Читать книгу Próba. Fallen Crest. Tom 4 - Tijan - Страница 9

Rozdział 7

Оглавление

Samantha

Było dobrze. Nie biegałam już z dziewczynami, trener kazał mi ćwiczyć z chłopakami. Po pierwszym dniu, kiedy zgrywali ważniaków, i po tym, jak wszyscy w szkole chłodno mnie przyjęli, nie mieli innego wyjścia, niż mnie zaakceptować. Biegałam z nimi przez ostatnie dwa tygodnie. Skoro Heather pracowała, a Logan był na meczu (na który obiecałam przyjść i już byłam spóźniona), zdecydowałam się na dłuższą trasę niż zwykle. Już od jakiegoś czasu nie oddawałam się tym naprawdę długim biegom, które trwały kilka godzin. Kiedy wróciłam do domu, stanęłam przed tylnymi drzwiami. Świat wydawał mi się taki żywy. Nawet teraz pomimo zmęczenia byłam naprawdę podekscytowana.

Zrobiłam kilka ćwiczeń rozciągających, ruszyłam do środka i skierowałam się do piwnicy, gdy ktoś mnie zawołał.

– Sam.

David stał w kuchni. Miał na sobie swoją trenerską kurtkę, spodnie i buty. Obudziło się we mnie dziwne przeczucie. Był piątkowy wieczór, a więc odbywał się mecz. Spojrzawszy na zegar, zdałam sobie sprawę, że mam tylko dwadzieścia minut, żeby dostać się na stadion. Odeszłam od drzwi i weszłam do kuchni.

– Co tu robisz, tato? Dzisiaj gracie z moją szkołą. Ja się mogę spóźnić, ale ty jesteś przecież trenerem.

Zamknął na chwilę oczy i kiwnął głową. Czekałam, ale zainteresowanie zmieniło się w niepokój. Coś było nie tak.

– Tato?

– Ehm… – Wsadził ręce do kieszeni i opuścił głowę. – Mam ci coś do powiedzenia.

– Coś tak ważnego, że spóźnisz się na swój mecz? – Rozejrzałam się. – Czy Malinda i Mark są tutaj?

– Nie. – Pokręcił głową. – Tylko ty i ja. Mark się rozgrzewa, a Malinda już tam jest z przyjaciółmi. Nie wiedzą, że tu jestem.

W gardle miałam gulę. Nikt nie wiedział.

– Chodzi o mamę? – Czy mnie to w ogóle obchodziło? Wszystkie te zawirowania i ból, który spowodowała, powróciły do mnie. Nie myślałam o niej od dłuższego czasu. Nawet nie chciałam. Zacisnęłam zęby. – Czy ona wychodzi?

– Nie, Sam. Ta sprawa dotyczy… – Przerwał na chwilę. – Twojego ojca.

– Co?

– Garretta. Twojego biologicznego ojca.

– Czy coś się stało? Wszystko z nim w porządku?

– Jest tutaj, Sam.

– Yyy… – Pokręciłam głową i zaśmiałam się. – Źle cię usłyszałam, prawda?

– Doskonale mnie usłyszałaś. – Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Jego nieznaczny uśmiech stał się smutny. – Twój ojciec przeprowadził się do miasta. On i jego żona tu są.

– To jakiś żart. – To nie było zabawne.

– Przyszedł do ciebie, Sam. On chce nawiązać z tobą relację. Powiedział, że znowu wszystko sobie poukładał z żoną. Zadzwonił do mnie kilka miesięcy temu i powiedział mi o swoim planie. To było, zanim się wprowadziłaś i wszystko między nami się polepszyło. Nie byłem pewien, kiedy nadejdzie właściwa pora, żeby ci o tym powiedzieć, a lato jakoś szybko minęło. – Zamknął oczy i znów zwiesił głowę. – Tak mi przykro, Samantho. Czekałem, żeby ci powiedzieć w weekend, kiedy pojedziesz się zobaczyć z Masonem. Wiem, że planujesz wyjechać jutro.

Moje myśli rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Pokręciłam głową.

– Nie mów tego, co zamierzasz powiedzieć.

– Poszłaś pobiegać, ale wiem, że pójdziesz dziś na imprezę z Loganem i Markiem i… – Przerwał. Jego głos był pełen emocji. Odchrząknął, zanim zaczął mówić dalej. – Wiem, jak działają plotki. Oni będą dziś na meczu. Ludzie to zauważą. Ktoś ci o tym powie. Musiałem powiedzieć to pierwszy.

