Читать книгу O psie który wrócił do domu - W. Bruce Cameron - Страница 7
Sześć
ОглавлениеPrzez następne kilkanaście dni uczyliśmy się dwóch nowych zabaw. Jedna z nich nazywała się Nie Szczekaj. Moim zadaniem zawsze było powiadamianie domowników, gdy wyczuwałam kogoś za drzwiami. W sprzyjających warunkach słyszałam albo wyczuwałam gościa, jeszcze zanim zadzwonił dzwonek, i wyszczekiwałam tę informację na użytek wszystkich, którzy byli w domu. Niekiedy Lucas albo Mama dołączali do mnie, wykrzykując własne ostrzeżenia. „Przestań!”, wołali. „Cicho!” Ale kiedy bawiliśmy się w Nie Szczekaj, Lucas stawał w otwartych drzwiach i sięgał na zewnątrz, po czym odzywał się dzwonek, a on mówił surowo: „nie szczekaj”, i trzymał mnie za pyszczek. Ta zabawa zupełnie mi się nie podobała, ale ciągle się w nią bawiliśmy. Potem Mama wychodziła z domu, Lucas siadał na sofie, a ona pukała palcami w drzwi, co było niezgodne z zasadami gry, ale Lucas i tak mówił: „nie szczekaj”. Zupełnie jakby nie chcieli, żebym wypełniała swoje obowiązki!
Nie Szczekaj było podobne do Zostań, kolejnej zabawy, której nie lubiłam. Gdy Lucas mówił: „zostań”, miałam usiąść i się nie ruszać, dopóki nie wróci i nie powie „okej!”. Czasami dawał mi smakołyk i mówił: „dobre Zostań”, co lubiłam, ale generalnie Zostań wymagało koncentracji, było męczące i nudne. Ludzie zdają się nie mieć poczucia upływu czasu. Nie wiedzą też chyba, jak dużo zabawy tracą, kiedy pies robi Zostań i zamiast się bawić, musi siedzieć i siedzieć. Tak samo było z Nie Szczekaj: gdy Lucas powie mi Nie Szczekaj, jestem grzeczną sunią, tylko jeśli pamiętam, że to coś jakby stałego. Kiedy ktoś dzwonił dzwonkiem, a ja robiłam Nie Szczekaj, Lucas czasami dawał mi smakołyk, a czasami nie. To było wyczerpujące. Ciągle miałam nadzieję, że zapomni o Nie Szczekaj, ale w kółko to powtarzał, tak jak Mama.
O wiele, wiele fajniejsze było Do Domu. Do Domu polegało na tym, że Lucas odpinał mi smycz, a ja biegłam do domu i zwijałam się w kłębek pod drzwiami. Lucas bardzo konkretnie wskazywał miejsce, w którym miałam się położyć. „Nie, musisz być tutaj, Bello. Tu, gdzie nikt nie zobaczy cię z ulicy. Okej?” Klepał beton, dopóki się nie położyłam, i wtedy dawał mi smakołyk. Kiedy robiliśmy Do Domu, byłam grzeczną sunią, która dostawała jedzenie. Kiedy robiliśmy Nie Szczekaj, nie czułam się jak grzeczna sunia, nawet jeśli dostawałam smaczka.
– Załapała od razu. Jeśli kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba, przybiegnie sama do domu i położy się pod murem przy żywopłocie, gdzie nikt jej nie zobaczy – powiedział Lucas do Mamy.
Mama pogłaskała mnie po głowie.
– Grzeczna sunia.
Zamerdałam ogonem.
– Ale wciąż ma problem z Nie Szczekaj – dodał.
Zaskomlałam.
Niczego bardziej nie pragnęłam, niż żeby Lucas nazywał mnie grzeczną sunią – to plus Kawałeczek Sera oznaczało, że mnie kocha.
Parę razy zamknął mnie w mojej klatce, przed którą kładł swój telefon. Zupełnie nie byłam nim zainteresowana. „Nie szczekaj” – powiedział surowo. Potem wyszli z Mamą. Poczułam się samotnie, więc zaszczekałam, a Lucas przybiegł z powrotem, czyli zrobił dokładnie to, co chciałam! Ale był na mnie zły i parę razy powtórzył: „nie szczekaj”, nie wypuszczając mnie z klatki ani nawet nie głaszcząc, mimo że byłam wniebowzięta na jego widok.
