie niska temperatura. Znalazłam się w ciepłym, bezpiecznym miejscu. Za jego sprawą.
– Dzięki.
Zerknął na mnie, wyjmując z kuchennej szafki miskę.
– Obiecałaś, że zgodzisz się na przesłuchanie, tak?
– Obiecałam.
– Wtedy nie wiedziałem, że masz złamany nadgarstek.
– Zaledwie pęknięty. To pęknięcie włoskowate. – Nie musiałam pytać, o co mu chodzi.
Mój ton powiedział wszystko.
– Żadna różnica. Lekarz powiedział, że będziesz musiała nosić gips przez miesiąc albo nawet dłużej. A to oznacza, że upłyną tygodnie, zanim znów będziesz mogła zagrać na gitarze.
Włożył do miski serek kremowy i jakieś zioła, nawet nie pytając, czy lubię takie rzeczy.
– I co? – zapytałam, starając się ukryć swoją niechęć do niego.
– Weźmiesz udział w przesłuchaniu. Bez akompaniamentu. Może nawet tak będzie lepiej. Jeśli zrobisz na mnie wrażenie bez pomocy muzyki, będę wiedział, że dobrze trafiłem.
Przez chwilę milczałam, starając się opanować nerwy. Mimo to przemówiłam jadowitym, zgryźliwym tonem:
– Co z tobą, do cholery, jest nie tak?
Nawet nie drgnęła mu powieka. Położył kawałek masła na rozgrzaną patelnię i wbił jajka do serowej masy w misce. Odpowiedział beznamiętnym tonem, nawet na mnie nie patrząc.
– Jestem biznesmenem. Tu chodzi o interesy. Nie dam ci czasu na użalanie się nad swoim losem albo na wątpliwości co do naszej umowy. Najpierw przesłuchanie, a potem postanowimy, co dalej.
– Nie dasz mi nawet jednego dnia na odpoczynek? Czuję się tak, jakbym wpadła pod ciężarówkę, i pewnie wyglądam tak, jakby po mnie przejechała dwa razy.
– Nie wątpię, że tak się czujesz – odrzekł tym swoim irytująco spokojnym głosem.
– Naprawdę wzrusza mnie twoje współczucie.
– Zawsze jesteś taka sarkastyczna?
– Nie pójdę dzisiaj na twoje przesłuchanie.
– Kiedy coś zjesz, poczujesz się lepiej. A przesłuchanie odbędzie się dzisiaj. – Spojrzał na mnie swoim zwykłym twardym wzrokiem. Nie zasługiwał na takie piękne oczy. Powinny należeć do jakiegoś ciepłego, uroczego faceta, nie do tego zimnego dupka. – Będziesz miała mnóstwo czasu na odpoczynek, kiedy się dowiemy, na czym stoimy. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli przesłuchanie odbędzie się jak najszybciej.
– Chciałeś powiedzieć, że tak będzie lepiej dla ciebie.
– Nie. – Westchnął. – Skylar, jeśli nie zechcę podpisać z tobą umowy, będziesz musiała wrócić do domu. A jeśli się na to zdecyduję, będziemy musieli przedyskutować dalszy rozwój sprawy. Lepiej jak najszybciej osiągnąć porozumienie, biorąc pod uwagę to, że twoja wiza wkrótce wygaśnie.
– Nie wrócę do domu. – Sama myśl o tym mnie przerażała.
– Jak już powiedziałem, najpierw przesłuchanie.
Coś mnie ścisnęło w żołądku, w głowie wirowały najróżniejsze myśli. Co robić? Nie miałam pieniędzy. Oczywiście mogłam zyskać dostęp do swoich finansów, ale to by doszło do wiadomości Adama, który z kolei powiadomiłby Gayle, a ta dałaby znać zespołowi. Przyjechaliby po mnie, a ja musiałabym im na to pozwolić. Nie mogłam też jednak wrócić do życia na ulicy. Nagle zrozumiałam, że to by mnie w końcu zabiło.
