Читать книгу Przypadkowy zabójca - Tomasz Mróz - Страница 3

Wilhelm I Zdobywca

Оглавление

Komisarz Liver miał dość. Dość wszystkiego i na zawsze. Miał dość swojego szefa idioty, który każdego dnia sukcesywnie redukował ilość używanych szarych komórek i wydawał się z tego powodu bardzo szczęśliwy. Miał dość konstabla Shakera, wzorowego funkcjonariusza, jeszcze bardziej wzorowego męża i ojca trójki dzieci, które codziennie przy porannej owsiance całował w czółka na dzień dobry, a odprowadziwszy do szkoły, błogosławił znakiem krzyża. Shaker utrzymywał wzorowy współczynnik masy ciała i na wszelkie pytania udzielał wzorowych odpowiedzi, w których zawierał dużą porcję wiedzy, doświadczenie wielu pokoleń wzorowych konstabli. Kontakt z nim to była ciągła lekcja pokory w obliczu doskonałości.

Ale komisarz najbardziej miał dosyć samego siebie. Nie mógł pojąć, jak i kiedy doprowadził się do stanu, w którym człowiekowi obojętnieje dokładnie wszystko. Ładny czy brzydki, gruby czy chudy, mędrzec czy debil – wszystko było bez znaczenia. Pięćdziesiątka na karku przekreśla wiele problemów, planów i marzeń, pozostawiając w głowie bezmiar zaoranej ziemi, która bez utalentowanego ogrodnika jałowieje. A on nigdy nie miał pociągu do zieleniny. Wolał szary bruk miasta. I wyglądało to teraz tak, jakby rzeczywiście brukował sobie głowę i stawał się chodzącym betonem, dobrze zabezpieczonym przed chłodami jesieni życia. Od kilku lat dojrzewało w nim poczucie straconego czasu, gdzie bilans zysków i strat wskazywał wyraźnie wynik ujemny. Nie tak zły, aby palnąć sobie bez zastanowienia w łeb, jednak na tyle przygnębiający, że Liver chętnie by się z kimś zamienił na życia. Najchętniej z jakimś dobrze zapowiadającym się, przystojnym i muskularnym młodzieńcem z bogatej rodziny.

Siedział od godziny w swoim plastikowym boksie w policyjnym biurze, równie plastikowym, i zastanawiał się, co dalej i dlaczego tak kiepsko.

– Panie komisarzu. – W drzwiach stanął Shaker we wzorowej postawie, idealnie dopasowanej do łączącej ich więzi służbowej i delikatnej smużki sympatii, która tym bardziej staje się zauważalna i cenna, im bardziej parszywieje świat wokół. Postawa Shakera wydawała się idealnie dopasowana również do kształtu framugi drzwi, specjalnie zaprojektowanych przez uznane biuro architektoniczne, dla wszystkich plastikowych boksów w plastikowych komisariatach Wielkiej Brytanii, w ramach wielkiego projektu „Let’s make it better!”. Szkoda tylko, że człowieka w środku nie da się przeprojektować na jakąś plastikową wersję z wtyczką USB do upgradowania.

– Panie komisarzu, ma pan gościa. Mhm... Z ministerstwa, chyba z ministerstwa... – Shaker spłonił się i szybko wycofał, czując, jak bardzo nieprofesjonalnie zapowiedział czekającego interesanta. Po chwili przez designerski otwór drzwiowy wszedł szczupły mężczyzna w garniturze i z teczką w dłoni.

– Dzień dobry – przywitał się dość cichym, choć wyraźnie brzmiącym głosem.

– Dzień dobry, czym mogę służyć?

– Smith. Z Security Service2. Mam do pana sprawę.

– Liver. Boże święty, MI5 u mnie! Myślicie, że biorę udział w spisku przeciw królowej? Za gruby jestem na spiskowca.

Smith otaksował wzrokiem zwalistą postać komisarza. Twarz agenta nie zmieniła ani o jotę swojego wyrazu. Być może pomyślał, że komisarz istotnie jest za gruby na złoczyńcę albo że nie takich spasionych spiskowców już oglądał. Jednak z zewnątrz nic nie było widać. Manekin plus bezmimiczna maska. Twarz i postawa typu Smith.

– Spokój, Liver. Chcemy współpracować. My chronimy królową i naród przed bombą atomową i terrorystami, a ty grzejesz wygodnie dupę w plastikowym pudełku. – Smith rozejrzał się po boksie komisarza, wyginając usta w wyrazie niesmaku. – I zastanawiasz się, czy lepsza jest kawa z automatu, czy z nielegalnego ekspresu schowanego pod blatem. – Wskazał na biurko Livera.

