Читать книгу O psie który wrócił do domu - W. Bruce Cameron - Страница 2
Jeden
ОглавлениеOd początku byłam świadoma kotów.
Wszędzie koty.
Nie widziałam ich – miałam otwarte oczy, ale kiedy były w pobliżu, zauważałam jedynie poruszające się w ciemności kształty. Czułam je jednak tak dobrze, jak mamę, gdy się posilałam, albo jak wiercące się obok mnie rodzeństwo, gdy próbowałam dostać się do życiodajnego mleka.
Naturalnie nie miałam pojęcia, że to koty – wiedziałam jedynie, że to stworzenia inne niż ja, obecne w naszej norze, ale niepróbujące się pożywiać obok mnie. Później, gdy dostrzegłam, że są małe, szybkie i zwinne, uświadomiłam sobie, że to nie tylko „niepsy”, ale zupełnie inny gatunek zwierząt.
Mieszkaliśmy razem w chłodnym, ciemnym domu. Sucha ziemia pod moim nosem wydzielała egzotyczne, stare zapachy. Rozkoszowałam się nimi, wypełniając nozdrza bogatymi, smakowitymi aromatami. Z wyschniętego drewnianego sufitu sypał się kurz. Dach był tak nisko zawieszony, że za każdym razem, gdy mama wstawała z ubitego wgłębienia służącego nam za posłanie, żeby zostawić moje rodzeństwo i mnie – a my piszczeliśmy wtedy w proteście i wtulaliśmy się w siebie, by dodać sobie otuchy – jej wyprostowany ogon kończył się w połowie drogi do belek. Nie miałam pojęcia, dokąd idzie mama. Za to świetnie zdawałam sobie sprawę, jak bardzo byliśmy niespokojni aż do jej powrotu.
Jedynym źródłem światła w norze była pojedyncza kwadratowa dziura w najdalszym krańcu. Przez to okno na świat wlewały się niezwykłe zapachy chłodu, życia i wilgoci, miejsc i rzeczy jeszcze bardziej upajających niż zapachy w norze. I choć od czasu do czasu widziałam, jak któryś z kotów wymyka się przez nią na świat albo powraca z nieznanych krain, za każdym razem gdy próbowałam podczołgać się ku wyjściu, mama ciągnęła mnie z powrotem.
Kiedy moje łapy się wzmocniły, a wzrok wyostrzył, bawiłam się z kociętami jak z własnym rodzeństwem. Często wybierałam pewną kocią rodzinkę zajmującą kwaterę w głębi naszego wspólnego domu. Należąca do niej para kociąt była szczególnie przyjacielska, a ich matka czasami mnie lizała. W myślach nazywałam ją Mamą Kotką.
Po jakimś czasie spędzonym na wesołych harcach z małymi kotami przychodziła po mnie moja własna mama i wyciągała mnie za kark z gromadki kociąt. Gdy upuszczała mnie przy rodzeństwie, moi bracia i siostry obwąchiwali mnie podejrzliwie. Ich reakcja sugerowała, że niezbyt podobał im się koci zapach, który na mnie zostawał.
Tak wyglądało moje cudowne, szczęśliwe życie. Nie miałam powodu sądzić, że kiedyś się to zmieni.
Posilałam się sennie, słuchając popiskiwania moich braci i sióstr zajętych tym samym, gdy nagle mama zerwała się na równe łapy tak gwałtownie, że zanim puściłam jej sutek, moje łapki poderwały się w górę.
Od razu wiedziałam, że dzieje się coś złego.
Przez norę przetoczyła się fala paniki, dotykając kota za kotem niczym nagły podmuch wiatru. Część dzieci rzuciła się w popłochu w głąb jamy, a matki zaczęły przenosić resztę swojego miauczącego potomstwa, chwytając je zębami za kark. Ja i moje rodzeństwo przypadliśmy do mamy z płaczem, przestraszeni, bo i ona była przestraszona.
Nagle padły na nas snopy ostrego światła, które zakłuło mnie w oczy. Dobiegały z dziury, tak jak towarzyszące im odgłosy.
– Chryste! Pod podłogą jest jakiś milion kotów!
Nie miałam pojęcia, co wydaje te odgłosy ani dlaczego nora wypełniła się nagle błyskającymi światłami. Z dziury powiał ku mnie zapach zupełnie nieznanych istot. Byliśmy w niebezpieczeństwie i to właśnie te niewidoczne stworzenia były zagrożeniem. Mama dyszała, zniżając głowę i wycofując się, a my ze wszystkich sił staraliśmy się podążyć za nią, błagając ją piskliwie, żeby nas nie zostawiała.
