Читать книгу O psie który wrócił do domu - W. Bruce Cameron - Страница 5
Cztery
ОглавлениеPorozmawiać o czym? – zapytał Lucas.
– Wpuścisz mnie czy mam tak stać w progu?
– Proszę. – Lucas cofnął się, a mężczyzna wszedł do środka, rozglądając się wokół. Lucas zamknął drzwi, chociaż to oznaczało odcięcie fali wspaniałych zapachów wlewających się z zewnątrz.
Mężczyzna usiadł na sofie.
– Ładny szczeniak. – Wyciągnął dłoń, żebym ją obwąchała. – Pitbull?
– To suczka. Nie wiemy, jakiej rasy. Mieszkała pod domem naprzeciwko.
Mężczyzna na chwilę znieruchomiał, a ja zaczęłam mu się przyglądać z ciekawością. Potem oparł się plecami o sofę.
– À propos. Mam rację, że to ty dokarmiasz tego kota?
– Tak, to ja.
– Okej, nie sądzisz, że to ironia losu? Ostatecznie to ty spowodowałeś cały problem. Wystawiasz miski z jedzeniem, więc pojawiają się koty. Takie prawo natury. Ta rozcięta siatka to też twoja sprawka, prawda?
Lucas nie odpowiedział.
– Słuchaj, przyszedłem, żeby przemówić ci do rozsądku. Tu chodzi o coś więcej, a ty chyba tego nie widzisz.
Zaczęłam się niecierpliwić, że tylko tak siedzą i rozmawiają, więc zaatakowałam miękką piszczącą piłkę, która leżała na podłodze. Nie mogłam chwycić jej w pyszczek, a kiedy próbowałam to zrobić, uciekała, więc wskoczyłam na nią, zmuszając ją do posłuszeństwa. Warknęłam, czując się jak triumfujący drapieżca.
– Przykro mi, panie… ee…
– Mów mi Gunter. Słuchaj, próbuję być miły.
– Okej, Gunter – przytaknął Lucas.
Dymno-mięsny miał na imię Gunter.
– No cóż, przykro mi, ale nikt z twojej załogi nie zareagował, kiedy powiedziałem im, że pod domem są koty – ciągnął Lucas. – Chcieli go zburzyć, nawet jeśli to oznaczało śmierć niewinnych zwierząt.
– Tak, a potem zadzwoniłeś po brygadę zwierzęcych mścicieli, którzy zawiadomili nadzór budowlany, i moje pozwolenie zostało zawieszone. Co oznacza, że może minąć parę tygodni, zanim znowu je dostanę. Co ja mówię, tygodni… Do diabła, nic, co oni robią, nie trwa krócej niż miesiąc! Czeka mnie przestój do końca lata albo i dłużej. Będę miał na karku odsetki od pożyczki, opłacanie załogi i drogiego sprzętu. A wszystko przez jakiegoś kota. Którego, jak pewnie wiesz, prawo nie zabrania mi zastrzelić, jeśli zechcę.
– Tam jest więcej kotów. Naprawdę chce pan je powystrzelać? Potrzebna panu taka reklama?
– Właśnie w tej sprawie przyszedłem. Nie chcę tego robić. Ale dobrze wiesz, że gdy zaczniemy rozbiórkę, te koty pouciekają, gdzie pieprz rośnie. Nie będzie potrzeby ich zabijać. Chcę tylko, żebyś nie dzwonił do tej kobiety z kamerą, okej? Ich nie obchodzi prawda, i tak powiedzą w telewizji, że zabijamy małe kotki, co jest wierutną bzdurą.
– Nie da się ocenić, czy wszystkie uciekły. Trzeba je wyłapać i zaplombować wejście – upierał się Lucas.
