Читать книгу Lektury retroaktywne - Szymon Wróbel - Страница 20
Praktyki dyslokacji
ОглавлениеJaka jest zatem moja własna pozycja? Co wyznacza parametry mojej własnej mowy, mojego własnego głosu, mojego własnego pisania? Jakiego rodzaju ćwiczenie proponuję w tej książce czytelnikowi? Czy za moim postępowaniem myślowym czai się jakaś strategia polityczna, teoretyczna lub estetyczna? Czy odwołuję się do jakiejś taktyki pozwalającej mi efektywnie uprawiać filozofię w tak różnych na pierwszy rzut oka dziedzinach, jak psychoanaliza, polityka i sztuka? Jaką taktykę hermeneutyczną lub strategię czytania tekstów tu proponuję? Czy rekomenduję w ogóle jakąś formę (praktykę) obecności w świecie? Czy ma ona implikacje etyczne, czy też jest tylko formą estetyzowania siebie? Czy mamy tu prawo w ogóle mówić o polityce, czy też obcujemy w tej książce z podmiotem, który unika polityki, tj. bycia w świecie – z ludźmi lub przeciw ludziom?
Z pewnością – podobnie jak Roland Barthes18 – nie godzę się z tradycyjnym postulatem, mówiącym o jakimś naturalnym podziale na obiektywizm uczonego i subiektywizm pisarza, jakby jeden był obdarzony „wolnością”, a drugi „powołaniem” i jakby obaj mogli uchylić rzeczywiste granice swojej sytuacji. Przeciwnie: chcę w pełni doświadczyć sprzeczności swoich czasów, dla których satyra, a nawet sarkazm może być warunkiem prawdy. Uważam ponadto, że literatura, krytyka lub sztuka stają się czynnikiem wywrotowym nie wtedy, gdy przerażają, poruszają czy nawet piętnują, ale gdy dają zbyt dużo do myślenia. Co to jednak oznacza „w pełni doświadczyć sprzeczności swoich czasów”? I kiedy literatura, krytyka lub sztuka „daje zbyt dużo do myślenia”?
Otóż rekomenduję w tej książce coś, co nazywam praktyką dyslokacji lub raczej praktykami dyslokacji, chcąc podkreślić mnogość praktyk i mnogość dyslokacji. Praktyką jest zarówno praktyka psychoanalityczna (wrażliwa na prawdę biograficzną), praktyka polityczna (wrażliwa na wydarzenia zbiorowe), jak i wreszcie praktyka artystyczna (nakierowana na konfigurację afektów). Dyslokacja może mieć miejsce zarówno w polu epistemologicznym (naruszając porządek wiedzy), estetycznym (naruszając porządek wrażliwości), jak i etycznym (wywołując niepokój moralny). Twierdzę, że tylko stałe przemieszczanie, stały ruch deterytorializacji i dyslokacji może nas uchronić przed śmiercią i byciem intelektualnie martwym. Filozofia jest taką dyscypliną, która narażona jest na stałe widmo inflacji, na ciągłe ryzyko obumierania znaczeń terminów wiodących, a nawet całych słowników, którymi się ona posługuje. Trauma, narracja, ciało, gest, dyskurs, amalgamat, figura, pozycja, paradygmat – oto zbiór pojęć, który wyłonił się pewnego dnia i niczym władczy despota zaczął regulować ruchem naszej mowy. Musimy pozostawać w stałej ucieczce przed językową zapaścią, śmiercią kliniczną wiodących terminów, które kiedyś wydawały nam się ożywcze i energetyzujące, a dziś stały się tyko semantycznymi wampirami.
Polityka i praktyka dyslokacji nie ograniczają się zatem tylko do praktykowania idei interdyscyplinarności lub transdyscyplinarności – nie ograniczają się tylko do zderzenia pojęć społecznych z pojęciami filozoficznymi lub mieszania tych zaczerpniętych z nauk przyrodniczych z literackimi. Chodzi tu raczej o wypracowanie nowego, żywego języka, o zbudowanie takiej praktyki teoretycznej, która nie tylko zespalałaby porządek społeczny z porządkiem filozoficznym, ale przeszkadzałaby uznać dany porządek językowy, w którym funkcjonujemy, za ostateczny i jedyny. Jawną intencją takiego myślenia jest denaturalizacja naszego „naturalnego” postrzegania świata i języka. To, co wokół nas wydawałoby się skończoną skamieliną ewolucyjną, wpisaną w wieczne prawa przyrody, jest tylko przygodnym momentem życia pewnej kultury, która już wie, że jest śmiertelna. Człowiek praktykujący politykę dyslokacji podejmuje ryzyko wytworzenia żywego języka denaturalizującego to, co martwe w człowieku i kulturze. Taka praktyka wzywa nas do życia spotęgowanego, życia na miarę zwielokrotnionego człowieczeństwa, zwielokrotnionego i suplementowanego przez stałe stowarzyszanie się z innymi gatunkami.
Praktyka dyslokacji to zatem kultywowanie w sobie ruchu konika szachowego, który dokonuje przemieszczeń w przestrzeni i przesunięć w czasie. Podmiot dyslokacyjny jest zawsze niezadomowiony, jest zawsze nie u siebie, jest także zawsze nie na czasie, jest gdzie indziej. Jego opór to opór wobec czasu, przestrzeni i otaczających go dobrze zdefiniowanych dziedzin. Praktyka dyslokacji to stałe deterytorializowanie swojego myślenia, odczuwania i działania. Tylko praktykując politykę dyslokacji w pełni doświadczamy sprzeczności swoich czasów i tylko w ten sposób dajemy swoim działaniem i odczuwaniem zbyt dużo do myślenia.