Читать книгу O psie który wrócił do domu - W. Bruce Cameron - Страница 3

Dwa

Оглавление

Kici, kici! – Kobieta czołgała się do przodu, wyciągając ręce. Gruby materiał pokrywający jej dłonie był przesiąknięty zapachem mnóstwa różnych zwierząt, głównie kotów.

Kocięta zareagowały paniczną ucieczką. Rozbiegły się chaotycznie i bez celu. Żadne nie ruszyło w stronę szczeliny w ścianie, za którą schowała się Mama Kotka, choć ja wyczuwałam ją tam, przycupniętą i wystraszoną. Z pozostałymi dorosłymi było trochę lepiej, choć i one w większości zamarły, wpatrując się przerażonym wzrokiem w zbliżającego się człowieka. Jeden z kocurów rzucił się w stronę dziury, obnażając kły, ale kobieta złapała go w swoje grube rękawice, po czym ostrożnie podała drugiej parze pokrytych materiałem rąk. Dwa inne kocury zdołały przemknąć obok niej ku wolności.

– Złapałeś je? – zapytała głośno.

– Jednego! – krzyknął w odpowiedzi inny głos. – Drugi uciekł.

Co do mnie – nie miałam pojęcia, co robić. Powinnam była dołączyć do mamy. Ale coś we mnie buntowało się przeciwko tej reakcji – przeciwnie, ciągnęło mnie do czołgającej się w moją stronę kobiety, byłam nią zafascynowana. Ogarnął mnie jakiś wewnętrzny przymus. Choć nigdy nie doświadczyłam dotyku człowieka, miałam o nim jasne wyobrażenie, zupełnie jakbym przypomniała sobie coś sprzed bardzo dawna. Kobieta przywoływała mnie gestem dłoni, nie zważając na resztę kocurów, które czmychnęły przez dziurę za jej plecami.

– Hej, szczeniorku! – zawołała, a ja skoczyłam wprost w jej ramiona, merdając ogonkiem.

– O Boże, jaki z ciebie słodziak!

– Złapaliśmy jeszcze dwa! – krzyknął głos z zewnątrz.

Polizałam kobietę po twarzy, wiercąc się i wijąc.

– Lucas! Mam szczeniaka, czy mógłbyś go przejąć? – Uniosła mnie, przyglądając się mojemu brzuszkowi. – To znaczy ją. To sunia.

W dziurze pojawił się mężczyzna, który przynosił nam jedzenie do misek, do środka wdarł się jego znajomy zapach. Wyciągnął ręce, delikatnie ujął moje ciało i wyniósł mnie na świat. Serce biło mi jak szalone – nie ze strachu, ale z euforii. Wciąż czułam za sobą kociaki i ich przerażenie, a także nadal silny zapach Mamy Kotki, ale w tamtej chwili pragnęłam tylko być trzymana przez tego człowieka, podgryzać mu palce i skakać na niego. Postawił mnie i zaczął tarzać na chłodnej ziemi.

– Jesteś taka głupiutka! Mała, głupiutka szczeniaczka!

Gdy my się bawiliśmy, kobieta wynosiła kociaki i jednego po drugim podawała dwóm mężczyznom, którzy wkładali je do klatek na tyle furgonetki. Przerażone maluchy miauczały płaczliwie. Ich rozpaczliwe nawoływania smuciły mnie, bo byłam ich dużą siostrą, ale nie mogłam nic zrobić, by im pomóc. Przeczuwałam, że nasza mama wkrótce do nich dołączy, a wiedziałam, że wtedy się uspokoją.

– Chyba mamy już wszystkie – powiedziała kobieta, podchodząc do miejsca, gdzie bawiłam się z mężczyzną. – Nie licząc tych, którym udało się uciec.

– Tak, przepraszam za to. Wasi ludzie wyłapali, co do nich należało, ale ja dałem plamę.

