Читать книгу Podróże z Albertem Einsteinem - Ètienne Klein - Страница 9
7
BERNO, CZYLI KORZYSTNY OBRÓT RZECZY
ОглавлениеNasza dusza jest przechodnia. Potrzebuje przedmiotu, który na nią wpłynie jak dopełnienie bliższe, od razu.
FRANCIS PONGE
Wczesnym popołudniem dotarłem do Berna, miasta, gdzie Einstein rozwinął pełnię swojej rewolucyjnej mocy, w sposób, jakiego dotychczasowa historia idei z pewnością nie znała. Był to prawdziwy fajerwerk, intelektualna eksplozja skumulowana w zaledwie kilku miesiącach, od marca do września 1905 r., w czasie gdy Einstein wykonywał zawód zwykłego inżyniera patentowego w Federalnym Biurze ds. Własności Intelektualnej. Berno, balkon poczwarek38.
Istnieją liczne sposoby dokonywania odkryć, pozostawiające mniej lub więcej miejsca magnetyzmowi przypadku, zdarzeniom przeżytym przez tego, kto odkrywa, jego wyobraźni, nachyleniu jego temperamentu, spotkaniom, które znaczą jego drogę, jego kulturze, jego szaleństwu. W przypadku Einsteina akt tworzenia, choć wielokrotny, pozostaje w dużej mierze niewyjaśniony. Przywołując mit heureki można, rzecz jasna, szukać momentów genezy, gwałtownych kiełkowań, olśniewających chwil, gdy Einstein przechodził od nierozumianego do rozumianego, od mroku do światła. Ale on sam nigdy nie wspomniał o osobistej walce z pojęciami. Była to szarpanina ciągła, straszna i przyjemna, której nie udawało mu się przerwać.
Pod koniec życia będzie mówił o „wesołych latach w Bernie”, gdzie tak lubił żyć, z pewnością dlatego, że nie obcował tu już z filistrami i odkrywał uczucie wolności. Swoją rolę prawdopodobnie odegrało decorum, mimo że Einstein wcale o nim nie napomyka. Wystarczy przejść się po tym mieście, które w samym środku burzy można pokonać od końca do końca suchą stopą dzięki biegnącym wzdłuż ulic podcieniom, aby odczuć jego urok, jak zgaduję zerozmienny względem translacji w czasie. Kolejna „ingrediencja” rzuciła mi się w oczy, gdy zaszedłem do Górnego Miasta. Przy jasnym niebie, a takie było tamtego majowego dnia, wyraźnie widać krajobraz w dali: kilka mitycznych szczytów w Alpach, Jungfrau, Möncha, a nawet Eigera i jego osławioną północną ścianę o zboczach pooranych ciemnymi żlebami, w których lśni zlodowaciały śnieg. Ta wspaniałość nie mogła mu umknąć. Myślę nawet, że była dla niego natchnieniem. Czy aby przeniknąć tajniki głębin, nie trzeba czasem mierzyć w szczyty, obracać się wśród nieskończoności?
Listy Einsteina z młodych lat świadczą zresztą o jego miłości do szwajcarskich gór, od których będzie później wolał inną perspektywę, antypodową i jeszcze rozleglejszą – Ocean Atlantycki. Albert nie był matadorem wysokości, ale miał w sobie głód stromych zboczy, takich co przyspieszają tętno i odsłaniają cudowne krajobrazy uwalniające umysł od balastu wszelkiego ciążenia.
Wielu fizyków kochało góry. W pierwszej połowie XX wieku skłonność ta zaznaczała się tak silnie, że nie jestem pewien, czy fizyka kwantowa mogłaby ujrzeć światło dzienne, gdyby Europa była płaska. Czyżby istniał związek przyczynowo-skutkowy między uprawianiem nauk ścisłych a przebywaniem w napowietrznym świecie tańczących w niebie poszarpanych grani? Lubię myśleć, że tak, a i sam Einstein tego nie dementuje:
[…] stworzenie nowej teorii nie jest czymś w rodzaju zburzenia stodoły i wzniesienia na jej miejscu drapacza chmur. Przypomina to raczej wspinanie się na górę, uzyskiwanie nowych, bardziej rozległych widoków, odkrywanie nieoczekiwanych związków między punktem, z którego wyszliśmy, a jego bogatym otoczeniem. Ale punkt, z którego wyruszyliśmy, wciąż istnieje i można go dostrzec, choć wydaje się teraz mniejszy i tworzy maleńką cząstkę rozległego widoku, który uzyskiwaliśmy, stopniowo pokonując przeszkody w naszej śmiałej wspinaczce39
38
Cytat z utworu Michela Leirisa, Glossaire, j’y serre mes gloses (1923) [przyp. tłum.].
39
Albert Einstein, Leopold Infeld, Ewolucja fizyki. Rozwój poglądów od najdawniejszych pojęć do teorii względności i kwantów, tłum. autoryz. Ryszard Gajewski, Prószyński i S-ka, Warszawa 1998, s. 136.