Wybrałam takie życie po to, żeby się ukryć, a nie po to, żeby umrzeć.
– Nie myśl za dużo – powiedział O’Dea, stawiając talerz na blacie.
Głośno zaburczało mi w brzuchu i jakby przyciągała mnie jakaś magnetyczna siła, bezwolnie zbliżyłam się do jedzenia.
O’Dea pchnął w moją stronę szklankę z sokiem pomarańczowym i nadal stojąc, zaczął jeść swój omlet.
Zrobiłam to samo. Omlet był przepyszny.
– Dałbym ci większą porcję, ale lekarz zalecił, żebyś stopniowo zwiększała ilość spożywanego jedzenia. Zrobiłem ten omlet z przepisu Autumn.
– Autumn?
– To moja siostra. Lubi gotować. Niejednego się od niej nauczyłem.
Aha. Wydało mi się dziwne, że O’Dea ma rodzinę. Robił wrażenie samotnego wilka.
– Jadałam regularnie – zapewniłam. – Wcale się nie głodziłam. Po prostu nie odżywiałam się zdrowo, bo nie wystarczało mi pieniędzy.
Skinął głową, jakby rozumiał. Nic nie rozumiał. Zrozumieć mógł mnie tylko ktoś, kto sam miał podobne doświadczenia.
– Bardzo dobry omlet – przyznałam z oporem, kiedy cisza stała się za ciężka.
Nie przerwało to jednak dalszego milczenia. Jedynymi dźwiękami były szczękanie sztućców o talerze i ciche odgłosy popijania soku. Ledwo dałam radę zjeść wszystko, nieprzyzwyczajona do tak obfitego posiłku z samego rana. O’Dea wziął ode mnie talerz, ściągając brwi, ale nic nie powiedział.
– Muszę wziąć prysznic.
– Do sypialni przylega osobna łazienka. Znajdziesz tam ręczniki, mydło, szampon i odżywkę. – Sięgnął do torby leżącej na blacie i wyjął z niej nową szczoteczkę elektryczną i tubkę pasty. Podał mi, a ja, zaskoczona, przyjęłam je bez słowa. – Jest tam też suszarka. Twój plecak postawiłem w sypialni.
Skinęłam głową. Nie byłam w stanie znów mu podziękować, pamiętając, jak to się skończyło ostatnim razem.
– Zaczekam tutaj, aż skończysz, i od razu pojedziemy na przesłuchanie.
Nagle przeszła mi ochota na podziękowania. Spojrzałam na niego z niesmakiem i zniknęłam w sypialni, trzaskając drzwiami.
Niestety po chwili musiałam wrócić do salonu. Zastałam go siedzącego na kanapie, popijającego kawę i przeglądającego coś w telefonie. Spojrzał na mnie, unosząc brew. Nienawidziłam tego grymasu.
Uniosłam rękę z gipsem na nadgarstku.
– Potrzebuję czegoś, czym mogłabym to osłonić.
Wstał bez słowa, odłożył kawę i telefon na blat wyspy, a potem otworzył jedną w dużych szuflad obok kuchenki. Znalazł rolkę folii spożywczej, odwrócił się i przywołał mnie, bezczelnie kiwając palcem. Zakipiałam od skrywanego gniewu, ale podeszłam i wyciągnęłam ramię.
– To mieszkanie jest nieźle wyposażone – burknęłam.
– Chcemy zaspokoić wszystkie potrzeby naszych gości.
Chrząknęłam głośno.
Potem owinął gips potrójną warstwą folii z taką delikatnością, że z wrażenia nie mogłam wydusić słowa.
Nadal stałam nieruchomo, wyciągając przed siebie ramię, a on odłożył rolkę folii. Zmarszczyłam czoło, zdumiona złożonością jego charakteru. Trwało to krótko, bo zaraz odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie z tą charakterystycznie uniesioną brwią.
Natychmiast wróciły irytacja i niechęć do przebywania w jego towarzystwie.
Moja wrogość do niego jeszcze wzrosła, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze w łazience.