– Nic się nie stało. To wymaga dużej wprawy.

– Co się stanie z tymi, które zwiały?

– No cóż, miejmy nadzieję, że nie wrócą od razu, skoro robotnicy mają burzyć te domy. – Kobieta uklękła, by pogłaskać mnie po uszach. Znalezienie się w centrum uwagi dwojga ludzi jednocześnie było najwspanialszym, co mnie w życiu spotkało. – W środku nie było już innych psów. Nie mam pojęcia, co ta mała tam robiła.

– Nigdy wcześniej jej nie widziałem – odparł mężczyzna. – Zawsze były tu wyłącznie koty. Ile ma?

– Nie wiem, może jakieś osiem tygodni. Będzie duża, to widać. Spójrz na te łapy.

– To owczarek? Mastiff?

– Hm, może mieć domieszkę mastiffa, ale z pyszczka przypomina mi staffordshire bull terriera albo może rotka. Ciężko orzec. To pewnie wielki koktajl psiego DNA.

– Wygląda na zdrową. To znaczy jak na mieszkankę nory – zauważył mężczyzna. Podniósł mnie, a ja zwiotczałam w jego dłoniach, ale gdy zbliżył mnie sobie do twarzy, próbowałam dziabnąć go w nos.

– No cóż, wątpię, żeby tam „mieszkała” – odezwała się kobieta. – Pewnie po prostu przyszła za jakimś kociakiem albo kocurem. À propos, kiedy ostatni raz widziałeś matkę kociąt?

– Parę dni temu.

– Nie było jej w norze, więc pewnie poluje, a my przyszliśmy nie w porę. Daj mi znać, jeśli ją zobaczysz, dobrze, Lucas?

– Masz może jakąś wizytówkę?

– Jasne.

Mężczyzna postawił mnie na ziemi i oboje wstali. Kobieta coś mu podała. Oparłam łapki o jego nogi, chcąc to coś obwąchać. Ciekawiło mnie wszystko, co robił, a najbardziej chciałam, żeby znowu przykucnął i jeszcze trochę się ze mną pobawił.

– Audrey – powiedział, spoglądając na niewielką rzecz, którą trzymał w palcach.

– Jeśli mnie nie będzie, możesz porozmawiać z każdym, kto odbierze. Wszyscy wiedzą o tym domu. Przyjedziemy i postaramy się wyłapać maruderów. Aha, popytałam i rzeczywiście ostatnio nigdzie w Denver nie oddano do schroniska dużej liczby kotów, więc chyba musimy przyjąć, że stało się najgorsze.

– Jak można zrobić coś takiego? – odrzekł mężczyzna zbolałym głosem. Skoczyłam na jego stopy, żeby wiedział, że jeśli jest smutny, to tu na dole czeka na niego szczeniak, który rozwieje wszystkie jego troski.

– Nie wiem. Czasami w ogóle nie rozumiem ludzi.

– Czuję się z tym naprawdę okropnie.

– Przecież nie wiedziałeś, co się święci. Chociaż nie wiem, czemu po prostu nie odwieźli tych kotów do któregoś ze schronisk. Moglibyśmy znaleźć domy dla niektórych, mamy dojścia do bezpiecznych miejscówek dla dzikich kotów… Niektórym ludziom nie chce się postąpić przyzwoicie. – Kobieta podniosła się. – Okej, maleńka, gotowa do drogi?

Zamerdałam ogonem i odwróciłam głowę, żeby widzieć mężczyznę. To dotyku jego rąk najbardziej pragnęłam.

– Ee, Audrey?

– Tak?

– Czuję, że to mój pies. Wiesz, technicznie rzecz biorąc, to ja ją znalazłem.

– Och. – Kobieta postawiła mnie na ziemi, a ja podbiegłam do mężczyzny, żeby trochę pomemłać mu buty. – No cóż, nie powinnam w ten sposób oddawać zwierzaka do adopcji. To znaczy, są pewne procedury.

