Читать книгу O psie który wrócił do domu - W. Bruce Cameron - Страница 4
Trzy
ОглавлениеLucas pędził, ciągnąc mnie na smyczy za sobą. Przebiegliśmy na drugą stronę ulicy. Ogrodzenie było częściowo zdjęte. Przy norze zebrało się kilku mężczyzn, a obok stała duża, warkocząca maszyna. Dźwięki, które wydawała, były przerażająco głośne i głębokie. Przykucnęłam za potrzebą, a jeden z mężczyzn oderwał się od grupki i ruszył w naszą stronę. Miał na sobie buty, od których bił intrygujący zapach oleju i inne ostre wonie, z którymi moje nozdrza nigdy się nie zetknęły.
– Tam wciąż mieszkają koty – powiedział mu Lucas. Gdy mnie podniósł i przytulił do piersi, czułam jego urywany oddech i przyspieszone bicie serca.
– O czym ty mówisz? – zapytał mężczyzna, marszcząc brwi.
– Koty. Pod tym domem mieszkają koty. Nie możecie go wyburzyć, zabijecie je. Możecie zburzyć inne, ale w tym mieszkają zwierzęta.
Mężczyzna zaczął skubać wargę. Odwrócił się i spojrzał na swoich przyjaciół, a potem na mnie.
– Ładny szczeniak.
Pogłaskał mnie po głowie szorstką dłonią, która pachniała chemikaliami i ziemią, na równi mocno i lekko.
Lucas wziął głęboki oddech.
– Dzięki.
– Jaka to rasa, daniff?
– Słucham?
– Twój szczeniak. Mój przyjaciel ma daniffa, to krzyżówka doga z mastiffem. Za młodu bardzo przypominał twojego. Lubię psy.
– To super. Nie wiem, jaka to rasa. Prawdę mówiąc, suczka została znaleziona pod domem, który chcecie wyburzyć. Było tam też mnóstwo kotów, wiele z nich wciąż tam jest. To właśnie próbuję panu powiedzieć: nie wszystkie udało się wyłapać. Tak więc nie możecie legalnie wyburzyć domu, pod którym mieszkają zdziczałe koty.
Z dziury prowadzącej do nory czułam zapach Mamy Kotki i wiedziałam, że podeszła do nas ostrożnie. Zaczęłam się wić, chcąc się z nią zobaczyć, ale ręka Lucasa mnie powstrzymała. Uwielbiałam, gdy mnie trzymał, ale bywało to frustrujące, gdy przychodziła pora na zabawę.
– Legalnie – powtórzył mężczyzna w zamyśleniu. – No cóż, mamy pozwolenie na rozbiórkę. Tablica jest tam, widzisz? Tak więc wszystko jest zgodne z prawem. Nie mam nic przeciwko kotom, może oprócz tego, że moja dziewczyna ma ich trochę za dużo. Ale muszę robić swoje. Rozumiesz? To nic osobistego.
– To jest coś osobistego. Osobistego dla tych kotów. I dla mnie – oznajmił Lucas. – Są same na świecie. Opuszczone. Mają tylko mnie.
– Okej, nie mam zamiaru się o to wykłócać.
– Zadzwoniliśmy do towarzystwa opieki nad zwierzętami.
– To nie moje zmartwienie. Nie możemy na nich czekać.
– Nie! – Lucas ruszył zdecydowanym krokiem i stanął przed olbrzymią maszyną, a ja podreptałam za nim, nie napinając smyczy. – Nie możecie tego zrobić.
Wpatrywałam się w ruchome żelastwo, nic nie rozumiejąc.
– Zaczynasz mnie wkurzać, koleś. Z drogi, wtargnąłeś na teren prywatny.
– Nie ruszę się stąd. – Lucas podniósł mnie i przytulił do piersi.
Mężczyzna podszedł do nas bliżej, świdrując wzrokiem Lucasa. Byli tego samego wzrostu i teraz stali ze sobą oko w oko. Oboje odpowiedzieliśmy mężczyźnie spojrzeniem, ja dodatkowo zamerdałam ogonem.
– Naprawdę chcesz się w to pakować? – zapytał cicho mężczyzna.
– Mogę najpierw postawić psa na ziemi?
Mężczyzna odwrócił się z odrazą.