– Oni tu są? Tak dosłownie tutaj?

Pokiwał głową.

– Tak mi przykro, Sam. Powinienem był ci powiedzieć, gdy tylko się dowiedziałem, ale nie wiedziałem, czy na pewno tu będą. Nie chciałem cię niepokoić, jeśli mieliby się nie pojawić.

– Jesteś pewien, że będą?

– Zadzwonił do mnie dziś po południu. Kupili dom. Oboje dostali tutaj pracę.

– Gdzie? – Usłyszałam w głowie brzęczący dźwięk. Nie mogłam się go pozbyć. Musiałam wiedzieć, których miejsc należy unikać. – Gdzie?

– Ona została szefową kuchni w country clubie, a on wspólnikiem w firmie prawniczej w mieście. – Kiedy zobaczył moją panikę, jego głos zaczął cichnąć. – Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?

– Nic. – Cholera, cholera, cholera… Zerknęłam znów na zegar. Była osiemnasta trzydzieści. Miałam przed sobą trzy godziny jazdy. Mogłam być u Masona przed dziesiątą.

– Muszę iść.

– Poczekaj.

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę schodów.

– Idź, tato. Jedź na mecz!

Gdy zmierzałam do mojego pokoju, podszedł do szczytu schodów i krzyknął:

– Wszystko w porządku, kochanie? Mogę mu powiedzieć, żeby trzymał się z daleka. Czy chcesz, żebym to zrobił?

– NIE. – Sięgnęłam do moich drzwi, ale się nie otworzyły. Cholera jasna. Zatrzymałam się, zamknęłam oczy i zaczerpnęłam powietrza. Musiałam myśleć trzeźwo. Oddychałam i próbowałam się uspokoić. Klamka. Musiałam nacisnąć tę głupią klamkę.

– Sam? – Zaczął schodzić po schodach.

– Po prostu jedź, tato. Dam sobie radę.

– Ale gdzie się wybierasz?

– Potrzebuję minuty dla siebie. Dam sobie radę. – Miałam ochrypły głos. Słyszał w nim moją panikę, więc postarałam się nad nią zapanować. – Wszystko porządku. Naprawdę. Jedź na swój mecz. To nie jest warte tego, żebyś opuścił mecz własnej drużyny, tato.

– Jesteś pewna? – Był już na dole schodów.

Zatrzasnęłam drzwi. Kiedy już do nich dotarł, zamknęłam je na klucz tuż przed jego nosem. Nacisnął klamkę. Wszedłby do środka. Ugięły mi się kolana i padłam na łóżko.

– Samantho – jego głos był stłumiony przez drzwi – nie brzmisz, jakby wszystko było dobrze.

Nie było.

– Jadę zobaczyć się z Masonem.

Ucichł.

– Myślałem, że jedziesz rano z Loganem i Kris – powiedział po chwili.

– Jadę dziś wieczorem.

– Ach. – Sprawiał wrażenie rozczarowanego. – Sam, posłuchaj. Proszę. Zadzwonię do niego. Powiem mu, żeby nie szedł na mecz i że dla ciebie jest za wcześnie. Nie jedź po nocy. Zaczekaj do jutra. Jedź z Loganem. Liceum Publiczne i Akademia grają dziś ze sobą. Mason chciałby, żebyś to zobaczyła. Wiem, że to dla niego ważne.

– Wiem, jaki jest dziś mecz. – Zamknęłam mocno oczy, pochyliłam się do przodu i chwyciłam głowę w dłonie. Łokcie oparłam sobie na kolanach, a krew pulsowała mi w żyłach. Był urażony. Dlaczego tata poczuł się dotknięty? Mój biologiczny ojciec był w mieście. Nie miałam ochoty stawiać temu czoła. – Nic mi nie będzie, tato. Obiecuję. Po prostu muszę… jakoś sobie to wszystko poukładać.

– W porządku. Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebować. Proszę, Sam. – Wydawał się wyczerpany. – Zadzwonię do Garretta i każę mu się nie wtrącać. Możemy to wszystko zrobić w twoim tempie. – Przerwał. Usłyszałam, jak przesuwa dłoń po drzwiach. – Kocham cię, słoneczko.

– Ja też cię kocham – odpowiedziałam, kiwając głową.

