Читать книгу Zamęt - Vincent V. Severski - Страница 26
25
ОглавлениеMonika wyszła ostatnia kilka minut po północy.
Roman zamknął za nią drzwi i zgasił górne światło. Wrócił do biurka, na którym paliła się zielona lampka, i wyjął z szuflady opasłe akta w niebieskiej okładce z drukowanym napisem ROZPRACOWANIE OPERACYJNE i ręcznym dopiskiem krypt. „Mocarz”.
Położył na wierzchu dłoń i przez chwilę wyglądał, jakby się zastanawiał, czy powinien je otworzyć.
Miałbym to zrobić po raz trzeci? – pomyślał.
Tak, miałbyś! – odpowiedział sam sobie. Dopóki nie zrozumiesz, co tutaj nie gra.
Jak zawsze palcem wskazującym zagiął delikatnie górny brzeg kartonowej okładki i włożywszy pod nią dłoń, otworzył akta. Za każdym razem czytanie ich zajmowało mu dwie i pół godziny. Czytał od początku do końca bez przerwy, dokument po dokumencie od góry do dołu, nawet jeżeli był to tylko rachunek za kawę. Czuł, że w tej sprawie kryje się jakaś tajemnica, która ma związek z porwaniem Henryka Olewskiego, ale w żaden sposób nie potrafił jej odkryć.
W każdej takiej teczce, pękatej od najdziwniejszych dokumentów, zamknięta była czyjaś dusza, czyjś los i zapisane przeznaczenie. Historia, która dopiero miała się wydarzyć, lista ludzkich nieszczęść i przypadków. Rozpracowanie operacyjne to jedyna prawdziwa powieść o życiu, w której bohater jest jednocześnie autorem. Farsy, groteski, tragedie i tragikomedie, dramaty epickie i romantyczne – szafy oficerów wywiadu i przepastne archiwa zawierały niezliczoną liczbę takich dzieł, tworząc biblioteki losów świata, ale dostęp do tych zbiorów mieli tylko nieliczni.
Pierwsza strona dzieła pod tytułem Mocarz zawierała tabelkę oznaczoną słowami SPIS DOKUMENTÓW. W pierwszej kolumnie był numer porządkowy, w drugiej nazwa dokumentu, w trzeciej liczba kart i w czwartej – kolejne numery stron. Spis nie tylko miał ułatwiać poruszanie się po dziele, nierzadko bardzo skomplikowanym i obszernym, ale był też niemal idealną zaporą przed fałszerstwem, ponieważ powstawał na bieżąco wraz z dziełem, w takt przybywania kolejnych dokumentów. Następstwo zapisanych dat było jak mapa, która nie znosi błędów. Wszystko musiało do siebie idealnie pasować. Istotą przebiegłości tego prostego zabezpieczenia była konieczność odręcznego wypełniania tabelek. Mimo powszechnej komputeryzacji wciąż obowiązywało w wywiadzie pisanie odręczne i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić.
Major Henryk Olewski wszystkie swoje raporty z Moskwy dotyczące operacji „Mocarz” pisał ręcznie, zgodnie ze świętą zasadą, że dokument zapisany na komputerze poza gmachem Agencji znany jest przeciwnikowi już w trakcie powstawania. Wystarczyło podejrzenie, że tak może być, by stracić pewność i poczucie bezpieczeństwa.
Zwykły papier, długopis albo ołówek piszący na kartce leżącej na twardym podłożu pozwalały na tworzenie dokumentu w niemal każdych warunkach. Za granicą było to szczególnie ważne, bo zagrażał tam nie tylko kontrwywiad, ale również czas, który zacierał pamięć. A robienie notatek było pierwszym krokiem do katastrofy i wpadki. Dodatkowo dokument napisany ręką oficera miał wartość oryginału trudnego do podrobienia.
SPIS DOKUMENTÓW musiał się zgadzać w stopniu idealnym z zawartością dzieła. Każde odstępstwo od tego stanu było przedmiotem śledztwa.
Pierwszym i najważniejszym dokumentem był WYKAZ OSÓB ZNAJĄCYCH SPRAWĘ, który również miał formę tabelki. Pierwsza kolumna z numerem porządkowym, druga na wpisanie imienia, nazwiska i stanowiska, a trzecia – tytułu, jaki upoważniał tę osobę do zapoznawania się ze zgromadzonymi materiałami, i na końcu data, kiedy to robiła.
Oba dokumenty w sposób niemal idealny zabezpieczały dzieło przed ingerencją obcych szpiegów, a przynajmniej powinny. Leski czasami znajdował sposoby na obejście tych zabezpieczeń i chociaż nigdy nikogo nie przyłapał, to zdawał sobie sprawę, że jeżeli jemu się udało, to agent obcego wywiadu też mógł wpaść na ten pomysł.