Stwierdziłam, że Nie Szczekaj było jeszcze mniej fajne, kiedy w grę wchodziła klatka.
– Chyba nie rozumie – pewnego wieczora powiedział do Mamy. Tego dnia byliśmy w parku i bawiliśmy się piłką. Właśnie przysypiałam, rozkosznie zmęczona.
– Już nie szczeka na dzwonek – odparła Mama.
– Tak, to prawda. W sprawie dzwonka Bella jest już grzeczną sunią.
Uderzyłam sennie ogonem. Tak, byłam grzeczną sunią.
– Mam jutro wizytę u neurologa – powiedziała Mama.
– Może wezmę wolne. Nie możemy ryzykować, nie powinna zostać sama.
– Nie. Nie możesz tak robić, Lucas.
Zamerdałam ogonem na dźwięk słowa „Lucas”, dźwigając się na łapy, w razie gdyby szykował się spacer.
– Nie wiem, czy mamy inne wyjście – powiedział ponuro. – Nie możesz odwołać tej wizyty, na kolejną musiałabyś czekać w nieskończoność.
Usiadłam i spojrzałam na Lucasa, mojego człowieka, czujna pomimo zmęczenia. Coś się działo – on i Mama byli bardzo, bardzo spięci.
Jako grzeczna sunia, która umiała Nie Szczekaj, zrobiłam Siad, ale to niewiele pomogło.
Następnego dnia wcześnie rano, mniej więcej w porze, w której Lucas zazwyczaj wychodził Do Pracy, poszliśmy we trójkę na spacer. Uwielbiałam spacery we trójkę!
Gdy tylko wyszliśmy z domu, przeszliśmy przez ulicę, tak jak zawsze. Wyczuwałam Mamę Kotkę w norze.
– Widzisz? – powiedział Lucas. – Nowa siatka. Tym razem z obu stron obita nylonem. Nie dam rady znaleźć żadnego słabego punktu. Ogniwa są grube i przymocowane bezpośrednio do słupków. Trzeba by przemysłowych obcęgów, żeby je ruszyć.
Mama zmarszczyła brwi.
– Zaraz, przecinałeś siatkę?
– Nie. Gunter tak twierdzi, ale nie musiałem. Po prostu odginałem ją cążkami.
– Ulżyło mi. A gdybyś doskoczył do sztachety, dałbyś radę się podciągnąć i przeskoczyć?
– Może. – Lucas skinął głową. – Ale Bella i tak zostałaby po drugiej stronie. Potrzebuję jej do wypłoszenia kotów z nory.
– A gdybyś sam się do nich wczołgał, udałoby ci się je wyłapać w siatkę?
– Być może. Spróbuję.
– Może wejdę z tobą?
Lucas uśmiechnął się do Mamy.
– Tam jest dość paskudnie.
– O, na pewno widywałam gorsze miejsca.
– Pewnie tak.
– Czy nawet koty nie mogą wydostać się z podwórka? – Dotknęła materiału, który był na ogrodzeniu. – Chyba dałyby radę się po tym wspiąć.
– Pewnie tak, ale z tyłu wykopali ziemię w miejscu, w którym dawna siatka była wygięta, więc pewnie przechodzą przez tę dziurę.
– Jak myślisz, czemu postawił nowe ogrodzenie? – zapytała Mama.
– Szczerze mówiąc, myślę, że zrobił to, żebym nie mógł wyłapać reszty kotów. Chce mi coś udowodnić, a ja mam związane ręce.
– „Miły” facet…
Spacerowaliśmy dalej wzdłuż ulicy. Wkrótce doszliśmy do drogi, którą przejeżdżało szybko mnóstwo samochodów, a każdy ciągnął za sobą inną woń. Z trawników i krzewów biły wspaniałe zapachy, a ja raz po raz zatrzymywałam się, by się nimi nacieszyć. Zza jednego z płotów obszczekał mnie biały pies. Chciałam iść go obwąchać, ale nie pozwoliła mi na to smycz. Przy dużym budynku Mama odłączyła się od nas i poszła w inną stronę. Co rusz zatrzymywałam się i odwracałam, ale ona szła dalej, nie oglądając się. To było bardzo stresujące. To, co zaczęło się jako cudowny rodzinny spacer, ni z tego, ni z owego całkiem się zepsuło. Nie rozumiałam, co się stało. Powinniśmy być wszyscy razem! Z tego zdenerwowania aż zaskomlałam.