– Co takiego? To by zajęło miesiące. Potrzebujemy natychmiastowego rozwiązania. – Gunter na chwilę zamilkł. – Może patrzymy na sprawę ze złej strony. Te domki, które buduję, będą naprawdę ładne. Porządne wykończenie, wyposażenie najwyższej klasy. Zarezerwuję jeden dla ciebie, taki z dwiema sypialniami. Co tu macie, jedną sypialnię z łazienką? Znam ten budynek, jest z lat siedemdziesiątych. Nie ma centralnego ogrzewania, tylko piecyk, tania elektryczna płyta kuchenna… Pewnie go zburzą, skoro w planach jest nowy szpital.
– Mamy dwie sypialnie. I dopłatę do czynszu. Nie możemy się przeprowadzić.
– Właśnie o tym mówię: ja wam do niego dopłacę.
– Tak się chyba nie da. Dopłata jest częścią zasiłku dla weteranów, który pobiera moja mama.
– Do diaska, chłopcze, czy naprawdę nie możesz mi tego trochę ułatwić? Okej, zróbmy tak: ja dam ci tysiąc dolców, a ty przestaniesz gadać z obrońcami praw zwierząt. Umowa stoi?
– Tysiąc dolarów za odwrócenie wzroku, kiedy będziecie burzyć dom, w którym mieszka rodzina kotów.
– Takie jest życie. Trzeba patrzeć na korzyści. Pomyśl, ile dobrego możesz zrobić dla Greenpeace’u albo jakiejś organizacji ratującej koty, mając ten tysiączek. Czym przy tym jest parę chorych kotów, które i tak pewnie nie przeżyją zimy.
Ziewnęłam i podrapałam się za uchem. Nieważne, czy w pobliżu były zabawki do ganiania albo żucia – ludzie i tak zawsze woleli siedzieć i nic nie robić.
– Pięć tysięcy – odezwał się po chwili Lucas.
– Słucham? – Mężczyzna odwrócił się nagle, szeleszcząc na sofie. Zaczęłam się mu ciekawie przyglądać. – Serio, targujesz się ze mną?
– Tylko słucham. Martwi się pan wielomiesięcznym opóźnieniem. To może pana sporo kosztować. Pięć tysięcy to przy tym śmieszna kwota. Czy nawet dziesięć tysięcy.
Mężczyzna przez chwilę milczał, a potem roześmiał się głośno szorstkim głosem.
– Czym się zajmujesz, chłopcze?
– Głównie studiuję. A w przyszłym tygodniu zaczynam pracę w szpitalu dla weteranów jako asystent administracyjny. To dobra oferta, bo tam leczy się moja mama.
Znudzona rozciągnęłam się na podłodze.
– Winszuję. Ale to ja złożyłem ci dobrą ofertę, a ty mnie obraziłeś próbą wyłudzenia. Tak więc nie dostaniesz ode mnie nic oprócz lekcji. Mogłeś mieć tysiąc dolarów. Myślisz, że bez wpływowych kontaktów da się przeżyć w świecie deweloperów? Wystarczy, że znajdę jakiegoś inspektora ochrony praw zwierząt, który podpisze świstek, że pod domem nie ma kotów. Będzie mnie pewnie kosztował mniej niż tysiąc dolarów. Chciałem cię tylko poratować. Widać, że te pieniądze by ci się przydały.
– To pan pierwszy mnie obraził, próbując kupić mnie za garść srebrników. Obaj wiemy, że nie wziąłbym od pana ani grosza – odparł spokojnie Lucas. – A teraz ośmiela się pan robić aluzje do naszego poziomu życia.
Gunter wstał.
– Trzymaj się z dala od mojej posesji. Jeśli cię tam przyłapię, każę cię aresztować za wtargnięcie na teren prywatny.
– Dziękuję za wizytę – powiedział sucho Lucas.
Niekiedy ludzie przytulają się albo na chwilę dotykają dłońmi, kiedy wychodzą, ale Gunter i Lucas nie zrobili ani jednego, ani drugiego.
– Nie pozwolę im skrzywdzić kotów, Bello – oświadczył Lucas. Usłyszałam swoje imię i zaczęłam się zastanawiać, czy pora na kolację.
