Читать книгу Podróże z Albertem Einsteinem - Ètienne Klein - Страница 6
4
AARAU I DOLCE VITA
ОглавлениеAh! Młodości… młodości! (…) Podajcie mi flaszkę.
JOSEPH CONRAD
Szkoła kantonalna w Aarau była pierwszą świecką szkołą w Szwajcarii. Wzniesiono ją na początku XIX wieku przy Bahnhofstrasse, tuż obok dworca12, gdzie działa do dziś, w tym samym budynku pod numerem 91. Schodkowane wimpergi gmachu głównego i wielkie freski pod jego wykuszowym dachem robią wrażenie; kamienną fasadę zdobią ceramiczne inkrustacje. Nad bramą wejściową góruje gotowy do lotu orzeł, o wyglądzie mało wojowniczym.
Z kaskiem pod pachą i ociekającymi wodą włosami, wstąpiłem tam pewnego popołudnia przez nikogo niezauważony, podczas gdy we Francji wdrażano z całą surowością „zaostrzony” plan Vigipirate, który – jak się zdaje – przeszedł w stan permanentny. Pchany jakąś niecierpliwością wszedłem od razu na pierwsze piętro, a następnie przemierzyłem długi korytarz z rzędami drzwi do klas. Po raz pierwszy znajdowałem się w miejscu, do którego sumiennie uczęszczał Einstein. Wydawało mi się, że słyszę echo jego kroków. Był to bez wątpienia omam, ale coś wyczuwałem – rozproszone, bardzo słabe fale, które wciąż jeszcze poruszały teraźniejszością szkoły. Czy różne warstwy czasu mogłyby współistnieć w jednej przestrzeni? Nakładać się na siebie, lekkie i przejrzyste, w jakimś eterze, zupełnie innym od tego, którym oddychamy? W eterze Modianowskim?
W szkole tej proponowano nauczanie w duchu liberalnym, oparte na ideach szwajcarskiego pedagoga Johanna Pestalozziego, które wyłożył w książce Jak Gertruda uczy swoje dzieci. Jej credo? Uczyć można się tylko w radości. I przede wszystkim bez pośpiechu. Bo gdy człowiek się spieszy, jasność nie ma dostępu do myśli. Chodziło o budzenie w uczniach spokojnego entuzjazmu, bez napięć w ciele, przez rozumną dyskusję nad treściami wypowiadanymi przez nauczyciela; o zachęcanie ich do samodzielnego myślenia, do ryzykowania, nawet za cenę pomyłki, ponieważ błędy nie są moralnymi przewinami, ale samym paliwem kształcenia – błędy wykryte i naprawione, skorygowane, pozwalają przejść od niezrozumienia do zrozumienia.
A w Aarau w oryginalny sposób nauczało się nawet matematyki: uczniowie najpierw obserwowali obiekty, by potem z pomocą wyobraźni przyporządkowywać je do samodzielnie stworzonych abstrakcyjnych kategorii. Metoda zbliżona do tej, którą pół wieku później rozwinął wielki matematyk Alexander Grothendieck:
Grothendieck wprowadził nowy sposób myślenia, ważny nie tylko dla matematyków, ale i dla całej myśli ludzkiej. Jest to taki sposób myślenia, w którym rozpoczyna się od gromadzenia rzeczy prostych, rzeczy absolutnie oczywistych. Najważniejsze dla niego zawsze było to, co ma się przed oczami. A jego geniusz polegał częściowo na uchwytywaniu twórczego potencjału tych rzeczy absolutnie oczywistych, które każdy inny by pominął. On natomiast się nad nimi zatrzymywał, formalizował je i robił z nich coś niezwykłego13.