– Chodź, Bello. Mama poszła na wizytę do lekarza. Niedługo po ciebie przyjdzie. Muszę iść do pracy.
Nie rozumiałam, dlaczego mówi o Do Pracy. Do Pracy było wtedy, gdy zostawiał mnie z Mamą w domu. A teraz byliśmy na spacerze.
Zaprowadził mnie do drzwi. Zapiszczały, gdy je otworzył. Wszedł do środka, ostrożnie się rozejrzał, a potem wciągnął mnie za sobą. Podłoga była bardzo śliska, pachniała chemikaliami i mnóstwem różnych ludzi, choć nikogo nie widziałam. To było fajne, nowe miejsce, zwłaszcza że mogliśmy przebiec korytarzem! Lucas zamknął nas w małym pokoju o jeszcze ostrzejszym chemicznym zapachu i ukląkł. Zamerdałam entuzjastycznie.
– Okej, posłuchaj: nie powinnaś być w szpitalu. Jeśli cię złapią, będę miał duże kłopoty. Mogliby mnie zwolnić. To tylko na czas wizyty mamy u lekarza. Muszę iść do pracy. Będę mógł zajrzeć do ciebie, gdy podbiję kartę. Błagam, Bello, Nie Szczekaj. Błagam.
O nie, znowu. Chwycił mnie za pyszczek i potrząsnął.
– Nie Szczekaj.
„Przecież nie szczekam”.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje, gdy wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Co teraz?
Zastanawiałam się, czy to jakaś wersja Nie Szczekaj, w której ja szczekam, a Lucas otwiera drzwi. Nawet gdyby był na mnie zły, lepsze to od samotności w tym dziwnym miejscu. Nie czułam jego zapachu po drugiej stronie, choć wiedziałam, że jest niedaleko. To było podobne do rosnącego poczucia, że się zbliża, kiedy wracał do domu z Do Pracy. Tak więc mimo że mnie zostawił, wciąż był w budynku albo nieopodal. Ale gdzie? I gdzie była Mama? Zaskomlałam. Na pewno nie chcieli zostawić mnie samej w tym pokoju! Coś było nie w porządku!
Zrobiłam Siad jak grzeczna sunia, wpatrując się w drzwi i nakazując im, żeby się otworzyły. Po drugiej stronie nie słyszałam absolutnie nic. W końcu, nie będąc w stanie wytrzymać ani sekundy dłużej, zaszczekałam.
Lucas otworzył drzwi po bardzo, bardzo długim czasie – po wielu, wielu szczeknięciach. Jeszcze zanim nacisnął klamkę, wyczułam jego i jakąś drugą osobę. Wszedł do pokoju, a za nim weszła kobieta. Miała kwiatowy zapach połączony z czymś przyjemnym i orzechowym. Byłam wniebowzięta na widok Lucasa i zaczęłam na niego skakać z radości, opierając się łapami o jego nogi, żeby się schylił i dostał całusa. Mój człowiek wrócił! Teraz możemy wyjść z tego ciasnego pokoju i może pójść do parku i pojeść smakołyki.
– Widzisz? – powiedział Lucas do kobiety.
– Powiedziałeś, że to szczeniak! A ona jest dorosłym psem. – Kobieta pochyliła się i wyciągnęła dłoń, która pachniała czymś cukrowym. Wylizałam czule jej palce, pałając do niej ogromną sympatią za to, że były tak słodkie.
– Nie, wciąż jest szczeniakiem, ma jakieś osiem miesięcy. Weterynarz mówi, że urodziła się w marcu albo na początku kwietnia.
Kobieta potarła mnie za uszami.
– Wiesz, szczeniaczki naprawdę działają na płeć piękną. – Nachyliłam się do jej dłoni.
– Słyszałem.
Kobieta wyprostowała się.
– Ale nie na mnie.
– Naprawdę? Adoptowałem Bellę tylko po to, żeby zrobić wrażenie na Olivii z działu konserwacji…
– Zauważyłam, że ostatnio jest to twoja jedyna motywacja.
– Czyli działa, skoro tak wszystko zauważasz.