Zostałam tam, czekając tylko, aż uspokoję się na tyle, by prowadzić auto, ale wszystko, co powiedział, powoli do mnie docierało. Mason był w college’u. Nie było go tutaj. Nie mogłam biec do niego z każdą sprawą i wydawało się, że lepiej będzie, jak wyruszę rano z Loganem i Kris. Odpychając od siebie tę panikę, która tak długo mi towarzyszyła, poszłam wziąć prysznic, zanim zdążyłabym zmienić zdanie. Ubrałam się szybko. Wciągnęłam na siebie parę jeansów i koszulkę i po piętnastu minutach byłam już na zewnątrz. Nie myślałam. Nie pozwalałam sobie rozwodzić się dłużej nad czymkolwiek. Po prostu pojechałam, a kiedy dotarłam na parking przed szkołą, poczułam narastający niepokój.

Nie. Pokręciłam głową. Zamknąwszy oczy, wyobrażałam sobie, że opuszczam w dół dźwignię, a cały mój niepokój zostaje wypchnięty. Oczyściłam głowę. Czekałam, aż przepełni mnie to uczucie i już po chwili było lepiej. Nie chciałam tracić czasu, więc ruszyłam między samochodami, zanim niepokój znów mnie dopadnie.

Klucząc między autami i przedzierając się przez niewielki tłum ludzi, którzy stali jeszcze przed kasą biletową, splotłam sobie włosy. Kiedy przyszła moja kolej przy kasie, Natalie spojrzała na mnie. Na jej twarzy pojawił się grymas i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

– Proszę, proszę. Coś mi mówi, że jeśli cię nie wpuszczę, to twój przybrany brat będzie na ciebie zły.

Poczułam coraz większe rozdrażnienie.

– Daj mi bilet lub wcisnę pieniądze pierwszemu nauczycielowi, którego zobaczę, i wejdę tak czy owak.

Patrzyłam na nią. Obie wiedziałyśmy, komu uwierzą. Przewróciła oczami.

– Pięć dolców.

Położyłam je na blacie i dała mi bilet.

– Jak w ogóle znowu tu trafiłaś? – zapytałam, sięgając po niego.

– Pieprzona kara. Wciąż płacimy za obicie twojego tyłka w zeszłym roku. – W jej głosie nie było skruchy, a dziewczyna obok niej zamarła. Spojrzała w bok, jakby obawiała się, że zaraz ktoś znów zostanie pobity. – Musimy zajmować się gównianym sprzedawaniem biletów i wszystkim innym, co każe nam robić kurator, aż skończymy szkołę. Takie były warunki, bo inaczej postawiliby nam zarzuty w sądzie i nas wydalili. – Zagryzła wargę, przyglądając mi się. – Zaczynam myśleć, że konsekwencje prawne nie byłyby takie złe.

Uśmiechnęłam się. Natalie była dla mnie teraz nieszkodliwa. Czułam to. Za jej słowami nie krył się gniew. Czułam teraz, jakie były puste.

– Mogłybyśmy zrobić jeszcze jedną rundę. Może to by zmniejszyło twój wyrok, choć pomyśl o tych wszystkich grzywnach, które musiałabyś zapłacić.

– Taaa, do bani.

Przewróciła oczami.

– Idź. Już mnie nie torturuj. Moje życie i tak jest wystarczająco żałosne, kiedy siedzę za tym stołem.

Zaśmiałam się i ruszyłam w kierunku boiska. Spory tłum wylewał się z trybun usytuowanych z obu stron. Na ich końcach zatrzymało się tak wielu ludzi, że tworzyli jedną wielką masę, która zajmowała południowy kraniec całego pola. Kibice Akademii Fallen Crest zmieszali się z fanami Liceum Publicznego. Wyglądali jak morze czerwieni i czerni upstrzone jakimś ubraniem w neutralnym kolorze. Nie chciałam wpaść na żadnego członka Elity Akademii, więc skierowałam się na trybuny LPFC. Kiedy tam dotarłam, były pełne.

Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że będzie kilka pustych miejsc. Brakowało mi Heather. Machnęłaby na kogoś i voilà, miałybyśmy idealne miejsce.

– Sam!