– Niech zerknę. O Jezu, ile ich tu jest!
– Czy będzie z tym problem?
– I to jaki!
– To co zrobimy?
– Trzeba wezwać tępiciela.
Byłam w stanie odróżnić jedną serię dźwięków od drugiej, która miała inne wysokość i ton, choć nie wiedziałam, co to znaczy.
– Nie możemy sami ich wytruć?
– Masz coś w furgonetce?
– Nie, ale mogę po coś skoczyć.
Mama wciąż odmawiała nam pociechy swoich sutków. Jej mięśnie były napięte, uszy położyła po sobie, a uwagę skupiła na źródle dźwięków. Chciałam napić się jej mleka, by poczuć się bezpiecznie.
– Jeśli to zrobimy, okolica będzie pełna martwych kotów. Jest ich za dużo. Nie byłoby sprawy, gdyby chodziło o jednego czy dwa, ale tu jest cała kolonia.
– Do końca czerwca chciałeś zrobić rozbiórkę. Nie mamy za dużo czasu…
– Wiem.
– Patrz, tam są miski. Ktoś dokarmia te paskudne szkodniki!
Snopy światła zniżyły się, łącząc się w oślepiającym punkcie na podłodze tuż za dziurą.
– Po prostu pięknie. Co, do diabła, jest nie tak z tymi ludźmi?
– Mam spróbować się dowiedzieć, kto to?
– Nie. Kłopot zniknie razem z kotami. Wezwę kogoś.
Sondujące światło błysnęło wokół ostatni raz i zgasło. Usłyszałam, jak ziemia drży od ciężkiego stąpania, o wiele głośniejszego od cichych kocich kroków. Zapach nowych istot powoli wywietrzał, a kocięta wróciły do zabawy, znowu wesołe. Posiliłam się z rodzeństwem, a potem wybrałam się w odwiedziny do dzieci Mamy Kotki. Jak zawsze wraz ze zniknięciem światła dochodzącego z kwadratowej dziury dorosłe koty zaczęły wychodzić z nory. W nocy słyszałam, jak wracały, i czasami czułam zapach krwi upolowanej drobnicy, którą przynosiły swoim rodzinom.
Gdy mama polowała, zapuszczała się tylko do dużych misek suchego jedzenia stojących tuż za dziurą. Czułam to jedzenie w jej oddechu – ryby, warzywa i mięso – i zaczynałam się zastanawiać, jak smakuje.
To, co wywołało panikę – cokolwiek to było – zniknęło.
Bawiłam się właśnie z niezmordowanymi kociakami Mamy Kotki, gdy nasz świat legł w gruzach. Tym razem światło nie było pojedynczym snopem, ale jaskrawą eksplozją, która oświetliła wszystko dookoła.
Koty rozbiegły się przerażone. Zamarłam, nie wiedząc, co zrobić.
– Przygotujcie siatki! Gdy zaczną uciekać, to wszystkie naraz!
Odgłosy zza dziury.
– Jesteśmy gotowi!
Za światłem wczołgały się trzy ogromne istoty. To byli pierwsi ludzie, jakich widziałam w życiu, ale zdałam sobie sprawę, że już wcześniej ich czułam – po prostu nie umiałam sobie wyobrazić, jak wyglądają. Coś zapaliło głęboko we mnie iskrę – zaczęło mnie do nich dziwnie ciągnąć, chciałam podbiec bliżej, gdy tak wczołgiwali się do nory, ale przerażenie bijące od spanikowanych kotów kazało mi zastygnąć w bezruchu.
– Mam jednego!
Kocur syczał i wrzeszczał.
– Jezu!
– Uwaga, parę uciekło!
– Do diabła! – padło z zewnątrz.
Byłam daleko od mamy, próbowałam odnaleźć jej zapach wśród kocich woni, gdy nagle zwiotczałam, czując na karku ostre zęby. Mama Kotka zaciągnęła mnie w głąb nory, do dużej szczeliny w kamiennej ścianie. Przecisnęła mnie przez nią i położyła obok swoich kociąt w wąskiej, ciasnej norce, po czym zwinęła się przy nas w kłębek. Idąc za przykładem matki, kocięta nawet nie pisnęły. Leżałam z nimi w ciemności, nasłuchując nawoływań ludzi.
– Tu jest jeszcze miot szczeniaków!
