Читать книгу Przysięga - Władysław Stanisław Reymont - Страница 7

Оглавление

PIELGRZYMKA DO JASNEJ GÓRY.

Czucie i wiara więcej mówi do mnie,

Niż mędrca szkiełko i oko...

Mickiewicz.

5. 5. 1894.

Praga-Kościół.

Idę wyekwipowany jak można najskromniej: długie buty, jakaś sędziwa okrywka, płaski kapelusz i parasol nie odróżniają mnie zbytnio od tłumów, zgromadzonych na placach i drogach przed kościołem. Nikt zresztą na mnie uwagi nie zwraca, wszyscy są zbyt zajęci przygotowaniami do wyruszenia i spoglądaniem na zachmurzony horyzont. Deszcz tnie drobny, ale mimo to wielkiego skłopotania nie znać na twarzach. Gwarno wszędzie, jak w ulu. Przeciskam się na cmentarzu z trudnością, i widzę z zadowoleniem, że niema wcale welonów, surdutów ani kapeluszy. Sam szczery lud. Twarze są proste, czarniawe od skwarów, rysy zgrubiałe, ubiory szare – i widzę przez oczy tego tłumu, że ma duszę napiętą jakiemś niezrozumiałem dla mnie uczuciem. Mieszam się z nimi, wchłaniam setki rozmów, twarze niezliczone, i ta szarzyzna pospolitości, ten gwar jarmarczny przejmują mnie nudą i zniechęceniem. Czuję się ogromnie obcym i osamotnionym. Chciałbym się nawet poddać tej fali ludzkiej, byle wyczuć ten prąd, jaki ją musi przenikać – ale nie mogę... I gdy tak stoję, przystępuje do mnie jakiś chłop, w szarej sukmanie, z różańcem na szyi i twarzą kwadratową.

– Pan także idą? – pyta.

– Idę; idziemy razem.

– To niby z nami?

Odpowiadam mu twierdząco i chcę go wciągnąć w pogawędkę, ale chłop milknie i odchodzi. Znowu stoję i nie wiem...................

Przysięga

Подняться наверх