Natychmiast jęknęłam, ale nie mogłam zignorować Kris. Wstała ze swojego miejsca na odległym końcu sektora dla uczniów, w drugim rzędzie. Pierwsze trzy wydawały się zarezerwowane dla najbardziej popularnych osób w szkole. Ona była w drugim. To oznaczało, że osiągnęła już wyższy status, niż ja kiedykolwiek bym miała, gdybym była towarzyska. Miała przedziałek pośrodku głowy, a włosy splotła po bokach w dwa francuskie warkocze. Pomachała do mnie, trzymając w drugiej dłoni ogromny kubek, i gestem wskazała miejsce obok siebie.

– Chodź. Zajęłam ci miejsce – zawołała.

Ech… Nie miałam wyboru. Próbując się do niej uśmiechnąć, przeszłam wzdłuż całej trybuny i podeszłam do jej rzędu. Siedzące tam dziewczyny wstały i wyszły, robiąc mi miejsce bez ani jednej skargi. Uniosłam brwi. Byłam przygotowana, że będę wyglądać jak osioł, przeciskając się nad wszystkimi. Ale one wciąż śledziły mecz i czekały, aż dotarłam na miejsce.

– Cześć! – Oczy Kris rozbłysnęły. Wolną ręką chwyciła moją i pociągnęła mnie na krzesełko.

Reszta dziewczyn wróciła na miejsca. Ta obok mnie była jedną z najpopularniejszych w roczniku Kris. Z tego, co kojarzyłam, większość z nich była w zespole reprezentacyjnym. Kris poklepała mnie po ramieniu i jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

– Logan powiedział mi, że prawdopodobnie się spóźnisz, bo poszłaś pobiegać. Miał rację, co? Tabitha – pochyliła się nade mną do dziewczyny po mojej drugiej stronie – kiedy wracacie z treningu, wiecie, co ze sobą przynieść.

Dziewczyna posłała jej nieznaczny uśmiech.

– Wiemy. To nie nasz pierwszy mecz.

Kris zachichotała i przysunęła się do mnie. Właśnie wtedy poczułam pierwszy powiew alkoholu.

– Oho. Kiedy zaczęłaś?

Wskazała Tabithę i zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, łącznie z czubkiem nosa.

– Wypiłyśmy kilka w łazience.

Tabitha posłała jej kolejny chłodny uśmiech, ale Kris tylko chwyciła mnie za ramię.

– Świetnie się z tobą bawiłyśmy na tej imprezie. Powinnaś pić z nami częściej, Sam. Tak. – Jej oczy znów rozbłysnęły, a usta otworzyły się, jakby wpadła na najwspanialszy pomysł na świecie. – To byłoby niesamowite. Upijmy się razem.

– Yyy…

– Oj, daj spokój. Logan się nami zaopiekuje, a jutro zobaczysz swojego faceta. Nie masz żadnych zmartwień, zupełnie żadnych. – Pochyliła się, chichocząc do swoich kolan.

– Dodałaś jej czegoś? – zapytałam Tabithę.

Wzruszyła ramionami.

– Tylko sporą dawkę Jacka Daniel’sa, nic z tego, co sugerujesz.

– Więc dlaczego jesteś Królową Śniegu, a ona chichoczącym Olafem?

Znów wzruszyła ramionami.

– Bo nalegała na opróżnienie jednej trzeciej butelki. To już jej problem, nie mój. W trakcie gry wypiłyśmy kilka, ale potem wybieramy się na imprezę. Wtedy pijemy tylko po kieliszku, nie więcej. Nie jesteśmy głupie.

Zacisnęłam zęby.

– To ty jesteś głupia, że mówisz do mnie w ten sposób.

Otworzyła usta z ciętą ripostą na końcu języka, ale zauważyła ostrzeżenie w moim spojrzeniu. Powstrzymała się i tylko pokręciła głową.

– Nie wiem, o co ci chodzi. Nic nie zrobiłyśmy. Lubimy Kris, w przeciwieństwie do ciebie.

Chrząknęłam. Miała rację. Odwracając się od niej, poklepałam Kris po ramieniu.

– Okej. Może wypijesz trochę kawy w przerwie, inaczej Logan położy cię do łóżka, zanim wyjdzie na imprezę po meczu.

Skrzywiła się.

– O mój Boże. Masz rację. – Na jej twarzy pojawiła się zbolała mina. – Nigdy więcej, Jack, w każdym razie do czasu imprezy. – Westchnęła i oparła czoło o moje ramię. Sięgnęła dłonią po moją rękę. – Tak się cieszę, że się zaprzyjaźniłyśmy. Nie jesteś taka nadęta, jak myślałam. Ktoś inny na twoim miejscu nosiłby się jak stąd do Księżyca.

