Читать книгу Soulless - T. M. Frazier - Страница 9

ROZDZIAL 5
Thia

Оглавление

Niewiele rzeczy mnie przeraża. Samo życie jest wystarczająco przerażające, nie można marnować czasu na obawianie się nieznanego, bo to, co znane, też bywa straszne. Jako dziecko nigdy nie bałam się potworów z szafy czy tych mieszkających pod łóżkiem.

Jedynym, co mnie przerażało, było to, co naprawdę mogło się wydarzyć.

Jak na przykład tornada.

Tak naprawdę w Jessep na Florydzie, w moim rodzinnym miasteczku, nigdy nie było takiego tornada, które doprowadziłoby do katastrofalnych szkód. My przeżyliśmy tylko małe tornada. Takie, które najwyżej przewracają drzewa lub zrywają dachówki.

A mimo to wszystkie koszmary nawiedzające mnie od czasu, gdy zabrano Beara, dotyczyły zbliżających się trąb powietrznych – niszczących budynki, farmy, miasta…

Życia.

Od kilku dni popołudniowe burze przetaczały się przez miasto z pełną mocą. Były jeszcze straszliwsze i jeszcze potężniejsze niż kiedykolwiek. Jakby próbowały przesłać wiadomość o nadchodzącej tragedii.

Chmury toczyły wojnę na niebie, tak samo jak ja toczyłam wojnę sama ze sobą. Miłość i cierpienie przepełniały mnie w równym stopniu. Te uczucia zmieniły się w fizyczne doznania, a po kilku dniach przerodziły się w niszczący ciało ból.

Nadeszły ciemne chmury zasłaniające niebieskie niebo. Południowa burza dała o sobie znać. Zbliżała się do mnie, a mój koszmar stawał się rzeczywistością.

Bałam się tego, że w każdej chwili wirujące chmury mogą spaść z nieba prosto na mnie. Byłam pewna, że tak się stanie. Czekałam na moment, gdy tornado uderzy i dokona większych zniszczeń, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.

Niż ktokolwiek byłby w stanie wytrzymać.

Niemal czułam wiatr i nadchodzące tragedie. Czułam się tak, jakbym uniosła się w powietrze, a potem spadła na ziemię.

Dla mnie tornado zawsze było siłą natury mogącą wywołać największe szkody.

Tak właśnie myślałam, dopóki nie spotkałam siły natury, przy której tornado przypominało bardziej poranny wietrzyk. Siła, która mnie podnosiła, sprawiała, że mogłam wzbić się coraz wyżej, wirować w powietrzu i opaść na ziemię, połamana, walcząca o życie.

Moje, a także jego.

Beara.

Zanim mój brat zmarł i moja matka oszalała, ojciec do wieczora zostawał w sadzie. Myślałam, że naprawia popsuty system nawadniający lub jakikolwiek inny niedziałający sprzęt.

Kiedyś mnie to zaciekawiło i wymknęłam się z domu, ale zamiast znaleźć ojca przy generatorze lub popsutych rurach, zastałam go klęczącego w błocie. Pełnia księżyca oświetlała twarz mężczyzny, dzięki czemu widziałam jego załzawione oczy. Patrzył na drzewa, jakby były czymś więcej niż tylko gałęziami ciężkimi od owoców.

Tak naprawdę nie zaskoczyło mnie to, że rozmawiał z drzewami.

On je błagał.

Błagał, by zbiory były udane. Żeby Sunnlandio Cooperation jakimś cudem zapłaciło nam więcej, żeby ceny paliwa spadły, pracownicy przestali domagać się wyższej wypłaty i żeby przewidywany mróz ominął naszą farmę.

A na końcu błagał, by moja matka znowu go pokochała.

W tym momencie pękło mi serce.

I wtedy zrozumiałam, że zapewnienia typu: „Wszystko będzie dobrze, kochanie”, które ojciec wygłaszał przy kolacji, były kłamstwem, tak jak przypuszczałam.

W te noce, gdy mój tata do późna siedział w sadzie, mama wyciągała mnie z łóżka i zabierała do swojego. Tuliłyśmy się i oglądałyśmy ckliwe komedie romantyczne.

Dzięki tym filmom, a nie oziębłemu związkowi moich rodziców, po raz pierwszy zobaczyłam, czym jest prawdziwa miłość. Bardzo się irytowałam, kiedy para napotykała przeszkodę i przez to nie mogła być razem. Potem czekałam na wielki romantyczny gest na końcu filmu – taki, który połączy bohaterów na zawsze.

