Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 27

26

Оглавление

Tygrys wiedział, że kiedy tylko zakończy się operacja z zakładnikami, jego los będzie przesądzony. Tak też się wszystkim wydawało.

Rzeczywiście pochodził z Kaukazu, ale nie był Lezginem z Dagestanu, tylko Kistem, czyli Czeczenem z Gruzji. Nazywał się Issa Ułajew. Miał czterdzieści dwa lata, a nie trzydzieści pięć, jak oficjalnie utrzymywał. Nie urodził się w Machaczkale, lecz w Nowym Jorku, gdzie jego ojciec był kierowcą w konsulacie ZSRR i podoficerem GRU.

Issa ukończył college w Queens, a po przyjeździe do ojczyzny rozpoczął studia w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych. Rok później rozpadł się Związek Radziecki i ludy Kaukazu poczuły zew wolności. Issa, jego dwaj bracia i ojciec dołączyli do Dżochara Dudajewa i wzięli udział w pierwszej wojnie o niepodległość. W drugiej walczył już tylko Issa.

Wkrótce wraz ze swoim dowódcą Jamadajewem przeszedł na stronę Rosjan i został żołnierzem batalionu specnazu GRU „Wostok”. Zdążył jeszcze wziąć udział w wojnie przeciwko Gruzji i wkrótce został przerzucony do Afganistanu, a niedługo potem do Syrii.

Issa miał ogromne doświadczenie bojowe, znacznie większe, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Ale jego oficjalna historia była skrojona o wiele prościej, aby łatwiej można było ją sprawdzić, zgodnie z zasadą, że im większe kłamstwo, tym mocniej śmierdzi. Bogaty życiorys bojowy Issy dowodził też, że skoro wyszedł żywy z tylu wojen, jest nie tylko inteligentny, ostrożny i przewidujący, ale ma też dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy. Podczas wojny w Osetii szedł w szpicy wojsk rosyjskich i zlikwidował kilkudziesięciu wrogów, nie tracąc ani jednego żołnierza.

Jednak u dowódcy oddziału talibów tej cechy raczej nie uważano za pożądaną i Issa doskonale o tym wiedział. Dlatego zgodnie z oczekiwaniami udawał odważnego i nieco szalonego bojownika, dla którego liczy się tylko zwycięstwo w imię Allaha.

I to też była prawda. Issa walczył dla Niego, a właściwie tylko dla Niego. Dlatego w tej walce akceptował wszystkich sojuszników, którzy gotowi byli chwycić za broń przeciwko Ameryce i jej poplecznikom. Nigdy nie był agentem Rosji i nie wykonywał jej rozkazów, zawsze walczył za wiarę i wolny Kaukaz. Świat się jednak ciągle zmieniał i teraz Rosja stała się sojusznikiem, więc Issa współpracował z GRU, ale tylko pod warunkiem, że jest to zgodne z wolą Allaha. Rozpoczynając współpracę z wywiadem pakistańskim, kierował się podobnymi zasadami.

Minęły cztery dni od ataku na hotel w Pir Sohawa.

Zakładnicy nie mieli żadnego dostępu do informacji, a pilnujący ich talibowie nie chcieli rozmawiać albo nie znali angielskiego.

Przez ostatnie dwa dni toaleta z wiadrem niemal nieustannie była zajęta przez Olivera, który wyraźnie nie tolerował koziego nabiału i miał problemy z higieną. Ścianka ze sprasowanej słomy tylko symbolicznie zapewniała intymność. Kiedy robiło się ciepło, do chaty zlatywały eskadry agresywnych much i atakowały wszystkich równo, bez względu na narodowość.

Wychodzić mogli dwa razy dziennie na kilka minut, by się umyć pod maskującą plandeką obok zaparkowanej półciężarówki. Talibowie stawali się wówczas bardzo nerwowi, nieustannie ich poganiali, wpatrując się w niebo i pokrzykując coś w urdu.

Tygrys był niewzruszony na prośby o wyniesienie toalety na zewnątrz i swobodny dostęp do wody. Twierdził, że to dla ich dobra, i ucinał dyskusję krótkim stwierdzeniem:

– Wiem, co mówię.

