Читать книгу Podróże z Albertem Einsteinem - Ètienne Klein - Страница 8

6
„BEZCZELNOŚCI, ANIELE STRÓŻU MÓJ”27

Оглавление

Nie ma mowy, aby pasterz nadal był przewodnikiem.

RENÉ CHAR

Zurych flankują dwie niewysokie góry pokryte lasem i winnicami, Uetliberg od zachodu i Zürichberg od wschodu. W promieniach zachodzącego słońca wspiąłem się na pierwszą z nich, po czym ruszyłem w bardzo długi zjazd w kierunku wielkiego jeziora. Kinetyczna rozkosz, upojenie prędkością, która daje nowe spojrzenie: kształty przemieszczają się w takt obrotów koła, wyłaniają się z niebytu jedne po drugich wzdłuż niewidzialnej linii, upłynniają się, zacierają.

Gnać, pożerać przestrzeń i uwalniać się od zwartości czasu, a nawet samej śmierci. Gdy duże fragmenty przestrzeni przedziela się krótkimi odcinkami czasu, prędkość staje się egzystencjalnym fajerwerkiem. Zasada względności może sobie w najlepsze twierdzić, że ruch jest taki, jakby nie istniał, a i tak trudno się do tego przekonać, gdy z twarzą smaganą wiatrem i pięściami kurczowo zaciśniętymi na dźwigniach hamulców śmiga się, z pomocą grawitacji, sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

Powoli pogrążałem się w noc. Jechać z Mettmenstetten do Zurychu to jak odmierzać życiorys Einsteina à rebours. Skierowałem się do centrum miasta, nad brzeg jeziora i odnalazłem Fraumünsterstrasse, przy której znajduje się kawiarnia Metropol. Wytworna, stateczna kwintesencja określonego stylu życia. To w tej szykownej placówce Einstein spotykał się ze swoimi kolegami z Instytutu Politechnicznego, paląc fajkę i pijąc mrożoną kawę, z braku funduszy wystarczających do zamówienia piwa. Usiadłem za barem i zapytałem kelnera, czy wie coś więcej o tym dawnym kliencie, z pewnością najznamienitszym, choć konkurencja była ostra – stale bywali tu Róża Luksemburg, Włodzimierz Lenin, Carl Gustav Jung, o innych nie wspominając. Zaprzeczył, a nawet wyznał, że nie wiedział o wizytach Einsteina w kawiarni. Nie przyjechałem szukać legendy, ale mimo wszystko… Zawiedziony, wychyliłem dwa czy trzy piwa, trącając się szklanicą z duchem, którego tylko ja widziałem.

O Zurychu wiedziałem zaledwie tyle, że ma reputację miasta kosmopolitycznego, uchodzącego za najdroższe na świecie, ale też najprzyjemniejsze do życia, jakkolwiek nie można przesądzić, czy te dwie cechy łączy związek przyczynowy. Z prasy dowiedziałem się, że jest siedzibą mrocznej i trącącej siarką organizacji FIFA, wyposażonej wszak w komitet etyczny, który – przyklejony do jej boku – tworzy przykładny oksymoron. Nie wiedziałem jednak, że nie powinienem ufać tylko tym pozorom. Zurych jest w rzeczywistości miastem dwoistym, w którym współistniały pieniądz i szaleństwo, immobilizm i rewolucja.