Einsteina i Grothendiecka bez wątpienia spokrewnia ze sobą fakt, że umieli rzeczy złożone penetrować spojrzeniem młodzieńczym i uparcie dogłębnym. Po prostu kontemplowali, nasiąkali tym, co widzieli, powracali do emocji wzbudzanej przez każdy najmniejszy obiekt rzeczywistości i przeżywali rozkosz obcowania z jego osobną pojedynczością. Myśli przychodziły do nich z pierwszego świata, świata odczuć, doznań zmysłowych, doświadczenia, a następnie wzbijały się na nieboskłon abstrakcji, a oni między oboma tymi poziomami wędrowali raz w górę, raz w dół. Rzeczy ujrzane, idee, wizje, wszystko zatem łączyło się ze sobą i wzajemnie przekształcało, tworząc układ wewnętrznych sił, który wprawiał ich myślenie w ruch. Drugim punktem wspólnym była potrzeba czucia się wolnym, niezbywalnym, w każdych okolicznościach. Oficjalne funkcje i tytuły, kodeksy czy nawet zwykła etykieta, wszystko to było dla nich więzieniem.
Tak oto Johann Pestalozzi wyświadczył wielkie dobro temu bardzo bystremu i opornemu wobec wszelkich form władzy chłopcu, jakim był Albert. Nareszcie dawano mu prawo do postrzegania problemów w jego własnym stylu, do podążania za własną myślą. Jego jedyne zachowane świadectwo szkolne z datą 3 października 1896 r., które mogłem obejrzeć w gabinecie dyrektora szkoły, jest tego dowodem: uzyskał znakomite noty (5/6 lub 6/6) ze wszystkich przedmiotów z wyjątkiem francuskiego (3/6) i geografii (4/6). Sprawy krajów, terytoriów, języków i granic w ogóle go nie zajmowały.
Na klatce schodowej liceum, na kolumnowym postumencie stoi popiersie Einsteina. Jest na nim o wiele starszy niż w czasach szkolnych, rzeźba oddaje być może mglisty hołd zjawisku dylatacji czasu, chyba że artysta, w duchu bardziej konwencjonalnym, chciał po prostu, by wizerunek był rozpoznawalny dla wszystkich.
To tu zatem, w Argowii, daleko od rodzinnych Niemiec, wśród łagodnych gór, nastąpiła Epifania, to tu mógł swobodnie ćwiczyć swoją bezpretensjonalną ścisłość, to tu Einstein polubił szkołę14.
A mnie na myśl przyszedł nie orzeł, lecz albatros, gotowy do rozpostarcia swoich olbrzymich skrzydeł.
W żadnym momencie swojego życia Einstein nie dbał o szczęście w takim sensie, jaki mu się zwykle przypisuje: „Spokój i szczęście nie były dla mnie nigdy w tym znaczeniu celem samym przez się – taką postawę etyczną nazywam też ideałem trzody chlewnej”15. Można by pomyśleć, że to słowa Zaratustry: „szczęścia nie baczę, dzieła mego baczę”.
Powie jednak, że był szczęśliwy w Aarau, „tej niezapomnianej oazie leżącej w Szwajcarii, która sama jest oazą Europy”. Na zdjęciu klasowym pozuje w krawacie, z ręką w kieszeni, ma już wąsy. Jest najbardziej rozluźniony z całej dziewiątki.
Jost Winteler, z wykształcenia ornitolog, dyrektor liceum w tej oazie spokoju, był postacią barwną. Ciekawy wszystkiego, w wolnych chwilach poeta, nauczał zarówno historii, jak i greki i filozofii. Przede wszystkim zaś swobodnie dyskutował z licealistami na sporne tematy, w tym polityczne, i to w czasach, kiedy Niemcy kneblowały szkołom usta.
