Читать книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz - Страница 10
Rozdział 5
ОглавлениеŚwiatło słoneczne ginęło w głębinach zielonych kafelków. Konieczne było włączenie lamp jarzeniowych. Pośrodku pomieszczenia stał stół ze stali nierdzewnej, a na nim leżało krągłe, miękkie ciało.
Mortka przyglądał się twarzy zmarłego, jakby próbował z nalanych policzków, mięsistych ust i pokrytej opalenizną łysiny odczytać tajemnice zamordowanego.
Równocześnie cały czas czuł na sobie spojrzenie Suchej.
– Co jest? – zapytał, nawet nie odwracając głowy. Kątem oka zauważył, że drgnęła zaskoczona.
– Nie, nic.
Drzwi od sali otworzyły się z cichym skrzypieniem i do środka wmaszerowała doktor Halina Trymek. Wysoka, dumnie, może nawet arogancko wyprostowana, z zadartym w górę nosem. Archetyp nauczyciela akademickiego, który zawsze i wszystko wie najlepiej. Ale zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Wtedy nosiła krótko ścięte włosy, po męsku. Teraz odrosły, a jakiś fryzjer musiał spędzić nad nimi sporo czasu, żeby stworzyć modną, niesymetryczną fryzurę i dyskretne złote pasemka. Paznokcie miała pomalowane na intensywnie zielony kolor.
Doktor Trymek podeszła do stołu z ciałem i dopiero wtedy przywitała się z policjantami. Zdobyła się nawet na chłodny uśmiech.
– Dawno się nie widzieliśmy, panie komisarzu.
– Nie sądziłem, że pani mnie zapamięta.
– Mam pamięć do twarzy. I nazwisk. W ogóle mam dobrą pamięć, panie komisarzu.
Mortka wskazał na stojącą obok Suchą.
– To aspirant… aspirantka Suchocka.
– Znamy się z panią aspirant, panie komisarzu.
– Świetnie. W takim razie czy możemy zaczynać?
Trymek założyła gumowe rękawiczki. Chwyciła za prześcieradło i ostrożnie zsunęła je z ciała, odsłaniając zwłoki aż do kolan.
– Muszę powiedzieć, że zmarnowałam przez was weekend, panie komisarzu. Miałam pewne plany i nie obejmowały one grzebania w zwałach tłuszczu naszego dzisiejszego gościa. Zresztą, proszę powiedzieć, dlaczego mężczyźni o siebie nie dbają?
– Słucham?
– Pan schudł. Przynajmniej tak mi się wydaje, ale tendencja jest taka, że mężczyźni wraz z wiekiem tyją. Rzadziej się też myją, śmierdzą, gorzej się odżywiają. Więcej piją, palą. I nikt nie ma im tego za złe. Co innego my, prawda, pani aspirant? My zawsze musimy być powabne, schludne, szczupłe i umalowane. Zresztą – żachnęła się – co pani wie. Pani jest jeszcze młoda.
– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pani pytanie – powiedział Mortka.
– Niczego innego się nie spodziewałam – stwierdziła gorzko doktor Trymek, sięgając po metalowy wskaźnik. – Dobrze pamiętam, że pan jest słuchowcem?
– Tak jest – przytaknął, chociaż to nie do końca była prawda. W przypadku sekcji zwłok lubił jednak najpierw wysłuchać sprawozdania, a dopiero później wczytać się w notatki.
– A pani wzrokowcem?
– Tak – odpowiedziała Sucha.
– To dla pani raport z sekcji. – Trymek podała Suchej teczkę z plikiem kartek. – A pan, proszę słuchać.
Wzięła głęboki oddech i zrobiła efektowną pauzę. Upewniła się, że Mortka jest skupiony, i dopiero wtedy przesunęła wskaźnik w stronę rany na brzuchu. Zakreśliła wokół niej okrąg.