Serio? Zauważyłam nieznaczny uśmiech Tabithy, która musiał podsłuchać, i pokręciłam głową.

– Okej. Niech to zostanie między nami.

– Myślę, że jesteś bardzo fajna.

– Taaa. – Nie skomentowałam tego. – Lepiej popatrzmy na mecz.

– Okej.

Przez większość czasu Kris próbowała śledzić wydarzenia na boisku. Kiedy Logan zdobył punkty, wstała, bo wszyscy wstali. Gdy Akademia robiła wykop, wstała ponownie. Pociągnęłam ją w dół, a ona zaczęła chichotać. Zasłoniła usta rękami i szepnęła mi do ucha tak, że wszyscy inni mogli to usłyszeć:

– To dla mnie takie dziwne, bo wcześniej umawiałam się z jednym rozgrywającym, a teraz jestem z tym drugim.

– Chodziłaś też z rozgrywającym drugiego składu.

Wciągnęła powietrze.

– Faktycznie. Zapomniałam o Jeffie. Nie powinnam była. Słodziak z niego.

Spojrzałam na nią wymownie.

– Chyba znasz innego Jeffa niż ja.

– Zgadza się. Ty też się z nim umawiałaś. Czekaj. – Przekrzywiła głowę w bok. – Zdradzał cię. Mnie nie zdradzał, ale ja tak naprawdę nie do końca z nim chodziłam. Spotykaliśmy się. To było coś jakby przed chodzeniem, zanim się zostaje parą. Czy to ma sens? Tak samo jak z Adamem. I nie przespałam się z żadnym z nich. Tylko z nimi kręciłam. – Jęknęła. – Rok wcześniej prawdopodobnie bym się z nimi przespała, ale Charlie krzyczała na mnie wystarczająco dużo. Powiedziała, że wykorzystuję facetów, aby czuć się kochaną. – Urwała, a jej brwi powoli opadły. Zwiesiła też głowę. – Powiedziała, że to dlatego, że ojciec od nas odszedł, a ja to sobie rekompensuję…

BZZZZZ!

To był sygnał połowy meczu. Złapałam ją za ramię.

– Dokończymy później. Muszę skoczyć po wodę. Dziewczyna stojąca przede mną wstała i dostrzegłam moją szansę. Wślizgnęłam się na jej miejsce i zamiast przedzierać się przez tłum, złapałam za najniższą barierkę i przecisnęłam się pod nią. Wylądowałam na trawie przed trybunami, pobiegłam wzdłuż nich, aż mogłam przejść wokół ogrodzenia, które powstrzymywało tłum przed wejściem na boisko.

Zawodnicy obu drużyn jeszcze nie opuścili boiska, a kiedy się do nich zbliżyłam, schodził właśnie ostatni gracz z Publicznego. Uznałam, że Logan i mój tata zeszli jako jedni z pierwszych, więc zboczyłam w kierunku stoiska z napojami. Tak naprawdę nie potrzebowałam wody, po prostu nie chciałam dać się wciągnąć w historię Kris. Jej pierwsze słowa już zdążyły mnie dotknąć i wiedziałam, że mogło być o wiele gorzej. Miałam do przepracowania własną traumę. Nie chciałam, żeby obudziło się we mnie współczucie dla dziewczyny Logana.

– Tak ci powiedziała, Davidzie?

– To za wcześnie, Garrett. Przepraszam, że nie złapałem cię odpowiednio wcześnie.

– Daj spokój. Zostawiłem swój telefon w samochodzie, a ty nie miałeś numeru Sharon…

Rozmawiali dalej, ale nie słyszałam, co mówią. Cały ten niepokój, który wcześniej ujarzmiłam, wybuchł z podwójną siłą, eksplodując w mojej klatce piersiowej i gardle, napełniając mnie lękiem, tak jakbym za chwilę miała zostać świadkiem wypadku samochodowego i widziała, że zaraz do niego dojdzie. Wiedziałam, że powinnam tego uniknąć, ale nie mogłam. Kiedy to do mnie dotarło, odwróciłam głowę i zobaczyłam ich. Stali z boku. David miał pochyloną głowę, a dłonie opierał na biodrach. W jednej ręce trzymał notatnik i jednocześnie przygryzał gwizdek. Garrett stał nad nim. Jego rysy były jak wyrzeźbione, tak jak je zapamiętałam, kiedy widziałam go po raz ostatni, ale włosy wydawały się bardziej siwe. Wciąż mu się przyglądałam i zaśmiałam się cicho do siebie.