Był miłośnikiem długich wycieczek w okoliczne góry. Wyprawiał się na nie niemal w każdy weekend, wraz z grupką uczniów lub kilkorgiem z siódemki swoich dzieci, czterech synów i trzech córek. Wspólnie obserwowali rzadkie ptaki, pardwy górskie i osetniki, brodząc wśród hiacyntów, jaskrów, skalnic i różaneczników, w ciszy, którą zakłócały tylko tłumione głosy, bzyczenie owadów i dźwięk bydlęcych dzwonków. Kiedyś urządzili nawet trzydniową wyprawę na szczyt góry Säntis, która wznosi się na wysokość dwóch tysięcy pięciuset dwóch metrów ponad Sankt Gallen.
Jost Winteler odegrał w życiu Einsteina bardzo ważną rolę, rolę niemal symbolicznego ojca. Wpoił mu zamiłowanie do alpejskich wycieczek, które staną się dla niego wielkim źródłem inspiracji. Kiedy idzie się ścieżką, umysł się przewietrza, zbiera w sobie, uspokaja, osadza, a niekiedy zbacza i odkrywa niespodziewany krajobraz.
Einstein mieszkał w domu Wintelerów, którzy szybko uznali go za pełnoprawnego członka rodziny. Z wzajemnością: Einstein wkrótce zaczął nazywać swoich gospodarzy „papą Wintelerem” i „mamą Winteler” (a przyszło mu to tym łatwiej, że Pauline Winteler nosiła to samo imię co jego matka). Zajmowali duży dom z różową elewacją naprzeciw szkoły.
Wyszedłem z liceum przez bramę główną. Deszcz nadal siekł, ale ja natychmiast rozpoznałem dom Wintelerów. Fasadę, o niezmienionym kolorze, zdobiła marmurowa tablica o wyglądzie co najmniej tak dumnym jak wysokościomierz na szczycie Mont Blanc:
In diesem Hause Wohnte
1895/96 als Kantonsschüler
ALBERT EINSTEIN
1879–1955
der berühmte Physiker
W tej zdawkowej informacji nie ma wzmianki o tym, że te mury były schronieniem także dla pierwszej miłości Einsteina – dziewczyny o imieniu Marie, Marie Winteler. Miała osiemnaście lat, blask wiosny tańczył na jej twarzy, była oczywiście córką Josta Wintelera. Albert i Marie wspólnie muzykowali, ona grała na fortepianie, on na skrzypcach. On nie rozstawał się z instrumentem, który jako sześciolatek dostał w prezencie od swojej matki, pianistki. Przez wiele lat pewien nauczyciel uczył go na nim grać, tak jakby muzyka była tylko mechanicznym ćwiczeniem. Albert wzbraniał się rzecz jasna przed każdą lekcją. Wszystko jednak nagle się zmieniło, gdy w wieku czternastu lat odkrył sonaty Bacha i Mozarta: muzyka nie była już tylko sprawą techniki, lecz stała się źródłem uczuć i natchnień, nareszcie odnalezionym współbrzmieniem między światem zewnętrznym i światem wewnętrznym. „Często myślę muzycznie – powie później. – Przeżywam moje marzenia w dźwiękach muzyki. Postrzegam moje życie w kategoriach muzyki. Skrzypce są jedną z jego największych radości”16.
Idąc wraz z innymi na wycieczkę, zakochani młodzi trzymali się z tyłu, prowadząc się za rękę. Bardzo szybko przysięgli sobie wieczną miłość. „Dla mojej duszy – pisał Albert do Marie – znaczysz więcej niż wszystko, co kiedykolwiek dał mi świat”.
Dziewczyna była oczywiście ośrodkiem, ale nie jedynym obiektem jego myśli. Pod koniec roku szkolnego, w wypracowaniu, którego oryginał, z poprawkami naniesionymi czerwonym atramentem, oglądałem w gablocie w liceum w Aarau, skreślił następujące słowa, po których widać, że już wówczas był świadom przebiegu, w tym również zakrzywień, swojej przyszłej drogi:
Jeśli będę miał szczęście i zdam egzaminy, zamierzam studiować na politechnice w Zurychu. Zostanę tam na cztery lata, żeby studiować matematykę i fizykę. Wyobrażam sobie, że zostanę nauczycielem jednej z tych dziedzin nauki w ich aspekcie teoretycznym. […] To w pełni naturalne; każdy lubi robić to, do czego ma talent. Zajmowanie się nauką pozwala również zachować pewną niezależność, co bardzo mi odpowiada17.