– Chyba że to mój pies, wtedy to nie adopcja.

– Okej. Posłuchaj, nie chcę, żeby zrobiło się niezręcznie, ale czy w ogóle możesz wziąć szczeniaka? Gdzie mieszkasz?

– Tam, w tej kamienicy naprzeciwko. Dlatego widywałem te koty, ciągle tędy przechodzę. Po prostu pewnego dnia postanowiłem zacząć je dokarmiać.

– Mieszkasz sam?

Nagle w zachowaniu mężczyzny zaszła prawie niezauważalna zmiana. Spojrzałam na niego czujnie, prosząc, żeby znowu mnie podniósł. Chciałam polizać go po twarzy.

– Nie, mieszkam z matką.

– Och.

– Nie, to nie tak jak myślisz. Jest chora. Była żołnierką i po powrocie z Afganistanu pojawiły się u niej oznaki stresu pourazowego. Więc studiuję i współpracuję ze Związkiem Weteranów, żeby zapewnić jej potrzebną pomoc.

– Strasznie mi przykro to słyszeć.

– Uczę się na kursach internetowych, studium medyczne. Tak więc jestem dużo w domu, moja mama też. Możemy poświęcić suni tyle uwagi, ile potrzebuje. I myślę, że piesek dobrze zrobi nam obojgu. Mama nie jest jeszcze w stanie pracować.

Schylił się i podniósł mnie. Nareszcie! Trzymał mnie w ramionach, a ja ułożyłam się na grzbiecie i wpatrywałam w jego twarz. Działo się coś ważnego, czułam to, choć nie wiedziałam, co to było. Wydawało mi się, że opuszczam norę – miejsce, gdzie się urodziłam i gdzie wciąż chowała się Mama Kotka.

Od teraz będę z tym człowiekiem, gdziekolwiek mnie zabierze. I tego właśnie pragnęłam: być przy nim.

– Miałeś kiedyś szczeniaka? – zapytała kobieta. – Wymagają sporo pracy.

– W dzieciństwie mieszkałem z ciotką, która miała dwa yorki.

– Ta sunia już jest większa od yorka. Przykro mi, Lucas, ale nie mogę. To by było nieetyczne. Potencjalni opiekunowie przechodzą u nas proces weryfikacji, mamy tak mało zwrotów z adopcji między innymi dzięki surowym wymogom.

– Jak mam to rozumieć?

– Jako odmowę. Nie mogę ci jej oddać.

Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– Och, maleńka, słyszałaś? Chcą mi ciebie odebrać, chcesz tego? – Zniżył do mnie twarz, a ja go polizałam. Uśmiechnął się. – Sunia i ja głosujemy za jej zamieszkaniem u mnie. Jest dwa do jednego – zwrócił się do kobiety beztrosko.

– Hm – mruknęła.

– Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, Audrey. Ta mała była tam z kotami z jakiegoś powodu. Była tam, żebym ją odnalazł.

– Przykro mi, ale mamy zasady.

Skinął głową.

– Zawsze są jakieś zasady i zawsze są od nich wyjątki. To jeden z takich wyjątków.

Przez chwilę stali w milczeniu.

– Ktoś czasem z tobą wygrywa? Mam na myśli kłótnie – odezwała się wreszcie kobieta.

Zamrugał.

– Pewnie. Ale chyba nie tym razem.

Pokręciła głową i uśmiechnęła się.

– Niech ci będzie. No cóż, jak mówiłeś, to ty ją znalazłeś. Zabierzesz ją od razu do weterynarza? Jutro? Jeśli mi to obiecasz, to możesz ją wziąć… Chodź, dam ci parę rzeczy, mam smyczki, obróżki i karmę dla szczeniąt.

– Hej, maleńka! Chcesz ze mną zamieszkać?

