Читать книгу Koniec warty - Stephen King B. - Страница 15
5
ОглавлениеPete Huntley przytył, brzuch wylewa mu się znad sprzączki paska, ale Isabelle Jaynes, w obcisłych spranych dżinsach i niebieskim żakiecie, jest równie oszałamiająca jak zawsze. Jej zamglone szare oczy przeskakują z Hodgesa na Holly, a potem znowu na Hodgesa.
– Schudłeś – mówi. Może to być albo komplement, albo zarzut.
– Ma kłopoty z żołądkiem, więc poszedł na badania – oznajmia Holly. – Wyniki miały być dzisiaj, ale…
– Nie wchodźmy w to, Hols – przerywa jej Hodges. – Nie przyszliśmy z wizytą do lekarza.
– Z każdym dniem coraz bardziej przypominacie stare małżeństwo – stwierdza Izzy.
– Małżeństwo z Billem zaburzyłoby nasze relacje zawodowe – odpowiada Holly rzeczowym tonem.
Pete się śmieje, a ona rzuca mu zdziwione spojrzenie. Wchodzą do budynku.
To ładny dom z dwuspadowym dachem. Chociaż stoi na szczycie wzgórza, a dzień jest zimny, wewnątrz panuje miłe ciepło. W przedpokoju cała czwórka wkłada cienkie gumowe rękawiczki i ochraniacze na buty. Jak to wszystko powraca, myśli Hodges. Jakby nigdy nie odeszło.
W salonie na jednej ze ścian wisi obraz przedstawiający biedne dzieci o wielkich oczach, a na drugiej – duży telewizor. Przed nim stoi głęboki fotel, a obok niski stolik. Na blacie, starannie ułożone w wachlarz, leżą czasopisma o życiu celebrytów w stylu „OK!” i brukowce, takie jak „Inside View”. Pośrodku pokoju w dywanie są dwa głębokie wyżłobienia. To tutaj siadywały wieczorami, oglądając telewizję, myśli Hodges. Albo nawet całymi dniami. Matka w fotelu, Martine na wózku. Który, sądząc po tych śladach, musiał ważyć tonę.
– Jak nazywała się matka? – pyta.
– Janice Ellerton. Jej mąż James zmarł dwadzieścia lat temu, według… – Pete, taki sam tradycjonalista jak Hodges, zamiast iPada nosi notatnik. Teraz do niego zagląda. – Według Yvonne Carstairs. Ona i druga opiekunka, Georgina Ross, znalazły ciała, kiedy przyszły tu rano, tuż przed szóstą. Za przychodzenie wcześniej dostawały dodatkowe wynagrodzenie. Ta Ross na niewiele się zdała…
– Bełkotała – wtrąca Izzy. – Ale Carstairs była w porządku. Zachowała zimną krew. Od razu wezwała policję, byliśmy na miejscu już o szóstej czterdzieści.
– Ile lat miała matka? – pyta Hodges.
– Jeszcze nie wiem dokładnie – odpowiada Pete. – Ale nie była młódką.
– Siedemdziesiąt dziewięć – oznajmia Holly. – W jednym z artykułów, które czytałam, czekając, aż Bill po mnie przyjedzie, wspomniano, że w chwili masakry pod City Center miała siedemdziesiąt trzy lata.
– Mocno wiekowa jak na opiekę nad córką tetraplegiczką – rzuca Hodges.
– Ale w dobrej kondycji – zaznacza Isabelle. – Przynajmniej zdaniem Carstairs. Silna. I nie brakowało jej pomocy. Miała pieniądze dzięki…
– …ubezpieczeniu – kończy za nią Hodges. – Holly po drodze wprowadziła mnie w sprawę.
Izzy zerka na Holly. Ta nie zauważa tego. Mierzy wzrokiem pokój. Kataloguje. Wącha powietrze. Przesuwa dłonią po oparciu fotela matki. Ma problemy emocjonalne, traktuje wszystko oszałamiająco dosłownie, ale jest otwarta na bodźce jak mało kto.