Czasami Mama i Lucas zostawiali mnie samą. Za pierwszym razem byłam bardzo niepocieszona i pogryzłam rzeczy, których nie powinnam była gryźć – jakieś papierki i buty, przedmioty, których nie dostawałam z ręki Lucasa i które szybko wyrywano mi z pyszczka, gdy mnie z nimi przyłapywano. Po powrocie Mama i Lucas byli bardzo źli. Machali mi przed pyszczkiem jednym z butów, krzycząc: „nie!”.
Znałam słowo „nie” i zaczynałam go nie cierpieć. Następnym razem gdy mnie zostawili, pogryzłam swoje zabawki i tylko jeden but. Rozumiałam, dlaczego znowu są źli, ale nie wiedziałam, dlaczego zostawiają mnie samą. W moim mniemaniu problemem było właśnie to drugie.
Kiedy byłam z Lucasem, świat wydawał się wspaniały, a kiedy go nie było, czułam się tak, jak w kryjówce za ścianą nory, gdzie chowałam się z mamą i gdzie było ciemno i strasznie. Nie pojmowałam, czym sobie na to zasłużyłam. Chciałam po prostu, żeby Lucas wrócił i uspokoił mnie, że wciąż mnie kocha. Za każdym razem, gdy mówił: „nie!”, kuliłam się i czekałam, aż przestanie się gniewać.
Najbardziej lubiłam chodzić z Lucasem karmić koty. Zawsze ekscytowałam się dźwiękiem otwieranej torby i wydobywającym się z niej zapachem jedzenia, ale póki co ani razu mnie nim nie poczęstował. Przechodziliśmy przez ulicę, a Lucas przeciskał się przez klapkę w ogrodzeniu. Strasznie chciałam wejść z nim do nory, żeby się pobawić, ale przywiązywał mnie do drzewa po drugiej stronie płotu. Teraz czułam tam zapach trzech kotów. Mama Kotka nie podchodziła wystarczająco blisko dziury, żebym mogła ją zobaczyć, ale pozostałe dwa czasami się pokazywały.
– Już nie mogę tak często tu przychozić, mam teraz pracę – powiedział Lucas do kotów, stojąc przy dziurze. – Spróbuję was ochronić, ale jeśli pojawią się maszyny, będziecie musiały uciekać. – Czasami Lucas wczołgiwał się do nory, a ja skomlałam niespokojnie, dopóki nie wrócił.
Pewnego wieczora, gdy wróciliśmy do domu, Mama i Lucas usiedli do stołu i zaczęli jeść kurczaka! Siedziałam przy nich, czekając cierpliwie na kawalątek, i nie rozczarowałam się – pod stołem pojawiła się ręka Lucasa ze skrawkiem skóry, który szybko przejęłam. Uwielbiałam kurczaka, jak wszystko, co dostawałam z ręki Lucasa.
– Teraz są tam trzy albo cztery, trudno ocenić.
– Jak przechodzą przez ogrodzenie? – zapytała Mama.
– O, jest wiele szpar, przez które kot da radę się przecisnąć. Bella ciągle obwąchuje szczelinę przy ziemi za domem, chyba wychodzą tamtędy.
Słysząc swoje imię, spojrzałam na niego z nadzieją. Smakołyk? Spacer? Więcej kurczaka?
– Jest szansa, żeby je jakoś wywabić? – zapytała Mama.
– Nie, są zbyt nieufne. Zwłaszcza czarnulka. Co najdziwniejsze, jest najodważniejsza z nich wszystkich i podchodzi do samej dziury, ale widać, że nigdy nie wyjdzie, dopóki tam będę.
– A co z tą dziewczyną z towarzystwa opieki nad zwierzętami? Wendy?
– Audrey. Tak, rozmawiałem z nią. Mówi, że w końcu zaczną wychodzić, ale na razie nieźle się zadekowały – odparł Lucas.