Spojrzeli na mnie. David wyprostował się gwałtownie, a Garrett cofnął się o krok.

Zaśmiałam się raz jeszcze, kręcąc głową.

– Z jakiegoś powodu wyobrażałam sobie ciebie w garniturze. Ale to nie miałoby sensu. To przecież mecz futbolu. Przypuszczam, że nosisz go tylko wtedy, gdy pracujesz, skoro jesteś rozchwytywanym prawnikiem… – Zawirowało mi w głowie i przerwałam. W gardle mi zaschło. Tak, właśnie szłam po wodę.

– Sam – zaczął David.

Garrett obszedł go. Wpatrywał się w moją twarz.

– To dlatego, że kiedy ostatni raz mnie widziałaś, byłem w garniturze.

– Zgadza się. – Przywołałam w głowie ten obraz. – Uściskałeś mnie i nigdy już nie wróciłeś.

– Sam – powtórzył David.

Pokręciłam głową.

– Jest przerwa w meczu, a ty jesteś trenerem. Idź, tato. Dam sobie radę. – Pomachałem do Garretta. – Stało się. On już tutaj jest. Zobaczyłam go. – Przełknęłam gulę w gardle. – Jakoś sobie poradzę.

Spojrzał na mnie, a potem na niego i pokręcił głową. Opuścił ramiona.

– W porządku – mruknął. – Kocham cię, Samantho. Pamiętaj o tym.

– Wiem. – Podniosłam ręce i oba moje kciuki wystrzeliły w górę. – Dwa kciuki w górę, tato. To właśnie dostajesz za to wszystko. Dobra robota. Za to, jak mnie przygotowałeś, i to, jak nie zrobiłeś tego, co obiecałeś. On i tak już tu jest.

David otworzył usta.

– Sam…

– Idź, Davidzie. – Garrett położył mu rękę na ramieniu. – Ona bije na oślep, kiedy cierpi. Ma to po mnie.

Wcale nie.

– Ona tak nie robi, nie cały czas – powiedział David.

Nadciągał wybuch śmiechu. Czułam, jak przechodzi przez mój brzuch, prześlizguje się przez klatkę piersiową, omija gulę w gardle. Moje usta otworzyły się i śmiech się wydobył. Kiedy mnie usłyszeli, zamarli. Pochyliłam się. Cały czas się śmiałam. Nie mogłam tego powstrzymać i nie chciałam. Kris miała dobry pomysł. Upić się. Nie przejmować się niczym. Wydawało się, że w jej przypadku to działało. Była popularna. Miała przyjaciół. Była lubiana. Westchnęłam i śmiech trochę stracił na sile, ale teraz miał w sobie ton udręki. Nawet ja wzdrygnęłam się, gdy go usłyszałam. Podniosłam do nich rękę i pozwoliłam, by od razu opadła z powrotem.

– Spójrzcie na siebie. Jeden sądzi, że mnie zna, a drugi… o mój Boże. To jakiś kabaret. Dlaczego wpadałam w panikę na samą myśl, że cię zobaczę? To najlepsza rozrywka, jaką mogłabym sobie wyobrazić. Myślicie, że mnie znacie, tylko jeden z was był w pobliżu, ale obaj mnie zostawiliście. A teraz obaj wróciliście. Ja pieprzę – mruknęłam. Moje oczy zaszły łzami, ale powstrzymałam je. – Jesteście siebie warci.

Poczułam ucisk w żołądku i pokręciłam głową.

– Idźcie stąd. Nie chcę mieć z żadnym z was do czynienia.

– Sam?

Odwróciłam się, ten głos był jak muzyka dla moich uszu. Logan stał, trzymając pod pachą kask, ze spoconymi ciemnymi włosami, których kępki sterczały na boki. Policzki miał pomazane czarną farbą, ziemią i potem. Na stroju widniały plamy z błota i trawy.

– Co tu robisz? Masz przerwę.

– Kazali mi tu przyjść. – Podszedł i zobaczył Davida i Garretta. – O kurwa.

Dokładnie.

