Читать книгу Przypadkowy zabójca - Tomasz Mróz - Страница 7

Genialny program

Оглавление

Liver w niespełna godzinę po wyjściu Smitha otrzymał obiecane fotografie; przekazał je technicznym, a ci wkleili zdjęcia do bazy danych. Po kilkunastu minutach już je przeglądał, sprawdzając, czy widoczni na nich osobnicy byli kiedyś notowani albo w jakikolwiek inny sposób zaistnieli w kartotece policyjnej. Nic. Program przeszukał wszystkie grzechy ze Zjednoczonego Królestwa i nie znalazł żadnej winy wskazanych osób. Również grzesznicy poszukiwani przez Interpol nie pasowali do podanych kandydatów.

Liver ciężko westchnął. Właśnie skończył łatwiejszą część roboty, pozostał im trud grzebania, niuchania i szperania w tłumie przelewającym się bez końca przez Londyn, a może i dalej. Westchnął jeszcze raz, po czym nabrał powietrza w płuca i wrzasnął tak, że plastikowy boks mało nie rozpadł się na kawałki:

– Shakeeer, do mnie!

Koniec łagodnego traktowania. Konstable do roboty. Shaker pojawił się w drzwiach. Jego twarz pokrywał cień rezygnacji – wyraźny znak pogodzenia się z okrutnym losem. Liver streścił w pięciu słowach wynik swojej dotychczasowej pracy. W następnych trzech – losy Shakera na najbliższe godziny i dni. Po chwili znowu został sam, nastawił nielegalny ekspres i zamyślił się nad niesprawiedliwością świata. Jak to jest, że jedni siedzą w plastikowych boksach i parzą sobie kawkę, a inni muszą odwalać mrówczą, niewdzięczną pracę? W ostatecznym wniosku zwalił to na grzechy przodków i konieczność ukarania Shakera za jego doskonałość. Tak wzmocniony na duchu włączył internet i wklepał w wyszukiwarce hasło „Odrodzenie Brytanii”. Lektura pasjonujących tekstów o niesprawiedliwości dziejowej w postaci odsunięcia przodków lorda Wiliamsona od żłoba wciągnęła go na kilka godzin. Historia była opisana w sposób interesujący, a jednocześnie bardzo jednostronny. W skrócie wyglądało to tak: w Wielkiej Brytanii od wieków rządzi klika oszustów, a uczciwi obywatele nie mają nic do powiedzenia. W narodzie ginie duch. Niszczy się dobre cechy, promując zgniłe wzorce. Młodzież nie jest uczona prawdziwej historii, a światłe jednostki są sekowane i usuwane z życia publicznego.

– No, no – mruknął Liver. – Nieźle daje popalić nasz lordzik.

Był ciekaw, kiedy będzie coś o nim w roli potomka Wilhelma I Zdobywcy, ale strona internetowa pomijała ten fakt. Najwyraźniej było to przekazywane jako wyższy stopień wtajemniczenia; taka wzmianka w ogólnodostępnej informacji mogłaby niejednego odstraszyć, zamiast przyciągnąć. Wtem usłyszał za ścianą jakiś ruch.

– Panie komisarzu, coś mam! – krzyknął przez szybę boksu Shaker. – Znaleźliśmy człowieka. Nie! Dwóch ludzi!

– Co? Już? Nie musicie się tak spieszyć, Shaker. Myślę, że tajniaki na nic dzisiaj nie liczą – rzucił niby-naganę Liver, ale widać było po jego pucułowatej twarzy, jak bardzo jest zadowolony z Shakera, który po raz kolejny udowodnił swoją doskonałość i profesjonalizm. Okazało się, że mają kilka ujęć, które program rozpoznawania rysów twarzy przyporządkował do przedstawionych podobizn.

– O! Ten kręcił się cały dzień po Soho...

– Może jakiś erotoman-gawędziarz, chodzi po panienkach, tu zagadnie, tam popatrzy, a potem opowiada o swoich sukcesach kumplom, których największym osiągnięciem seksualnym była ruda Peggy po dyskotece i pięciu piwach.

Shaker wytrzeszczył oczy na Livera ze zdumieniem, wręcz z przerażeniem.

– No co pan? Po co miałby to robić?

Liver westchnął i spojrzał pobłażliwie na konstabla. Nie wiedział, jak wytłumaczyć idealnemu anglikańskiemu ojcu i mężowi, że czasem trzeba gdzieś wyskoczyć z rudą Peggy i się z nią nie patyczkować. Ona i tak będzie zadowolona.

Przeszli do drugiego człowieka lorda.

– Mamy go na kilku ujęciach w różnych punktach. Nic ciekawego. Ot, przechodzi gdzieś i znika. No, może jedno jest nietypowe. Niedaleko Chelsea Harbour.

– Czemu nietypowe?

– Był tam o piątej piętnaście rano.

– To nie jest zabronione. Poranne spacery są nawet zdrowe, jeżeli tylko nie palił przy tym papierosów.