W końcu Oliver przestał jeść sery i jego stan poprawił się na tyle, że zaczął siedzieć. Nikt jednak nie mógł powiedzieć, że nie ma problemów z żołądkiem, chociaż Henryk w ogóle nie jadł sera, a Japończyk warzyw. Jürgen uparcie obarczał winą wodę i bakterie, które mieli na rękach. Brak choćby prowizorycznego sedesu i jakiegokolwiek papieru pogarszał ich samopoczucie jeszcze bardziej. Dobrze, że przynajmniej dostali jakiś proszek, który zapobiegł swędzeniu. Pojawił się za to problem z goleniem, bo talibowie nie mieli ani nożyków, ani pianki. Najszybciej broda rosła Henrykowi.

Po kilku dniach każdy miał już swoje stałe miejsce, które okupował, ale każde było sprawiedliwie równo oddalone od toalety.

Tygrys przychodził do nich kilka razy dziennie i rozdawał wodę w butelkach. Siadał na drewnianej skrzynce, którą zawsze przynosił ze sobą. Stawiał ją w tym samym miejscu pod ścianą, jak wykładowca, który chce kontrolować wszystkich swoich uczniów. Automat oddawał strażnikowi przed wejściem. Drugi wchodził z nim do środka i stawał obok z kałasznikowem gotowym do strzału.

Oparty plecami o ścianę Tygrys czekał, aż któryś z więźniów rozpocznie z nim rozmowę. Nigdy nie zaczynał pierwszy, patrzył prowokacyjnie i Henrykowi się wydawało, że talib prowadzi z nimi jakąś grę. Był inteligentny, mówił świetnie po angielsku, miał rozległą wiedzę, ale udawał prostszego, niż w rzeczywistości był. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ukryć swoją prawdziwą tożsamość, i czuć było wyraźnie, że robi to w jakimś określonym celu.

To był dobry znak, uważał Henryk, bo gdyby mieli ich zamordować na pokaz, takie zachowanie oprawcy byłoby bezsensowne. Tygrys nie wyglądał na słabego człowieka, który ma skrupuły i martwi się, jak zapamiętają go ofiary. Pojawiał się delikatny promyk nadziei, że może przeżyją, jeśli Tygrys nie jest tylko inteligentnym psychopatą.

Taka była iskierka nadziei, ale powodów do niepokoju znacznie więcej.

Wieczorami Tygrys zapraszał kogoś na zewnątrz, jakby chciał coś ukryć przed pozostałymi. Rozmowy trwały kilkanaście minut i odbywały się zawsze w tym samym miejscu. Siadali na desce pod akacją, z widokiem na dolinę Śam i niebo. Strażnik z automatem stał z tyłu.

Po rozmowie każdy zdawał relację. Były prawie identyczne. Mówili, że Tygrys lubi sobie pogadać o byle czym, wypytuje o jakieś sprawy bez znaczenia, opowiada o swojej miłości do islamu i daje do zrozumienia, że wszystko powinno się dobrze skończyć, uspokaja i trochę drażni. Tak twierdzili zgodnie wszyscy oprócz Henryka, który na rozmowie jeszcze nie był.

Spodziewał się, że tego wieczoru przyjdzie jego kolej, i szczególnie go ciekawiło, w jaki sposób Tygrys uzasadni szczęśliwy koniec dramatu. Już po pierwszej rozmowie, kiedy Kazuo przyniósł taką wiadomość, Henryk nabrał podejrzeń, że Tygrys ma jakiś plan, więc kiedy ten schemat rozmowy powtórzył się jeszcze dwa razy, przypuszczenie przerodziło się w pewność.

Jest źle i trzeba coś robić – pomyślał i spojrzał na Jürgena, który siedział pod ścianą, z głową opartą na kolanach.

Dochodziła dwudziesta druga. Oliver, wyczerpany biegunką i odwodniony, spał skulony pod kocem, a Kazuo, niemal przyklejony do jedynej żarówki, jaka świeciła w pomieszczeniu, zapisywał coś w swoim notatniku, kiedy otworzyły się drzwi i do wnętrza zajrzał Tygrys w pakolu na głowie.

– Panie Polak – powiedział po angielsku i wskazał palcem na Henryka.

Zamęt

Подняться наверх