Читать книгу Lektury retroaktywne - Szymon Wróbel - Страница 18

Klinika polityki

Оглавление

Wróćmy raz jeszcze do pytania o relację łącząca psychoanalizę z polityką. Przyjmuję, że najbardziej podstawowym doświadczeniem psychoanalitycznym jest doświadczenie relacji z pacjentem. Z pewnością dziś już wiemy, że psychoanaliza nie jest nauką o nieświadomości, nie jest też jednak uogólnioną hermeneutyką kultury, nie jest wreszcie psychoterapią, rodzajem „leczenia” zaburzeń psychicznych. Czymże zatem ona jest? Moja ryzykowna odpowiedź na to pytanie brzmi: być może dziś psychoanaliza jest nade wszystko kliniką polityki. Polityka bowiem jest tylko spektaklem demonstrowania zbiorowych traum oraz indywidualnych zdolności uwodzenia mas. W chwili, gdy psychoanaliza przeistoczyła się w politykę, polityka stała się rodzajem zbiorowej psychoanalizy.

Foucault w Narodzinach kliniki demonstruje hermeneutyczny status zawodu lekarza. Lekarz w swym rzemiośle stale jest skazany na interpretację. Kiedy zgłasza się do niego pacjent, u którego głównym objawem jest kaszel, a nie dysponuje on stetoskopem, ani możliwością wykonania zdjęcia rentgenowskiego klatki piersiowej czy zbadania plwociny chorego, będzie miał olbrzymie trudności z określeniem, czy przyczyną tego kaszlu jest zapalenie płuc, astma czy może gruźlica. W metodzie klinicznej w zasadzie nie chodzi o badanie, ale o rozszyfrowywanie. Co to oznacza? Oznacza, że doświadczenie od razu jest interpretowane i to pod określonym kątem. Spojrzenie kliniczne to spojrzenie, które integruje wiedzę i doświadczenie w jedną całość diagnozująco-rozszyfrowującą. Psychoanaliza jest niczym innym, jak właśnie uogólnionym doświadczeniem klinicznym. Tak skonstruowane i wymodelowane spojrzenie kliniczne przenosi psychoanaliza z „ciała chorego” na inne obiekty kulturowe, językowe, społeczne – pomniki, dzieła literackie, marzenia senne, przejęzyczenia, obrazy, fantazje, wreszcie mechanizmy władzy i wiedzy. Dokonana przez psychoanalizę kliniczna dekompozycja (redukcja eliminacyjna), tj. sprowadzenie do poziomu kliniki, wszystkich „obiektów”, nie jest wyjątkiem i aberracją lub anomalią, ale po prostu konsekwencją dominującej roli spojrzenia klinicznego.

W tym zderzeniu psychoanalizy, polityki i praktyki interpretacyjnej wyłania się pytanie metodologiczne: jak kliniczna praktyka psychoanalizy uzgadnia swój słownik z językiem polityki, który jest językiem na temat relacji władzy, jej legitymizacji, form panowania, rodzajów ustrojów, demokracji, państwa i jego konstytucji, tyranii, wyborów, okręgów jedno- i wielomandatowych? Jak te dwa słowniki – słownik kliniki złożony z takich pojęć, jak psychoza, nerwica, przejęzyczenie, zapomnienie, mechanizmy obronne etc. oraz słownik polityki, ustanowiony przez takie pojęcia, jak dominacja, oligarchia, reprodukcja społeczna, przemoc, partia etc. – spotykają się w czymś, co tu nazywam kliniką polityki? A konkretniej: co takiego przypadek człowieka szczura, analizowany przez Freuda, wnosi do naszej wiedzy o kontrakcie społecznym? Lub na odwrót: co wiedza na temat kontraktu społecznego może nam powiedzieć na temat symptomów człowieka szczura? Co przypadek Schrebera, gęsto komentowany przez psychiatrię, teologię i filozofię, wnosi do naszej wiedzy na temat panoptycznych struktur władzy? Lub na odwrót: co panoptyczne struktury władzy mówią na temat objawów Schrebera? Co przypadek Dory wnosi do naszej wiedzy na temat mas i procesu identyfikacji? Lub na odwrót: co zahipnotyzowane masy mówią na temat Dory? Co tu jest kategorią wyjaśniająca, a co kategorią wyjaśnianą? A jeśli negujemy ten podział, to w imię czego go negujemy i dlaczego go negujemy? Czy sfera polityczna wyjaśnia kliniczną, czy też kliniczna polityczną?

To wszystko bardzo kłopotliwe pytania. Problem w tym, że tradycyjne pozytywistyczne podziały metodologiczne w tym systemie myślenia już nie funkcjonują. Nie ma strony wyjaśniającej i strony wyjaśnianej, nie ma kategorii intepretujących i interpretowanych, nie ma podmiotu poznania, który jest poza rzeczywistością polityczną i nie ma polityki, która nie miałaby konsekwencji epistemologicznych. Psychoanaliza z kozetki ukrytej w domostwie Freuda przekształciła się w zbiorowy spektakl medialny. Polityka natomiast z wyborczej i partyjnej walki o władzę przekształciła się w serię dramatów, walk, negocjacji, strategii i taktyk stosowanych w parlamencie, w domu, na uniwersytecie i w supermarkecie. W tym samym czasie, kiedy psychoanaliza ulega upublicznieniu, polityka ulega przeniesieniu do sfery intymnej naszych domów.

