Читать книгу Dzieci kartografa - Sarah McCoy - Страница 7
Sarah
ОглавлениеNorth Elba, Nowy Jork
kwiecień 1859
Ta zima nie była tak mroźna jak poprzednia, a jednak po raz pierwszy studnia zamarzła na amen. Lina od wiadra złamała się jak leśna gałązka tuż przed Bożym Narodzeniem. Ojciec Sarah, John Brown, obiecał ją wyłowić, jak wróci na wiosnę, ale wcześniej musiałby puścić mróz. Dlatego Sarah i jej starszej siostrze Annie przypadł obowiązek topienia śniegu w drewnianej beczce w kuchni – zadanie decydujące o przetrwaniu domowników. Sarah często zaglądała w głąb beczki, powtarzając: „Sarah Brown, Sarah Brown, Sarah Brown”. Sylaby wracały do niej echem, aż w końcu zaczynały brzmieć jak obcy język, jak nowa piosenka – właśnie tak jak słowa, które teraz słyszała wokół siebie.
– Woda. To z wody. Ta woda... – mówił doktor Nash. – Spalcie naczynie do picia.
Pociągnął w dół jej policzki i siłą rozdarł mgłę, otwierając szeroko jej oczy. Za ostro: pokój, łóżko, w nogach łóżka rodzice, po prawej Annie, twarz doktora Nasha starannie ogolona, okrągła jak jabłuszko. Podbródek ojca sztywny jak marmur i wzmocniony białymi bokobrodami.
– Masz jeszcze dużo życia przed sobą, panno Sarah. Zdrowiej i bierz się do niego.
Doktor Nash puścił jej policzki i Sarah pozwoliła podbródkowi opaść w prawą stronę. Zapach stojącej blisko siostry: skóra pachnąca heliotropem ogrodowym i woskiem świec, oddech pachnący maślanką. Wszystko to Sarah wdychała głęboko.
– Czy o-ona będzie żyła? – wykrztusiła jej matka.
Nie zawsze się jąkała. Watson, Salmon i Oliver twierdzili, że mówiła wyraźnie dźwięcznym głosem, zanim Annie przez przypadek strąciła garnek ukropu na siostrzyczkę Kitty, jeszcze niemowlę, która nie dożyła rana. Sarah była za mała, żeby ją pamiętać, tak samo jak nie pamiętała matki bez wady wymowy.
– Tak, ale... – Doktor Nash odwrócił się od łóżka Sarah i ściszył głos. – Jest naruszona. Dyzenteria była zbyt ostra. Nie urodzi dzieci.
Każde słowo dosięgało jej jak trzaśnięcie z bata. Gdyby spała, słowa te mogłyby przebrzmieć bez rozstępu powietrza i zmiany wszystkiego.
– Bezpłodna? – żachnęła się Mary.
Naruszona... zbyt ostra... nie urodzi dzieci... Sarah powtórzyła to sobie w myślach i spróbowała złagodzić znaczenie tych słów.
Jej matka łkała.
– I kto ją teraz pokocha?
Powietrze przy policzku Sarah ochłodziło się. Jej siostra ruszyła matce na ratunek.
– Zaparzę miętowej herbaty, mamo.
Wzmianka o herbacie wywołała u Sarah mdłości. Nie była w stanie znieść czegoś tak słodkiego, tak przeciwnego wszystkiemu innemu – niczym łyżka syropu klonowego dodana do kubka octu.
I kto ją teraz pokocha? Sarah Brown, Sarah Brown, Sarah Brown, kto cię teraz pokocha? – kołatało jej w głowie.
Wcisnęła się głębiej w poduszkę, gdzie jej łzy zaginęły, nim je odkryto.
Obudziła się wiele godzin później. Usta spierzchnięte, w ustach gorycz. Chciało jej się pić. Nie było pod ręką herbaty ani zupy, ani kogoś z rodziny podającego płyn łyżeczką. Burza targająca tygodniami jej brzuch minęła. Sarah spuściła nogi z materaca. Ból niesienia własnego ciężaru przeszył ją od bioder po kostki stóp, ale zmusiła kolana do sztywności i niepewnym krokiem przeszła do kuchni.
Z drzwi oddzielających kuchnię od pomywalni wystawał ogon światła i rozkładał się na podłodze chaty. Pomruk głosów. Nie cienkiego ćwierkania Annie, małej Ellen czy matki, przeciągłego grzmotu nadchodzącej burzy. Sekretnej rozmowy mężczyzn. Taka była zwykła melodia w domostwie Brownów, ale Sarah jeszcze nigdy nie znalazła się tak blisko, by rozróżnić głosy chóru.
– Niech się pani dobrze przyjrzy, panno Rolla – instruował jakiś mężczyzna.
– Jest pani tuż-tuż – dodał ojciec Sarah. – Ta linia, o, to już Kanada, Ziemia Obiecana. Wolność! Przewodnik oczekuje pani na granicy. Pani musi się dostać na prom. Nasz kierowca może panią dowieźć tylko do wylotu drogi na Plattsburgh, potem musi pani iść według tej mapy. Dać jej pani nie możemy, bo mogą panią złapać i wtedy właściciele niewolników nas nakryją. Więc, moja droga, niech pani ćwiczy swoje ostrze pamięci.