– Chyba żartujesz? Hej, łap tego!
– Chryste, szybkie są.
– Kici, kici, chodź, koteczku, nic ci nie zrobimy.
– Jest i matka szczeniaków.
– Przerażona. Uważaj, żeby cię nie ugryzła.
– Już dobrze, mała. Nic ci się nie stanie. Chodź.
– Gunter nie wspominał nic o psach.
– Nie mówił też, że będzie aż tyle kotów.
– Hej, łapiecie je tam w siatki?
– To diabelnie trudne! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
– Chodź, piesku. Choroba! Uważajcie! Biegnie suczka!
– Jezu! Okej, mamy ją! – zawołał głos.
– Chodź, szczeniaczku, chodź. Są takie małe!
– Przynajmniej łatwiej je wyłapać niż te piekielne koty.
Słyszeliśmy to wszystko, nie rozumiejąc, o co chodzi. Do naszej kryjówki za ścianą przedostało się przez szparę trochę światła, ale ludzkie zapachy już bardziej się do nas nie zbliżyły. Mieszanina strachu i kociej woni w powietrzu powoli wywietrzała, a wraz z nią ucichły odgłosy.
W końcu zasnęłam.
Gdy się obudziłam, mamy nie było. Zniknęło też moje rodzeństwo. Wgłębienie w ziemi, gdzie się urodziliśmy i ssaliśmy mleko, wciąż pachniało naszą rodziną, ale uczucie pustki, które mnie ogarnęło, gdy wąchałam za mamą, wyrwało mi z gardła łkanie, którego nie potrafiłam zdławić.
Nie rozumiałam, jak to się stało, ale jedynymi kotami, które pozostały w norze, były Mama Kotka i jej dzieci. Spanikowana pobiegłam do niej z płaczem, szukając odpowiedzi i pociechy. Zdążyła już przynieść swoje kocięta zza ściany i teraz leżały wtulone w siebie na skrawku materiału, który w moim mniemaniu był ich domem. Mama Kotka obadała mnie dokładnie swoim czarnym noskiem, po czym zwinęła się w kłębek wokół mnie, a ja, wiedziona zapachem, zaczęłam ssać jej sutek. Poczułam na języku nowy, dziwny smak, ale potrzebowałam ciepła i mleka, więc posilałam się z wdzięcznością. Po kilku chwilach dołączyły do mnie jej kocięta.
Następnego ranka wróciło parę dorosłych kocurów. Próbowały zbliżyć się do Mamy Kotki, ale syknęła na nie ostrzegawczo. Poszły więc spać w swoje rewiry.
Później, gdy światło z dziury zaczynało przygasać, poczułam zapach jeszcze jednego człowieka, innego od tamtych. Teraz, gdy już znałam różnicę, uświadomiłam sobie, że ten zapach gościł wcześniej w moim nosie.
– Kiciu? Kiciu?
Nagle Mama Kotka zostawiła nas na naszym skrawku materiału. Dziwny powiew chłodu, który towarzyszył jej odejściu, sprawił, że wtuliliśmy się w siebie, szukając pociechy – mała, wijąca się gromadka kociąt plus szczeniak. Widziałam, jak Mama Kotka podeszła do dziury, ale nie wyszła do końca – stała w słabym świetle. Kocury patrzyły czujnie, ale nie poszły w ślad za nią do człowieka.
– Tylko ty zostałaś? Nie wiem, co się stało, nie było mnie… Na ziemi są ślady opon, więc były tu furgonetki. Zabrali wszystkie koty?
Człowiek wczołgał się przez dziurę, zasłaniając na chwilę światło. Był samcem – wyczułam to, choć dopiero później poznałam różnicę między mężczyzną a kobietą. Wydawał się nieco większy niż pierwsi ludzie, których widziałam. I znowu poczułam, że ciągnie mnie do tego wyjątkowego stworzenia, zapłonęła we mnie niewytłumaczalna tęsknota. Jednak pamięć o przerażających zdarzeniach poprzedniego dnia trzymała mnie przy moim kocim rodzeństwie.
– Okej, widzę was. Cześć, jak udało wam się uciec? Zabrali wasze miski. No ładnie.
Usłyszałam szeleszczący dźwięk, a w powietrzu uniosła się smakowita woń jedzenia.
– Macie, przyniosłem wam trochę. Pójdę po miskę. I po wodę.
Mężczyzna cofnął się i wyczołgał się z nory. Gdy zniknął, koty w mgnieniu oka skoczyły do przodu i zaczęły łapczywie pożerać to, co leżało na ziemi.