Na twarzy mężczyzny pojawił się promienny uśmiech, ale w jego głosie wyczuwałam coś, czego nie rozumiałam. Był zatroskany, coś go trapiło. Martwiło go to, co miało się teraz stać.


Mama Kotka nie wyszła. Czułam jej zapach, gdy mężczyzna wynosił mnie sprzed nory, i wyobrażałam ją sobie przycupniętą w ciasnej kryjówce, chowającą się przed ludźmi. Nie byłam w stanie tego zrozumieć – czego tu się bać? Czułam się tak, jakbym nigdy w życiu nie widziała niczego równie niesamowitego jak mężczyzna, który trzymał mnie w swoich ramionach, nigdy nie doświadczyła czegoś tak wspaniałego, jak dotyk jego dłoni na mojej sierści.

Gdy tamci ludzie zamknęli drzwi swojego pojazdu, nawoływania mojego kociego rodzeństwa nagle umilkły, po czym furgonetka odjechała, zostawiając w powietrzu jedynie zapach mojej rodziny. Zastanawiałam się, kiedy znów ją zobaczę, ale nie miałam czasu nadmiernie głowić się nad tą dziwną rozłąką, choć moje rodzeństwo poszło w jedną stronę, mama w drugą, a ja w trzecią. Wokół było tyle nowych obrazów i dźwięków, że aż zakręciło mi się w głowie. Kiedy mężczyzna przyniósł mnie w miejsce, które miałam wkrótce nazywać domem, wyczuwałam zapach jedzenia, kurzu, chemikaliów i kobiety. Postawił mnie na podłodze pokrytej rozkosznie miękkim dywanem. Pobiegłam za nim przez pokój, a gdy usiadł przy mnie, krzyżując nogi, wdrapałam mu się na kolana.

Czułam jego niepokój, bił z jego skóry, tak jak napięcie z Mamy Kotki, gdy wiedziała, że zbliżają się ludzie.

– Lucas? – rozbrzmiał kobiecy głos. Skojarzyłam go z zapachem zostawionym na wszystkich przedmiotach w pokoju.

– Cześć, mamo.

Do pokoju weszła kobieta, zatrzymując się w pół kroku. Pobiegłam jej na powitanie, merdając ogonkiem, chcąc polizać ją po rękach.

– Co?… – Otworzyła usta, a oczy zrobiły się jej okrągłe jak spodki.

– To szczeniak.

Przyklękła i wyciągnęła dłonie, a ja przypadłam do nich, przekręcając się na grzbiet i podgryzając jej palce.

– Widzę, że szczeniak, Lucas. Co on tu robi?

– To sunia.

– To też nie jest odpowiedź na moje pytanie.

– Ludzie ze schroniska przyjechali po resztę kotów. W każdym razie po większość. Znaleźliśmy pod domem nowy miot kociąt, a wśród nich tę szczeniorkę – odparł.

– A ty przyniosłeś ją do domu, bo?…

Podszedł i przykucnął obok kobiety – teraz oboje mnie dotykali!

– Spójrz tylko na nią. Ktoś ją porzucił i jakoś udało jej się dostać pod ten dom, gdzie pewnie umarłaby z głodu.

– Ale ty nie możesz mieć psa, Lucas.

Lęk mężczyzny zdążył już wyparować, ale w jego miejsce pojawiło się coś innego. Jego ciało nieco zesztywniało, a twarz się ściągnęła.

– Wiedziałem, że to powiesz.

– Oczywiście, że tak. Ledwie wiążemy koniec z końcem, Lucas. Masz pojęcie, ile kosztuje utrzymanie psa? Rachunki od weterynarza, karma i tak dalej. Razem wychodzi spory wydatek – powiedziała.

– Mam drugą rozmowę w szpitalu dla weteranów. Powiedzieli, że doktor Gann na pewno mnie przyjmie. Już wszystkich tam znam. Dostanę tę pracę. Zdobędę pieniądze.