Jak, u diabła, mógł żądać ode mnie przesłuchania, skoro znajdowałam się w takim stanie?
Spuchnięte oko i górna część policzka były fioletowo-niebieskie. Rozcięta dolna warga również spuchła z jednej strony. Cerę miałam bladą i ziemistą, a kości policzkowe odznaczały się ostro na wychudłej twarzy. T-shirt luźno zwisał na ramionach.
Wyglądałam jak sponiewierana, bezdomna kobieta.
Skylar Finch przestała istnieć.
Kiedyś zamierzałam pozwolić jej odejść, ale wyglądało na to, że zagłodziłam ją i bardzo skrzywdziłam, tak że postanowiła zniknąć. Jeśli do tego dopuszczę, wykończą mnie wstyd i poczucie winy.
Nie mogłam zatem do tego dopuścić.
Lepiej zwrócić gniew ku Killianowi O’Dea. Pozbawionemu serca dyrektorowi firmy muzycznej.
Mój gniew jednak zniknął, kiedy niezdarnie myłam się pod prysznicem, ciesząc się kokosowym zapachem żelu pod prysznic, drogim szamponem i odżywką. Czułam miłą sytość, silny strumień wody wprawiał mnie niemal w euforię i pomimo niechęci do siedzącego w salonie Szkota musiałam przyznać, że czuję się bezpieczna.
Obolała, ale bezpieczna.
Wcześniej nie sądziłam, że śpiąc na cmentarzu, będę czuła jakieś zagrożenie, zapewne dlatego, że nawet do głowy mi nie przyszła możliwość napadu na mnie. Jednak zdałam sobie sprawę, że gdzieś w zakamarkach mojej świadomości cały czas krył się lęk. Przerażała mnie zmieniająca się pogoda.
Teraz się nie bałam.
Zdaje się, że również za to czułam niechęć do O’Dea. Że też taki człowiek mógł zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa. Ta sytuacja przypominała mi o Micah. On również dawał mi poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie czułam się przez niego strasznie wykorzystywana.
Kiedy wyszłam spod prysznica, byłam bardzo zmęczona. O niczym innym nie marzyłam jak tylko o tym, żeby paść na to piękne szerokie łoże i przespać resztę dnia. Skorzystałam z nowej szczoteczki do zębów, chociaż skrzywiłam się z bólu, kiedy za szeroko otworzyłam usta. Wibracje włosia również nie były zbyt przyjemne. Od dawna nie korzystałam ze szczoteczki elektrycznej i jej drgania na zębach robiły na mnie dziwne wrażenie. Po wszystkim musiałam znów zatamować krew sączącą się z rozciętej wargi.
Gdy ubrałam się w czystą bieliznę, dżinsy i bluzę, doszłam do wniosku, że O’Dea ma rację. Zawarliśmy umowę i nadszedł czas, żebym wywiązała się ze swojego przyrzeczenia, nawet jeśli nie miałam na to ochoty.
Kiedy wróciłam do salonu, rozmawiał przez telefon. Znów na powitanie zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
– Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę do biura. Muszę kończyć. – Rozłączył się bez pożegnania. – Wyglądasz odrobinę lepiej.
– Wyglądam jak ofiara katastrofy – odrzekłam, wzruszając ramionami. – Miejmy to już za sobą. Co chciałbyś usłyszeć?
Usiadł w miękkim fotelu, który wydawał się o wiele za mały dla jego męskiej sylwetki.
– Wszystko.
– Kilka moich piosenek już słyszałeś.
– Chcę je usłyszeć jeszcze raz. Ale chciałbym też usłyszeć coś nowego. – Milczałam, więc mówił dalej: – Może zacznij od tej o księżycu i gwiazdach.
Miał na myśli piosenkę pod tytułem Duch, jeden z moich bardziej energicznych utworów.
Odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam na rzekę za oknem, przygotowując się do występu. Dziwnie się czułam, zaczynając tę piosenkę bez intro na gitarze. Jak kilka innych napisanych przez ostatnie półtora roku, ta piosenka była mieszanką wesołej muzyki i melancholijnych słów. Duch miał nieco folkowe brzmienie, które trudno było oddać bez akompaniamentu gitary.
