Читать книгу A historia toczy się dalej - Witold Morawski - Страница 9
Trzy ujęcia czasu
ОглавлениеXIX-wieczne rozumienie czasu w historii można określić jako teleologiczne (Sewell, 2005, s. 81–123). W narracjach na temat praw rozwoju społecznego (Comte’a, Marksa, Tönniesa i wielu innych) znajdujemy opisy takich czy innych sił napędowych wiodących świat ku jakiemuś przeznaczeniu. Niemal zawsze mamy do czynienia z jakościowym skokiem w lepszą przyszłość. W polskiej transformacji po 1989 roku treść przeznaczenia była też znana: na miejsce komunizmu miała pojawić się kapitalistyczna gospodarka prywatno-rynkowa, liberalna demokracja i dojrzałe społeczeństwo obywatelskie (zob. np. Francis Fukuyama). Nasza zmiana systemowa miała imitować to, co było dotąd realizowane przez Zachód. To był wzorzec normalności. Nowy początek nie tyle miał być powrotem do Polski sprzed 1939 roku, ile raczej przybliżać do praktyk Zachodu.
Jakiś rodzaj starego rytmu został przywrócony. Komunizm upadł, czyli arytmia w funkcjonowaniu społeczeństwa została usunięta w Polsce po 44 latach, a w ZSRR/Rosji po 74 latach. Taki zwrot wydarzeń przewidziało bardzo niewielu ludzi. Ja do tego grona nie należałem. Polskie społeczeństwo witało nowy początek euforycznie między innymi dlatego, że było zmęczone dodatkowo wieloletnim kryzysem ekonomiczno-społecznym, trwającym od połowy lat 70. XX wieku. Euforii sprzyjała powszechna zgoda narodowa nie tylko na kierunek zmiany: przyłączenie się do Zachodu, ale także ze względu na sposób, w jaki do niej dochodziło. Bezkrwawo! Pierwszymi owocami zmiany były częściowo wolne wybory w dniu 4 czerwca 1989 roku, a następnie powołanie rządu na czele z niekomunistycznym premierem. Polskie rozwiązania były na ustach całego świata, uznawane jako nowatorskie i kto wie, czy nie jest to największym powodem do naszej dumy narodowej w XX wieku?
Szybko pojawiły się zakłócenia rytmu. Sygnalizowały one nie tyle załamanie kierunku zmian ku rynkowi i demokracji, ile rozbieżności w określeniu sposobów dochodzenia do tych celów. Stawało się jasne, że nasza transformacja nie będzie odbywać się w ramach rytmów znanych z Zachodu, że przynajmniej niektóre z rytmów muszą być naszego własnego chowu. Wejście do NATO, a potem przystąpienie do UE, nie zmieniały tej konstatacji. Codzienne doświadczenia Polaków potwierdzały, że w kraju dzieje się nie zawsze dobrze, choć sukcesy ekonomiczne odnotowywano bez przerwy. Potrzeby materialne ludności mimo to pozostawały nie w pełni zaspokojone. Pokłady biedy pozostawały ciągle wysokie, ale z drugiej strony emigracja milionów ludzi z kraju dowodziła, że przybywały nowe sposoby radzenia sobie z wyzwaniami życia osobistego i publicznego.
Zakłócenia obrazu świata jako całości pojawiły się na początku lat 90. XX wieku na Bałkanach – miejscu styku trzech religii, gdzie rozpadała się Jugosławia. Huntington nazwał te wojny „zderzeniami cywilizacyjnymi” (Huntington, 1997). Rozpad Jugosławii ujawnił wielkie moce konfliktu kulturowego, wyrastającego na tle religii, języka, tradycji kulturowej. Jego zdaniem nowe konflikty kulturowe miały zastąpić stare podziały polityczne z czasów zimnej wojny. Uwidoczniać się zaczęły różne strukturalne kwestie, nie tylko ekonomiczne, które, wbrew oczekiwaniom, pogłębiała neoliberalna globalizacja. Przyniosła ona wielki kryzys 2007/2008, jakiego Zachód nie pamiętał od lat 30. XX wieku. Nie spodziewał się go wcale.
Doszły do głosu podziały i napięcia polityczne. Trwa poszukiwanie alternatywnych rozwiązań. Świadczą o tym posunięcia administracji Trumpa, brexit, rywalizacja USA–Chiny, kryzysy w Unii Europejskiej. Polska i kraje Europy Środkowo-Wschodniej, stwierdziwszy, że UE nie jest panaceum na wszystkie kłopoty, próbują same być bardziej innowacyjnie, ale jak dotąd, nie znajdują rozwiązań w pełni satysfakcjonujących. Chaos jest wszędzie coraz większy. Historyk z Berkeley Daniel J. Sargent, przemawiając w Amerykańskim Stowarzyszeniu Historycznym, scharakteryzował nowego ducha świata jako taki, w którym jest mniej miejsca dla USA. Grzebanie Pax Americana przez Donalda Trumpa odbywa się obecnie na polu golfowym, a nie „na koniu”, jak to odnotował filozof G.W. Hegel w 1806 roku w Jenie (Tooze, 2019). Zapomniał o Twitterze, którego Trump używa namiętnie.
