Читать книгу Koniec warty - Stephen King B. - Страница 14
4
ОглавлениеHodges dzwoni do Holly z krytego parkingu sąsiadującego z centrum medycznym, a kiedy dociera do Turner Building przy Lower Marlborough, gdzie znajduje się ich biuro, ona stoi przed wejściem z teczką między stopami w czółenkach. Holly Gibney – bliżej już pięćdziesiątki niż czterdziestki, dość wysoka, szczupła, kasztanowe włosy zwykle mocno ściągnięte w kok – tego ranka ma na sobie masywną parkę North Face z nałożonym kapturem, który okala jej małą twarz. Tę twarz można by nazwać nieładną, myśli Hodges, dopóki nie zobaczy się oczu, pięknych i pełnych inteligencji. A można nie zobaczyć ich całkiem długo, bo ich właścicielka z zasady nie uznaje kontaktu wzrokowego.
Hodges podjeżdża swą toyotą prius do krawężnika i Holly wskakuje do auta, ściąga rękawiczki i przystawia dłonie do wywietrznika ogrzewania po stronie pasażera.
– Bardzo długo tu jechałeś.
– Piętnaście minut. Byłem po drugiej stronie miasta. Po drodze stałem na wszystkich światłach.
– Osiemnaście – prostuje Holly, kiedy Hodges włącza się do ruchu. – Bo przekroczyłeś przepisową prędkość, co przynosi odwrotny skutek. Jadąc dokładnie trzydzieści kilometrów na godzinę, można złapać zieloną falę na prawie każdym skrzyżowaniu. Światła są tak ustawione. Powtarzałam ci już kilka razy. A teraz opowiadaj, co mówił doktor. Badania zdałeś na piątkę?
Hodges rozważa możliwe rozwiązania. Do wyboru ma dwie opcje: powiedzieć prawdę albo lawirować. Holly zmusiła go, żeby poszedł do lekarza, bo skarżył się na dolegliwości brzuszne. Z początku tylko ucisk, a teraz lekki ból. Może i ona ma problemy z osobowością, ale wiercić dziurę w brzuchu to potrafi. Jak nawiedzona, myśli czasem Hodges.
– Wyniki jeszcze nie wróciły. – To nie do końca kłamstwo, mówi sobie, bo przecież nie wróciły do mnie.
Holly spogląda na niego z powątpiewaniem, kiedy wjeżdżają na przelotówkę. Hodges nie cierpi, gdy tak na niego patrzy.
– Dopilnuję tego – mówi. – Zaufaj mi.
– Ufam ci – odpowiada Holly. – Ufam ci, Bill.
Od tego robi mu się jeszcze gorzej.
Holly pochyla się, otwiera teczkę i wyjmuje iPada.
– Czekając na ciebie, sprawdziłam kilka rzeczy. Chcesz posłuchać?
– Dawaj.
– Martine Stover miała pięćdziesiąt lat, kiedy Brady Hartsfield zrobił z niej kalekę. Czyli teraz miała pięćdziesiąt sześć. Teoretycznie może już pięćdziesiąt siedem, ale mamy dopiero styczeń, więc myślę, że to mało prawdopodobne, a ty?
– Owszem, mało.
– Gdy doszło do tragedii pod City Center, mieszkała z matką przy Sycamore Street. Niedaleko Brady’ego i jego matki, co właściwie zakrawa na ironię losu.
Oraz niedaleko Toma Saubersa i jego rodziny, myśli Hodges. Nie tak dawno razem z Holly prowadzili sprawę rodziny Saubersów. Ona również wiązała się z tym, co miejscowa gazeta nazywała Masakrą Mercedesem. Zresztą, jeśli się zastanowić, różnych powiązań jest mnóstwo, w tym zapewne najdziwniejsze – że samochód, którego Hartsfield użył jako narzędzia zbrodni, należał do kuzynki Holly Gibney.
– Jakim cudem starsza kobieta i jej niesprawna córka awansowały z Tree Streets do Ridgedale?
– Ubezpieczenie. Martine Stover miała nie jedną i nie dwie solidne polisy, ale trzy. Była trochę sfiksowana na tym punkcie.
Hodgesowi przechodzi przez myśl, że tylko ona może to powiedzieć z uznaniem.
– Potem napisali o niej parę artykułów – ciągnie Holly – bo ze wszystkich, którzy przeżyli, doznała najcięższych obrażeń. Mówiła, że idąc na targi pracy w City Center, wiedziała, że jeśli czegoś tam nie znajdzie, będzie musiała zacząć spieniężać polisy jedną po drugiej. Bądź co bądź, była niezamężną kobietą z matką, bezrobotną wdową, na utrzymaniu.
– Która koniec końców zaopiekowała się nią.
Holly kiwa głową.
– Bardzo dziwne, bardzo smutne. Ale przynajmniej miały ochronę finansową, a w końcu właśnie po to są ubezpieczenia. Nawet trochę awansowały w świecie.
– Owszem – mówi Hodges – ale teraz go opuściły.
Na to Holly nie ma odpowiedzi. Przed nimi zjazd do Ridgedale, więc Hodges skręca.