Być może coraz bardziej uchwytną stawką teoretyczną współczesnej gry w poznanie jest stosunek psychoanalizy do filozofii i pokusa położenia podmiotu filozoficznego na kozetce psychoanalitycznej. Psychoanaliza na naszych oczach roznosi filozofię. W tej książce ta pokusa jest stanowczo odrzucana i to „roznoszenie” znajduje przeciwwagę w „unoszeniu się” (uniesieniu) dyskursu filozoficznego. Tak, wracam do filozofii, ale nie „przeciw psychoanalizie”, ale „po psychoanalizie”. To filozofia jest podmiotem myślenia i ona myśli w tej książce; myśli jednak nie „poprzez psychoanalizę”, „dzięki psychoanalizie” czy nawet „razem z psychoanalizą” lub tym bardziej „przeciw psychoanalizie”, ale myśli w „psychoanalizie”. Myślimy o relacji psychoanaliza–filozofia i myślimy o tej relacji w ciągle w innych układach, pozycjach, myślimy o tej relacji za pomocą stale nowych nazwisk. Myślimy o relacji Michael Foucault–Jacques Lacan, myślimy o relacji psychoanaliza–schizoanaliza, a przez to myślimy o nazwisku Gilles’a Deleuze’a, myślimy o próbie oddania sprawiedliwości psychoanalizie, i przez to myślimy o relacji Jacques Derrida–Jacques Lacan, nie wspominając nawet o słoweńskiej szkole psychoanalitycznej.

Czy filozofia współczesna jest zatem na dobre i złe przeniknięta i „przewrócona” przez język psychoanalizy, który stał się po prostu językiem filozofii? Otóż nie wydaje mi się, aby psychoanaliza była ostatnim słowem filozofii. Jeśli Foucault przez całe życie deklaruje swój ambiwalentny stosunek do psychoanalizy, a w Woli wiedzy w zasadzie demonstruje, jak doszło do tego, że staliśmy się społeczeństwem z seksem, tj. „z psychoanalizą”, to nie robi tego przypadkowo i nie-krytycznie. Ewentualny argument dowodzący zależność Foucaulta i jego dyskursu od dyskursu psychoanalizy nie jest argumentem czysto poszlakowym, niewinnym, neutralnym poznawczo. Jest po prostu próbą zademonstrowania „przewagi intelektualnej” dyskursu psychoanalitycznego, tj. w efekcie – Freuda i Lacana, którym być może patronuje Hegel, nad dyskursem archeologicznym, tj. w rezultacie dyskursem Nietzschego i Foucaulta. Użycie podziałów Lacanowskich dla zrozumienia Foucaulta, np. słynnego podziału na potrzebę (besoin), domaganie (demande) i pragnienie (désir) dla zrozumienia historycznego rozwoju człowieka, lub użycie rozróżnienia na trzy rejestry – wyobrażeniowy, symboliczny realny dla zrozumienia triadycznego porządku Foucaulta – Prawo, Dyscyplina i Bezpieczeństwo, to ciekawe i pouczające ćwiczenia bojowe. Być może Foucault przez całe życie nadużywał mowy pustej (metajęzyka: dyskursu o dyskursach) przeciw mowie pełnej Lacana (etyka realnego: wierność pragnieniu), i być może odpowiedź na pytania – czego chce Foucault? i czego chce Lacan?, brzmi: Foucault nie chce prawdy, ale prawdomówności, a Lacan chce prawdy, która jest silniejsza od prawdy logiki.

Wyłania się pole napięć pomiędzy psychoanalizą a nietzscheanizmem, z niejasnym jeszcze przeczuciem, że nawet etyka Spinozy jest niewystarczająca, aby te napięcia rozładować. Różnica etyczna dla kogoś pokroju Foucaulta to różnica pomiędzy siłami reaktywnymi a aktywnymi. Różnica etyczna dla Lacana to różnica między dyskursem realnego a wyobrażeniowego. Bawiące się dziecko nie chce i nie potrzebuje prawdy na swój temat, albowiem jest w zabawie, jest w transie, jest w procesie stawania się swoimi własnymi figurami spekulatywnymi i obca jest mu potrzeba mowy klinicznej, badająca jego własną mowę, obce jest mu przekonanie, że potrzebujemy maszyn do produkcji prawdy. A przecież jedną z takich maszyn jest psychoanaliza. Psychoanaliza zaszczepia w człowieku doktrynę pragnienia oraz reżymy pragnienia, które wiążą się zawsze z pytaniem o to, „czego chce ode mnie Inny?”.

Czas zastąpić „język pragnienia” „językiem woli”. Bawiące się dziecko nie pożąda prawdy na swój temat, ale pożąda stania się siłą aktywną, transnihilistyczną, afirmującą wszystko, co zostało w niej nagromadzone i gromadzącą wszystko, co może być twórczo afirmowane, tj. taką, w której nie ma oddzielenia siły i prawa, mocy i autorytetu. Bawiące się dziecko jest selektywnym wiecznym powrotem: czegokolwiek chce, chce w taki sposób, że stwarza warunki wiecznego powrotu tego, czego chce. Bawiące się dziecko nie jest podmiotem pragnienia, ale woli. W tej woli powracają tylko afekty radosne, a wiedza bawiącego się dziecka jest wiedzą radosną.


Lektury retroaktywne

Подняться наверх