Gdy wrócił, podniosłam uszy szybciej niż koty, które chyba nie były w stanie rozpoznać jego coraz silniejszego zapachu. Jednak gdy znowu pojawił się w dziurze, wszystkie kocury zareagowały, czmychając w swój kąt. Jedynie Mama Kotka nie ruszyła się z miejsca. Do nory wsunęła się kolejna miska z jedzeniem, ale Mama Kotka nie podeszła bliżej – stała i patrzyła. Wyczuwałam jej napięcie i wiedziałam, że jest gotowa odskoczyć i uciec, gdyby próbował nas wyłapać jak tamci.
– Przyniosłem ci jeszcze wody. Masz kocięta? Wyglądasz na karmiącą matkę. Zabrali twoje dzieci? Och, kiciu, tak mi przykro. Planują wyburzyć te domy i postawić nowe osiedle. Ty i twoja rodzina nie możecie tu zostać, okej?
W końcu mężczyzna sobie poszedł, a kocury ostrożnie wróciły do jedzenia. Obwąchałam pyszczek Mamy Kotki, kiedy przyszła, ale gdy ją polizałam, gwałtownie się odwróciła.
Czas w norze odmierzały zmiany światła wpadającego przez kwadratową dziurę. Pojawiło się więcej kotów: kilku dotychczasowych mieszkańców naszego domu plus nowa kocica. Jej przybycie wywołało bójkę wśród kocurów, której przyglądałam się z przejęciem. Jedna para wojowników leżała spleciona ze sobą niezwykle długo – jedyną oznaką, że nie zasnęli, były ich poruszające się ogony, nie merdały radośnie, ale niespokojnie się wiły. Gdy kocury już uwolniły się z tego klinczu, przycupnęły na ziemi, niemal stykając się nosami i wydając w ramach dalszej walki zupełnie niekocie odgłosy. W innej bójce brał udział ułożony na boku kocur okładający łapami drugiego, który stał na czterech łapach. Stojący osobnik uderzał leżącego w ciemię, a ten odpowiadał szybką serią drapnięć.
Dlaczego wszystkie nie stanęły po prostu na tylnych łapach, atakując? Ich zachowanie tylko stresowało innych obecnych, a wydawało się całkowicie bezcelowe.
Z dorosłych miałam styczność jedynie z Mamą Kotką, reszta zachowywała się tak, jakbym nie istniała. Całymi dniami bawiłam się z kociakami w zapasy, wspinaczkę i berka. Zdarzało mi się warknąć na nie, gdy drażnił mnie ich styl zabawy. Po prostu mi nie pasował. Chciałam wdrapywać się na ich grzbiety i podgryzać im karki, ale one jakoś nie były w stanie tego załapać i wiotczały, gdy je przewracałam albo wskakiwałam na ich maleńkie ciałka. Czasami owijały się całe wokół mojego pyszczka albo okładały go swoimi miniaturowymi, ostrymi pazurkami, rzucając się na mnie ze wszystkich stron.
Nocami tęskniłam za rodzeństwem. Tęskniłam za mamą. Miałam teraz nową rodzinę, ale wiedziałam, że koty są inne niż ja. Miałam swoją sforę, ale była to sfora kociąt, co nie wydawało mi się do końca właściwe. Byłam niespokojna i nieszczęśliwa i niekiedy dawałam upust swojej frustracji skomleniem. W takich chwilach Mama Kotka lizała mnie, poprawiając mi trochę humor, ale i tak wiedziałam, że nie jest tak, jak powinno być.
Prawie codziennie przychodził tamten mężczyzna z jedzeniem. Mama Kotka karała mnie szybkim pacnięciem w pyszczek, gdy próbowałam do niego podejść, i szybko nauczyłam się zasad panujących w norze: ludzie nie mogą nas widzieć. Żaden z kotów nie zdawał się łaknąć dotyku człowieka, ale moje rosnące pragnienie, by wziął mnie na ręce, sprawiało, że coraz trudniej było mi przestrzegać praw nory.
