Читать книгу A historia toczy się dalej - Witold Morawski - Страница 10
Rytmy dwóch transformacji: wewnątrzsystemowej i systemowej
ОглавлениеPrzechodzę do rozważań o dwóch transformacjach, jakie obserwowałem osobiście. Pierwsza z nich miała charakter wewnątrzsystemowy i składała się z trzech prób transformacji w okresie 1956–1989: kolejno pod rządami Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego. Reformowano w nich socjalizm państwowy, ale kiedy wszystkie reformy zakończyły się klęską, pojawiło się w 1989 roku określenie „komunizm”, choć wcześniej w Polsce używano go rzadko. Używano takich określeń jak Polska Rzeczpospolita Ludowa czy Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Nie jest błędem określać nasz system komunizmem, ale z pewnością różnił się on znacznie od radzieckiego, chińskiego i wielu innych. Podobnie jak w tamtych, silnie tliła się nadzieja, że system da się udoskonalić, a kiedy zdano sobie sprawę, że nie da się systemu naprawić, elita komunistyczna weszła w negocjacje z opozycją demokratyczną.
Po raz kolejny świat zobaczył Polskę jako odbiegającą nieco od tego, co kojarzono i nazywano „obozem komunistycznym”. System implodował, ale pomogła w tym przegrywana konkurencja z efektywniejszym Zachodem. We wszystkich dziedzinach. Przyczyną upadku były fałszywe definicje natury człowieka i ogólniej – wzajemnych relacji między społeczeństwem, gospodarką i polityką. Zachodnie definicje były trafniejsze, dlatego gdy tylko system upadł, pojawiło się hasło „powrotu do normalności”, w domyśle – zachodniej. W Polsce klęskę systemu przyspieszył masowy ruch społeczny Wielkiej Solidarności, który, podobnie jak kiedyś legiony Piłsudskiego czy powstania wielkopolskie i śląskie, wykorzystał geopolityczną przegraną komunizmu z kapitalizmem.
Polska rodziła się po raz kolejny, a nowe początki polegały na transakcji umiarkowanych elit władzy dotychczasowej z umiarkowaną demokratyczną opozycją w ramach Okrągłego Stołu wiosną 1989 roku. Ze względu na wspomnianą geopolitykę symbolem upadku komunizmu nie stała się brama Stoczni Gdańskiej im. Lenina, ale Brama Brandenburska w Berlinie. Rytmy historii globalnej pozbawiły nas tytułu pierwszeństwa. Wbrew utopii, obwieszczonej w Manifeście partii komunistycznej przez Karola Marksa i Fryderyka Engelsa w 1848 roku, nie socjalizm i komunizm stały się kolejnymi rytmami w sekwencji zmian historyczno-ustrojowych, ale kapitalizm, zły – ich zdaniem – z natury. Ich naukowe prognozy okazały się ideologiami, które uzasadniały krwawe rozprawy klasowe, pochłaniające miliony ofiar ludzkich.
Druga transformacja, to jest ta, dla której najczęściej rezerwuje się pojęcie transformacji. Zaczęła się w 1989 roku i polegała na zmianie systemu socjalizmu państwowego/komunizmu na system nazywany gospodarką rynkowo-prywatną, liberalną demokracją czy, jakby wstydliwie – kapitalizmem. Zapowiadano pojawienie się sekwencji rytmów powtarzalnych, bo oczekiwano, jak pisałem – przywrócenia „normalności” typu zachodniego. Operacyjną formułę wybrano z tego samego worka, co utopię marksistowską. Nawiązując do filozofii heglowskiej, Francis Fukuyama obwieścił „koniec historii”, czyli nieco podobnie, jak wspomniany już Hegel, który zobaczył Napoleona jak „rozum na koniu” w liberalnej demokracji i kapitalistycznym wolnym rynku. Napoleon i jego armie faktycznie niszczyły stare porządki w całej Europie, posługując się hasłami Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Nasz kochany wieszcz Adam Mickiewicz pisał o Napoleonie z zachwytem: „Od czasów Jezusa nikt nie zrealizował na Ziemi więcej niż on”. Nieprzypadkowo Bonaparte znalazł się w słowach naszego hymnu narodowego.
Nasze oceny transformacji systemowej po 1989 roku rozciągają się od pełnych zachwytu nad „szokami neoliberalizmu” do jego potępienia jako dzieła niemal Szatana od 2007/2008. Zachód długo wmawiał sobie i innym, że mimo zmian był/jest spójny, czyli powtarzalny. Takim nie był nigdy i nie jest dziś. Polska, dołączywszy do Zachodu, dzieli z nim jego cykle ekonomiczne, polityczne i inne. Skazani jesteśmy na zmiany, bo jesteśmy bliżej innowacyjnego świata. Różnimy się między sobą i z Zachodem w wielu sprawach. Inaczej być nie może. Grecy dawno temu też różnili się między sobą. Na dobre i na złe. Ateńczycy byli zawsze gotowi szukać nowego i to nowe często znajdowali. W odróżnieniu od mieszkańców Sparty. Na przykład uznali demokrację za coś cennego, choć znali jej ciemne strony. Byli twórczo zmienni, powiedzielibyśmy – innowacyjni. Natomiast mieszkańcy Sparty i system, który sobie zbudowali, wyżej stawiał hierarchię, hołubił tradycje i porządek wojskowy; reprezentowali cnoty, jak się zdaje, bliższe konserwatystom.