Zrozumieć to, co dzieje się we wszechświecie, który toczy się niezależnie od nas, ludzi – to właśnie interesowało go przede wszystkim. Poszukiwanie, w którym emocjonalne porywy i zbyt intymne uczucia mogły przeszkadzać. Dlatego też zawsze będzie uważał, by nadmiernie się nie zaangażować, chyba że w przyjaźni. Gdy uważnie ogląda się niektóre fotografie, na przykład te, na których Einstein spokojnie spaceruje u boku swojego przyjaciela Kurta Gödla czy Johna von Neumanna w parku Uniwersytetu Princeton, bliskość jest namacalna. Niemniej objętość powietrza między obiema postaciami zawsze wydaje mi się symbolizować rozdzielenie, tak jakby Einstein wiecznie chodził rozpłatany szablą na pół.
Einstein wiązał badania naukowe w dziedzinie fizyki z nadzieją na prawdziwe wyzwolenie z człowieczego świata i jego pospolitych trosk. W zmierzchu życia, wspominając swoją długą drogę badacza, wyjaśniał własną niezłomną motywację i ośli upór przemożną potrzebą „ucieczki od codziennego życia z jego bolesną wulgarnością i zasmucającą monotonią”18. Każda szanująca się teoria wiedzy winna odróżniać to, co pochodzi od „ja”, od tego, co przynależy do „nie-ja”, by posłużyć się terminami wprowadzonymi przez Johanna Fichtego w dziele Doktryna nauki, to znaczy precyzyjnie wytyczać granicę oddzielającą świat wewnętrzny podmiotu od świata zewnętrznego. Te teorie, w których na pierwszym miejscu stawia się „ja” – niezależnie od treści przydawanej temu niejednoznacznemu słowu – uwypuklają raczej odczucia podmiotu, jego doznania zmysłowe, wyobraźnię, wrażenia, i często tylko nimi się zadowalają. Te natomiast, które w uprzywilejowanej pozycji stawiają „nie-ja”, opierają się na pojęciach bardziej abstrakcyjnych, pozbawionych bezpośredniego związku z wrażeniami zmysłowymi, na przykład na liczbach, strukturach logicznych, relacjach, wzorach matematycznych, równaniach, jednym słowem na środkach wyrazu właściwych naukom ścisłym. W tym drugim przypadku konstruowane obrazy wszechświata odpowiadają uniwersum zredukowanemu, niepełnemu, wyzbytemu w szczególności kolorów, zapachów i dźwięków. Obrazy te mają jednak przewagę nad wszystkimi innymi: jedna osoba może w obiektywny sposób przekazać je drugiej. Wszyscy zgadzają się w twierdzeniu, że woda zamarza łatwiej niż rtęć, a żelazo ma większą gęstość niż drewno. Prawdy te nie wywodzą się ani z kultury, ani z psychologii, nie są też pochodną inteligencji, narodowości czy religii. Mają swoje korzenie poza podmiotem i tak samo narzucają się wszystkim, dlatego nie zależą od niczyich upodobań i tym łatwiej można je podzielać19.