– Moje co? – nie zrozumiała Rolla.
– Niech się pani nauczy na pamięć – wyjaśnił wspólnik ojca. – Tak, żeby rozpoznać drogę we dnie i w nocy.
– Ja sie staram, panie Hill, ale kreski, liczby, słowa, mapy... one wszystkie wyglądają podobnie – wyjąkała. – Nie ma pan czego z obrazkami? Z obrazkami radze se niezgorzej.
Sarah rozpoznała ciężki odgłos ojcowego westchnienia rozczarowania. Przeniknął i rozorał krzaczaste zarośla jego brody.
Zakwiliło dziecko.
– Mamu, mamu!
– Ćśśś, Daisy, moje złotko.
Sarah zakłuło w kolanach, gdy nachyliła się, aby zerknąć przez szparę w drzwiach, którą jej brat Watson wybił kiedyś z gniewu kopniakiem.
Dwie czarne kobiety i dziecko w niewolniczych strojach. Zbiegowie. Jedna stała przy stole; po bokach ojciec Sarah i dwaj mężczyźni, których nie rozpoznała. Sarah wiedziała, że ojciec jest bardzo zaangażowany w Wielkie Wezwanie do Abolicji. Jej bracia walczyli o to i zginęli na terytorium Kansasu, lecz kobiet Brownów nigdy nie dopuszczano do planów i działań mężczyzn. John uważał, że to zbyt niebezpieczne. Rolą kobiety było pomagać – dbać o dom i wychowywać silne dzieci w służbie bożej sprawie. Tak w każdym razie John Brown rozumiał Pismo Święte.
– Może jak bardziej przybliżę świecę, to mi się wypali w pamięci – powiedziała Rolla.
Sarah powstała z łoża śmierci jako nowa osoba, znużona byciem na marginesie, znużona czekaniem, aż los postanowi, czy będzie żyła, czy umrze, znużona niemocą. Jeżeli była naruszona i nigdy nie będzie miała własnej rodziny, tak jak siostry i matka, to czego się ma bać? Wystarczy szybki łyk skażonej wody, żeby wszystko się skończyło. Nie zamierzała dożyć tej chwili, zanim nażyje się do syta – zanim znajdzie sobie nowy cel.
Pchnęła drzwi do kuchni, nie zważając na żachnięcie się ojca, i podeszła prosto do stołu.
– Ja mogę pani zrobić rysunek.
Odwróciła mapę i wzięła do ręki węgiel.
Była w Plattsburgh wiele razy. Podczas gdy ojciec załatwiał sprawy w sekretnych pokojach, matka, Mary, oprowadzała Sarah i jej rodzeństwo po miasteczku; po drodze robili zakupy, a na koniec urządzali piknik nad jeziorem Champlain. Sarah mogła z pamięci odtworzyć tamtejszy krajobraz – i to właśnie uczyniła teraz. Jej ręka wędrowała pewnymi zakolami i spiczastymi zygzakami, a główne punkty krajobrazu wyłaniały się z kartki jak fatamorgana. Nigdy dotąd nie pomyślała, że jest artystką, nigdy nie miała okazji ani chęci do spróbowania swoich możliwości. Teraz jednak rysowanie przychodziło jej tak łatwo jak uśmiech i było dwa razy przyjemniejsze.
Mężczyźni przyglądali się. Nawet jej ojciec zachowywał nietypowe dla siebie milczenie.
– Tu jest rzeka w kształcie ucha – objaśniała Sarah.
– Widze jom – powiedziała Rolla.
– Zakręca od drogi do lasu w stronę wody i przystani. – Przegub Sarah wygiął się wdzięcznie. – Musicie po prostu iść wzdłuż rzeki. Jak zobaczycie dąb z trzema wyłupiastymi ślepiami i korzeniami, które jak długie palce sięgają w rzekę – narysowała wspomniane drzewo – będziecie wiedzieć, że przystań znajduje się dwadzieścia kroków od skraju miasta. Jeziora Champlain z początku nie widać, ale nie wątpcie. Ono tam jest.
Na koniec dorysowała zmarszczki fal, po czym popchnęła kartkę w krąg światła świecy.
Pan Hill, który wcześniej zachęcał Rollę, żeby dobrze się przyjrzała, teraz sam czynił to z uwagą.
– Kropka w kropkę ta droga. To piktograf. – Odwrócił ku niej twarz z uśmiechem. – Świetnie, panno...
– Sarah.
– Moja przedostatnia – uzupełnił John.
Pan Hill skinął Sarah głową.
– Zdolna artystka bardzo by się przydała naszej sprawie. Wielu klientów skorzystałoby z takiego rysunku, a niewtajemniczeni nie dostrzegliby w nim nic poza wymyśloną scenerią. Zgodzi się pani ze mną, panno Rolla?
– No. Zgodze sie. – Poklepała czoło i zamknęła oczy. – Widze to, jakbym już tam stojała.
John odchrząknął.
– Powinnaś leżeć w łóżku, Sarah. Jeszcze całkiem nie wyzdrowiałaś.