Zaczęłam śpiewać i sama się zdziwiłam, że mój głos zabrzmiał tak czysto i prawdziwie pomimo obrażeń, które odniosłam minionej nocy.
Rzym przywitał mnie ciepło,
Przeszłość za mną została,
Mam nadzieję, że cała.
Pociąg powiózł mnie dalej
Bezimienną jak dawniej,
Ale to już minęło.
Jak duch stale się błąkam,
Raz tu, a raz tam.
Sypiałam pod gwiazdami,
Świeciły dla mnie pięknie,
Ale jak wszyscy inni,
Też chciały czegoś ode mnie.
Poszłam więc dalej
W stronę księżyca,
On też mnie zachwycał.
Jak duch się teraz błąkam,
Raz tu, a raz tam.
Pod księżycem w Berlinie
Odnalazły mnie gwiazdy,
Tutaj też mnie dopadły
Z awanturą o przeszłość
Pogrzebaną gdzieś w Rzymie,
Niepotrzebną nikomu.
Nie chcę wracać do domu.
Jak duch się teraz błąkam,
Raz tu, a raz tam.
Wciąż gdzieś dalej gnam.
I nie wrócę do domu.
Bo dom to mój dawny błąd,
Gdzieś daleko stąd.
Dotarłam do Glasgow
Z księżycem u boku.
A gwiazdy przygasły
I dały mi spokój.
Nie zniosły ciśnienia.
Ale ja się nie zmieniam.
Jestem jak duch.
Wędrujący duch,
Co nigdy nie wróci do domu.
Bez gitary, bez muzyki piosenka wydała się krótka i niezgrabnie zakończona. Zaczerwieniłam się i poczułam niepewnie, co nigdy mi się nie zdarzało, kiedy grałam na ulicy.
O’Dea nie skomentował piosenki ani słowem.
– Następna – zażądał.
Zaśpiewałam mu więc następną.
– Może już wystarczy? – zapytałam, kiedy tylko skończyłam.
– Chcę usłyszeć coś, czego jeszcze nie znam. Coś jeszcze bardziej autentycznego niż inne.
Poczułam skurcz żołądka.
– Te piosenki były bardzo osobiste.
– Chcę czegoś więcej.
Przyszła mi na myśl piosenka chyba najbardziej osobista ze wszystkich. Chciałam, żeby to przesłuchanie skończyło się jak najszybciej, i instynktownie wyczułam, że ona je zakończy. Nie chodziło tylko o słowa, ale przede wszystkim o melodię. Zawsze kiedy kończyłam tworzyć piosenkę, zastanawiałam się, czy może być lepsza. I zawsze znalazło się coś, co chciałam udoskonalić. Ale nie w przypadku tej. Narodziła się tak głęboko we mnie, że była mną. Wersja akustyczna była dokładnie taka, jak chciałam, i nawet już wiedziałam, jak ma brzmieć wykonywana przez zespół. Skończyłam ją pisać zaledwie kilka dni temu, gdy życie w charakterze osoby niewidzialnej wydawało mi się jedyną możliwością.
Może powinnam była zaśpiewać coś innego, jedną z niedopracowanych piosenek. Ale O’Dea chciał wiedzieć, jaką jestem twórczynią, a ten utwór wyrażał mnie najlepiej. To byłam cała ja, we własnej popieprzonej osobie.
– Zatytułowałam ją Na wietrze…
Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
Że nasze dusze to jedność.
I kiedy twoja gdzieś odpłynęła,
Moja rozpadła się na kawałki.
Rozwiał je wiatr i teraz
Już nie ma dawnej mnie…
– Nie mogę… – urwałam.
Głos mi się łamał z emocji, a to wprawiało mnie w zakłopotanie. Zakryłam twarz sprawną dłonią i syknęłam cicho z bólu, kiedy nieostrożnie dotknęłam palcami podbitego, obolałego oka. Chowając przed nim twarz, starałam się oddychać miarowo. Nie chciałam, żeby mnie widział w takim stanie.