Jego dłonie mnie głaskały, a ja odprężyłam się, zmożona sennością.

– Nie chodzi tylko o pieniądze. Już o tym rozmawialiśmy. Zależy mi, żebyś skupił się teraz na nauce.

– Przecież się skupiam! – odezwał się ostrym głosem, który wyrwał mnie z letargu. – Masz coś do moich stopni? Jeśli to o to chodzi…

– Oczywiście, że nie o to. Stopnie… Daj spokój, Lucas. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że przy tylu obowiązkach masz tak wysoką średnią.

– A więc w czym problem? Nie chcesz, żebym miał psa czy żebym samodzielnie podjął ważną decyzję?

Jego ton mnie niepokoił. Trąciłam go noskiem z nadzieją, że zacznie się ze mną bawić i zapomni o zmartwieniach.

Nastąpiło długie milczenie.

– Okej. Wiesz co? Ciągle zapominam, że masz prawie dwadzieścia cztery lata. Po prostu bezwiednie wracam do relacji, które wcześniej nas łączyły.

– Wcześniej nas łączyły… – powtórzył beznamiętnie.

Kolejna porcja ciszy.

– Tak, z wyjątkiem większości twojego dzieciństwa. Masz rację – powiedziała smutno.

– Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać. Nie miałem nic na myśli.

– Nie, nie, masz rację. I możemy rozmawiać na ten temat tak często, jak tego potrzebujesz. Zawsze się z tobą zgodzę, bo podjęłam w życiu wiele błędnych decyzji, zwłaszcza tę, żeby cię zostawić. Ale teraz próbuję ci to wynagrodzić.

– Wiem, mamo.

– Masz rację co do tego szczeniaczka. W pierwszym odruchu traktuję cię wciąż jak nastolatka, a nie mojego dorosłego współlokatora. Ale przemyślmy to, Lucas. Nasza umowa najmu zabrania trzymania zwierząt w budynku.

– A kto się dowie? Może jedyną zaletą zajmowania mieszkania powszechnie uznawanego za najnędzniejsze w kamienicy jest to, że nasze drzwi wychodzą na ulicę, nie na podwórko. Będę ją podnosił i wychodził, a zanim znowu postawię ją na ziemi, nikt z sąsiadów nie zdoła się połapać, skąd wyszedłem. Nie będę jej wypuszczał na podwórko i nigdy nie spuszczę jej ze smyczy. – Przewrócił mnie na grzbiet i pocałował w brzuszek.

– Nigdy nie miałeś psa. To duża odpowiedzialność.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko dalej trącał mnie nosem. Kobieta się roześmiała, wesoło i lekko.

– Odpowiedzialność to chyba ostatnia rzecz, o której mogłabym ci prawić kazania.


Przez kolejne dni przystosowywałam się do swojego nowego, cudownego życia. Jak się dowiedziałam, kobieta miała na imię Mama, a mężczyzna Lucas.

– Chcesz smakołyk, Bella? Smakołyk?

Zadarłam łebek i wpatrywałam się w Lucasa, czując, że czegoś ode mnie chce, ale nie rozumiałam absolutnie nic. Nagle wyjął rękę z kieszeni i dał mi mały kawałek mięska. Boski smak rozpłynął się po moim języku…

„Smakołyk” wkrótce stało się moim ulubionym słowem.

Spałam wtulona w Lucasa na stercie koców, które trochę postrzępiłam, dopóki nie dotarło do mnie, że to go bardzo zasmuca. Leżenie przy nim było nawet bardziej pokrzepiające niż wtulanie się w Mamę Kotkę. Czasami gdy spał, delikatnie chwytałam w pyszczek jego palce – nie żeby je podgryzać, tylko leciutko poskubać. Przepełniała mnie tak wielka miłość do niego, że aż świerzbiły mnie zęby.