Umysły mogą się bratać i łączyć w wiedzy o tym, co możliwe do zobiektywizowania; przez własną aktywność refleksyjną „ja”, wychodząc od odczuć, a następnie czyniąc użytek z rozumu i wyobraźni, może dotrzeć do pewnych prawd wobec siebie zewnętrznych – oto co młody Einstein pojął w chwili zachwytu nad brzegiem rzeki Aar, w czasie gdy fizyka wchodziła w stan wrzenia i pasjonowała prasę. Niemiec Wilhelm Röntgen właśnie odkrył promieniowanie X przy okazji badań nad „promieniowaniem katodowym” wydzielanym podczas wyładowań elektrycznych w środowisku gazowym; kilka miesięcy później, w marcu 1896 r., Francuz Henri Becquerel odkryje promieniowanie zdolne „przenikać nieprzepuszczający światła papier”; były to zwiastuny całej gamy zjawisk, które Maria Curie ujmie zbiorczo w pojęciu „radioaktywności”; wcześniej Anglik Joseph Thomson zidentyfikował „promienie elektryczności ujemnej”, które nazwał „elektronami”. Świat fizyki zapełniał się energią i tajemniczymi promieniowaniami, elektrycznością i magnetyzmem, bańkami z wypompowanym powietrzem, pojawiły się dynama, radiometr Crookesa; wszystkie te objawienia pobudzały nastoletnią wyobraźnię.
Po uzyskaniu, z bardzo dobrym wynikiem, świadectwa dojrzałości Einstein ponownie złożył egzaminy wstępne do Instytutu Politechnicznego w Zurychu. Mimo pomylenia liczb urojonych z liczbami niewymiernymi, uzyskał najwyższą notę z matematyki i, bez niespodzianek, także z fizyki: na rozwiązanie zadań i oddanie pracy wystarczyło mu siedemdziesiąt pięć minut ze stu dwudziestu przeznaczonych na egzamin. Tej kontrakcji czasu nie sposób interpretować jako zapowiedzi efektów jego przyszłej teorii względności. Powiedzmy raczej, że chłopak był pioruńsko zdolny.
Zaraz po ogłoszeniu, w lipcu 1897 r., że został przyjęty do oddziału VI-A kształcącego nauczycieli matematyki i fizyki, Einstein wyjechał z Aarau do Zurychu. Wkrótce przestał pisać do Marie, bez starania, by ją oszczędzić, ani też nieuprzedziwszy jej o zmianie frontu. Zadowolił się wysłaniem listu do matki dziewczyny, Pauline Winteler, w którym wyrażał smutek i oświadczał, że „wytężona praca i studiowanie Natury stworzonej przez Boga” będą odtąd „rozjemczymi aniołami, dodającymi sił, lecz zarazem bezlitośnie surowymi”, które poprowadzą go przez „wszystkie trudy życia”20.
Koniec końców wieczność obiecana ukochanej osobie trwa czasem bardzo krótko. Czy w wieku osiemnastu lat Einstein wiedział już, że nic nigdy nie będzie mogło zawrócić go z drogi, którą obrał?
Było późno, marzłem i coraz pilniej potrzebowałem znaleźć pokój na nocleg. Spróbowałem szczęścia w pierwszym napotkanym Gasthof zum Schützen. Nie było wolnych miejsc, ale zjadłem tam smakowitą pieczoną zieloną kapustę z kiełbaskami, podczas gdy bardzo miła i poruszona moim stanem recepcjonistka obdzwaniała koleżanki z innych hoteli w poszukiwaniu dostępnej kwatery. Około godziny 23 wylądowałem w Aarauerhof, dwa obroty koła od dworca.
