Читать книгу Taniec na gruzach - Wiktor Krajewski - Страница 4

Оглавление

Dużo jest prawdy w stwierdzeniu, że o życiu można powiedzieć wszystko. No, prawie wszystko. Że jest nieprzewidywalne. Że bywa usłane różami. Że czasami uwielbia płatać nam figle, a przez to, że jest przewrotne i ma nieobliczalną stronę, nigdy nie można być niczego pewnym. A jeśli jesteś pewny, to za chwilę zostaniesz wyprowadzony z błędu poprzez tępy cios obuchem w głowę i owa pewność zniknie szybciej, niż się pojawiła.

Że planujesz iść życiową ścieżką prosto, a niespodziewanie musisz skręcić w lewo albo zawrócić i zacząć swoją podróż od punktu wyjścia. Że jest zwodnicze. Że nie istnieje złota zasada, którą należy się kierować, by sprawić, że będzie udane. Że bywa nudne, ale zdarzają się sytuacje, że chwilowo nabiera zawrotnego tempa, aby ponownie w najmniej oczekiwanym momencie stać się nijakie i wrócić do stanu pierwotnego. Takie właśnie jest życie. Złożone z wielu elementów i mające wiele sprzecznych cech, które choć powinny się wykluczać, to tak się nie dzieje. Paradoks.

Jednego z pewnością nie można powiedzieć o życiu: że jest sprawiedliwe. Brzmi jak utarty frazes, okrągłe zdanie wypowiadane przez życiowego frustrata, który swoją dziecinną naiwność zamienił na twardy osąd rzeczywistości. A może to nie frustrat, tylko człowiek trzeźwo patrzący na rzeczywistość może być autorem tego spostrzeżenia? Niemniej zdanie, że życie pozbawione jest sprawiedliwości, udaje prawdę objawioną. A ja zawsze się z tych prawd nabijam. Bo to brzmi tak błaho. Na wskroś pusto. Bez głębszego znaczenia. Życie nie jest sprawiedliwe. Aż chce się skwitować to wszystko krótkim, ale jakże trafnym w tym kontekście cytatem z mistrza Szekspira: „Słowa, słowa, słowa”. I na tym moglibyśmy skończyć te deliberacje. Do zobaczenia. Miło było, ale się skończyło. Do widzenia, do jutra.

Ale nie. Nie w jej przypadku. Bo losy primabaleriny Niny Novak mijały się ukradkiem ze sprawiedliwością. I nadal mijają. Wręcz obchodzą ją szerokim łukiem. Niby przez przypadek, a jednak specjalnie. Jakby z masochistyczną przyjemnością przyglądając się przy tym, ile jeszcze jest w stanie udźwignąć. Czy Nina załamie się w momencie, gdy czara goryczy się przeleje? Czy popadnie w marazm? A może w obłęd? Bo ile można doświadczać zagrywek, które nie są fair? Już wiem, że wiele. Może nie tyle dowiem się o tym od razu, ile utwierdzę się w tym przekonaniu dopiero za kilka miesięcy, ale tak… Pani Novak spotkała się ze wszystkim, czego można w życiu doświadczyć, poza ową sprawiedliwością.

Potwierdzenia tej tezy nie trzeba daleko szukać. Zagłębiając się w świat Niny Novak, poznając jej życiową historię, przemierzając z nią krok w krok drogę, którą pokonała, idąc w całkowite nieznane, na próżno możemy szukać sprawiedliwości. Mimo że odniosła wielki sukces na całym świecie, a oczy największych, najwybitniejszych, najbardziej znanych i lubianych skierowane były na nią, w swoim rodzinnym kraju mało kto miał okazję – czy może warto użyć słów takich jak przyjemność lub zaszczyt – poznać jej taneczne dokonania, zobaczyć artystyczne wcielenia czy być świadkiem tego, jak zatraca się w muzyce, wykonując fouetté w Jeziorze łabędzim, którym zawojowała sceny na całym świecie.

Polska nie chciała dać szansy Ninie Novak stać się dobrem narodowym. I nadal tkwi w tym stanie: nie chce. W całej karierze Novak dwukrotnie po 1945 roku zachwyciła polską publiczność, żeby już za chwilę odczuć na własnej skórze naszą niechęć i jednocześnie pragnienie, żeby nas zostawiła w spokoju i wróciła do siebie. Tam skąd przyszła. Problem jednak polega na tym, że ona jest nasza, polska. Jasia, a nie żadna Nina.

A może nie chodzi tu o niechęć, lecz nieumiejętność zmierzenia się z wielkością Novak? Bo czasem wyjątkowość jednostki sprawia, że czujemy się przytłoczeni, rodzi się w nas tym samym niechęć, która przeradza się w zazdrość udającą obojętność. A może to jest perwersyjna chęć pokazania komuś, gdzie jest jego miejsce? Najgorsze, co można zrobić w stosunku do artysty, to wykazać się względem niego obojętnością. A my aż otulamy nią Novak. I nie jest to czcze gadanie. Dowód? Dlaczego więc tak się stało, że uczniowie kończą lekcje historii tańca w polskich szkołach baletowych, nie wiedząc, kim była primabalerina Nina Novak? Że tancerki klasyczne nie widziały ani jednego baletu z jej udziałem? Że wielki olejny portret Niny Novak namalowany przez Jana Machnowskiego został złożony w archiwum Teatru Wielkiego i nigdy nie zdobił korytarza żadnego z pięter, tylko zbiera kurz, leżąc w piwnicznym schowku? Nie wiem.

Dużo jest pytań, a tak mało odpowiedzi. A ta niewiedza mnie aż boli. Naprawdę nie mam pojęcia, jakie są przyczyny tej amnezji w baletowym świecie. I chyba nie chcę wiedzieć. Byłoby to bez sensu. Chociaż nie można, nie powinno się godzić na zasadę „co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”. Bo Nina była w Polsce. Przed drugą wojną światową warszawski świat artystyczny padł przed nią na kolana i okrzyknął ją genialnym dzieckiem sceny baletowej, a po wojnie kompletnie o niej zapomniał. Błąd. Ona cały czas jest. Tyle że na drugim końcu świata. Żyje. Tańczy. Uczy. Zachwyca się życiem. Zbiera oklaski. „Ladies and gentlemen, please welcome Miss Novak!” Owacja na stojąco. Publiczność skanduje jej imię. I tu właśnie wracamy do kwestii sprawiedliwości. A w sumie jej braku. Świat ją kocha, a my nie. My nawet o niej nie wiemy.

Taniec na gruzach

Подняться наверх