– Ładna dziewczyna.
– Ma chłopaka.
– No cóż… Czasami tak się tylko mówi, ale…
– Mamo.
Zaśmiała się.
– Okej. To jaki jest plan?
– Nic nie robimy, dopóki Audrey nie będzie mogła przyjechać. Ale nie pozwolę mu zabić tych kotów.
– A co, jeśli wystawi trutkę?
– Już się rozglądałem. Jeszcze tego nie próbował. Chyba chce przekupić kogoś w biurze szeryfa, żeby poświadczył, że reszta kotów uciekła.
Mama zamilkła na chwilę.
– Lucas…
– Tak?
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne? Nie żebym nie kochała zwierząt, ale wydaje mi się, że dla ciebie to coś więcej.
Lucas poruszył się na krześle.
– Chyba dlatego, że są same na świecie.
Zerknęłam na Mamę, która oparła się plecami o krzesło, krzyżując nogi w kostkach.
– Czujesz, że musisz je chronić, bo są porzucone. Potrzebują opieki, tak jak kiedyś ty potrzebowałeś, gdy sam zostałeś porzucony.
– Przez tę twoją terapię już prawie nie da się z tobą normalnie porozmawiać.
– Mówię poważnie.
– A może po prostu czuję się za nie odpowiedzialny?
– Dlaczego? Dlaczego zawsze czujesz się za wszystko odpowiedzialny? Zupełnie jakbyś od piątego roku życia był dorosły. Czy to przez to, że…
Oboje na chwilę ucichli. Starannie obwąchałam podłogę przed stopami Lucasa, sprawdzając, czy przypadkiem nie przeoczyłam jakiegoś pysznego kawałeczka.
– Przez co?
– Że jesteś jedynym synem alkoholika?
– Mamo, czy mogłabyś choć raz mi darować? Czasami robię coś bez konkretnego powodu, okej?
– Po prostu myślę, że warto by się temu przyjrzeć.
– Mamo, mówimy o kotach. Czy moglibyśmy się po prostu zgodzić, że chodzi tylko o nie? Ja naprawdę nie idę przez życie, codziennie cię obwiniając albo rozpamiętując wszystko, co się stało. Wiem, że to dla ciebie ważne, ale po prostu cieszę się, że wszystko wreszcie wróciło do normalności. W porządku? I uważam za normalne, że chce się powstrzymać dewelopera przed zburzeniem domu, w którym mieszkają bezbronne koty.
– W porządku, Lucas. W porządku.
Lucas i ja bawiliśmy się w nieskończoność. Lubił mówić: „załatw swoje”. To znaczyło, że gdy byliśmy na dworze, czasami dawał mi smakołyk, ale najczęściej nic nie dostawałam. Umiał też wkładać palce do ust i wydawać z nich ostry, przenikliwy dźwięk, którego z początku się bałam, ale który wkrótce stał się sygnałem, żebym do niego podbiegła po jakiś smakołyk, więc za każdym razem ekscytowałam się, gdy podnosił palce do ust.
Moim najmniej ulubionym sprzętem w domu była „klatka”. Mama i Lucas brzmieli radośnie, gdy mnie z nią zapoznawali, ale była zbudowana z wąskich metalowych prętów i nie dawała się pogryźć. Położyli w niej miękką poduszkę i nauczyli mnie zabawy w Idź do Klatki Pieska, która polegała na tym, że wchodziłam do środka, kładłam się na poduszce i dostawałam smakołyk. Pewnego dnia nagle zmienili zasady zabawy: usłyszałam: „idź do klatki”, dostałam smakołyk, a potem Mama i Lucas wyszli i zostawili mnie samą w domu!
Nie miałam nic do gryzienia oprócz poduszki. Gdy już się z nią rozprawiłam (nie była zbyt smaczna), poczułam się bardzo samotna. Tak bardzo tęskniłam za Lucasem, że szczekałam aż do jego powrotu.