Świat jest na kolejnym etapie powtarzalnego rytmu 3x30, jakiego doświadcza Zachód od II wojny światowej. Najpierw przeżywał „cudowne 30 lat” dobrobytu opartego na interwencjonizmie à la Keynes, następnie 30 lat nadziei opartej na neoliberalnie funkcjonujących globalnych rynkach, a obecnie zapewne wszedł w kolejne 30 lat. Kilka silnych państw stara się dzielić świat bez zgody większości innych państw, które z kolei uznały, że nadszedł czas na powiększanie ich autonomii, władzy.
Wiara w powtarzalność rytmów staje się mniejsza, jednak nie znika. Imperatywem jest znajdowanie jakichś reguł zaradczych, które raz wprowadzone przez jakiś czas zdają się działać, potem przestają i wraca rytm naprawy. Nowe rytmy odbiegają od znanych wcześniej, a zwłaszcza od tych, które miały w sobie silne ładunki abstrakcji proweniencji heglowskiej czy marksistowskiej. Za dużo w nich było abstrakcji i kryjącej się za nią wizji mechanizmów. Rozum miał przesądzać, że relacja przyczyny–skutki daje się łatwo projektować i wcielać praktycznie. To wielka przesada tak twierdzić, to często błąd. Takie teorie i wizje nie dość, że bywały utopijne, to czasem prowadziły do zbrodni.
Szuka się więc także innych wyjaśnień historii. Amerykańska eseistka zgrabnie o tym napisała: „Myślenie w kategoriach przyczyn i skutków zakłada, że historia posuwa się naprzód, ale historia to nie armia. To krab kroczący na boki, kropla wody drążąca skałę, trzęsienie ziemi przerywające wielowiekowe napięcia. Niekiedy jedna osoba wystarczy, by tchnąć ducha w ogromny ruch, a czasem same jej słowa wysłuchane kilka dekad później, niekiedy parę gorąco zaangażowanych osób inicjuje masowy ruch a zmiana nadchodzi niczym zmiana pogody” (Solnik, 2019, s. 12). Dlatego wracam do typologii cytowanego wcześniej autora, do jego dwóch innych teoretyczno-analitycznych ujęć czasu: eksperymentalno-porównawczego i wydarzeniowego (Sewell, 2005, s. 81–123).
Ujęcie wydarzeniowe jest skrajnym przeciwieństwem teleologicznych wizji-teorii, nakazuje skupiać się na bieżących zdarzeniach, w których sami uczestniczymy. To jest „świat płynności”, by odwołać się do tytułów książek Zygmunta Baumana, jednego z teoretyków postmodernizmu. Bohaterowie takich ujęć mają czas wypełniony czynnościami dnia codziennego: konsumpcją, podróżami itd. Te spojrzenia dobrze wychwytują pewne cechy naszych czasów, ale z drugiej strony – mogą być uświęcaniem tejże rzeczywistości, gdyż jest to świat bez żadnych kotwic, bez hierarchii, bez ryz. Pojawia się mnóstwo małych prawd, bo jeśli nawet owe wydarzenia są pokazywane w jakichś kontekstach, to brak ukazania twardszych fundamentów przekreśla nadzieje na znalezienie tego, co nazywa się prawdą. Prawd jest tak wiele, że wszystkie są równie ważne. Lub nieważne, a to jest pełzający relatywizm, będący cechą naszej cywilizacji, na który dojrzali ludzie nie chcieliby się zgodzić. Problem jest poważny, bo kultura popularna widziana jest jako kultura dominująca. Tak jest najczęściej doświadczana (Marek Krajewski, 2005).
W podejściu pośrednim, zwanym eksperymentalno-porównawczym, na mapach czasu i przestrzeni pojawiają się pojemniejsze jednostki analityczne: działania skokowe vs gradualne, współzależności o charakterze geopolitycznym vs współzależności technologiczne, państwa duże vs małe (np. imperia, hegemoni). Czas po II wojnie światowej kształtują kolejne fale globalizacji, umacniając współzależności rozmaitego typu w rezultacie wpływów rewolucji technologiczno-informacyjnej, poszerzania rynków ekonomicznych, dążeń do zapewniania bezpieczeństwa, zaspokajania potrzeb społecznych, uszanowania różnorodności kulturowej. Ten świat jest zarazem jednością i różnorodnością, jest w pewnych okresach bardziej stabilny i harmonijny, czyli bardziej powtarzalny, ale w innych jego rytmy są bardziej swobodne. Nassim Taleb czasy powtarzalności ekonomicznej opisywał jako „białe łabędzie”, a czas po kryzysie 2007/2009 roku określił jako czas rzadko spotykanego „czarnego łabędzia”. Dlatego nie pozostaje nam nic innego, jak porzucić zarówno tradycyjne ujęcia wzięte ze Wschodu, wskazujące na powtarzalność, cykliczność (nawet po kole), ale też odrzucić nazbyt „postępowe” pojęcia linearne, które dyktował Zachodowi rozum od czasów Oświecenia. Potrzebne są rozmaite ujęcia czasu, bo ich użyteczność testujemy dla różnych potrzeb.