– A mamusia ostrzegała, że będą i takie dni… – mruknął.
– Hej, Dale! – krzyknął jeden z jego towarzyszy. – Właśnie gadałem z Gunterem. Mówi, że zaraz będzie.
– Okej. Dobrze. Niech on się zajmie protestującymi. – Mężczyzna odwrócił się i ruszył z powrotem do kolegów. Zastanawiałam się, czy i oni przyjdą, żeby mnie pogłaskać. To byłoby miłe.
Wkrótce nadjechał duży czarny samochód, z którego wysiadł kolejny mężczyzna. Podszedł do pozostałych i zaczął z nimi rozmawiać, a oni zerkali w moim kierunku, bo byłam tam jedynym psem. Potem nowo przybyły przyszedł się ze mną zobaczyć. Był wyższy i szerszy od Lucasa. Gdy się zbliżył, w jego oddechu i na ubraniu poczułam zapach dymu, mięsa i czegoś słodkiego.
– No więc o co chodzi? – zapytał Lucasa.
– Pod tym domem wciąż mieszkają koty. Jestem pewien, że nie chciałby pan narazić ich na żadną krzywdę – odparł Lucas.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Tam nie ma już żadnych kotów. Wszystkie wyłapaliśmy.
– Nieprawda. Kilka zostało. Przynajmniej trzy.
– No cóż, mylisz się, a ja nie mam czasu na takie gadki. Przez te diabelskie koty już i tak mamy opóźnienie i nie zamierzam tracić kolejnego dnia. Mam osiedle do zbudowania.
– Co pan z nimi zrobił? Z tymi wszystkimi kotami? Niektóre były jeszcze kociętami!
– To nie twoja sprawa. Nic nie powinno cię tu interesować.
– A właśnie że powinno. Mieszkam naprzeciwko. Widuję wchodzące i wychodzące stąd koty.
– To świetnie. Jak się nazywasz?
– Lucas. Lucas Ray.
– Gunter Beckenbauer. – Mężczyzna wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Lucasa, ale szybko ją puścił. Gdy ręka Lucasa wróciła do trzymania mnie, miała na sobie zapach mięsa i dymu. Ostrożnie ją obwąchałam.
– To ty odginałeś siatkę? Już trzy razy wysyłałem kogoś, żeby ją naprawił.
Lucas nic nie odpowiedział. Leżąc w jego ramionach, poczułam się sennie.
– I to ty dokarmiasz koty, to jasne. Co raczej nie pomaga, wiesz?
– Mówi pan, że chciałby, żeby umarły z głodu?
– To koty. Zabijają ptaki i myszy, jeśli nie wiesz. Tak więc nie umierają z głodu.
– Nieprawda. Za bardzo się rozmnożyły. Jeśli się ich nie wyłapuje do sterylizacji, pojawia się miot za miotem, a kocięta umierają z głodu i chorób spowodowanych niedożywieniem.
– I to niby moja wina?
– Nie. Proszę posłuchać. Chcę tylko, żeby dał pan specjalistom czas, żeby zajęli się tym w humanitarny sposób. Istnieją organizacje specjalizujące się w opiece nad porzuconymi zwierzętami, które nie ze swojej winy są narażone na niebezpieczeństwo. Już zadzwoniliśmy do takiej organizacji i jej pracownicy zaraz tu będą. Proszę pozwolić im zrobić swoje, a potem pan będzie mógł kontynuować prace.
Dymno-mięsny mężczyzna słuchał Lucasa, ale wciąż kręcił głową.
– Okej, to brzmi, jakbyś cytował jakąś stronę internetową, ale nie o tym rozmawiamy. Czy masz pojęcie, jak teraz jest trudno cokolwiek wybudować, Lucas? Trzeba współpracować z jakimś tuzinem agencji. Po rocznym opóźnieniu wreszcie dostałem pozwolenie na rozbiórkę. Po roku. Więc muszę się zabrać do roboty, i to zaraz.
– Nie ruszę się stąd.
– Naprawdę chcesz stać przed koparką, kiedy zacznie wyburzać dom? Możesz zginąć.
– W porządku.
– Wiesz co? Chciałem to załatwić po dobroci, ale zmuszasz mnie do użycia siły. Dzwonię po gliny.
– W porządku.
– Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś małym upartym draniem?