Komisarz zadumał się. Skąd oni to wiedzą? Rzeczywiście, czasem wbrew przepisom pożarowym sam sobie parzył kawę, gdy już nie mógł znieść lury lejącej się z metalowej szafy do plastikowego kubka, który po użyciu był poddawany recyklingowi i przerabiany na granulat do piankowania w przemyśle mleczarskim. No tak. Ostatecznie Smith jest ze służby wywiadowczej.

– A na czym ma polegać ta współpraca? Proszę, pan siada, Smith. Może małą nielegalną kawkę? – Nie z takimi typami jak Smith sobie w życiu radził. Wiedział, że teraz trzeba grzecznie.

– Nie! Ale legalną nie pogardzę.

Smith usiadł. Liver wyszedł na korytarz. Po chwili dwa kubki parowały wesoło na blacie.

– Żeby była jasność, na wstępie naszej miłej pogawędki powiem, że o waszych machlojkach przy obowiązkowych egzaminach sprawnościowych też wiemy, podobnie jak o wynoszeniu papieru toaletowego oraz mydła z policyjnej toalety. To robi fatalne wrażenie.

– Cieszę się, że poświęcacie mi tyle uwagi. Jestem doprawdy wzruszony troską tajnych służb. Jak tylko łyknie pan tej pysznej legalnej kawy, jestem pewien, że przynajmniej jedno przewinienie pójdzie w niepamięć. A co do mydła i papieru, zabieram tylko tyle, ile zużyłbym w pracy, ale nie zdążyłem, zawalony robotą. Doprawdy człowiek tak się zapomina w trudzie służby, że nawet do toalety przestaje chadzać... – Liver rozpędzał się w krasomówczych popisach.

Smith poruszył się niecierpliwie na krześle i chrząknął. Czuł, że jego wstęp nie zrobił na policjancie żadnego wrażenia.

– A w kwestii ćwiczeń i sprawności fizycznej...

– Dobra, Liver, jesteś górą. Jak zwykle w gębie mocny. Może przejdziemy do rzeczy?

Obaj panowie zaśmiali się przyjaźnie. Tak naprawdę znali się od lat i ich pozaregulaminowa zażyłość przynosiła niekiedy duże korzyści w rozpracowaniu ważnych spraw kryminalnych. A dla nich skutkowała premią półroczną i uściskiem dłoni przełożonego.

– Słuchaj, Liver, zaraz ci coś opowiem, ale z góry uprzedzam, że ta opowieść może wyglądać z początku na jakieś bajdurzenie. Dlatego proszę, nie przerywaj, póki nie dojdę do meritum.

– Jak długo może trwać ten początek?

Smith zadumał się, wąchając parującą kawę opakowaną w przyszły granulat do piankowania.

– Hm, bardzo długo. Wiesz co? Wpisuję na listę twoich przewinień jeszcze jedno...

– Jakie?

– Że pozwoliłeś mi się zbliżyć do tej cieczy. W moich oczach jesteś skończony!

Liver zapewnił gościa, że w swoich też się czuje skończony. Niby wszystko w żartach, ale wiedział, że następnym razem nie może już podać agentowi tej brunatnej brei w kubkach à la granulat.

– No dobra. Zacznijmy od czasów rzymskich... – Smith rozpoczął gawędę, nie zważając na przerażoną minę Livera.

Historia wyglądała następująco. Plemiona celtyckie, walczące z najazdem rzymskim na terenie Brytanii, zostały zepchnięte w kierunku Walii, Kornwalii, Irlandii i Szkocji; nigdy nie zostały pokonane, a wraz z odejściem Rzymian nastąpił powrót ich władzy nad całą wyspą. Trwało to jednakże bardzo krótko, gdyż jeszcze w piątym wieku wdarły się na te tereny plemiona anglosaskie, spychając Celtów. Zajęły tutejszy obszar, dzieląc go na kilka państewek.

– Był to system zwany heptarchią. Na pewno o tym słyszałeś...

Liver poruszył się nerwowo na krześle; jego mina wyrażała bardzo niski stopień przekonania, że kiedykolwiek słyszał o heptarchii. Następnie wstał, uchylił drzwi boksu i krzyknął:

– Shaker! Co to jest heptarchia?

– Jest to koalicja utworzonych przez plemiona anglosaskie patrymonialnych państewek z wczesnego okresu podboju Brytanii. Jedno z nich pełniło rolę hegemona, a jego władca nosił miano bretwalda.

Liver odwrócił się zadowolony. Mrugnął do Smitha i powiedział:

– Ma się rozumieć, że słyszałem o heptarchii.