W niewielkim mieszkaniu zapanowała cisza.
Potem O’Dea odchrząknął i usłyszałam, jak fotel zaskrzypiał pod jego ciężarem.
– Musisz odpocząć.
Zaskoczona tymi słowami, odsunęłam dłoń od twarzy i zobaczyłam, że wstał, jakby zbierał się do wyjścia.
Wbił wzrok w podłogę, jakby nie był w stanie spojrzeć mi w oczy.
– Muszę koniecznie odzyskać gitarę – wyszeptałam.
Szybko przeniósł na mnie wzrok i zobaczyłam, że jest zdziwiony.
– Dostałam ją od mamy – wyjaśniłam.
Najwyraźniej zrozumiał, co chciałam powiedzieć. Wszyscy wiedzieli, co się stało z moją mamą.
– Musisz odpocząć – powtórzył, udowadniając, że jednak empatia nie jest mu obca. – Zrób sobie dziś wolne. Wyśpij się, wypocznij. Zrób, na co masz ochotę. W lodówce jest świeżo ugotowana zupa, wystarczy podgrzać. Masz też zapas wody. W szafce leżą środki przeciwbólowe. Zostawiłem ci tyle, ile na dzisiaj potrzebujesz. Resztę przyniosę jutro.
Skrzywiłam się ironicznie.
– Nie ufasz mi w sprawie tabletek? – Milczał, więc dodałam: – Prawdziwa z ciebie siostra Ratched z Lotu nad kukułczym gniazdem. Wiesz co, do diabła z twoim współczuciem i wyrozumiałością. I tak wychodzi z ciebie prawdziwa natura. Miejmy to za sobą. – Wskazałam na fotel. – Chcę dokończyć przesłuchanie.
Zaczęłam śpiewać, zanim zdążył odpowiedzieć.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
Że nasze dusze to jedność.
I kiedy twoja gdzieś odpłynęła,
Moja rozpadła się na kawałki.
Dopadły mnie wspomnienia. Niewidzącym wzrokiem spoglądałam przez okno, a słowa, muzyka w mojej głowie i wywołane przez nie uczucia całkowicie mną zawładnęły. Zapomniałam, gdzie jestem i z kim. Nie śpiewałam dla Killiana O’Dea. Śpiewałam dla niej.
Rozwiał je wiatr i teraz
Już nie ma dawnej mnie.
Kawałki mojej duszy
Spoczęły w morzu na dnie.
Wędruję po świecie sama,
Odległa, odrętwiała.
I cieszę się,
Że nie ma już mnie.
Jestem szeptem wiatru na wodzie,
Zagubionym statkiem we mgle,
Nikt nie może mnie uratować.
Powinnam była ci wyznać,
Co zamknęłam w sobie.
Wolałam się jednak oddalić,
Odkroić część życia jak nożem.
Bałam się, że cię zawiodę,
Więc całe lata kłamałam,
A teraz jest już za późno,
by prosić o wybaczenie.
Twój głos wciąż brzmi w mojej głowie.
Niewypowiedziane słowa rozgrzeszenia.
Palce przeczesujące wiatr
I rozsypujący się pył.
W nagłym błysku światła
Widzę gniewne sceny,
Wszystko odeszło w przeszłość.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam,
Że nasze dusze to jedność.
I kiedy twoja gdzieś odpłynęła,
Moja rozpadła się na kawałki.
W nagłym błysku światła
Widzę gniewne sceny,
Które już nigdy nie wrócą.
Kiedy skończyłam, O’Dea siedział w fotelu, opierając łokcie na kolanach. Wpatrywał się w podłogę, jakby zatonął w myślach. Potem podniósł na mnie wzrok i zobaczyłam w jego oczach tyle bólu i najróżniejszych uczuć, że zaparło mi dech w piersi.