– Nie, raczej nic nie palił. – Shaker jak zwykle sztywniał przy żarcikach Livera. Jego odpowiedzią na żartobliwe uwagi był zazwyczaj pełen powagi i autorytetu ton.

Komisarz westchnął, ubolewając nad młodszym kolegą, i usiadł przed monitorem. Shaker ustawiał odtwarzanie nagranych scen. Oglądali dość nudne filmy pokazujące niezmienną scenerię i rzeszę ludzi spieszących w różne strony. W przypadku ujęć koło Chelsea Harbour ludzi było stanowczo mniej. Komisarz kazał odtwarzać nagranie na długo przed i na długo po przejściu człowieka, który nazywał się, wedle informacji od Smitha, Grzegorz Kawalec.

– Grżzysz... – rzęził Shaker, próbując powtórzyć za Liverem koszmarne dla Anglików imię.

Druga seria ujęć przedstawiała dworzec Victoria, dwa dni później. Tu twarz mężczyzny wyłaniała się z tłumów. Wyglądał jak pływak w bezkresie ludzkich postaci. Komisarz w duchu pogratulował informatykom wspaniałego narzędzia. On sam zapewne nigdy by nie skojarzył tego człowieka skrytego wśród innych ze zdjęciem od Smitha. W pewnym momencie Liver zatrzymał film.

– Shaker, quiz. Co to jest: noszone na ramieniu i znika bez śladu?

Zdumione spojrzenie konstabla spoczęło na pucułowatym obliczu Livera. Pytanie najwyraźniej go zaskoczyło. Przez chwilę myślał, potem jego wzrok padł na ekran. Walnął się dłonią czoło i zakrzyknął:

– Torba. Jasne! Torba zniknęła. Na jednym ujęciu ją ma, a na następnym już nie. Czyli...

– Czyli że nie ma już tej torby! Genialne!

– No to akurat jest oczywiste. Miał i nie ma, znaczy, że ją komuś dał.

– Albo gdzieś zostawił. Shaker, załatw mi plan dworca Victoria. Chciałbym zanalizować tę trasę i trochę pogłówkować. A co! Jak się bawić, to się bawić. W dodatku za pieniądze od podatników. Smith załatwił nam pozwolenie u Starego.

Po kilku minutach panowie pochylali się nad płachtą.

– Tu go widzieliśmy z torbą... i w tym samym miejscu, jak wracał bez torby sześć minut później.

– Tu nie ma żadnego innego przejścia, mógł jedynie wyjść z dworca...

– A tam jest następna kamera...

– Ale nie wyszedł, tylko...

– Torba wyszła. Nie sądzę, żeby sama. Torby same nie chodzą, przynajmniej normalne torby. Shaker, dawaj, oglądamy wszystkich idących z torbą w jedną lub drugą stronę.

Zasiedli do oglądania obrazu z obu kamer. Zadanie wydawało się dziecinnie proste: znaleźć człowieka wychodzącego z dworca bądź idącego w głąb dworca z torbą na ramieniu na niewielkiej przestrzeni sześciu minut, jakie dzieliły dwa nagrania przedstawiające współpracownika lorda. Liver liczył na to, że rzuci mu się w oczy ktoś z nagrań sprzed dwóch dni, koło Chelsea Harbour. Jednak z każdą sekundą odtwarzanego materiału miny im rzedły; tłum płynący przejściem nie miał końca, a osób z bagażem było mnóstwo. W ciągu sześciu minut Shaker naliczył sześćdziesięciu ośmiu ludzi wychodzących z torbami zbliżonymi wyglądem do tej poszukiwanej – żaden z nich nie skojarzył się policjantom z nikim innym. Mniej więcej tyle samo osób podążało z bagażem w drugą stronę. Po kilkukrotnym odtworzeniu nagrań z obu kamer obaj mieli wrażenie, że najęli się jako strażnicy mrowiska i próbują właśnie zliczyć swoich podopiecznych. Oczy, choć natężali uwagę, rejestrowały coraz mniej szczegółów. Wszystko się zlewało w bezładną masę głów, kurtek, płaszczy i walizek.

– No dobra. – Liver ocknął się w pewnym momencie. Wyraz twarzy miał dość ponury. – Czas do domu. Myślę, że ukochana ojczyzna nie zginie przez to jedno popołudnie.

Wstali, przeciągając się. Do Shakera zadzwoniła małżonka i musiał się tłumaczyć, że nie odebrał córki z lekcji pianina. Liver oczyma wyobraźni ujrzał biedną dziewczynkę, która od kilku godzin daremnie czeka na ojca, ćwicząc non stop gamy, a surowa niemiecka nauczycielka wystukuje rytm, przy każdym błędzie krzycząc na dziecko i bijąc je trzcinką po palcach.

W ciągu kilku minut komisariat opustoszał. Nieużywany automat do kawy buczał, a sfilmowany tłum londyńczyków z kamery na dworcu płynął i płynął.

Przypadkowy zabójca

Подняться наверх