Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 25

24

Оглавление

Zapadł zmrok. Biały land cruiser posuwał się ostrożnie w dół. Szejk Rahman i Arab siedzieli na tylnym siedzeniu, przytrzymując się za uchwyty, bo samochód co chwila niebezpiecznie buksował na głazach. Nikt jednak nie protestował.

– Nie chcemy tutaj tego Rosjanina – odezwał się szejk. – Zabierzcie go stąd. Mówię to po raz ostatni.

– Czcigodny Rahmanie, przecież to nie jest żaden Rosjanin, tylko pobożny muzułmanin z Kaukazu… a poza tym był przyjacielem Bin Ladena – zaoponował Arab.

– Dobrze wiem, wcale nie był jego przyjacielem. Takie historie możesz opowiadać młodym. – Szejk był wyraźnie niezadowolony, chociaż głosu nie podnosił. – My wiemy, kim on jest, i wcale nam się to nie podoba. Wy go tutaj przyprowadziliście, więc zabierzcie go sobie teraz do Syrii.

– Czcigodny Rahmanie… chcemy uwolnić naszych braci z więzień i to jest teraz najważniejsze. Także braci z waszego klanu – dodał Arab. – A może uzyskać też coś więcej…

– Dobrze wiemy, co chcecie zrobić, więc macie na to cztery tygodnie. Potem sprawę załatwimy sami – przerwał mu twardo szejk, a to oznaczało, że zakończył rozmowę.

Cztery tygodnie? – pomyślał Arab, nieco zaniepokojony.

– Mało, mało czasu… ale powinniśmy zdążyć. – Spojrzał na surową twarz szejka Rahmana zapatrzonego w okno.

Liczył, że będą mieli dwa, może trzy miesiące, ale jeden to jednak trochę mało. Od dwóch lat wiedzieli, że szejk Rahman poszedł na układ z Islamabadem i dostał swobodę działania na swoim terenie, a wojsko miało trzymać się z dala od doliny Śam. Miał za to kontrolować dwa sąsiednie klany, które wciąż opierały się władzy i stawiały zbyt wygórowane żądania. Sprowadzenie Tygrysa z Iraku miało zmienić układ w dolinie Śam, a teraz wyglądało na to, że cały plan jest nieaktualny, bo szejkiem steruje pakistański wywiad. Tygrys i tak przeznaczony był do likwidacji, bo istniały poważne podejrzenia, że pracuje dla Rosjan. Ale wcześniejsze usunięcie go z szachownicy mogło tylko skomplikować sytuację.

– Albo zdążymy w ciągu tego czasu… – Arab spojrzał na szejka, który wciąż jak zahipnotyzowany wpatrywał się w okno – albo szybko znajdziemy kogoś na miejsce Tygrysa… ale to będzie bardzo trudne.

Dochodziła dwudziesta trzecia i nad doliną Śam nastała już rozgwieżdżona noc ozdobiona srebrną tarczą księżyca. Obraz stracił kolor i wyglądał jak kopia starego filmu. Widoczność była tak dobra, że Tygrys obszedł bez latarki wszystkie posterunki. Na koniec zajrzał do więźniów.

Oprócz Japończyka wszyscy już spali. Kazuo siedział w rogu i pisał coś w notatniku. Tygrys pozwolił mu go zatrzymać, bo i tak nie był w stanie stwierdzić, co w nim jest napisane. Jednocześnie chciał wyróżnić Kazuo, bo to jemu właśnie wyznaczył główną rolę w przedstawieniu życia.

Japończyk sprawiał wrażenie gotowego do współpracy i wyraźnie alienował się od pozostałych więźniów, więc Tygrys próbował go dowartościować. Wprawdzie liczył się też z tym, że Kazuo może prowadzić jakąś swoją grę – w końcu nie znał wystarczająco mentalności Japończyków, by to wykluczyć – to jednak nic go nie kosztowało spróbować. Wiedział, że to ludzie odważni, waleczni i wierni zasadom, ale też dziwni, jedyni, którzy popełniają rytualne samobójstwo albo zapracowują się na śmierć.

Dał znać Kazuo, żeby wyszedł za nim na zewnątrz.

Usiedli na desce zastępującej ławeczkę. Tygrys położył automat na kolanach, a za nimi stanął uzbrojony talib.

– Jak się czujesz, Kazuo? – zapytał Tygrys. – Potrzeba ci czegoś?

– Oblazły mnie jakieś robaki, swędzi głowa i… – Pokazał ręką na krocze.

– …chuj? – dokończył z uśmieszkiem Tygrys. – Rano coś ci na to dam, ale musisz się myć, samuraju.

– Piękna noc. – Japończyk zmienił temat i spojrzał w niebo. – Jak u mnie w Miyagi.

– A gdzie to?

– Północna Japonia.

– Aha… – Tygrys pokiwał głową. – Też tam macie góry?

– Tak, ale nie takie jak tutaj. Znacznie niższe, ale prefektura Miyagi to nadmorska równina.

– Co tam piszesz w tym notatniku?

– Jestem etnografem, więc opisuję wszystko, co tutaj widzę… obyczaje…

– Po co ci to?

– Pracuję nad książką…

– Aha… – Tygrys znów pokiwał głową i lekko się uśmiechnął, ale Kazuo tego nie widział, bo wciąż się wpatrywał w niebo. – Nie boisz się śmierci?

– Boję. Każdy się boi.

– Ja się nie boję – odparł Tygrys jakby wezwany do odpowiedzi. – My się nie boimy. Walczymy w imię Allaha i jemu poświęcamy nasze życie. To on decyduje, co z nim zrobi. A ty w jakiego boga wierzysz?