Na początku XX wieku stało się ono aktywnym ośrodkiem wszelkich form międzynarodowego życia intelektualnego i pacyfizmu. Wyspą pokoju chronioną przed nacjonalistycznym ferworem, który rozpalił Europę. „Nie tylko port dający schronienie, ale też miejsce spotkań buntowników, oaza człowieka myślącego, kiesa szpiegostwa, rozsadnik przyszłych ideologii oraz ośrodek poetów i włóczęgostwa”28. To tu w klubie Cabaret Voltaire otwartym przez poetę Hugona Balla narodził się ruch dada, gdy tymczasem I wojna światowa mordowała młodych ludzi przemysłowo, metodycznie, bagnetem, artylerią lub gazem musztardowym. 5 lutego 1916 r., na kilka dni przed rozpoczęciem bitwy pod Verdun, odbył się tu pierwszy wieczór literacki prowadzony przez kilku pomysłowych i antydogmatycznych uchodźców, Balla, Janco, Arpa, Tzarę… Legenda mówi, że nazwę dla ruchu trzy dni później znalazł Tristan Tzara, wsuwając na chybił-trafił nóż do papieru między stronice słownika Larousse’a. Tzara starannie unikał zarówno potwierdzania, jak i dementowania tej legendy, która miała ten walor, że przepoiła nazwę dada kwantową wonią przypadkowości. Cel ruchu był jasny: „Nasza wola odnowy nie dotyczyła tylko sztuk plastycznych i literatury, bowiem zamierzaliśmy pójść dalej i przypuścić szturm jeśli nie na strukturę społeczeństwa, to przynajmniej na tę zakłamaną kulturę, która pozwoliła na rzezie i nędzę, przypisując sobie jednocześnie wyznawanie zasad wysokiej moralności. Czy nie chodziło nam o wielką ambicję, ambicję odmienienia życia? Sztuka miała pozostawać w służbie człowiekowi, a nie na odwrót”29.

Ironia historii: w latach 20. XX wieku, gdy partie nacjonalistyczne w Niemczech zaczynały atakować teorię względności, porównywały ją do dadaizmu, który był dla nich ucieleśnieniem samego Antychrysta.


Dzięki ambiwalentnemu Zurychowi, któremu Jean Arp nadał przezwisko „Dadaland”, taki outsider jak Einstein mógł wejść w system i przez cztery lata, od roku 1897 do 1900, studiować w Instytucie Politechnicznym.

Znad brzegu rzeki Limmat można tam dojść na piechotę, wspiąwszy się najpierw długimi schodami do górnego miasta. Prestiżową funkcję obwieszcza imponująca architektura, na mój gust o wiele za bardzo neoklasycystyczna: kolumny, frontony, geometria raczej przerażająca, zwłaszcza gdy gmach ogląda się w nocy…

Nauczanie – wysokiej jakości, jeśli sądzić po liczbie laureatów Nagrody Nobla, którzy je odebrali – nie odpowiadało wcale temperamentowi młodego Alberta. Większość profesorów fizyki zadowalała się objaśnianiem wzorów i równań mających zastosowania praktyczne. Einstein chciał natomiast badać stojące za nimi prawa: co kryje się za wkuwanymi na pamięć formułami? Interesowało go niemal tylko to. Gdyby fizyka była kurczęciem, miałby chęć ją oskubać, poćwiartować i wyfiletować z kości.

Bardzo szybko ograniczył się do uczęszczania, zwykle bez wielkiego entuzjazmu, tylko na te wykłady i zajęcia, które oceniał jako niezbędne. Na szczęście mógł liczyć na przejrzyste i dokładne notatki, których użyczał mu kolega Marcel Grossmann, bardzo pilny i lepszy od niego z matematyki. Jedynym miejscem, w którym lubił się uczyć, była pracownia fizyczna, gdzie samotnie spędzał długie godziny, „namiętnie urzeczony bezpośrednim kontaktem z doświadczeniem”30.

Od czasu do czasu pływał po jeziorze żaglówką w towarzystwie Suzanne Markwalder, córki gospodyni, u której miał stancję (mieszkał w pięknej kamienicy przy Klosbachstrasse 87). Gdy był dobry wiatr, z zaaferowaniem sterował łódką, szczęśliwy jak dziecko, które dostało do rąk zabawkę. W razie flauty zamiast bawić dziewczynę rozmową, Einstein wyciągał z kieszeni notatnik i ołówek, po czym, póki bryza znów się nie zerwała, pogrążał się na przemian w obliczeniach i w głębokim namyśle.