Smith pokiwał głową z uznaniem i ciągnął dalej:

– Po kilku wiekach krystalizacji tej organizacji państwowej nastąpiła inwazja Normanów, którzy stworzyli początkowo suwerenny obszar Danelaw. Ostatecznie tron i władzę przejął w tysiąc sześćdziesiątym szóstym Wilhelm Pierwszy Zdobywca, rozpoczynając panowanie dynastii Normanów. – Smith uśmiechnął się złośliwie i stwierdził: – Założę się, że słyszałeś o Danelaw.

Liver pobębnił chwilę palcami po stole, po czym wlepił w swojego gościa spojrzenie tak piorunujące, że ten powinien zginąć na miejscu.

– Nie, ale wiem, kogo zapytać, jeżeli będzie mi to potrzebne, panie Smith.

– Panowanie Normanów kończy się w tysiąc sto trzydziestym piątym. Rozpoczyna się okres Plantagenetów i te wszystkie przepychanki opisane w Robin Hoodzie. O Plantagenetach pewnie już...

– Tak! O Plantagenetach wiem wszystko. Do rzeczy!

– Prosiłem cię, żebyś mi nie przerywał.

Liver zmiął z furią jakąś zabłąkaną na biurku kartkę, ale po sekundzie się opanował, rzucił ją do kosza i burknął:

– Zamieniam się w słuch, panie historyk.

Smith uśmiechnął się.

– I na tym koniec wstępu, tu się zaczyna nasza opowieść...

Liver zrobił zdziwioną minę, ale nie pisnął ani słowa. Smith pociągnął łyk kawy, wykrzywił usta, dając jasno do zrozumienia, że nie jest pewny reakcji własnego żołądka na takie obrzydlistwo, i wznowił swoją opowieść:

– Dynastia Normanów to przeszłość, tak jak Plantageneci, Tudorowie i Beatlesi. Jednak, jak wiesz, historia kształtuje umysły i napędza wyobraźnię. Dlatego wiele wydarzeń ma swój ciąg dalszy, nawet teraz po wielu wiekach.

– Muszę to zapisać złotymi zgłoskami nad wejściem do komisariatu. Będę miał motyw przewodni do końca życia.

Smith nie zareagował na ironiczne uwagi kolegi, pokiwał w zadumie głową i kontynuował:

– Kilka lat temu pojawił się ruch nawiązujący do tych czasów. Odrodzenie Brytanii. Założyciel twierdzi, że jest w linii prostej potomkiem Wilhelma Zdobywcy.

– O! A ma na to jakieś papiery, zaświadczenie z porodówki albo badania DNA? Co to za postać?

– Lord Wiliamson. Ostatni z szacownego rodu Wiliamsonów. Postać znana tu i ówdzie, niegdyś prowadził normalne życie, zasiadał w Izbie Lordów, bywał na koktajlach u królowej...

– Tak, normalne życie prostego człowieka... – sarknął Liver. – Też tak kiedyś funkcjonowałem. Jakże mi brak tych codziennych pogawędek z księciem Karolem.

– Ale dla Wiliamsonów to było normalne. Do czasu. Jakieś dziesięć lat temu lord wycofał się z życia publicznego, aby pojawić się w innej odsłonie, jako potomek królewskiej linii niesprawiedliwie zignorowanej przez historię.

– Jakież to okrutne! Aż serce boli. Być tylko lordem zamiast królem. To musi być straszne!

Smith znowu zignorował komentarz Livera, choć lekkie zwężenie źrenic wskazywało, że kolejnej kpiny nie przepuści tak spokojnie.

– Tak naprawdę dla Wiliamsona to nie jest wielki problem. Facet ma dobrze poukładane pod kopułą i wygląda, że realizuje konkretny plan. Przeszłość pełni w nim swoją rolę. W chwili obecnej Odrodzenie Brytanii ma trzy filary. Pierwszy historyczny, z Normanami, Wilhelmem Zdobywcą i czystością rycerskich cnót rodem z dwunastego wieku. Drugi to nacjonaliści i kibole. Wiesz, wielkie flagi na meczach ligowych, wybijanie szyb w sklepikach Hindusów. A trzeci to Polacy...

– Kto?

– Polacy. To taki naród, mieszkają dwa tysiące kilometrów stąd i ciągle świszczą, gdy mówią.

– Przecież wiem, moi rodzice przyjechali tu z Polski. Nawet mówię trochę po polsku...

– No i właśnie dlatego tu jestem – przerwał mu Smith. – Musisz mi pomóc z tymi cholernymi Polakami, bo to jakaś nowość dla mnie.

Przypadkowy zabójca

Подняться наверх