A potem nagle zniknęły, jakby nigdy ich tam nie było.
– W tej chwili mam tylko tyle – wyszeptałam, nie bardzo wiedząc, co o nim myśleć. – To wszystkie moje nowe piosenki.
Minę miał nieprzeniknioną.
– Niedługo kończy ci się wiza.
Zaskoczona taką odpowiedzią, mogłam tylko skinąć głową.
– Nie masz pieniędzy.
Zesztywniałam.
– Wybrałaś anonimowość, wyjechałaś ze Stanów, uciekłaś od swojego życia i zespołu. Nie masz bliższej rodziny, a przyjaciół porzuciłaś.
Cóż za delikatność i wrażliwość.
– Do czego zmierzasz? – zapytałam.
– Zmierzam do tego, że nie masz wielkiego wyboru. Karmiłaś się naiwną fantazją, że można uciec od problemów i żyć stosunkowo prostym i spokojnym życiem bezdomnego grajka. W jakiś sposób, niemal cudem, udało ci się bez szwanku przetrwać pięć miesięcy. Wczoraj miałaś okazję boleśnie się przekonać, jak rzeczywiście wygląda bezdomność. Bardzo mi przykro, że cię to spotkało, ale tak to się musiało skończyć. Bo to już koniec? Mam rację, prawda?
– Czy ty dostajesz jakąś premię za wygłaszanie takich protekcjonalnych kazań?
Zignorował mój przytyk.
– Nie możesz wrócić do spania pod gołym niebem.
– Tyle sama wiem, dziękuję. – Machnęłam ręką w gipsie.
– Czyli… masz wybór. Albo dzwonisz do swojej menedżerki, do chłopaków z zespołu…
– Nie ma mowy – warknęłam.
O’Dea uśmiechnął się z zadowoleniem.
– W takim razie zostaję ci tylko ja. A ja nie jestem żadną matką Teresą. Jestem biznesmenem i zajmuję się zarabianiem pieniędzy. A ty, panno Finch, już udowodniłaś, że potrafisz je zarobić. Z tego zaś, co właśnie usłyszałem i co wcześniej widziałem na ulicy, wnioskuję, że świat poznał jedynie mały ułamek twojego talentu.
Mogłam tylko przeszywać go wzrokiem, w nadziei że zamieni się w popiół.
– Pozwolę ci tutaj mieszkać bez żadnych opłat, przydzielę ci tygodniówkę na ubranie i zakupy spożywcze. Dostaniesz nową gitarę. Możesz tu dochodzić do siebie. Dostaniesz to wszystko w zamian za podpisanie umowy z moją firmą. Chodzi o jednorazowy kontrakt na album. Tylko o tyle proszę. Kiedy wydobrzejesz, od razu pomaszerujesz do studia na nagrania.
Na tę myśl żołądek mi się wywrócił.
– Nie chcę znów być sławna.
– Nie ma żadnego „znów”. Jesteś sławna i nic na to nie poradzisz. Twoim talentem można by obdzielić kilka wokalistek. A ten talent zasługuje na to, żeby pokazać go większej liczbie ludzi niż grupka gapiów na ulicy. Obrażasz tym wszystkich, którzy ciężko pracują, żeby odnieść sukces. Nie obchodzi mnie, przed czym uciekasz. Chcę tylko, żebyś uporządkowała swoje życie i znów zaczęła tworzyć. Muzyka jest ważna. Taka muzyka, która cię uzdrowi.
Natychmiast się zjeżyłam.
– Tworzyłam już wartościową muzykę. Na dowód mogę pokazać maile od fanów.