– Dwie opiekunki przychodziły rano – mówi Pete – dwie po południu i dwie wieczorem. Siedem dni w tygodniu. Prywatna firma o nazwie… – znów rzut oka do notesu – Opieka Domowa. To one wykonywały wszystkie trudne zadania. Była też gosposia, Nancy Alderson, ale wygląda na to, że akurat ma wolne. W kuchennym kalendarzu jest adnotacja: Nancy w Chagrin Falls. Dzień dzisiejszy, wtorek i środa są przekreślone.
W korytarzu pojawiają się dwaj mężczyźni, również w rękawiczkach i ochraniaczach na buty. Pewnie wyszli z części domu należącej do Martine Stover, dochodzi do wniosku Hodges. Obaj niosą skrzynie z dowodami.
– W sypialni i łazience skończyliśmy – mówi jeden.
– Macie coś? – pyta Izzy.
– To, czego można się było spodziewać – odpowiada drugi. – Pobraliśmy z wanny sporo siwych włosów. Nic dziwnego, skoro właśnie tam starsza pani ze sobą skończyła. W wannie znaleźliśmy też ekskrementy, ale tylko śladową ilość. Tego też należało się spodziewać. – Na widok pytającego spojrzenia Hodgesa dodaje: – Miała na sobie pieluchomajtki. Dobrze się przygotowała.
– Uuuch – stęka Holly.
– W łazience jest taboret prysznicowy, ale stoi w kącie, leżą na nim zapasowe ręczniki. Chyba nie był używany.
– Na pewno myły ją gąbką – zgaduje Holly.
Wciąż wydaje się zdegustowana albo myślą o pieluchomajtkach, albo o gównie w wannie, ale jej wzrok dalej krąży po całym pomieszczeniu. Może Holly czasem o coś zapyta, rzuci jakiś komentarz, ale przeważnie milczy, ponieważ ludzie ją onieśmielają, zwłaszcza na niewielkiej przestrzeni. Ale Hodges dobrze ją zna – w każdym razie na tyle, na ile to w ogóle możliwe – i widzi, że jej zmysły pracują na najwyższych obrotach.
Potem będzie mówiła, a on będzie uważnie słuchał. W zeszłym roku przy okazji sprawy Saubersów przekonał się, że słuchanie Holly procentuje. Ona myśli nieszablonowo, czasem aż za bardzo, a jej intuicja bywa niesamowita. Choć z natury Holly jest lękliwa – Bóg jej świadkiem, że ma ku temu powody – potrafi być odważna. To dzięki niej Brady Hartsfield, znany jako Pan Mercedes, wylądował w Klinice Traumatycznych Uszkodzeń Mózgu Szpitala imienia Kinera. Rozbiła mu czaszkę skarpetą wyładowaną łożyskami kulkowymi, zanim zdołał wywołać katastrofę znacznie większą od tej pod City Center. Teraz Hartsfield tkwi w świecie mroku, który ordynator neurologii w klinice określił jako stan wegetatywny.
– Tetraplegicy mogą brać prysznic – podkreśla Holly. – Ale to trudne z powodu całej tej aparatury, do której są podpięci, dlatego zwykle pozostaje mycie gąbką.
– Chodźmy do kuchni, gdzie świeci słońce – mówi Pete, więc się tam udają.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważa Hodges, jest ociekacz. Suszy się wyłącznie talerz, na którym pani Ellerton spożyła ostatni posiłek. Blaty lśnią, a podłoga jest tak czysta, że można by z niej jeść. Hodges domyśla się, że łóżko na górze zostało starannie posłane. Pewnie nawet odkurzyła dywany. I jeszcze te pieluchomajtki. Zadbała o wszystko, o co tylko mogła. Jako człowiek, który kiedyś poważnie rozważał samobójstwo, doskonale ją rozumie.