Lucasowi było bardzo przykro, że zostawił mnie na cały dzień samą. Tak bardzo szalałam z radości, gdy wrócił, że pognałam przez salon, skacząc po meblach, zwijając dywan, i zaczęłam lizać go po twarzy. Wyglądał na niezadowolonego, że porozrzucałam wszędzie puch z poduszki, ale co innego miałam z nim zrobić? Nie spróbował go i nie wiedział, jaki jest niesmaczny. Ja na pewno nie zamierzałam go zjeść.
– Mam stary ręcznik, który możesz jej włożyć do klatki – powiedziała Mama.
– Nie wolno niszczyć swojego łóżeczka, Bello – odezwał się do mnie Lucas.
Zamerdałam ogonem.
– Może następnym razem włóż jej tam piłkę – zaproponowała Mama.
Spojrzałam na nią czujnie. Piłka? Znałam to słowo. Piłka była najwspanialszą zabawką w domu. Gdy Lucas ją rzucał, odbijała się i uciekała, a ja ją goniłam, łapałam i przynosiłam mu ją, żeby znowu rzucił.
Czasami zabierał ją z nami na spacer. Nieopodal była duża otwarta przestrzeń porośnięta trawą, o nazwie „park”, gdzie Lucas spuszczał mnie ze smyczy i bawiliśmy się w rzucanie piłki. Nigdy nie udało jej się mi uciec.
Uwielbiałam ganiać za piłką, uwielbiałam przynosić ją z powrotem Lucasowi i uwielbiałam, gdy nazywał mnie grzeczną sunią. Czasami w parku były inne psy, które ganiały za innymi piłkami, udając, że nie chcą biegać za tą rzucaną przez Lucasa.
Lucas był moim człowiekiem. Niczego bardziej nie chciałam, niż być z nim każdego dnia do końca życia. No, może to plus smakołyki. „Załatw swoje” – mówił. Jest smakołyk! Potem znowu: „załatw swoje”. Nie ma smakołyka. To nie była najlepsza zabawa.
Potem zrozumiałam: Załatw Swoje oznaczało kucanie i siusianie, które coraz częściej wolałam robić na dworze. Od Lucasa biło takie zadowolenie, gdy dawał mi smakołyk w trawie, że od razu zrozumiałam, o co chodzi w Załatw Swoje. Poszliśmy do parku, zrobiłam Załatw Swoje i dostałam smakołyk, i Lucas był taki zadowolony, i rzucił mi piłkę, a ona potoczyła się tam, gdzie dzieci czasami bawią się na huśtawkach. Byłam tuż za nią i prawie ją miałam, a gdy odbiła się od plastikowej pochylni i potoczyła na górę, pobiegłam za nią, wbijając pazury w śliską powierzchnię. Piłeczka dotarła do wierzchołka pochylni i spadła, a ja zeskoczyłam za nią i złapałam ją w pyszczek, gdy odbiła się od ziemi.
– Bella! – zawołał Lucas. – Wbiegłaś po zjeżdżalni! Bella, mądra sunia!
Lucas był ze mnie zadowolony. Zaprowadził mnie pod zjeżdżalnię.
– Okej, Bella, biegnij za piłką!
Bawiliśmy się tak jeszcze parę razy. Piłka turlała się po „zjeżdżalni”, a ja skakałam za nią, łapałam i przynosiłam Lucasowi. Czasami łapałam ją w powietrzu po drugiej stronie zjeżdżalni od razu po tym, jak odbiła się od ziemi. Lucas śmiał się zachwycony, kiedy mi się to udawało.
Potem dał mi wody i położyliśmy się na trawie. Powietrze było rześkie i świeciło jasne słońce. Położyłam mu głowę na nogach, a on mnie głaskał. Za każdym razem, gdy jego dłoń się zatrzymywała, trącałam ją nosem, żeby nie przerywał pieszczoty.