– Zauważyłam też, że zsyp jest znowu zapchany. To jest na szczycie moich priorytetów „zauważania”.
– Dobrze wiedzieć, na czym stoję.
– To jaki masz plan? Wiesz, że jeśli przyłapią cię tu z psem, to stracisz pracę. W mailu doktora Ganna do pracowników wśród miliarda zakazów „Nie będziesz przyprowadzał psa swego do pracy” było w pierwszej piątce.
– Pomyślałem sobie, że skoro jesteś z działu konserwacji, a ten pokój do niego należy, to może zajęłabyś się jego sprzątaniem przez jakąś godzinę i dotrzymała Belli towarzystwa, żeby nie szczekała…
– Coś takiego. A odkąd to jestem ci coś dłużna?
– Zrób to dla pieska.
– Bello – powiedziała kobieta, głaszcząc mnie po głowie. – Twój tatuś to taki głuptas.
– Wcześniej nazwałaś mnie kujonem. To się chyba wyklucza.
– O, tacy jak ty są wyjątkami.
– A więc teraz nazywasz mnie wyjątkowym?
Kobieta zaśmiała się.
– Nie widzę w tobie absolutnie nic wyjątkowego. Ani zaskakującego. Ani interesującego.
– I tu się mylisz, bo jestem bardzo zaskakujący.
– Czyżby?
– Słowo harcerza.
– Powiedz mi o sobie jedną rzecz, którą mogłabym uznać za zaskakującą.
– Okej. – Lucas na chwilę zamilkł.
– Widzisz?
– Może to: mieszkam naprzeciwko kociego domu.
– Słucham? – Kobieta roześmiała się.
– A nie mówiłem. Jestem pełen niespodzianek.
– No cóż, i tak nie mogę spędzić tu całej godziny. Nie jestem tobą, nie biegam cały dzień po szpitalu, nic nie robiąc. Mam szefową, która teraz pewnie się zastanawia, gdzie jestem.
– Ale przecież wygrałem zakład! Jeśli cię zaskoczę, przypilnujesz mi psa.
– Nie było żadnego zakładu. Ja się nie zakładam.
– Proszę…
– Nie. A zresztą jeśli przyłapaliby mnie z psem, oboje stracilibyśmy pracę.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wyglądało na to, że w tych okolicznościach Nie Szczekaj nie obowiązuje, więc powiadomiłam Lucasa, że ktoś jest za drzwiami. On i kobieta stali, gapiąc się na siebie.
Lucas otworzył drzwi, za którymi stał jakiś szczupły mężczyzna. Jego buty pachniały ziemią i trawą, miał długie włosy i duży zarost na twarzy. Ruszyłam, żeby się z nim przywitać, ale Lucas zagrodził mi drogę, stając przede mną.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział mężczyzna z lekką drwiną.
– Chciałby – odparła kobieta. – O niczym innym nie myśli.
Lucas roześmiał się.
– Cześć, Tyrell. Olivia wciągnęła mnie do schowka. Przybywasz z ratunkiem w samą porę.
– Chodzą słuchy o szczekaniu w tym korytarzu. – Mężczyzna przykucnął, a ja podeszłam do niego, merdając ogonem. – Czyżby w szpitalu dla weteranów był jakiś pies? Na pewno nie. – Jego dłonie były delikatne i pachniały ludźmi i kawą.
Lucas uniósł ręce i je opuścił.
– Nie możemy zostawić jej samej w domu, bo szczeka. Administracja zapowiedziała, że jeśli znajdą psa w mieszkaniu, eksmitują nas, a Bellę odeślą do schroniska. Wiem, że to wbrew przepisom, ale nie miałem innego wyjścia.
– I wpadł na genialny pomysł, żebym niańczyła Bellę w tym schowku – dodała kobieta.
– Do momentu, aż skończy się wizyta mojej mamy.
– Strasznie panikuje – stwierdziła kobieta. – Jest ode mnie o dwa lata starszy, ale to ja jestem dojrzalsza.
– No cóż, chyba mam rozwiązanie tego naszego małego problemu – oznajmił mężczyzna. – Po prostu wezmę Bellę ze sobą na oddział.
– A co, jeśli doktor Gann się o tym dowie? – zapytał niepewnie Lucas.