– Pisałaś dla Telluriana, tak jak trzeba. To były chwytliwe melodyjki, przemawiające do nastolatków. Ale twój głos jest przeznaczony do czegoś innego. Te piosenki, które mi przed chwilą zaśpiewałaś… to piosenki, które wzbudzają prawdziwe uczucia. Są brutalnie szczere, a to zawsze działa na ludzi. Odbiorcy chcą utworów poprawiających im nastrój, ale pragną też usłyszeć coś, co wzbudzi w nich emocje, a nawet złamie im serce. Wiele przeżyłaś, Skylar. Nawet gdybym nie miał dostępu do gazet, poznałbym to po tym, jak wyśpiewałaś te kawałki. Dwa lata temu byłaś niesamowicie popularna w mediach społecznościowych, śpiewałaś z pop-rockowym zespołem, uwielbianym przez nastolatki i studentów młodszych lat. Nie proszę, żebyś do tego wróciła. Chcę, żebyś stała się pełnoprawną artystką. Jeśli nie chcesz zbyt często udzielać się w mediach, wyznaczymy kogoś, kto zrobi to za ciebie. I dołożymy wszelkich starań, żeby uchronić cię przed zainteresowaniem tabloidów. Na pewno z początku będzie to trudne, biorąc pod uwagę twoje nagłe zniknięcie, ale kiedy szum przycichnie, zadbamy o to, żeby reporterzy i paparazzi cię nie prześladowali. To jest możliwe.
– Nieważne, czy będą mnie prześladować, czy nie. Nienawidzę sławy. Nie znoszę tras koncertowych. Nienawidzę tego wszystkiego.
– Nie – powiedział twardo. – To nieprawda. Przydarzyło ci się coś strasznego. Załamało cię to, ale jeśli nie weźmiesz się w garść, zrujnujesz sobie życie. Wydaje ci się, że jesteś jedyną osobą na świecie, która straciła kochaną osobę? Wróć na ziemię. Czas pójść dalej. Ktoś, kto całymi dniami gra na ulicy, nie może szczerze powiedzieć „nienawidzę tego wszystkiego”.
Trudno mi było z tym dyskutować, więc skłamałam:
– Nadal jestem związana kontraktem.
Na jego twarzy mignął triumfalny błysk.
– Już zbadałem sytuację. Zanim wyjechałaś, powiedziałaś chłopakom z zespołu, że odchodzisz. Twój stary kontrakt wygasł, więc zespół zastąpił cię nową wokalistką. Podpisali z nią umowę. Twoja dawna wytwórnia nie może rościć do ciebie żadnych praw, a już na pewno nie jako do artystki solowej.
To, że zespół zastąpił mnie kimś innym, nie było dla mnie nowiną. Dowiedziałam się tego z rzucającej się w oczy okładki tabloidu, kiedy zaczęłam podróżować po Europie. O’Dea jednak o tym nie wiedział. Przekazał mi tę wiadomość z wrażliwością kogoś, kto w domu wisielca bawi się sznurem. Dziewczyna, która mnie zastąpiła – Macy – była trochę do mnie podobna. Jak ja kiedyś farbowała włosy na wszystkie kolory tęczy.
– Może poczujesz się lepiej, kiedy ci powiem, że ich wyniki finansowe nie są tak dobre jak za twoich czasów – dodał.
– Nie, to wcale nie poprawia mi humoru – odrzekłam zniesmaczona.
Zamilkł, ale na krótko. Brak cierpliwości wziął górę nad resztkami przyzwoitości, które mu zostały.
– No to… jak będzie? Ulica, brak gitary i brak możliwości zarabiania pieniędzy? Czy dostęp do swojego konta, pieniądze na bilet do domu, kontakt z zespołem i innymi, których tam zostawiłaś?
– Naprawdę wyrzuciłbyś mnie teraz na ulicę?
– Skylar, jestem biznesmenem, nie filantropem.
– To nie jest odpowiedź.
Wzruszył ramionami.
Zagryzłam wargę, żeby się powstrzymać przed obrzuceniem go stekiem wszystkich znanych mi ordynarnych wyzwisk.
– Czy mogę się nad tym zastanowić? – wydusiłam w końcu. – Daj mi czas do jutra.
Skinął głową.
– Zastanów się jeszcze nad jednym. Jeśli podpiszesz kontrakt, będziesz też musiała podpisać zobowiązanie, że aby w pełni wywiązać się z umowy, zasięgniesz rady dietetyka i wrócisz do prawidłowej wagi oraz że poddasz się kompleksowym badaniom lekarskim i raz w tygodniu skorzystasz z sesji terapeutycznej.