Zaraz po swoim przyjeździe do Zurychu w 1897 r., podczas wieczoru muzycznego urządzonego przez rodzinę melomanów o nazwisku Hüni, Einstein poznał Włocha Michelego Bessę, młodego inżyniera, który też, podobnie jak on, grał na skrzypcach. Młodzieńcy od razu zrozumieli, że połączy ich dozgonna przyjaźń. Oczywistość zbliżających podobieństw: dzielili miłość do muzyki, a zwłaszcza bezgraniczną ciekawość intelektualną, która w szczególności brała za cel nauki ścisłe i rodzące się na ich gruncie pytania filozoficzne. Besso, o sześć lat starszy, właśnie skończył studia w Instytucie Politechnicznym, podczas gdy Einstein dopiero wstępował do szkoły. Nieco później przedstawił przyjacielowi tę, która wkrótce została panią Besso: Annę Winteler, drugą córkę „papy Wintelera”, siostrę Marie…

Także w Zurychu Albert Einstein zakochał się w Milevie Marić, młodej Serbce o żywym, przenikliwym spojrzeniu i słodkim głosie, grającej na mandolinie. Podobnie jak Albert Mileva miała słabość do matematyki i fizyki. Tak jak on fascynowała się kinetyczną teorią gazów, co w tamtych czasach było skłonnością niebanalną, a i obecnie, jak sądzę, pozostaje dość niszowe. Ich wspólne upodobanie do wieczorów muzycznych i szczery predadaistyczny wstręt do mieszczańskiej mentalności przekształciły się stopniowo w potężną miłość karmioną porywami serca i umysłu. Pisali do siebie długie listy pełne smaków, które trudno jest oddać w przekładzie:


Jesteś i pozostajesz dla mnie małym świętym królestwem, do którego nikt nie ma prawa wchodzić, pisał Albert do Milevy 6 sierpnia 1900 r. Wiem też, że spośród wszystkich to ty kochasz mnie najbardziej i najlepiej rozumiesz. Kiedy nie ma cię ze mną, czuję się niepełny. Kiedy siedzę, mam ochotę wyjść. Kiedy wyjdę, mam ochotę wrócić do domu. Kiedy zażywam rozrywki, mam ochotę pracować. Kiedy pracuję, brakuje mi namysłu i spokoju, a kiedy idę spać, nie jestem zadowolony z tego, jak minął dzień 31.


Na myśl przychodzi replika Porcyi, bohaterki Kupca weneckiego: „Jedna połowa moja już jest waszą; / Druga połowa waszą, to jest moją, / Chciałam powiedzieć; lecz jeżeli moją, / To waszą także, więc i całość wasza!”32. Tak było. Mileva budziła w nim uczucia romantyczne. Według słów wiersza, który jej zadedykował, impet ich namiętności, przedłużony przez jakieś prawo termodynamiczne, wywoływał samozapłon poduszki. Jeszcze wówczas nie odkrył, że zgodnie ze wzorem E = mc2 energia może przekształcić się także w masę.


Cokolwiek się zdarzy, będziemy mieć najpiękniejsze życie pod słońcem, oświadczał jej w tym pierwszym roku XX wieku. Będziemy mieć miłą pracę, razem – zwłaszcza że jeszcze od nikogo nie zależymy, że sami sobie radzimy i możemy w pełni korzystać z naszej młodości. Któż sobie wyobrazi piękniejsze życie? Kiedy uciułamy dość pieniędzy, kupimy sobie dwa rowery i co kilka tygodni będziemy jeździć na wycieczki33.


Rok 1900. Zbliżało się lato, a wraz z nim dwa ważne egzaminy kończące czteroletnie studia w Instytucie Politechnicznym. Einstein zaliczył je z obowiązku, a więc bez żadnej przyjemności, uzyskując noty więcej niż dobre, które dały mu czwartą pozycję na roku (liczącym tylko pięcioro studentów).

