Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 24

23

Оглавление

Chociaż Roman Leski nie miał doświadczenia operacyjnego i nigdy nie ćwiczył wykrywania obserwacji, jednak to, co zobaczył, kiedy szedł tego dnia do lokalu, nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości: ktoś się nim interesuje i najwyraźniej próbuje to ukryć.

Cała czwórka była jednomyślna w ocenie. Na sto procent mieli do czynienia z profesjonalistami, którzy wiedzieli, jak poradzić sobie z człapiącym powoli starym człowiekiem. Popełnili jednak błąd pychy i arogancji, bo nie uwzględnili inteligencji i zwykłej spostrzegawczości Romana, więc wyłożyli się dwukrotnie.

Pojawiło się pytanie, kto i dlaczego interesuje się Romanem. Dlaczego akurat teraz? Wprawdzie on sam nie mógł wykluczyć, że miał obserwację już wcześniej, to jednak wszyscy się zgodzili, że ktoś najprawdopodobniej chce ustalić, gdzie zbiera się Sekcja, kim są jego ludzie, i że musi to mieć związek ze sprawą Henryka Olewskiego. Zbieżność była zbyt oczywista.

– Gdybyśmy założyli, że obserwację dostałeś dzisiaj, a wyszedłeś prosto z Miłobędzkiej i przyjechałeś tutaj, oznaczałoby to, że musiał cię wystawić ktoś z Agencji – stwierdził Dima, który miał największe doświadczenie w pracy z obserwacją, i wszyscy musieli przyznać mu rację. – Pewności jednak nie mamy. Najprawdopodobniej nie udało im się namierzyć lokalu ani nas, bo twój system bezpieczeństwa jest niemal idealny. Sprawdził się. Mogli określić w przybliżeniu, w którym domu, a nawet na której klatce znajduje się lokal, ale dokładne usytuowanie mieszkania zajmie trochę czasu. Jeżeli już im się to udało, z pewnością dostaniemy ogony, kiedy stąd wyjdziemy. Teraz muszą ustalić, kim jesteśmy. A w nocy to nie będzie łatwe.

– Gdybyśmy założyli… – Monika spapugowała Dimę – że obserwacja nie zorientowała się, że Roman ich rozkuł, to kolejny dzień rozpoczęliby od punktu stałego, czyli tutejszego adresu. Przyjmijmy więc, że znają już topografię domu, wszystkie nasze wyjścia i przejścia, ale muszą jeszcze poznać numer mieszkania, bo inaczej nas nie wyłapią.

– Oba wyjścia obsługują prawie pięćset osób… mieszkańców, którzy wykorzystują ten skrót, idąc na plac Zbawiciela lub w przeciwnym kierunku – wtrącił Roman.

– Z pewnością jutrzejszy dzień rozpoczną od penetracji budynku i ustalenia numeru mieszkania – dodał Dima. – Założą technikę i będą czekali. Tak czy inaczej, ten lokal jest na razie spalony. – Spojrzał pytająco na Romana. – Mamy coś… gdzieś?

– Możemy urządzić tymczasowy sztab u nas – odezwała się Ela, bo wszyscy wiedzieli, że nie mają drugiego zabezpieczonego lokalu. – Kabaty… linia metra… jest garaż i wjazd na piętro, mieszkanie nowe… raczej po remoncie. Wynajmujemy na czarno, więc nigdzie nas nie ma.

– Dobrze – rzucił Roman. – Widzimy się jutro u Witka i Eli o jedenastej rano. Dopóki nie ustalimy, co się dzieje, działamy jak na wrogim terenie. Pełna autokontrola i zero samowolki.

Spotkanie przeciągnęło się do późnej nocy. Roman został w lokalu.

Wychodzili w pięciominutowych odstępach. Dima wyszedł przed Moniką.

Przejście z placu Zbawiciela na Kazimierzowską zajęło mu ponad czterdzieści minut. Sprawdzał się ostro, i to po raz pierwszy we własnym kraju. Najgorsze było jednak to, że nie wiedział, kto go może śledzić.

Kiedy dotarł do domu, ze spokojnym sumieniem mógł sobie powiedzieć, że jest czysty, i wysłał do Romana umówionego esemesa.

Usiadł przy komputerze i najpierw sprawdził, czy pod jego nieobecność ktoś nie próbował penetrować mieszkania. Potem otworzył zabezpieczenia przed próbami włamań na dysk. Zajęło mu to kilka minut i kiedy ustalił, że nie stało się nic podejrzanego, wszedł na Facebooka.

Miał założony fikcyjny grecki profil na nazwisko Angelos Katsogridakis. Tylko maskował swoją aktywność, a wykorzystywał go jedynie do łączności z Tamarą.

Szybko znalazł w internecie zdjęcie przedstawiające pędzący pociąg i przekleił je na swój profil jako post oznaczony „publiczne”. Wyłączył komputer.

Otworzył szufladę biurka. Wsunął do niej rękę i nacisnął zgrubienie, a po chwili wyciągnął notatnik Moleskine i z małej koperty przyklejonej do trzeciej strony okładki wyjął kartę sim. Wsunął rękę jeszcze raz i dobył smartfon. Sprawnie włożył do niego kartę i uruchomił. Po chwili zalogował się do sieci. Kiedy się upewnił, że wszystko jest w porządku, położył smartfon przy łóżku obok telefonu służbowego i zapalił nocną lampkę.