Nie wierzyłam własnym uszom. Co za bezczelność!
– Chyba żartujesz?
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie decyduje się na spanie na ulicy, ucieczkę od własnego życia – odparł wyraźnie zirytowany. – Musisz z kimś o tym porozmawiać i przeanalizować swoje decyzje. Choćby po to, żeby dalej pisać. Do twojego nowego albumu potrzebujemy utworów, przy których ludzie coś poczują. Nie chcemy jednak, żeby wszystkie piosenki wprawiały ich w samobójczy nastrój.
Jak ja go nienawidziłam!
– Nie pójdę na terapię.
– To nie jest żaden wstyd.
– No to sam na nią idź.
– Nie potrzebuję terapeuty.
– Ośmielam się mieć inne zdanie na ten temat. Masz obsesję na punkcie dyrygowania innymi. Jesteś okropny.
– Chcę tylko, żebyś była zdrowa fizycznie i psychicznie. Dlatego jestem okropny? – Podszedł do mnie, a ja odchyliłam się, żeby być od niego jak najdalej. Jednak on tylko wziął blezer z oparcia kanapy i go włożył. – Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale twoje piosenki to dla ciebie forma terapii. Ja tylko chcę przyspieszyć proces leczenia.
Z trudem powstrzymałam się przed aktem przemocy fizycznej.
– Masz czas do jutra – oznajmił i ruszył do drzwi.
– Poczekaj! – zawołałam.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie przez ramię.
– Jeśli mam się zastanowić nad twoją propozycją, to nie pieprz mi tu bzdur. Twierdzisz, że nie musiałabym się produkować w brukowcach, że starałbyś się ograniczyć to do minimum?
– Oczywiście.
– Kłamiesz.
– Dlaczego?
– Chociaż dobrze śpiewam i napisałam kilka piosenek, które ci się spodobały, nie masz gwarancji, że odniosę dla ciebie sukces. To za mało jak na takie starania z twojej strony. Przełom nastąpił, kiedy odkryłeś, kim jestem. Dopiero wtedy postanowiłeś, że musisz mnie złowić.
Odwrócił się twarzą do mnie.
– Dobry głos… – Wstałam z kanapy i zaczęłam odliczać na palcach prawej dłoni. – Dobre piosenki, doświadczenie, a na dodatek szał w kolorowych pisemkach, kiedy rozpocznę solową karierę. Wiesz przecież, że wszyscy będą o mnie pisali, kiedy wrócę do życia publicznego. Takiej reklamy nie kupi się za żadne pieniądze.
– Masz rację. – Westchnął.
– Czyli przyznajesz się?
– Tak, przyznaję się. Główna wokalistka znanego zespołu zapada się pod ziemię, kiedy nie udaje się odnaleźć morderców jej matki i ojczyma. Dwa lata później pojawia się na drugim końcu świata. Wygląda inaczej, jej piosenki mają inne brzmienie. Kiedy ukaże się pierwszy singiel, będzie się mówić tylko o tobie.
Powiedział to głosem pozbawionym emocji, ale przynajmniej szczerze. W moim dawnym życiu nie było wiele szczerości. Odwzajemniłam mu się tym samym.
– Nie lubię cię.
– Nie musisz. Ale dobrze by było, gdybyś mi zaufała i uwierzyła, że dzięki mnie twój nowy album odniesie sukces.
– Być może ci zaufam, jeśli odtąd będziesz ze mną szczery.
Wzruszył ramionami.
– Jesteś wystarczająco bystra, żeby się zorientować, kiedy jestem, a kiedy nie jestem szczery, więc to chyba nie będzie wielkim problemem.
– Rzeczywiście. Mimo to chcę, żebyś dał mi słowo.
– Niech ci będzie. Szczerość ponad wszystko.
– Dobra. W takim razie zastanowię się nad umową.