Lucas nazwał mnie Bellą. Kilka razy dziennie wyjmował „smycz”, jak nazywał tę rzecz, którą przypinał mi do „obroży”. Używał jej, by prowadzić mnie tam, gdzie chciał iść. Z początku jej nie znosiłam, bo nie widziałam żadnego sensu w tym, że jestem ciągnięta w jedną stronę, podczas gdy cudowne zapachy dochodzą z zupełnie innej. Ale potem nauczyłam się, że zdejmowanie jej z haczyka przy drzwiach oznacza „spacer”, a to kochałam! Kochałam też nasze powroty i czekającą w domu Mamę, do której biegłam po „przytulanki”. Kochałam, gdy Lucas wkładał mi jedzenie do miski i kiedy siadał tak, żebym mogła bawić się jego stopami.

Kochałam się z nim siłować i siedzieć mu na kolanach. Kochałam go całego! Lucas był centrum mojego świata, zawsze kiedy moje oczy były otwarte, a nos aktywny, szukałam właśnie jego. Każdy dzień przynosił nową radość, nowe zabawy z moim Lucasem, moim człowiekiem.

– Bella, jesteś najlepszym szczeniaczkiem na świecie – mówił często, całując mnie.

Miałam na imię Bella. Wkrótce tak zaczęłam o sobie myśleć: Bella.

Przynajmniej raz dziennie chodziliśmy do nory. Było tam wiele domów stojących w rzędzie, ale nie mieszkali w nich żadni ludzie i zaledwie w jednym były koty. Domy były odgrodzone siatką, ale Lucas odginał ją przy słupku i mogliśmy przejść.

W norze wciąż wyczuwałam silny zapach Mamy Kotki, choć zapach kociaków wietrzał. Wiedziałam też, że wróciły niektóre kocury. Lucas stawiał miski z jedzeniem i wodą, ale mnie nie wolno było ich ruszać. Nie pozwalał mi też wejść do nory, by zobaczyć się z Mamą.

– Widzisz ją? Kicię? Jest tam, patrzy na nas, Bello. Prawie nie widać jej w ciemności – mówił cicho Lucas.

Uwielbiałam słyszeć swoje imię. Wyczuwałam pytanie w jego głosie, ale tym razem nie zaprowadziło do żadnego smakołyka dla pieska. Może i nie rozumiałam, co mówił Lucas, ale byłam przy nim, więc nic innego się nie liczyło.

Pewnego popołudnia leżałam sobie na stopie Lucasa, gdzie zwaliłam się po wyjątkowo męczącej zabawie w Atak na Buty. Nie było mi wygodnie, ale byłam zbyt wyczerpana, żeby się ruszyć, więc moja głowa leżała dużo niżej od reszty ciała.

Nagle usłyszałam dudnienie, które stawało się coraz głośniejsze, i w końcu Lucas się poruszył – najwyraźniej on też je usłyszał.

– Co to, Bello?

Dźwignęłam się na łapy. Spacer? Smakołyk? Lucas podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Mamo! – krzyknął przestraszony.

Mama wyszła ze swojego pokoju.

– Co się stało?

– Przyprowadzili koparkę! Zaczynają wyburzać dom, a tam wciąż są koty! – Podszedł do szuflady i otworzył ją szarpnięciem, a Mama wyjrzała przez okno.

– Okej, słuchaj, tu masz wizytówkę, zadzwoń do towarzystwa opieki nad zwierzętami. Poproś Audrey, a jeśli jej nie będzie, powiedz im, że deweloper wyburza dom i koty zginą!

Wyraźnie czułam bijący od Lucasa strach, gdy poszedł po smycz. Przypiął mi ją, a ja otrzepałam się z całej senności.

– Zadzwonię. Co chcesz zrobić? – zapytała Mama.

– Muszę ich powstrzymać. – Otworzył drzwi.

– Lucas!

– Muszę ich powstrzymać!

Wybiegliśmy razem z domu.

O psie który wrócił do domu

Подняться наверх