Po raz trzeci Roman pociągnął od góry do dołu palcem po WOZS, zatrzymując się przy każdym nazwisku.
mjr Filip Kwiecień – prowadzący
płk Zenon Pański – nadzór
Filip Korycki – szef AW
kpt. Wiktor Braun – przed wyjazdem
płk Michał Walewski – nadzór
płk Marek Hurman – z-ca szefa AW
Majora Kwietnia znał dobrze i od razu mógł go wykluczyć z grupy podejrzanych. Czytał jego teczkę personalną, kiedy prowadził rozpoznanie pewnego majora podejrzanego o wyłudzenie potężnej sumy z funduszu operacyjnego.
Byli w jednej drużynie w Kiejkutach i przez jakiś czas się przyjaźnili. Roman kilkakrotnie przesłuchiwał Kwietnia i szybko się okazało, że nie spotkał nikogo bardziej chętnego do szczerej współpracy z przełożonymi. Od razu było widać, że żadna przyjaźń nie powstrzyma go przed ostentacyjną wylewnością. Był w tym do bólu autentyczny, wręcz naiwny, szczery i pocieszny. Roman zastanawiał się nawet, czy nie jest ograniczony umysłowo, ale sprawdził wyniki jego testów i choć plasowały go w najniższych stanach, okazały się akceptowalne. Major był za to systematyczny, dokładny, uporządkowany i lubił pracę biurową. Roman dokładnie zbadał, w jaki sposób udało mu się przejść rekrutację do wywiadu, i sprawdził jego koligacje rodzinne, ale nie znalazł nic podejrzanego.
Dlatego nie mógł zrozumieć, dlaczego takiemu oficerowi powierzono do prowadzenia jedną z najważniejszych spraw Agencji. Jak wyjaśnił, jego zadaniem było terminowe i systematyczne wpinanie dokumentów, numerowanie ich, uzupełnianie spisu treści i w ogóle pilnowanie porządku w tej sprawie.
Major Kwiecień doskonale wiedział, że „Mocarz” to bardzo ważna operacja, i czuł się dumny z takiego wyróżnienia, ale dokumentów, które dostawał, nawet nie czytał. Interesowało go posiadanie sprawy, a nie jej prowadzenie, bo wiedział, że i tak nie zrozumiałby jej zawiłości. Starał się za to wypełniać WYKAZ DOKUMENTÓW i wstawiać numerację stron tak ładnie i precyzyjnie, jak tylko potrafił. A charakter pisma major Kwiecień miał przepiękny, kaligraficzny, rzadki, o czym wszyscy mówili, a co sprawiało mu największą satysfakcję. Był w czymś najlepszy.
Wiedział, jak ważna jest jego praca. Używał czerwonych, czarnych i zielonych pisaków firmy Staedtler, a cyfry na stronach wpisywał dokładnie zawsze w tym samym miejscu i każde otaczał równym kółeczkiem odrysowywanym od złotówki.
Dopiero kiedy Kwiecień powiedział, że sprawa jest wprawdzie na niego zarejestrowana i jest jej formalnym depozytariuszem, to jednak prawie cały czas trzyma ją u siebie pułkownik Pański albo szef Walewski i czasami Hurman, wtedy Leski zrozumiał, dlaczego do jej prowadzenia wybrali akurat oficera o mózgu archiwisty.
Spojrzał na zegarek, który wcześniej zdjął z ręki i położył przed sobą obok szklanki pełnej herbacianych fusów. Była za piętnaście trzecia. Roman zamknął teczkę Mocarz i położył na niej dłoń. Robił tak zawsze, jakby w ten sposób pieczętował zakończenie pracy.
Że wybór majora Kwietnia nie był przypadkowy, w to nie wątpił. Choć przecież… nie mógł mieć pewności, że się nie myli. Mimo to uważał, że tu należy szukać klucza – ale do czego? Znów był bliżej rozwiązania tajemnicy, tylko wciąż nie wiedział jakiej.
– Absurd i mizeria intelektualna – powiedział na głos. – Jakiś wniosek, Romanie? – Wciąż trzymał dłoń na teczce, jakby chciał poczuć jej energię. – Głupie wnioski? Ale chyba lepiej posunąć się za daleko niż się zbyt wcześnie wycofać, nie? Nie!
Poczuł, że kręci mu się w głowie, obraz faluje, a wokół zaczynają się poruszać jakieś zjawy. Zamarzył o swoim łóżku w mieszkaniu na Ochocie i o jajku na miękko, ale był tak zmęczony, że postanowił zanocować na alei Wyzwolenia.