– Pić mi się zachciało, tato – odparła.
– W imbryku jest herbata. Nalej sobie i się pospiesz. Potem odprowadzę cię do łóżka.
W jego głosie niczym bulgotanie wody pod lodem brzmiała duma, która rozgrzała i napoiła Sarah lepiej niż jakakolwiek herbata.
John i pan Hill naradzali się teraz z trzecim mężczyzną, który, jak się Sarah zorientowała, był kierownikiem pociągu Kolei Podziemnych. Gdy nalewała sobie herbaty, niewolnice zaczęły się sposobić do odejścia.
– Idziemy, Daisy – jedna z nich namawiała siedzące na kolanach dziecko.
Daisy tuliła starą szmacianą lalkę. Annie właśnie skończyła ją wypychać lawendą. To pomagało zasnąć małej Ellen.
– To nie twoja – perswadowała kobieta, rozwierając paluszki małej.
Sarah spostrzegła łzy w oczach Daisy i pomyślała, że dziewczynka rozpłacze się, gdy odbiorą jej lalkę. A płacz zbudzi matkę i siostry, czułe na lamenty małych dzieci.
– Niech ją sobie weźmie – powiedziała Sarah.
Młoda kobieta spuściła oczy.
– Nie, panienko. Nie uchodzi zabierać własności waszej rodziny.
– To moja lalka. Daję ją małej. – Powiedziała po części prawdę. Lalka należała do Sarah, gdy ta była w wieku Ellen, po czym dostała ją młodsza siostrzyczka razem z resztą zabawek, ubraniami, grami planszowymi i książeczkami. Dla maluchów były to cenne skarby, potem się z nich wyrastało i zapominało.
Ellen miała inne lalki, z umalowanymi buziami, w nowych sukienkach. Nie będzie tęsknić za tą, zrobioną z perkalowych szmatek i wypchaną suszonymi ziołami.
– Dzieciak będzie miał milczącą towarzyszkę podróży.
Kobieta przestała mocować się z dzieckiem i ośmieliła się podnieść oczy.
– Dziękuję, bardzo panienka dobra.
Niewalcząca już o zatrzymanie szmacianej lalki Daisy zaczęła ssać jej kończynę, jakby próbowała dotrzeć do miodowego smaku, a z każdym oddechem robiła się bardziej senna.
Sarah przeciągnęła palcem po miękkim policzku małej, barwy herbacianej róży.
– Tam w środku jest tajemny czar.
Powieki dziecka zatrzepotały i zwarły się we śnie.
– Rumianek działa podobnie.
Kobieta się uśmiechnęła.
Sarah uniosła swoją filiżankę.
– Modlę się, żebyśmy jutro o tej porze wszyscy spali jak susły, aby rankiem rozpocząć nowy dzień.
– Lepszego błogosławieństwa nam nie trzeba – powiedziała Rolla, dołączając do współtowarzyszek podróży. – Tego samego życzymy wam, panienko Brown.
– Sarah! – zawołał ją od drzwi ojciec, a ona usłuchała.
Na górze ojciec opatulił ją wychłodzoną kołdrą, a na nocnym stoliku postawił filiżankę herbaty. Para wznosiła się jak rozmazane pociągnięcia pędzlem.
– Jesteś zły na mnie, tato? – spytała Sarah.
Nic nie powiedział; to milczenie ją zmartwiło.
– Jak mogę być na ciebie zły, kiedy oddałaś przysługę wezwaniu Pana?
Nie widziała jego uśmiechu skrytego w gąszczu brody, ale błysk w oczach pozwolił jej go sobie wyobrazić.
– Sarah, umiałabyś to zrobić jeszcze raz – wyrysować mapę obrazkami?
Wiedziała, że tak, więc skinęła głową.
– To dobrze. Jutro przyniosę ci materiały, ale musisz mi coś obiecać.
Twarz mu nagle ściągnęła się, jakby pod wpływem sztyletów światła, które przeszyły kongregacje wiernych, biznesmenów i rodzinę, wszystkich po równi.
– Niech to będzie nasz sekret, o którym nie może wiedzieć twoja matka, ani siostry, ani bracia, a już na pewno nikt spoza rodziny. Te rysunki niosą w sobie wielkie zagrożenie. Dla ciebie, naszych krewnych, a przede wszystkim dla osób puszczających się w tę drogę pielgrzymią. Rozumiesz mnie?
Na zewnątrz zakwiliło dziecko niewolników, zbudzone mroźnym powietrzem; potem wewnątrz krytego wozu płacz przycichł.
Kroki Mary zatupały po podłodze za ścianą i zaczęły się przybliżać. W przekrzywionym czepku, trąc zaspane oczy, matka spytała:
– Nikomu nic nie jest? Słyszałam płacz?
– Wszyscy mamy się dobrze, kochanie – odparł John.
– To któryś z psów myśliwskich. – Sarah spojrzała na ojca w oczekiwaniu na uznanie. – Przyśniło mu się pewnie polowanie.
Odgłosy rzeczywiście wydawały się podobne, więc przy braku dowodów mogło tak być.