– Śmierć nastąpiła w okolicach godziny dwudziestej drugiej w piątek. Ofiara to mężczyzna w wieku około trzydziestu, trzydziestu pięciu lat. Przyczyną śmierci był silny krwotok zewnętrzny i wewnętrzny spowodowany wielokrotnym pchnięciem w brzuch ostrym narzędziem. Prawdopodobnie bardzo ostrym nożem. To może wyglądać jak jedno cięcie, ale w rzeczywistości było ich co najmniej pięć do dziesięciu. Sprawca zaczął od góry i ciął w dół. Kiedy ciało stawiało opór, próbował z innej strony.
– Co nam to mówi o sprawcy? – zapytał Mortka.
– Był silny. Ale równocześnie te ciosy są pozbawione zajadłości. Rozumie pan, co mam na myśli?
– Tak.
– Ja nie – odezwała się Sucha.
– Pijackie burdy, zabójstwa kuchenne – wytłumaczył jej Mortka. – Sprawca czy sprawczyni walą nożem na oślep, byle gdzie, byle zabić. Mocno, bez żadnego namysłu. Tutaj jest inaczej?
– Tak właśnie – odparła Halina Trymek. – To, mam wrażenie, bardzo metodyczna robota. Nie chcę powiedzieć, że sprawca wiedział, co robi. Ale wiedział, co chce zrobić. I dążył do tego z dużym spokojem i cierpliwością.
Sucha wskazała na ślady po wiązaniach wokół kostek oraz na nadgarstkach.
– A to? – zapytała. – Związano go przed czy po śmierci?
– Przed. Ale dobrze, że pani o to zapytała. Bo mam dla was jeszcze jedną ciekawostkę.
Podeszła do szczytu stołu i ostrożnie chwyciła za głowę denata. Uniosła ją lekko w górę, odsłaniając siniak na szyi.
– Ślady po duszeniu. Również zadane przed chwilą śmierci.
– Czyli ofiara została najpierw podduszona, obezwładniona, potem związana, a wreszcie zabita – powiedział Mortka.
– Zwięzłe, ale bardzo dobre podsumowanie, panie komisarzu.
– Ślady toksykologiczne?
– Próbki krwi i moczu pobrałam podczas sekcji i wysłałam na badania. Dostaniecie je pewnie jutro albo we wtorek. Co do alkoholu, nie czułam zapachu podczas otwierania głowy. Jeśli pił tego wieczora, to niewiele. I co najważniejsze – to był gej.
Mortka mimowolnie jęknął. Ta sprawa już była trudna, a teraz zrobiła się jeszcze gorsza. Jeśli motywem sprawcy była nienawiść do homoseksualistów, to szanse na schwytanie go znacząco spadały. Nienawiść do gejów deklarowały środowiska skrajnie prawicowe, kibolskie, byli więźniowie, wszystkie środowiska przestępcze. A w grę wchodził jeszcze najgorszy koszmar każdego policjanta – samotny wilk. Jedna osoba, zabójca niepowiązany z żadną większą grupą, działający indywidualnie. Prawie niemożliwy do złapania, jeśli sam nie popełni żadnego błędu. A przy okazji było pewne, że zabije ponownie. Warszawski zabójca gejów. Mortka już widział tych wściekłych aktywistów LGBT i konferencje prasowe, na których oskarżają policję o bierność, najazd dziennikarzy, artykuły na pierwszych stronach gazet. On będzie w samym środku tego bałaganu.
– To pewne?
– Na dziewięćdziesiąt pięć procent. Albo był gejem, albo bardzo lubił sobie wsadzać różne przedmioty w odbyt. Świadczą o tym mechaniczne uszkodzenia zwieracza. Szczeliny, przetoki, pęknięcia. Ładnie zagojone, ale możemy je zaobserwować. A do tego naszemu gościowi wypadła odbytnica.
– Słucham?