– Doktor Gann prowadzi szpital przy zmniejszonym budżecie i nie ma czasu ganiać za odwiedzającymi psami. A poza tym damy radę trzymać Bellę przez parę godzin w ukryciu.
Mężczyzna wziął moją smycz i zaprowadził mnie do nowych pokoi. Na podłodze leżał sztywny dywan, stało tu też kilka krzeseł, na których siedzieli ludzie. Z dywanu unosił się zapach ludzi, chemikaliów i jedzenia, ale nie psów. Nie lubiłam być z dala od Lucasa, ale wszyscy mnie uwielbiali, głaskali i wołali moje imię.
Wielu z moich nowych znajomych było starszymi ludźmi, choć nie wszyscy – za to wszyscy cieszyli się na mój widok. Kładłam głowę na ich miękkich krzesłach, żeby mogli mnie pogłaskać.
Dowiedziałam się, że mężczyzna, który mnie tu przyprowadził, miał na imię Tyrell. Był dla mnie bardzo miły i nakarmił mnie kurczakiem, chlebem i jajkiem. Jednej z kobiet, Layli, trzęsły się ręce, gdy gładziła mi sierść na głowie.
– Grzeczna sunia – szepnęła mi do ucha.
Inny mężczyzna dał mi łyżeczkę tak pysznego sosu, że aż miałam ochotę wić się z rozkoszy na podłodze.
– Steve, nie dawaj jej puddingu – ostrzegł go Tyrell.
Mężczyzna nabrał kolejną łyżeczkę.
– Ale to waniliowy.
Sos stał w plastikowym pojemniku na stoliku obok jego miękkiego krzesła, a lampka obok podgrzewała te pyszności, tak że w powietrzu unosił się jego słodki aromat. Przyglądałam się dłoni mężczyzny z takim samym przejęciem, z jakim skupiałam się na Kawałeczku Sera. Łyżeczka powędrowała w dół, a ja się oblizałam, powstrzymując się, żeby mu jej nie wyrwać, tylko delikatnie wylizać.
Tyrell stuknął palcem w krzesło mężczyzny.
– Okej, ale to ostatnia, Steve.
Mężczyzna od sosu miał na imię Steve.
– Ten piesek przypomina mi krzyżówkę buldoga, którego miałem w dzieciństwie. Odwiedzaj nas, kiedy tylko chcesz, Bello. – Polizałam go po palcach.
Ty wzruszył ramionami.
– No nie wiem. Jeśli doktor Gann dowie się, że tu była, wpadnie w szał.
– A niech sobie wpada – powiedział ostro Steve, zaciskając dłoń na mojej sierści. Spojrzałam na niego, nie wiedząc, co się dzieje. – On nie ma pojęcia, przez co przechodzimy.
Tyrell wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie.
– Nie, to dobry człowiek, Steve. Po prostu ma dużo na głowie, cała ta masa przepisów…
Steve rozluźnił uścisk.
– Okej, w porządku. To nic mu nie mów.
– Hm. – Tyrell potarł się po brodzie.
– Jeszcze jedna łyżeczka. – Steve odwrócił się na swoim krześle i sięgnął po łyżeczkę, więc momentalnie wbiłam w nią wzrok.
– Nie. Musimy iść. – Tyrell pociągnął mnie za smycz, więc niechętnie poszłam za nim, oglądając się z żalem na Steve’a. – Jesteś grzeczną sunią, Bello. Chciałbym ci kogoś przedstawić.
Tyrell zaprowadził mnie pod okno, gdzie na dużym, szerokim krześle siedział mężczyzna o imieniu Mack. Nie miał włosów na głowie, a gdy pogłaskał mnie za uszami, poczułam, że jego dłonie są miękkie. Miał bardzo ciemną skórę, a jego palce pachniały głównie mydłem, choć wyczuwałam na nich również bekon.
Mack był smutny. To był ten sam rodzaj smutku, który niekiedy ogarniał Mamę – ból zaprawiony strachem i rozpaczą. Przypomniałam sobie, jak w takich chwilach kładłam się obok niej, żeby ją pocieszyć, więc oparłam przednie łapy o krzesło Macka i wdrapałam się do niego.
– Wow! – zaśmiał się Tyrell.
Z poduszek uniósł się kurz, a ja wzięłam głęboki oddech. Mack tulił mnie do siebie mocno i długo.