Wyjątkowo zrezygnował tego dnia z kąpieli. Pomyślał, że powinien coś zjeść, bo czuł ssanie w żołądku, nawet zajrzał do lodówki, ale nic nie zainteresowało go na tyle, by sięgnąć po to ręką. Właściwie to lubił wstawać głodny, bo śniadanie to był posiłek, który celebrował z wyjątkową atencją, denerwując tym swoje partnerki.

Rozebrał się do naga i poszedł do łazienki. Przy otwartych drzwiach umył zęby, zmył twarz mleczkiem. Spojrzał na zabrudzony wacik.

Smog jak w Atenach – pomyślał i kiedy wycisnął tonik, usłyszał dźwięk przychodzącego esemesa.

Przybliżył się do lustra i palcem rozgrzebał swoje gęste czarne brwi. Znalazł kilka nowych siwych włosów i przez moment pomyślał, żeby je wyrwać. Ale kiedy spojrzał na swoją pierś, na której też pojawiły się kępki siwizny silnie kontrastującej z resztą owłosienia, uznał, że w takim razie je też musiałby zacząć wyrywać. I nagle zrozumiał, że to naiwne oszukiwanie czasu, miałkie i próżne jak na pięćdziesięciolatka, a patrząc na swoją twarz w lustrze, pomyślał, że jest żenująco żałosna.

Włożył luźne spodenki, które służyły mu za piżamę, pogasił światła i wrócił do pokoju. Położył się na łóżku. Odczekał jeszcze chwilę i sięgnął po służbowy telefon.

Miłych snów – przeczytał esemesa.

To była wiadomość od Romana, która oznaczała, że tego wieczoru w drodze do domu nikt nie miał obserwacji. Wyglądało na to, że lokal „u taty” nie został jeszcze rozkuty, ale wciąż nie mieli odpowiedzi na pytanie, co się właściwie dzieje.

Dima leżał na łóżku, z rękami założonymi za głową, i zastanawiał się, od czego powinni zacząć. Jaki powinien być ich pierwszy ruch? Czy w ogóle powinni cokolwiek robić, szczególnie teraz, kiedy muszą poświęcić cały czas i wszystkie siły, by zawalczyć o uwolnienie Henryka? I chociaż w myślach, gdzieś tam w głębi siebie, czuł zamęt, to jednak powoli rodził się pierwszy pomysł.

Zamęt. Odkąd Monika tak nazwała sytuację, w jakiej się znaleźli, powtarzał to słowo jak mantrę. Miał wrażenie, jakby złośliwie przykleiło mu się do świadomości, ale nie mógł znaleźć lepszego określenia na stan swoich emocji.

To magiczne słowo stało się tożsamością Moniki, niemal ją tworzyło i kiedy wypowiadał je w myślach, mimowolnie przywoływał jej obraz. Miły obraz. Dziewczyna po ASP wprost idealnie pasowała do roli twórcy teorii zamętu, pojęcia tak abstrakcyjnego, że tylko ktoś o zdolnościach profetycznych mógł je zrozumieć i wystarczająco objaśnić.

Cały ten zamęt powoduje jeszcze większy zamęt, jakby się rozmnażał przez podział albo multiplikował – pomyślał Dima i uśmiechnął się rozbawiony swoim odkryciem. Monika… matka święta teorii zamętu… religii… Pasuje jej to – bawił się myślami, puszczając je swobodnie na chwilę przed zaśnięciem. Dzika Monika… i ta butelka napoju aloesowego, nerwowo krążąca w jej smagłych dłoniach.

Wciąż trzymał na piersi telefon i nawet pomyślał, że może powinien do niej zadzwonić i zapytać o ten zamęt. Co w nią wstąpiło, że użyła akurat tego słowa, i dlaczego była tak zdenerwowana? Dima uwielbiał, jak Monika wyrzuca z siebie feromony złości i miłości, bo było w tym coś ze słodkiego kobiecego ekshibicjonizmu, który dodawał jej niezwykłego tajemniczego uroku.

Tak naprawdę nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, bo wiedział, że nikt nie wie, co to znaczy „zamęt”. Chciał tylko, żeby Monika położyła się teraz obok niego i cały ten jej zamęt razem z nią.

Kto to w ogóle jest ten jej adwokat, jakiś Robert? Jaki facet się przy niej utrzyma? Przecież życie z nią to rodeo! – pomyślał. To musi być jakaś karykaturalna męska cipa… masakra jakaś…

Położył telefon na nocnej szafce, symetrycznie obok smartfonu i powieści Chandlera. Dochodziła pierwsza. Zgasił lampkę. Zamknął oczy, nakrył się i pomyślał, że byłoby dobrze, gdyby Tamara zadzwoniła jak najwcześniej. Rano musiał kupić bilet na samolot do Aten, a stamtąd do Moskwy.

O piątej rano przyszedł esemes – 8.

Kochana Tamara – wyszeptał i przewrócił się na drugi bok.

Zamęt

Подняться наверх