– Że upartym, może… – odparł Lucas. – Ale nikt nie nazywa mnie małym.
– Ha. Niezłe z ciebie ziółko.
Mężczyzna odszedł, nie pogłaskawszy mnie, co było dziwne. Przez dłuższą chwilę staliśmy w miejscu. Wielka maszyna ucichła, a ja od razu poczułam się inaczej – zupełnie jakby coś mnie ściskało i wreszcie puściło. Lucas postawił mnie i zaczęłam starannie obwąchiwać ziemię. Miałam ochotę na zabawę, ale Lucas chciał tylko stać, a przez smycz nie miałam zbyt dużego pola do harców.
Gdy pojawili się kolejni ludzie, zamerdałam ogonkiem. Z jeszcze jednego samochodu wysiedli kobieta i mężczyzna. Oboje mieli na sobie ciemne ubrania, a przy biodrach metalowe przedmioty.
– Policja – powiedział cicho Lucas. – No cóż, Bella, zobaczmy, co teraz będzie…
Dwoje ubranych na czarno podeszło do mężczyzny o pachnących dymem i mięsem palcach. Lucas wydawał się podenerwowany, ale nie ruszyliśmy się z miejsca. Ziewnęłam, a potem zamerdałam ogonem, gdy przybysze zbliżyli się do nas. Od kobiety wyczuwałam zapach psa, ale od mężczyzny już nie.
– O Boże, jaki słodki szczeniaczek! – powiedziała ciepło kobieta.
– Na imię jej Bella – przywitał się z nią Lucas. Byłam zachwycona, że rozmawiają o mnie!
Kobieta się do mnie uśmiechała.
– Jak się nazywasz?
– Lucas. Lucas Ray.
– No dobrze, Lucas, może powiesz nam, o co chodzi? – zapytał jej towarzysz.
Mężczyzna rozmawiał z Lucasem, a kobieta przyklękła i zaczęła się ze mną bawić. Wskoczyłam jej na dłoń. Teraz, gdy mogłam ją obwąchać, zdałam sobie sprawę, że miała na palcach zapach dwóch różnych psów. Liżąc jej palce, wyczuwałam oba czworonogi. Metalowe przedmioty u jej boku zagrzechotały.
Gdy kobieta wstała, spojrzałam znowu na Lucasa.
– Ale w takim razie kto ma ochronić te koty, jeśli nie policja? – zapytał Lucas. Już drugi raz użył tego słowa: „policja”. Czułam, że jest przygnębiony, więc usiadłam przy jego stopach, żeby go rozweselić.
– To nie należy do ciebie, jasne? – Mężczyzna w ciemnym ubraniu wskazał na dużą maszynę. – Rozumiem, dlaczego się przejmujesz, ale nie możesz zakłócać prac budowlanych. Jeśli nie odejdziesz, będziemy musieli cię aresztować.
Kobieta o podwójnym psim zapachu dotknęła ramienia Lucasa.
– Najlepiej będzie, jeśli wrócisz ze swoim szczeniakiem do domu.
– Zajrzycie przynajmniej pod podłogę? – zapytał Lucas. – Zobaczycie, o czym mówię.
– To chyba nic nie da – odparła kobieta.
Patrzyłam, jak podjeżdża kolejny samochód. Ten był przesycony zapachami psów, kotów, a nawet innych zwierząt. Uniosłam nos, starając się oddzielić je od siebie.
Nowy pojazd przywiózł mężczyznę i kobietę. Mężczyzna sięgnął na tylne siedzenie, z którego podniósł coś dużego, co po chwili położył sobie na ramię. Nie byłam w stanie wyczuć, co to. Mężczyzna dotknął przedmiotu, z którego trysnęło silne światło. Przypomniało mi się, jak niegdyś przez dziurę do naszej nory zaczęły się wlewać snopy światła, a koty przed nimi uciekały.
Kobietę znałam. To ona wczołgała się do nas tamtego dnia, gdy poznałam Lucasa. Zamerdałam z radości na widok tej pary. Było już tylu ludzi!
– Cześć, Audrey – przywitał się Lucas.
– Cześć, Lucas.
Chciałam podbiec do kobiety, która jak stwierdziłam, miała na imię Audrey, ale ona i jej towarzysz zatrzymali się i nie podeszli do nas. Światło przesunęło się po twarzy Lucasa, po czym padło na ziemię przed wejściem do nory.