Sęk w tym – napisze w Zapiskach autobiograficznych – że cały ten balast należało wykuć do egzaminów, czy to się komuś podobało, czy nie. Ten przymus był tak odstraszający, że po egzaminie końcowym z obrzydzeniem myślałem o rozważaniu jakichkolwiek problemów naukowych34.

Z piątą, ostatnią lokatą i egzaminami niezdanymi z powodu złej oceny z teorii funkcji, Mileva była zdruzgotana. Niefrasobliwy, jak to miał w zwyczaju, Albert zachęcił ją do ich powtórzenia w następnym roku. To właśnie wtedy postanowili się pobrać, lecz nie mieli odwagi wyznaczyć daty ślubu, gdyż pani Einsteinowa nie cierpiała Milevy, którą uważała za „przeintelektualizowaną”.

Po uzyskaniu dyplomu zaczęły się kłopoty. Nauka, którą tak ukochał, straciła dla Einsteina moc przyciągania. Przyczyną był zbyt duży rozziew między nim samym a tymi, którzy ją reprezentowali, przekazywali, zajmowali się jej nauczaniem. Jego nieustępliwy charakter i postawa nacechowana brakiem szacunku dla wszelkich form autorytetu sprawiły, że sprzymierzyli się przeciw niemu jego nauczyciele, w tym Heinrich Weber, ten sam, który pięć lat wcześniej namawiał Einsteina do powtórnego przystąpienia do egzaminów wstępnych. „Tak, jest pan błyskotliwy, ale nie przyjmuje pan najdrobniejszej uwagi, najdrobniejszej!”, rzucił kiedyś pod adresem Einsteina, z miną tak kwaśną, że zmusiłaby do fermentacji octowej cały plon winobrania. Einstein mówił do niego „Panie Weber” zamiast „Profesorze Weber”, i w oczach tych, którym przeszkadza geniusz, zwłaszcza geniusz o bezceremonialnym obejściu, była to obraza majestatu. Trzy dni przed egzaminem końcowym Weber, coraz bardziej rozdrażniony, widząc że Einstein oddał wypracowanie na nieregulaminowym papierze, kazał mu przepisać na nowo cały długi tekst, a tym samym zabrał mu czas przeznaczony na powtarzanie materiału. Einstein, i to wskażmy na jego obronę, źle znosił fakt, że profesor fizyki pomija milczeniem równania Maxwella, mimo że zostały odkryte trzydzieści lat wcześniej i pozwoliły przewidzieć istnienie fal elektromagnetycznych. „Jeśli szuka się miejsca, aby umrzeć, najlepiej przyjechać do Szwajcarii, bo tu wszystko dzieje się z trzydziestoletnim opóźnieniem”, powiedział rzekomo w przypływie wzburzenia.

Doskonale znał prace Maxwella, który zmarł w 1879, roku urodzenia Einsteina – tak jak Newton, urodzony w 1642, roku śmierci Galileusza. Maxwell i Einstein byli do siebie podobni pod względem temperamentu i sposobu bycia. Dwa dziwne, oryginalne ptaki. Podobno w czasie studiów w Cambridge Maxwell miał w zwyczaju spać popołudniami i wstawać o dziewiątej wieczorem, by pracować w nocnej ciszy. Co rano, o brzasku, truchtał po schodach i długich korytarzach dormitoriów, na co inni studenci, obudzeni jego głośnymi krokami jeszcze przed pierwszym kurem, ciskali w niego gradem butów. Taki rodzaj ekscentryczności oczywiście podobał się Einsteinowi.