Za każdym razem, gdy film się kończył i pojawiały się napisy, moja mama wzdychała i odgarniała mi włosy z czoła.

– Wiesz, że to nie jest prawdziwe, prawda? Filmy to tylko fikcja. Taka miłość nie istnieje.

Mówiła, że jest nierealistyczna.

Tylko że to było kolejne kłamstwo, chociaż ona jeszcze o tym nie wiedziała.

Bo taka miłość istnieje.

To, co czułam do Beara, gotowało się pod moją skórą, odkąd skończyłam dziesięć lat, a gdy w końcu znowu się spotkaliśmy, pomijając nieprzyjemne okoliczności, te uczucia eksplodowały i zmieniły się w coś potężniejszego, niż jakikolwiek ckliwy romans mógł przedstawić.

Istniała tylko jedna znacząca różnica.

Nasza historia nie miała szczęśliwego zakończenia.

Nie było żadnej pogoni na wierzchowcu czy wyznawania swoich uczuć przed tłumem wzruszonych ludzi.

Nie, nasza historia zakończyła się, bo Bear trafił do więzienia, gdy postanowił wziąć na siebie winę za morderstwo moich rodziców, za które odpowiedzialna była moja matka.

Kiedy prawniczka Beara, Bethany Fletcher, wyjaśniła, że Bear podpisał zeznanie, by uratować mnie przed zagrożeniem płynącym ze strony jego byłych braci, z którymi teraz on sam będzie się musiał zmierzyć w stanowym więzieniu, nie chciałam w to uwierzyć.

Skoczył w ogień zamiast mnie.


King zabierze cię do domu.

Zostań tam. Czekaj.

Zaufaj mi.


Kilka minut po aresztowaniu Beara Bethany podała mi liścik od niego, gdy wciąż wpatrywałam się w drogę, jakby miał się na niej pojawić w każdej chwili. Trzymałam kartkę w drżących dłoniach i obracałam ją w palcach, zastanawiając się, gdzie jest reszta.

– Nie rozumiem – powiedziałam do Bethany, płacząc.

– Rób to, co ci kazał – odparła. – Nie musisz rozumieć. Masz tylko słuchać.

– Dlaczego on to zrobił? – zapytałam.

Bethany uniosła jedną brew, jakbym już powinna była znać odpowiedź.

– Z tego samego powodu, dla którego wszyscy mężczyźni robią głupie rzeczy. Z miłości oczywiście.

– On nie będzie tam bezpieczny. Musimy go wyciągnąć!

– Thia – odezwała się Ray, stając obok mnie. – Nie rozumiesz? Oni chcieli cię aresztować. Bear przynajmniej się obroni, a ty nie byłabyś w stanie. On dorastał w klubie. Wie, jak sobie poradzić. Wie, co robić. Bethany ma rację. Mimo że to trudne, musisz mu zaufać, a w międzyczasie ona zrobi wszystko, by wrócił do domu. Wszyscy się o to postaramy.

King stanął obok Ray i położył rękę na jej ramieniu.

Pokręciłam głową.

– To powinnam być ja. On niczego nie zrobił, ale ja tak! – Odwróciłam się w stronę Bethany. – To ja postrzeliłam moją matkę. To ja ją zabiłam. To powinnam być ja! Proszę, nie możemy pozwolić, by on…

Bethany cmoknęła językiem i pokiwała palcem przecząco.

– Nie ma mowy, moja droga. Bear rozbił swój motocykl w sadzie. Poszedł do domu twoich rodziców, by skorzystać z telefonu, bo jego nie miał zasięgu. Kiedy zbliżył się, twoja matka stała na ganku, bełkocząc coś o zabiciu męża i wymachując pistoletem. Bear złapał za broń znajdującą się na ganku i zastrzelił ją w samoobronie, a potem uciekł.

– Ale to nie było tak – odparłam głosem pozbawionym emocji.

– Według jego zeznania tak właśnie się stało – odparł King. – Musisz mu zaufać.

Zaufać?

Zaufanie to zabawna rzecz. Szczególnie gdy moja cierpliwość i mój zdrowy rozsądek już osiągnęły swój limit, a mężczyznę, którego kocham, aresztowano za coś, co ja zrobiłam, i zostałam z pustym sercem i irytującym liścikiem, którego nadawca kazał mi powrócić do miejsca znienawidzonego przeze mnie najbardziej na świecie. Ufałam Bearowi i w głębi serca wiedziałam, że zrobił to, co było dla mnie najlepsze.