Mężczyzna o mięsno-dymnym zapachu ruszył w naszą stronę. Stawiał ciężkie kroki i wymachiwał rękami jak człowiek, który rzuca zabawkę psu.
– Hej! Żadnych kamer!
Audrey przysunęła się do mężczyzny z przedmiotem na ramieniu.
– Filmujemy was, ponieważ burzycie dom, w którym mieszkają dziko żyjące koty!
Dymno-mięsny potrząsnął głową.
– Tu nie ma już żadnych kotów!
Naprężyłam się – Mama Kotka! Przystanęła na chwilę w dziurze, oceniając sytuację, po czym wyskoczyła z nory, przemknęła obok nas i zniknęła w krzakach przy tylnym ogrodzeniu. Zapomniałam, że jestem na smyczy, i chciałam pobiec za nią – nagłe szarpnięcie jednak sprowadziło mnie na ziemię. Sfrustrowana przysiadłam i zaskomlałam.
– Złapałeś to? – zapytała Audrey swojego towarzysza.
– Tak – odparł mężczyzna z przedmiotem na ramieniu.
– Mówi pan, że nie ma żadnych kotów? – zwrócił się Lucas do Dymno-mięsnego.
– Proszę aresztować tych ludzi! – krzyknął Dymno–mięsny do ubranego na czarno duetu.
– Stoją na chodniku – odparł spokojnie mężczyzna w ciemnym ubraniu. – Nie łamią prawa.
– Filmowanie nie jest karalne – dodała kobieta o podwójnym psim zapachu. – A pan zapewnił nas, że nie ma tu więcej kotów.
– Jestem z towarzystwa opieki nad zwierzętami – odezwała się Audrey. – Już zgłosiliśmy sprawę do nadzoru budowlanego. Cofną pozwolenie na rozbiórkę ze względu na obecność dziko żyjących kotów. Panie władzo, jeśli on zburzy ten dom, złamie prawo.
– To niemożliwe – wycedził szyderczo Dymno-mięsny. – Nie działają tak szybko. Nawet telefonu nie odbierają tak błyskawicznie.
– Odbierają, jeśli dzwoni członek naszego zarządu. To jeden z komisarzy hrabstwa – odparła Audrey.
Kobieta i mężczyzna w ciemnych ubraniach spojrzeli na siebie.
– Ta sprawa wykracza poza nasze kompetencje – oświadczył mężczyzna.
– Ale przecież widzieliście tego kota. Czuwanie nad prawami zwierząt leży dokładnie w waszych kompetencjach – przypomniała Audrey. Zastanawiałam się, dlaczego nie podeszła do nas, tylko wciąż stała przy zaparkowanych samochodach. Chciałam, żeby się z nami pobawiła!
– Ta przerwa w pracy kosztuje mnie ciężkie pieniądze! Żądam, żeby policja zrobiła swoje i usunęła stąd tych ludzi! – huczał gniewnie Dymno-mięsny.
Policja – tak nazywali się ludzie w ciemnych ubraniach i z przedmiotami przy biodrach. Oboje zesztywnieli.
– Proszę pana – zwróciła się kobieta do Lucasa – czy mógłby pan zabrać swojego psa i przejść na chodnik?
– Nie, jeśli on zamierza zburzyć dom, w którym są bezbronne koty – odpowiedział z uporem Lucas.
– Jezu Chryste! – krzyknął Dymno-mięsny.
Kobieta i mężczyzna w ciemnych ubraniach znowu spojrzeli na siebie.
– Lucas, jeśli będę musiała powtórzyć prośbę, założę ci kajdanki i wsadzę do radiowozu – powiedziała kobieta-policja.
Lucas stał przez chwilę w milczeniu, a potem poszliśmy do Audrey, żeby mnie pogłaskała. Tak bardzo ucieszyłam się na jej widok! Cieszyłam się też, że Dymno-mięsny i policja poszli za nami, żebyśmy wszyscy byli razem.
Dymno-mięsny wziął głęboki oddech.
– Było tu parę tuzinów kotów, ale już ich nie ma. Kot, którego właśnie widzieliśmy, mógł po prostu przyjść się rozejrzeć, co nie znaczy, że tu mieszka.