– Jak się czujesz, Mack? Trzymasz się?
– Tak – odparł Mack. To było jedyne słowo, jakie wypowiedział. Jednak gdy mnie do siebie przyciskał, czułam, jak jego ból ustępuje. Byłam grzeczną sunią i wypełniałam swoje zadanie, pocieszając go. Czułam, że Lucas byłby zadowolony.
W końcu do pokoju weszła Mama, obejmując na powitanie kilka osób.
– Musisz znowu przyprowadzić Bellę. Zrobiła furorę – powiedział jej Tyrell.
– Hmm… Zobaczymy – odparła mama.
– Mówię serio, Terri. Trzeba było widzieć, jak Mack się ożywił.
– Mack? Naprawdę?
– Pozwolisz na słowo? – zapytał ją cicho Tyrell.
On i Mama odeszli w kąt, gdzie mogli być sami, tylko ze mną.
– Wiesz, czemu większość z nich jest tu codziennie? – zapytał Tyrell.
Mama spojrzała na ludzi na krzesłach.
– Żeby pobyć ze swoimi.
– Tak, po części. I dlatego, że nie mają gdzie się podziać. Nie są w twojej sytuacji, nie mają syna, którym się opiekują.
– „Opiekują”… – powtórzyła powoli Mama. – Tak bym tego nie nazwała. Raczej on się mną opiekuje.
– Rozumiem. Chcę tylko powiedzieć, że kiedy dowiedzieli się, że przeszmuglowałaś tu psa, to im dało prawdziwe poczucie sensu, wiesz? Pozwól im w czymś wygrać. To wojownicy, powrót do walki dobrze im zrobi, nawet jeśli to jedynie bunt przeciwko głupiemu zakazowi wprowadzania psów. Może przyprowadziłabyś ją jutro?
– Och. Nie wiem, czy to dobry pomysł, Tyrell. Jeśli doktor Gann się dowie, Lucas będzie miał…
– Doktor Gann się nie dowie – przerwał jej Tyrell. – Schowamy ją przed nim i innymi niepożądanymi oczami, dobrze? Zróbmy to, Terri.
Następnego dnia, gdy Lucas wychodził Do Pracy, Mama i ja poszłyśmy razem z nim! Zabrano mnie znowu z wizytą do moich przyjaciół w dużym pokoju z krzesłami. Mama też usiadła i z nimi rozmawiała. Wszyscy ucieszyli się na mój widok.
Mężczyzna o imieniu Steve nie miał już tego cudnie słodkiego sosu.
– Chcesz ciasta?
Było przepyszne. Lubiłam Steve’a. Lubiłam Marty’ego, który siłował się ze mną na podłodze. Lubiłam Drew, który nie miał nóg, ale zabrał mnie na przejażdżkę swoim krzesłem. Siedziałam mu na kolanach, merdając ogonem, i wszyscy się śmiali. Choć zapachy były inne niż podczas przejażdżki autem, przyjemnie było się w niego wtulić, gdy „prowadził”. Zastanawiałam się, czy podczas następnej przejażdżki prawdziwym autem Lucas też pozwoli mi usiąść sobie na kolanach.
To był cudowny dzień. Wszyscy mnie przytulali, dawali smakołyki i miłość.
Właśnie robiłam Siad dla Jordana, który karmił mnie kawałeczkami hamburgera, gdy nagle Layla powiedziała: „Doktor Gann idzie!”, a Tyrell podniósł mnie i pobiegł ze mną do Macka i posadził mnie na jego sofie.
– Bella, leżeć! – nakazał. Mack wyciągnął ręce i przycisnął mnie do siebie, a ja przytuliłam się do niego, żeby go pocieszyć. Ktoś przykrył mnie kocem. Nie wiedziałam, co to za zabawa, ale za każdym razem, gdy choć odrobinę się poruszyłam, Mack kładł na mnie dłoń i unieruchamiał. Serce waliło mu jak młotem.
– Doktor Gann! – ryknął Tyrell. – Czy możemy porozmawiać o zamontowaniu w tej sali kablówki, która nie będzie się ograniczała do kanału z pogodą?
Słyszałam też inne głosy, ale leżałam nieruchomo wtulona w Macka.