Wyciągnął do mnie rękę, a ja do niego podeszłam. Nie wpadłam w jego ramiona. Stałam wyprostowana, ale na chwilę przysunęłam się do niego, żeby poczuć się bezpiecznie. Na jedną cholerną sekundę, a kiedy to zrobiłam, delikatnie położył dłoń na moich plecach. Jego ciało było silne, a w jego głosie usłyszałam pomruk dochodzący z głębi gardła.

– Co się, do cholery, dzieje?

– Logan… – David był wyczerpany.

Znów się roześmiałam.

– Muszę iść.

Zaczęłam się cofać, ale on trzymał mnie przy sobie. Odwrócił szyję, żeby mnie widzieć.

– Sam? Zostań. Nie.

Pokręciłam głową i odepchnęłam się od jego piersi.

– Nie. Jadę zobaczyć się z Masonem. – Mason sprawiał, że czułam się lepiej. Zawsze to robił. I zawsze tak będzie. – Chcę się z nim zobaczyć.

– Sam…

Ruszyłam w dół boiska, w stronę otwartej bramy. Wtedy zobaczyłam Natalie. Stała tam z kasetką z pieniędzmi w dłoniach. Oczywiście. Bilety sprzedawali do przerwy. Powiedział to głos w mojej głowie, jakbym próbowała dodać dwa do dwóch – niedorzeczne. Co było ze mną nie tak?

Przewróciła oczami.

– Mój Boże, czy możesz jeszcze bardziej dramatyzować? Nie wiem nawet, jaka jest sytuacja, ale poznaję wszystkie oznaki. Oto Samantha Strattan. Zawsze, kurwa, ucieka. – Wskazała Logana. – Wyszedł z szatni, żeby być twoim obrońcą, ale to ci nie wystarczy. Uciekasz do Masona. Dorośnij. Tak jak powiedziałam, znajdź swoje jaja i zacznij je pokazywać…

Widziałam tylko czerwień. Zmrużyłam oczy i opuściłam głowę, jakbym zamierzała ją zaatakować.

– Chcesz, żebym znalazła swoje jaja?

Natalie chrząknęła. Upuściła kasetkę, kopnęła ją komuś z boku i uśmiechnęła się do mnie.

– Chciałabym ich spróbować. No dalej, Strattan. Nie potrzebuję wsparcia moich przyjaciółek. Sama mogę cię załatwić.

Wspomnienia z tamtej łazienki w zeszłym roku, tego, jak mnie biły i jak się od nich odsuwałam, jak pociągnęły mnie z powrotem, sprawiły, że coś stanęło mi w gardle. Przed oczami zobaczyłam biały rozbłysk. Dziką furię. To właśnie wtedy moja głowa się odmeldowała.

Chciałam zadawać ciosy, takie jak te, które one mi zadały.

Rzuciłam się na nią, ale jakaś ręka owinęła się wokół mojej talii. Zostałam odciągnięta.

– Nie! – Nie musiałam widzieć, kto mnie trzyma. To był Logan. Postawił mnie na nogach, a potem poprawił uścisk i przerzucił mnie sobie rzez ramię, zanim mogłam się wyrwać. Zaczął iść przez boisko w stronę parkingu.

Zignorowałam zdziwione spojrzenia obu moich ojców i tłum, który już zdążył się zebrać. Natalie wpatrywała się we mnie z wściekłością, kiedy Logan przeszedł przez parking i wszedł do budynku szkoły. Postawił mnie na nogach i wskazał moją twarz.

– Zostajesz tutaj. Mówię całkiem serio.

– Nie…

– SAMANTHA!

Zamknęłam usta. Cofnęłam się do ściany.

Sapnął z wysiłkiem.

– Boże. Po prostu zostań. Mam na głowie trenera, który jest na mnie wkurzony. Zaczekaj dziesięć pieprzonych minut. – Nie czekając na odpowiedź, wbiegł do szatni. Gdy drzwi się otworzyły, usłyszałam, jak jego trener krzyczy:

– Jesteś gotowy… – Drzwi się zamknęły i zostałam sama. Reszta korytarzy była pogrążona w ciemności, a w wejściu były tylko dwie lampy, żeby obie drużyny trafiły do swoich szatni.

Opadłam na podłogę i wyciągnęłam telefon. Potrzebowałam Masona.


Próba. Fallen Crest. Tom 4

Подняться наверх