Od profesora nauk doświadczalnych Jeana Perneta Einstein też nic nie mógł uzyskać. Podczas jednego z laboratoriów ostentacyjnie wyrzucił do kosza kartkę z zapisanym zadaniem i daną do zastosowania metodą – rozwiązał wskazany problem własnym sposobem. Rozwścieczony Pernet zwrócił się do swojego asystenta, biorąc go na świadka: „Cóż się dzieje z tym Einsteinem? Usiłuje robić nie to, o co się go prosi!”. „Istotnie, Herr Professor – odpowiedział tamten – ale jego rozwiązania są zawsze poprawne, a jego metody bardzo interesujące”35.

Hermann Minkowski, którego wykłady z matematyki stały na wyjątkowo wysokim poziomie, też nie darzył Einsteina wielką estymą. Kilka lat później zmienił jednak zdanie, po tym, jak jego były uczeń zrewolucjonizował podstawy fizyki, a on sam, w roku 1907, wedle reguł sztuki sformalizował pojęcie czasoprzestrzeni poparte szczególną teorią względności. „To dla mnie duża niespodzianka, ponieważ w czasie studiów Einstein wałkonił się, a matematyka obchodziła go tyle, co zeszłoroczny śnieg”36, napisze Minkowski do Maksa Borna.

Wobec takich ocen ze strony ciała pedagogicznego Einstein mógł postawić krzyżyk na serdecznych i jakże niezbędnych listach polecających. Słał liczne pisma, zwracając się zarówno do uczelni szwajcarskich, jak i zagranicznych, między innymi do uniwersytetów w Getyndze i Stuttgarcie, jednak nie udawało mu się wyjednać posady, która pozwoliłaby mu poświęcić się badaniom w dziedzinie fizyki. Ten mur milczenia wznoszony przez świat akademicki na jego drodze budził w nim oburzenie: „Przerażenie wręcz ogarnia, gdy myśli się o tych kłodach, które starzy filistrzy rzucają pod nogi takim, co nie są do nich podobni – pisał w grudniu 1901 r. – Ci ludzie instynktownie uznają każdego młodego człowieka obdarzonego inteligencją za zagrożenie dla swojej zmumifikowanej godności”. Znaczenie słowa „filister” należy tu z pewnością rozumieć zgodnie z definicją Arthura Schopenhauera, tego wielkiego gromiciela odruchów stadnych, jako człowieka wyzutego z potrzeb intelektualnych, w pewnym sensie jako przeciwieństwo geniusza, który samą swoją obecnością wśród mas prowadzi je na wyższy poziom rozwoju. Einstein był zagorzałym czytelnikiem Świata jako woli i przedstawienia.

Do tych rozczarowań dochodziły pogłębiające się kłopoty materialne. We Włoszech interesy ojca chyliły się ku upadkowi, co rykoszetem odbijało się na warunkach bytowych Einsteina, który żył coraz skromniej. Nie był w stanie wyżywić się z korepetycji z fizyki lub matematyki i, aby nie popaść w biedę, pilną potrzebą stawało się znalezienie stałej, przyzwoicie płatnej pracy. Mileva wciąż powtarzała mu, że ma wyjątkowe uzdolnienia i chciała wesprzeć go pomocą. Ale jej marzenie o posadzie nauczycielki fizyki ostatecznie rozwiało się jak dym w lecie 1901 r., gdy po raz drugi nie zdała egzaminów końcowych – z powodu ocen niedostatecznych z matematyki i astronomii.

Idąc za radą stryja Jakoba, będący apatrydą Einstein postanowił ubiegać się o szwajcarskie obywatelstwo. Uzyskał je i zachował do końca życia.