Nareszcie umyty i wysuszony, wśliznąłem się pod grubą kołdrę. Po długiej jeździe coś się we mnie zmieniło, coś w chemii mózgu: pojawiała się nowa, kojąca lekkość ciała i umysłu. Miałem ochotę jeszcze raz przeczytać Jak wyobrażam sobie świat. Einstein sugeruje tam, aby intelektualiści z całego świata stworzyli ponadpaństwowe kolegium, które będzie w stanie zbliżyć do siebie narody. Ta pogarda dla granic nie opuści go zresztą nigdy. Ogłosił te teksty w roku 1934, ale miałem wrażenie, że przygląda się światu współczesnemu – totalitaryzm, Palestyna, syjonizm, wojna i pacyfizm – i oczywiście fizyka. Jedno z dwojga, rzekłem do siebie, albo Einstein wypowiada wiecznotrwałe prawdy, albo objawia się jako wizjoner zdolny łączyć przeszłość i przyszłość we wspólnym horyzoncie. „Jeżeli cośkolwiek ośmiela laika w zakresie zagadnień gospodarczych do zabierania głosu w sprawie istoty zatrważających trudności ekonomicznych w czasach dzisiejszych – pisze – to przede wszystkim beznadziejny chaos, jaki panuje w poglądach fachowców”21. Proponuje „ustawowe zmniejszenie czasu pracy, (…), regulowanie obiegu pieniężnego i rozmiarów kredytu” bądź jeszcze „ustawowe ograniczenie cen towarów, które wskutek kartelizacji lub monopolizacji znajdują się faktycznie poza obrębem wolnej konkurencji”22. Podsumowując: zaraz po kryzysie 1929 roku apeluje do władz państwowych o wprowadzenie mechanizmów regulacyjnych mających zapewniać uczciwą konkurencję… Ma rację do dziś.
12
Czy na zainteresowanie Einsteina dworcami, pociągami, rozkładami jazdy miał wpływ adres jego rodzinnego domu w Ulmie, przy Bahnhofstrasse 20? Tak samo nazywa się ulica, przy której stoi szkoła w Aarau.
13
Słowa Mishy Gromova, laureata nagrody Abla w 2009 r., przytoczone przez Philippe’a Pajota w artykule Alexandre Grothendieck, à la recherche de la généralité maximale, „La Recherche”, no 486, avril 2014, s. 34.
14
Einstein napisze później: „Liceum w Aarau pozostawiło w mojej pamięci niezatarte wspomnienie ze względu na swojego liberalnego ducha i szczerą troskę nauczycieli, którzy nigdy nie wspierali się zewnętrznymi autorytetami” (list wywieszony na ścianie liceum).
15
Albert Einstein, Jak wyobrażam sobie świat. Przemyślenia i opinie, tłum. i oprac. Tomasz Lanczewski, Copernicus Center Press, Kraków 2017, s. 15.
16
Wywiad z G.S. Viereckiem, What Life Means to Einstein, „Saturday Evening Post”, 26.10.1929.
17
Wypracowanie przytoczone w książce Abrahama Paisa, Pan Bóg jest wyrafinowany… Nauka i życie Alberta Einsteina, tłum. Piotr Amsterdamski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001, s. 55.
18
Albert Einstein, Autoportrait, InterÉditions, Paris 1980, s. 86.
19
Einstein zachowa to przekonanie przez całe życie. W dużej mierze wyjaśnia ono zastrzeżenie, jakie zgłosił względem ortodoksyjnej interpretacji fizyki kwantowej, która w jego opinii w zbyt dosłowny sposób angażowała obserwatora. W 1930 r. w Berlinie po raz pierwszy spotkał Rabindranatha Tagore. Ich rozmowa opublikowana w „New York Timesie” dokładnie naświetla jego stanowisko w tej sprawie: „Istnieją dwie różne koncepcje natury wszechświata – oświadcza Einstein – świat jako jedność zależna od ludzkości i świat jako rzeczywistość niezależna od czynnika ludzkiego; wierzę w koncepcję drugą; nie mogę dowieść, że jest słuszna, ale taka jest moja religia”. Na co Tagore odparł: „Ten świat jest ludzki – podobnie ogląd naukowy należy do naukowca; w konsekwencji nie istnieje żaden świat poza nami”.
20
List Alberta Einsteina do Pauline Winteler, 30.11.1897, [w:] The Collected Papers of Albert Einstein, vol. 1: The Early Years, 1879–1902, dz. cyt., nr 34.
21
Albert Einstein, Jak wyobrażam sobie świat, dz. cyt., s. 89.
22
Tamże, s. 115.