– Właściwie to jestem z rodziny o tradycjach buddyjskich i sintoistycznych…

– Aha… – zamruczał Tygrys porozumiewawczo. Buddyzm jednak nie był dla niego żadną religią, bo jedyną prawdziwą był islam, a o sintoizmie coś tam słyszał, ale już sama nazwa brzmiała dlań kiepsko. – To dobrze, że wierzysz w boga. To ważne… Powinieneś przejść na islam. To bardzo proste, wiesz przecież. Już rozmawialiśmy na ten temat… Zdecydowałeś się?

– Myślę o tym cały czas.

– Powiem ci coś, Kazuo, ale tylko tobie. – Tygrys się zawahał. – Chcielibyśmy was wymienić, a jeszcze bardziej zależy nam na spełnieniu naszych żądań w sprawie wycofania się Zachodu z Afganistanu, ale dobrze wiemy, że wasze rządy tych propozycji nie przyjmą.

Japończyk siedział nieporuszony i patrzył pod nogi.

– Ile masz lat?

– Pięćdziesiąt.

– Masz rodzinę… dwoje dzieci… dobrą pracę… przyszłość… pieniądze… – Tygrys wiercił w ziemi wojskowym butem. – Więc jeśli chcesz przeżyć, co mogę ci zagwarantować, musisz dla mnie coś zrobić. Dwie rzeczy.

– Co? – Kazuo wyraźnie się ożywił i podniósł głowę.

– Zaraz… bez pośpiechu… – Tygrys położył mu rękę na ramieniu. – Ujmijmy to tak… z waszej czwórki przeżyć może jeden. Nie musimy zabijać was wszystkich, to nieracjonalne, prawda? – Spojrzał w twarz Kazuo, która w nocnej poświacie przybrała wyjątkowo ponury wyraz. – Chciałbym żebyś to był ty, bo Japonia nie morduje moich braci w Afganistanie, Iraku, Syrii czy Libii, ale decyzja należy do ciebie. Więc…? – Popatrzył mu prosto w oczy i czekał na odpowiedź.

– Nie rozumiem.

– Rozumiesz, rozumiesz – odparł Tygrys protekcjonalnie. – Przejdziesz na islam i będziesz ze mną współpracował. Po wszystkim cię wypuścimy. Będziesz wolny, wrócisz do domu, do rodziny.

– Współpracował?

– Tak. Będziesz mnie informował, co planuje trzech pozostałych, o czym rozmawiają, w jakim są nastroju. Jeżeli nie chcesz, przekonam innego, ale wolę ciebie, Kazuo. Lubię cię i nie chciałbym cię zabić. Któryś z was w końcu się zgodzi, ale pozostali nie będą o tym wiedzieć… a rację będzie miał ten, który przeżyje. No i stanie się bohaterem w swoim kraju. – Poklepał Japończyka po ramieniu.

Kazuo Hazuki mieszkał w Sendai w prefekturze Miyagi na wyspie Honsiu. Jego przodkowie zasiedlali nadmorskie niziny od setek lat i wbrew temu, co mówił Tygrys, nie byli samurajami, tylko chłopami od pokoleń uprawiającymi ryż. Kazuo był pierwszym, który opuścił wieś i zamieszkał w mieście. Początkowo nie potrafił albo nie chciał się wyrwać z zaklętego kręgu japońskiej tradycji, która jednoznacznie wytyczała mu granice myśli i czynów, ale z biegiem czasu zaczął czuć się, jakby ugrzązł w matriksie. Poszedł więc na studia etnograficzne, by poszukać drogi wyjścia z tych życiowych miazmatów.

Kilka miesięcy wcześniej skończył pięćdziesiąt lat i wydawało mu się, że dojrzał i już starł z siebie piętno przeszłości, gdy nagle wszystko zniknęło jak jakaś fatamorgana.

Teraz siedział w nocy, gdzieś w górach na pograniczu afgańsko-pakistańskim, na desce udającej ławkę, obok islamskiego terrorysty, który uprzejmie proponował mu handel o życie.

Tygrys nie cenił ludzkiego życia, bo należało ono do Allaha i tylko on mógł nim zarządzać. Nie bał się więc śmierci i gotów był umrzeć, kiedy tylko Najwyższy tego zażąda. Kazuo Hazuki pochodził z innego świata, w którym unika się nawet wypowiadania słowa shi, czyli „śmierć”, ale gdzie śmierć jest cały czas obecna. Bardziej obecna niż gdziekolwiek na świecie.

Przez wieki trzęsienia ziemi i tsunami nauczyły tamtejszych mieszkańców, że w obliczu zagrożenia trzeba ratować tylko siebie, a potem pogrzebać zmarłych i odbudować życie. I chociaż w Miyagi śmierć udało się prawie oswoić, to jednak w świadomości Kazuo wciąż tkwiło przesłanie o przetrwaniu.

– Rozmawiają po rosyjsku – odezwał się niepewnie.

– Kto? – zainteresował się Tygrys.

– Polak i Niemiec.

– Skąd wiesz?

– Znam trochę rosyjski. Studiowałem jakiś czas we Władywostoku.

– A to ciekawe. – Tygrys był wyraźnie poruszony. – Bardzo ciekawe… bardzo. No widzisz, Kazuo, dobrze wybrałeś! Będziesz żył – zapewnił z radością. – A o czym rozmawiali?

– Nie słyszałem, bo siedzieli za daleko – odparł Kazuo.

– Pewnie myślą, że nie znasz rosyjskiego, czyli chcą coś zataić. Może planują ucieczkę albo… – na moment się zamyślił i poczochrał dłonią brodę – ukrywają coś jeszcze.

Zamęt

Подняться наверх