Ale miałam pewność, że on przez to zginie.

– Odpocznij trochę. Rano zawiozę cię do domu – powiedział King i to było na tyle.

Nawet nie próbowałam zasnąć, bo doskonale wiedziałam, że to niemożliwe, skoro wciąż wyczuwałam zapach Beara w pościeli. Zamiast tego siedziałam w małej łódce, w której Bear wyznał, co do mnie czuje, tylko że tym razem przywiązałam ją do pomostu, bo nie miałam siły walczyć z prądem.

Upiłam łyk z do połowy pustej butelki Jacka Daniel’sa, którą znalazłam w mieszkaniu, i popatrzyłam na zatokę. Bursztynowy trunek palił moje usta i przełyk, omijając świeżo złamane serce i wzniecając ogień w żołądku.

Z każdym łykiem czułam smak ust Beara na butelce. Przysięgam.

Było już późno, a powietrze parne. Wilgotność sięgnęła takiego poziomu, że krople wody zbierały się na moich ramionach i spływały do zgięcia łokcia.

Wszystko stało się tak szybko, a mimo to miałam wrażenie, jakby czas się zatrzymał.

Jak to w ogóle możliwe?

Jak długo znałam Beara, zanim postanowił się dla mnie poświęcić?

Dni? Tygodnie? Miesiące?

Czas mieszał się ze sobą, aż zwolnił, a ja z przerażeniem patrzyłam, jak zabierają Beara.

To, że nie powiedział mi o swoim planie, zabolało, chociaż rozumiem, dlaczego tak postąpił.

Domyślił się, że nigdy bym mu na to nie pozwoliła. Gdybym wiedziała, udałabym się na posterunek i przyznała się, zanim on by to zrobił.

To nie tak, że kochałam go od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłam. Nie, wtedy byłam tylko dzieckiem, ale się zauroczyłam. Tamtego dnia coś się we mnie zmieniło. Może i to nie była miłość, ale miałam wrażenie, jakby wtedy do sklepu wszedł ktoś będący moim uzupełnieniem. Od tamtego dnia, nosząc pod koszulką pierścień Beara, czułam się, jakbym mogła oddychać.

Jakbym była całością.

Łapałam za niego za każdym razem, gdy Erin Flemming dręczyła mnie w piątej klasie, i czerpałam z niego siłę, gdy w końcu się w sobie zebrałam i uderzyłam ją w brzuch. Tamtego dnia wróciłam do domu po szkole i nawet się nie skrzywiłam, gdy mama uziemiła mnie na miesiąc.

Było warto.

Pocierałam pierścień na szczęście przed zawodami strzeleckimi. W trzech hrabstwach zebrałam rekordową liczbę nagród w postaci niebieskich wstęg. A w nocy, gdy leżałam w moim małym łóżku, trzymałam go przy ustach, marząc o tym, by sprawił, że moi rodzice przestaną się kłócić.

Nawet po tym, jak dowiedziałam się, że obietnica, którą nosiłam na szyi przez osiem lat, była nic niewarta, czułam się zachwycona, gdy Bear oddał mi pierścień.

Wyciągnęłam go spod koszulki i spojrzałam na jednooką czaszkę. Światło księżyca odbijało się w diamencie, przez co wydawało mi się, że pierścień puszcza do mnie oko.

Im dłużej Bear przebywał w więzieniu, tym bardziej prawdopodobne było, że nigdy nie wróci, a jednak nikt nie mógł mi dokładnie powiedzieć, na co w ogóle czekałam.

Ścisnęło mnie w sercu, a whiskey podeszła mi do gardła, paląc mój przełyk tak samo jak wtedy, gdy spływała do żołądka.

Nie mogłam roztrząsać tej myśli. Nie mogłam skupiać się na tym.

Ale też nie mogłam zwyczajnie czekać.

Obiecaj mi, Ti, że ze mnie nie zrezygnujesz, nieważne, co się stanie, powiedział kiedyś Bear.

Jak ja nie znoszę czekać.

Rzuciłam butelkę przed siebie z gardłowym okrzykiem. Zawirowała w powietrzu i z chlupnięciem wpadła do wody, tworząc rozchodzące się po powierzchni okręgi. Gdy dosięgnęły łódki, postanowiłam, że chociaż ufam Bearowi, to za nic w świecie nie będę siedzieć bezczynnie i nie pozwolę, by jego los zależał od innych. Zrobię coś przy pierwszej okazji.

Musiałam tylko wymyślić co.

Soulless

Подняться наверх