11 grudnia 1901 r. pojawiła się wreszcie deska ratunku: przez anons zamieszczony w „Schweizerisches Bundesblatt” Federalne Biuro ds. Własności Intelektualnej, którego nazwę z uporem przekłada się płasko jako „Urząd Patentowy”37, powiadamiało o wakującym stanowisku inżyniera drugiej kategorii. Wymagano na nim dobrej ogólnej wiedzy fizycznej oraz przygotowania w zakresie praktyki doświadczalnej i wdrożeń, czyli zalet, które Einstein posiadał, spędziwszy dużo czasu w laboratorium w ciągu czterech lat studiów w Instytucie Politechnicznym. Wiedział wszystko o objętościomierzach, cewkach, solenoidach, magnesach, obwodach elektrycznych, prądnicach i innych spektroskopach. Kolejna zaleta: znał doskonale zagadnienie elektromagnetyzmu, tak pod względem fenomenologicznym, jak i teoretycznym, a wiedzę tę przyswoił samodzielnie z podręczników autorstwa największych specjalistów niemieckich Gustava Kirchhoffa, Hermanna von Helmholtza i Heinricha Hertza. Tymczasem inżynierowie składali coraz liczniej projekty aparatów elektromagnetycznych, a Biuro ds. Własności Intelektualnej, ściśle współpracujące z przemysłem, potrzebowało osób zdolnych przeprowadzać ich ekspertyzy.

Za poradą swojego przyjaciela Marcela Grossmanna, którego ojciec znał dobrze dyrektora Biura Friedricha Hallera, Einstein złożył podanie o pracę 19 grudnia 1901 r., w dniu urodzin Milevy, o których zapomniał. Po ponaddwugodzinnej rozmowie został zatrudniony jako inżynier nie drugiej, ale trzeciej kategorii. Został najmłodszym pracownikiem, jakiego kiedykolwiek przyjęto na to stanowisko. Niedługo miał skończyć dwadzieścia trzy lata.

Tak oto Albert i Mileva przenieśli się z Zurychu do Berna. Najpierw żyli oddzielnie, po czym, gardząc konwenansami, zamieszkali razem, choć jeszcze nie byli małżeństwem.

Żeby do nich dołączyć, zostało mi do przejechania ponad sto kilometrów. Przeczuwałem jednak, że powyżej pewnego progu zmęczenia efekty następnej porcji Birchermüesli nie będą już miały tak wybuchowej mocy. Moja rowerowa albertiada musiała dobiec końca. Na dworcu w Zurychu oddałem rower wypożyczony na dworcu w Bazylei, ciesząc się przy okazji, że jeszcze nie ziściła się przepowiednia Pierre’a Daca, według której „biorąc po uwagę ogólny pociąg do zmian, to, do czego ciągną pociągi, niedługo przestanie nazywać się dworcami”.

28

Marcel Janco, Dada créateur, [w:] Willy Verkauf (éd.), Dada, monographie d’un mouvement, Verlag Arthur Niggli, Teufen 1957.

29

Tristan Tzara, Quelques souvenirs, [w:] Œuvres complètes, t. I, Flammarion, Paris 1975, s. 732.

30

Albert Einstein, Autoportrait, dz. cyt., s. 56.

31

Albert Einstein, Lettre du 6 août 1900, [w:] Albert Einstein, Mileva Marić, Lettres d’amour et de science, dz. cyt., s. 64.

32

William Shakespeare, Kupiec wenecki, tłum. Józef Paszkowski, Clap Publishing, [s.n.], 2017, s. 121.

33

Albert Einstein, Lettre du 19 septembre 1900, [w:] Albert Einstein, Mileva Marić, Lettres d’amour et de science, dz. cyt., s. 75.

34

Albert Einstein, Zapiski autobiograficzne, tłum. Jacek Bieroń, wstęp Andrzej Staruszkiewicz, Znak, Kraków 1996, s. 17.

35

Margarete von Uexküll, Erinnerungen an Einstein, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 10.03.1956.

36

List Hermanna Minkowskiego do Maksa Borna z 1907 r., cytowany przez Denis Briana, Einstein, le génie, l’homme, trad. de Bernard Seytre, Robert Laffont, Paris 1997, s. 50.

37

Tymczasem nazwa niemiecka Eidgenössischen Amt für geistiges Eigentum nie zawiera żadnych dwuznaczności.

Podróże z Albertem Einsteinem

Подняться наверх