– Tak mi przykro, że muszę cię zostawiać i chodzić do pracy. Ale bardzo ją lubię. Mam biurko, ale prawie przy nim nie siedzę. Przez większość czasu jestem w biegu, pomagając lekarzom prowadzącym. Jest ciekawie, ale tęsknię za tobą, Bello.
Uwielbiałam, gdy wypowiadał moje imię.
– Słyszałaś, jak wczoraj w nocy mama chodziła po domu? Znowu nie może spać. Nie wiem, co zrobię, jeśli znowu wpadnie w tę fazę… Boże, chciałbym, żeby już ją wyleczyli.
Bił od niego smutek, więc wdrapałam mu się na pierś. Poskutkowało: roześmiał się i mnie zepchnął.
– Jesteś takim głuptaskiem, Bello!
Zawsze gdy byłam z Lucasem, rozpierało mnie szczęście. Kochałam Mamę, ale to, co czułam do Lucasa, było taką koniecznością jak zaspokajanie głodu. W nocy często śniło mi się, że jesteśmy razem i karmimy koty albo bawimy się w piłkę na zjeżdżalni.
Nie lubiłam słów „idę do pracy”, bo za każdym razem, gdy Lucas je wypowiadał, wiedziałam, że zostawi mnie na bardzo, bardzo długo.
– Idę do pracy – mówił do Mamy, a potem zostawałyśmy same. Nie rozumiałam, czemu robi Idę do Pracy. Czyż nie byłam grzeczną sunią?
W ciągu dnia Mama bawiła się ze mną i zabierała mnie na krótkie spacery na smyczy, ale nie karmiłyśmy kotów ani nie chodziłyśmy do parku.
Gdy zbliżała się pora, w której Lucas kończył Idę do Pracy, wyczuwałam jego powrót do domu. Bez węszenia za jego zapachem wiedziałam, że zbliża się chodnikiem, i siadałam pod drzwiami, czekając na niego. Gdy był już blisko, zaczynałam merdać ogonem, a chwilę później czułam jego zapach i słyszałam kroki.
– Nie mam pojęcia, jak ona to robi, ale dokładnie wie, kiedy wracasz do domu – powiedziała Mama do Lucasa. – Podchodzi do drzwi i skomle.
– Pewnie po prostu zapamiętała mój plan dnia.
– Skarbie, nawet ty go nie pamiętasz. Codziennie wychodzisz z pracy o innej godzinie. Nie, ona ma szósty zmysł.
– Bella, pies medium z Denver – powiedział Lucas. Spojrzałam na niego, ale nic nie wskazywało na to, żeby wypowiedzenie mojego imienia wiązało się z jakimś smakołykiem.
Lucas robił Idę do Pracy, a Mama odpoczywała na sofie. W niektóre dni wstawała i zabierała mnie na spacer, i śpiewała, a ton jej głosu wznosił się i opadał zupełnie inaczej niż przy mówieniu. Jednak ostatnio prawie nie wstawała z sofy. Przytulałam się do niej, wyczuwając jej miłość, ale i pewien smutek.
Pewnego dnia usłyszałam na schodach czyjeś kroki, a po zapachu poznałam, że to ktoś obcy. Obcy mężczyzna. Zaszczekałam.
– Bella, nie! – zbeształa mnie Mama.
„Nie”? Nie rozumiałam znaczenia tego słowa w tym kontekście.
Usłyszałam wysoki, czysty dźwięk dzwonka, który odzywał się, kiedy ktoś stał na ganku. Moim zadaniem było powiadomić wszystkich, że go usłyszałam, więc znowu zaszczekałam.
– Bella! Nie! Niegrzeczna sunia!
Spojrzałam na nią skruszona. Niegrzeczna sunia? Co ja takiego zrobiłam?
Mama uchyliła drzwi, a ja wetknęłam nos w szczelinę, obwąchując i merdając ogonem.
– Cześć, skarbie. – Na schodach stał duży mężczyzna. Jego oddech miał silny chemiczny zapach, który zapiekł mnie w oczy, ale ubranie pachniało ładnie pieczywem.