– Grzeczna sunia – pochwalił mnie tak cichym głosem, że ledwie go usłyszałam.
Kiedy już zdjęto ze mnie koc, ludzie zaczęli klaskać i powtarzać: „grzeczna sunia”, a ja merdałam ogonem, nie posiadając się z radości.
Potem dowiedziałam się, że kobieta ze schowka ma na imię Olivia. Przyszła się ze mną zobaczyć i dać mi parę smaczków, a potem stała i rozmawiała z Mamą.
Tego wieczora Mama parę razy powtórzyła jej imię.
– Czemu nie zaprosisz jej na randkę? – zapytała Lucasa.
Wyciągnęłam piłkę i wpatrywałam się w nią z nadzieją, że Lucas poturla ją po podłodze.
– Hm, no nie wiem. Może dlatego, że mnie nie cierpi?
– Gdyby cię nie cierpiała, ignorowałaby cię zamiast ci dokuczać.
– Ona mi nie dokucza. Jesteśmy po prostu zupełnie inni. Jest trochę gotką. Nazywa mnie Chłopcem z Białym Pieczywem i mówi, że jestem lekarstwem na jej bezsenność.
Mama na chwilę umilkła.
– Ale to nie przeze mnie, prawda?
– Co masz na myśli?
– Nie możesz mnie cały czas pilnować, a nawet gdybyś mógł, bardzo bym tego nie chciała. Być ciężarem dla własnego dziecka to największy koszmar matki. Jeśli powstrzymujesz się z czymkolwiek z mojego powodu, to znaczy, że całe moje życie poszło na marne.
– Nawet tak nie mów!
– Nie, to nie czarne myśli, tylko szczera prawda. Wiesz, że niczego nie żałuję bardziej niż tego, że cię zostawiłam. Przeze mnie straciliśmy tyle czasu… Zostawiłam cię, kiedy zaciągnęłam się do armii, i prawie cię zostawiłam, próbując odebrać sobie życie. Ale to już za mną, Lucas. Nie zostawię cię, chcę jedynie twojego dobra. Proszę, uwierz – nic nie jest dla mnie ważniejsze niż twoja przyszłość.
– Dobrze, w takim razie i ty mi uwierz, mamo. Mam przyszłość. Świetlaną przyszłość. Obiecuję, że nie pozwolę, by cokolwiek stanęło temu na przeszkodzie.
Niedługo potem Mama wyszła, a my poszliśmy nakarmić koty. Zamiast do nory Lucas zaprowadził mnie na tyły domu, do dziury pod ogrodzeniem. Ziemia i siatka pachniały tam kilkunastoma kotami i wiedziałam już, że w norze mieszka ich więcej niż wcześniej. Czułam, że jest tam również Mama Kotka.
Lucas wysypał karmę do miski i wsunął ją pod ogrodzeniem.
– To będzie musiało wystarczyć – powiedział z rezygnacją. – Nie mogę podejść bliżej. – Czekałam, aż przepchnie siatkę, ale tego nie zrobił. Zamiast tego zaprowadził mnie z powrotem przed dom i stanął z dłonią opartą na biodrze, wpatrując się w coś białego na ciemnym materiale pokrywającym siatkę.
– To zawiadomienie o rozbiórce, Bello. Pewnie dostał pozwolenie.
Wyczułam jego zdenerwowanie i spojrzałam na niego pytająco. Pobiegliśmy z powrotem do naszych drzwi i weszliśmy do domu. Mamy nie było. Lucas otworzył swoją szafę i wyjął z niej te cienkie, pachnące kotami płachty z drewnianymi klockami przy rogach. Potem wziął telefon i moją smycz.
– Gotowa, Bella?
Przebiegliśmy przez ulicę.
– Hm – powiedział. – Nic z tego nie będzie. Nawet gdybym dał radę wspiąć się z tobą na rękach, nie mam pojęcia, jak miałbym bezpiecznie postawić cię po drugiej stronie. – Pogłaskał mnie po głowie. – Okej, zróbmy inaczej. – Odpiął mi smycz od obroży. Zamerdałam radośnie ogonem. – Dobre Ćwiczenie. Gotowa? Do Domu, Bella!
Wiedziałam, co robić. Przebiegłam przez ulicę i zwinęłam się w kłębek we właściwym miejscu. Ale zabawa!