– Widuję ją tu codziennie – oświadczył Lucas. Podmuch wiatru przywiał jakiś kawałek papieru. Chciałam za nim pobiec, ale smycz szarpnęła mnie do tyłu. – Ona na pewno tu mieszka. Razem z kilkoma innymi kotami.
– Co do tamtych kotów… Do którego schroniska pan je odwiózł? – zapytała znacząco Audrey. – Sprawdzałam w systemie i nigdzie nie mogę ich znaleźć.
– Okej, po pierwsze: ten cały Lucas przecinał mi ogrodzenie, panie władzo. Dokarmiał koty! A po drugie, ona ma rację, wynajęliśmy firmę, która zajęła się ich humanitarnym wyłapaniem. Nie wiem, co potem z nimi zrobiono. Pewnie wszystkim znaleziono dobre domy.
– A więc on dokarmiał koty, których, jak pan mówi, już tu nie ma. – Kobieta w ciemnym ubraniu skinęła głową.
Wszyscy stali przez chwilę w ciszy. Ziewnęłam.
– Hej, Gunter! – zawołał głośno jeden z zakurzonych mężczyzn. – Dzwoni Mandy. Mówi, że w sprawie pozwolenia.
W końcu większość ludzi sobie poszła. Audrey uklękła i zaczęła się ze mną bawić na skąpej trawie, a jej towarzysz odniósł do samochodu przedmiot ze światełkiem.
– Pomysł z kamerą telewizyjną był genialny – przyznał Lucas.
Audrey się zaśmiała.
– Czysty przypadek. Wiozłam brata, który nagrywa materiał na zajęcia w szkole filmowej. Kiedy zadzwoniła twoja mama, postanowiliśmy od razu przyjechać i wpadliśmy na pomysł, żeby to wyglądało jak reportaż do telewizji. – Podniosła mnie i pocałowała w nos, a ja ją polizałam. – Jesteś takim słodziakiem! – Postawiła mnie z powrotem na trawę.
– Ma na imię Bella.
Na dźwięk swojego imienia spojrzałam na Lucasa.
– Bella! – zawołała radośnie Audrey. Oparłam łapy o jej kolana, próbując sięgnąć jej twarzy. – Jak dorośniesz, będziesz takim dużym pieskiem!
– Hej, Audrey? – Lucas lekko zakasłał, a ja uniosłam wzrok, wyczuwając rosnące napięcie. Audrey uśmiechnęła się do niego. – Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby gdzieś razem wyskoczyć. I patrz, Bella też tak myśli.
– Och. – Audrey nagle wstała. Podbiegłam do Lucasa, żeby zaatakować jego buty. – To miłe, Lucas, ale mam już chłopaka. Prawdę mówiąc, właśnie zamieszkaliśmy razem. To dość poważne. To znaczy, nasz związek jest dość poważny.
– Jasne. Nie było pytania.
– Hej, Audrey! Możemy już jechać? Chcę zdążyć do Golden przed złotą godziną! – krzyknął przez okno auta jej towarzysz. Ziewnęłam i rozłożyłam się sennie na trawie, myśląc sobie, że to dobra pora na drzemkę. Zamknęłam oczy i nie otworzyłam ich nawet wtedy, gdy Lucas mnie podnosił.
Później bawiłam się na miękkiej podłodze w dużym pokoju naszego domu, który nazywał się salon. Lucas ciągnął sznurek, a ja skakałam na niego i uciekałam z nim, ale ciągle wymykał mi się z pyszczka. Wtedy Lucas się śmiał i znowu ciągnął go po podłodze, żebym mogła na niego skoczyć. To, że z nim byłam i słyszałam jego śmiech, dawało mi tyle szczęścia, że mogłabym się tak bawić całą noc.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Lucas na moment zesztywniał, a potem podszedł do wejścia. Poczłapałam za nim. Przyłożył do nich oko, a ja w zimniejszym podmuchu powietrza w szparze przy podłodze poczułam zapach mężczyzny. To był ten sam mężczyzna co wcześniej, ten, który pachniał dymem i mięsem.
Lucas zesztywniał. Mężczyzna zapukał jeszcze raz. W końcu Lucas otworzył drzwi, odpychając mnie lekko stopą.
– Musimy porozmawiać – powiedział do niego gość.