– Śluzówka odbytu wyślizgnęła się na zewnątrz. Teraz jest wyschnięta, więc wygląda dość nieapetycznie. Takie wypadnięcie często zdarza się u homoseksualistów. Trzeba wtedy palcem, najlepiej swoim, wsadzić ją na miejsce. – Przerwała, żeby uśmiechnąć się złośliwie do Mortki. – Proszę się tak nie krzywić, panie komisarzu. Nas też to czeka. Z powodu zwiotczenia tkanek śluzówka wypada również osobom starszym. Tak więc, kiedy pana to kiedyś spotka, to będzie pan wiedział, co zrobić. Paluszek i śluzóweczka na miejsce…
– Mówiła pani, że ma dziewięćdziesiąt pięć procent pewności. Te pięć procent to?
– Wypadnięcie odbytnicy może być również spowodowane urazami okołoporodowymi. Ale naszego gościa to raczej nie dotyczy. Inna potencjalna przyczyna to idiopatyczne zapalenie jelit. W tym wypadku stawiałabym jednak na praktyki homoseksualne. Gdyby był starszy, to zachowałabym większą rezerwę.
Mortka nachylił się nad ciałem. Mężczyzna był zadbany, ale nie przystojny. Raczej taki byle jaki. Pozbawiony znaków szczególnych. Trudny do zapamiętania. Mimo to trzeba będzie wysłać policyjnych wywiadowców ze zdjęciem na rundkę po gejowskich klubach. Może ktoś go rozpozna. Przez chwilę zastanawiał się, czy to mogłaby być zbrodnia miłosna. Zazdrosny partner, ostra kłótnia, w ruch poszedł nóż. Tylko że ciąg dalszy czynił taki scenariusz mało prawdopodobnym.
– Jakieś choroby? – zapytał.
AIDS – pomyślał natychmiast, geje byli grupą ryzyka.
– Czekamy na wyniki badań. Ze stanu wnętrzności wynika co najwyżej, że mógłby trochę bardziej dbać o wątrobę. Ale to jak każdy.
– Cokolwiek innego, co mogłoby nam pomóc?
Doktor Trymek pokręciła przecząco głową.
– W takim razie to by było na tyle. Chyba, że ty masz jakieś pytania – Mortka zwrócił się do Suchej.
– Nie.
– To dziękujemy i życzę miłej końcówki weekendu.
Doktor Trymek zamarła w pół ruchu podczas ściągania rękawiczek i zmrużyła oczy.
– Bardzo śmieszne, panie komisarzu.
Mortka wzruszył ramionami. Po raz ostatni przyjrzał się leżącemu na stole sekcyjnym ciału i ruszył do wyjścia.
Chwilę później byli już na dworze. Ruszyli w stronę skweru Grotowskiego, gdzie zaparkowali. Sucha odetchnęła głęboko, zatrzymała na moment powietrze w płucach, a potem wypuściła je ze świstem. Sięgnęła do kieszeni dżinsowej kurtki i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Grubych viceroyów, a nie cienkich, pachnących mentolem, w designerskich opakowaniach, które teraz kupowali nawet mężczyźni.
– Nie wiedziałem, że palisz – powiedział Mortka.
– Bo nie palę. Paskudny nałóg. Bardzo niezdrowy. Ale to taki zwyczaj, może głupi. Jedna fajka za jednego trupa – wytłumaczyła, wsadzając sobie papierosa do ust.
Mortka spróbował szybko policzyć, ile papierosów zostało w paczce, ale Sucha już ją schowała. Zapaliła.
– Człowiek się do tego przyzwyczaja. Do wizyt w prosektorium – rzucił Mortka pocieszająco. Bo chyba coś takiego powinien powiedzieć starszy kolega do młodszej koleżanki.
– Ja już się przyzwyczaiłam – powiedziała, wypuszczając cienką strużkę dymu z ust. – A ty? Przyzwyczaiłeś się do wizyt w szpitalach? Bo tam też jesteśmy częstymi gośćmi, prawda?