Poczułam, że mama jest niezadowolona, więc przestałam tak entuzjastycznie merdać.
– Jak mnie tu znalazłeś? – zapytała.
– Nie zaprosisz mnie do środka, Terri?
– Proszę, ale zaraz wychodzę.
– Wow, jaki duży pies! Jak się wabi?
– To suczka. Ma na imię Bella.
– Cześć, Bella! – Przykucnął i prawie stracił równowagę, gdy wyciągnął do mnie rękę, opierając się drugą dłonią o podłogę. Pogłaskał mnie po czubku głowy.
Mama stała ze skrzyżowanymi ramionami.
– Nie wiem, po co przyszedłeś.
– Jestem spontana-niczny.
– I chyba pijany albo coś. Albo coś, Brad?
– Co? Niee.
– Spójrz na mnie.
Mężczyzna wyprostował się.
Mama pokręciła głową z odrazą.
– Jesteś na haju.
– Może troszkę. – Mężczyzna roześmiał się. Powłócząc nogami, wszedł do salonu i rozejrzał się wokół. Mama mierzyła go chłodnym wzrokiem.
– Posłuchaj – zaczął. – Dużo o nas myślałem. Czuję, że popełniliśmy błąd. Tęsknię za tobą, skarbie. Powinniśmy dać sobie jeszcze jedną szansę. W końcu nie młodniejemy.
– Nie będę z tobą rozmawiała, gdy jesteś w takim stanie. Nigdy.
– W jakim stanie? W jakim stanie?
Mężczyzna podniósł głos, a ja wzdrygnęłam się i odskoczyłam. Mama oparła dłonie o biodra.
– Nie zaczynaj. Nie mam ochoty na kłótnie. Chcę tylko, żebyś sobie poszedł.
– Nie pójdę, dopóki nie podasz mi jednego dobrego powodu, dlaczego mnie rzuciłaś.
– O Boże.
– Dobrze wyglądasz, Terri. Chodź do mnie. – Uśmiechnął się.
– Nie. – Mama zaczęła się od niego cofać.
– Mówię serio. Masz pojęcie, jak często o nas myślę? Dobrze nam było razem, skarbie. Pamiętasz ten hotel w Memphis…
– Nie. Przestań. – Mama potrząsnęła głową. – Wcale nie było nam dobrze. Nie byłam przy tobie sobą.
– Nigdy nie byłaś bardziej sobą, niż gdy byliśmy razem.
– Bzdura.
– Okej, przyszedłem, żeby powiedzieć ci te wszystkie komplementy, a ty zachowujesz się jak zołza.
– Proszę, wyjdź.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju.
– Nieźle. Wygląda na to, że twój syn znowu z tobą zamieszkał? – Zmrużył oczy. – Może potrzebuje męskiej rozmowy o tym, że czas najwyższy dorosnąć i przestać trzymać się spódnicy mamusi.
Mama westchnęła.
– Brad, twoje aluzje są co najmniej nie na miejscu.
– Naprawdę? Chcesz, żeby skończył jak jego ojciec? Żeby znaleźli go martwego za jakimś monopolowym? Pewnie nawet nie pamiętasz, że mi o tym mówiłaś. Zapomniałaś już, w jakim stanie byłaś, kiedy cię znalazłem? – powiedział szyderczo. – Jesteś mi coś winna.
– Tak myślisz? Nic ci nie jestem winna. Nic dla mnie nie znaczysz, nic a nic.
– Nie czuję się tu szanowany. Wiesz, co mam na myśli? Nie masz prawa odmawiać mi szacunku. Nie po tym, co razem zrobiliśmy. Co wiem.
– Musisz już iść! – powiedziała Mama podniesionym, gniewnym głosem. Spuściłam wzrok z nadzieją, że to nie na mnie jest zła, ale przestraszona podniosłam go, gdy mężczyzna chwycił Mamę za ręce.