Kiedy Mama Kotka przestała nas karmić, musieliśmy przestawić się na jedzenie posiłków, które przynosił mężczyzna. Składały się one z pysznych suchych kawałeczków i niekiedy egzotycznego, wilgotnego mięska. Gdy już się do tego przyzwyczaiłam, było mi znacznie lepiej – do tej pory tak długo głodowałam, że wydawało mi się to naturalnym stanem, ale teraz mogłam najeść się do woli i wychłeptać tyle wody, ile tylko zdołałam. Pochłaniałam więcej niż całe moje kocie rodzeństwo razem wzięte i byłam teraz znacznie większa od nich, choć moje rozmiary nie robiły na nich szczególnego wrażenia. Konsekwentnie odmawiały poprawnej zabawy i w dalszym ciągu głównie drapały mnie po nosie.
Naśladowaliśmy Mamę Kotkę i trzymaliśmy się z dala od dziury, gdy wypełniała ją obecność człowieka, ale w innych chwilach igraliśmy z niebezpieczeństwem, podchodząc aż do krawędzi i upajając się bogatymi zapachami świata zewnętrznego. Mama Kotka wychodziła nocami, a ja czułam, że wszystkie kocięta chcą do niej dołączyć. Mnie bardziej pociągało światło dnia, ale pamiętałam o nakazach Mamy Kotki i wiedziałam, że za najmniejszą próbę wychylenia nosa z nory spotkałaby mnie szybka kara.
Pewnego dnia mężczyzna, którego zapach był mi już tak samo znajomy, jak zapach Mamy Kotki, pojawił się tuż za dziurą, wydając odgłosy. Wyczuwałam, że są z nim inni ludzie.
– Zazwyczaj trzymają się z tyłu. Matka podchodzi bliżej, kiedy przynoszę jedzenie, ale nie pozwala się dotknąć.
– Czy oprócz tego okienka jest jakieś inne wyjście? – odezwał się nowy głos, któremu towarzyszył inny zapach, kobiecy. Bezwiednie zamerdałam ogonkiem.
– Chyba nie. Jak to zrobimy?
– Mamy duże rękawice ochronne, a ty zostaniesz tu z siatką i spróbujesz złapać te, które nam się wymkną. Ile ich jest?
– Nie jestem pewien. Do niedawna kotka karmiła, ale jeśli są tu jakieś kocięta, to w ciągu dnia nie wychodzą. Jest jeszcze kilka innych, nie wiem, jakiej płci. Wcześniej było ich całe mnóstwo, ale najwidoczniej deweloper je wyłapał. Chce wyburzyć wszystkie te szeregówki i postawić tu osiedle.
– Z dziko żyjącymi kotami jako lokatorami nie ma szans, by dostał pozwolenie na rozbiórkę.
– Pewnie dlatego się ich pozbył. Myślisz, że skrzywdził te, które wyłapał?
– Hmm, nie istnieją żadne przepisy zabraniające wyłapywania i uśmiercania kotów, jeśli żyją na twojej posesji. No cóż, może oddał je do któregoś ze schronisk.
– Było ich mnóstwo. Roiło się od nich na całym podwórku.
– Sęk w tym, że nie słyszałam, żeby gdzieś pojawiła się nagle wielka zgraja kotów. Środowisko opiekujących się zwierzętami jest dość zażyłe, wszyscy się znamy. Gdyby gdzieś przywieziono dwadzieścia kotów, nie umknęłoby mi to. Wszystko w porządku? Och, przepraszam, może niepotrzebnie to mówię…
– Nic mi nie jest. Po prostu żałuję, że nie wiedziałem, co się kroi.
– Dobrze zrobiłeś, że nas wezwałeś, Lucas. Tym, które znajdziemy, zapewnimy dobre domy. Gotowy?
Zdążyłam się już znudzić monotonnymi odgłosami tej rozmowy i wróciłam do siłowania się z kociakami, gdy nagle poczułam, jak Mama Kotka sztywnieje i zaczyna bić od niej niepokój. Nie odrywała nieruchomego spojrzenia od dziury, ogon jej drgał, a uszy miała płasko położone. Przyglądałam się jej z zaciekawieniem, ignorując małego kocurka, który podbiegł, pacnął mnie w pyszczek i dał drapaka.
Nagle rozbłysło światło i zrozumiałam jej strach. Mama Kotka uciekła w stronę tylnej ściany, porzucając swoje młode. Widziałam, jak bezszelestnie wślizguje się w ukrytą szczelinę, a w tym samym momencie przez dziurę wczołgało się dwoje ludzi. Kociaki zaczęły się chaotycznie kłębić, kocury czmychnęły w głąb nory, a ja cofnęłam się, przerażona.
Światło zatańczyło na ścianach, po czym odnalazło mnie, padając oślepiającym snopem na mój pyszczek.
– Hej! Tu jest szczeniak!