Mortka przystanął. Jego wzrok powędrował w kierunku gmachu pobliskiego Szpitala Dzieciątka Jezus. Nie lubił szpitali. Zwłoki go nie ruszały. Umierający to co innego. Ciekawe, skąd Sucha o tym wiedziała. I jakie jeszcze plotki na jego temat zebrała.
– Szpital to szpital. Normalka – mruknął.
Poczekał, aż skończy palić. Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę pałacu Mostowskich.
– Ciekawe, jakie miała plany weekendowe? – zaczęła Sucha.
– Kto?
– Doktor Trymek. Nasza patolog.
– Niespecjalnie mnie to interesuje.
Sucha podniosła w górę jedną brew.
– Podobno swinguje.
– Swinguje?
– No, bierze udział w imprezach, na których ludzie się wymieniają partnerami. Wiesz, każdy z każdym. O ile masz ochotę, oczywiście. Jeśli to prawda, to pewnie ma mnóstwo zaproszeń.
– Bo?
– Bo to całkiem zadbana kobietka. Do tego samotna, co jest wielką zaletą. Na takich imprezach zawsze jest za dużo facetów, za mało babek.
Sucha spojrzała na niego uważnie, jakby sprawdzała, czy przypadkiem nie czuje się nieswojo.
– A ty miałeś jakieś plany weekendowe? – zapytała, zmieniając raptownie temat.
– Nic wielkiego. A ty?
– Chciałam sprawdzić safe house’y.
– Co chciałaś sprawdzić?
– Safe house’y. Miejsca, gdzie trzymam żelazne racje w pobliżu dróg ewakuacyjnych z Warszawy.
– Mogę zapytać po co?
– Na wypadek wojny. Gdyby trzeba było uciekać z Warszawy. Mam przygotowane trasy ucieczki, a na tych trasach skrytki z zapasami. Co jakiś czas trzeba sprawdzić, czy nikt ich nie znalazł i czy nic się nie zepsuło.
Mortka zerknął na Suchą, żeby upewnić się, że policjantka nie żartuje. Ale nie, mówiła poważnie.
– A kto miałby nas zaatakować?
– Ruscy, Niemcy, Białorusini – wymieniła jednym tchem. – I nie jestem wariatką. Wiem, że teraz jest spokój. Ale co będzie za trzy lata, pięć, dziesięć? Trzeba być przygotowanym. Oni na pewno są.
– To znaczy?
– Myślisz, że w Moskwie czy Berlinie nie mają planów inwazji? Nie żeby chcieli z nich skorzystać, ale tak po prostu, na wszelki wypadek. Albo inna sprawa. W 1939 roku, kiedy Niemcy wkroczyli do Warszawy, mieli listy ludzi do likwidacji. Myślisz, że teraz takich nie mają?
– Niemcy?
– Albo Rosjanie. Wiesz, elita państwa albo ludzie szczególnie niebezpieczni. Byli wojskowi, oficerowie wywiadu, policjanci.
Niemal się roześmiał.
– I ty pewnie jesteś na takiej liście, co?
– Ja? Nie, ja nie. Ale ty na pewno.
Jezu, to wariatka – pomyślał Mortka i zatęsknił za Kochanem. Z jego strony mógł się spodziewać tylko serii żenujących dowcipów. A Sucha? Z czym jeszcze wyskoczy?
Aż do samego pałacu Mostowskich nie odezwali się do siebie ani słowem.
To miał być kolejny dzień, kiedy nic się nie wydarzy. Normalna, nudna niedziela spędzona nad książką i przed telewizorem. Wieczorem może zadzwoniłaby do Asi, spróbowałaby ją wyciągnąć na lampkę wina. Tylko że od kiedy Asia urodziła dziecko, trudno było ją wyrwać z domu. Bardziej prawdopodobny był więc kolejny samotny wieczór.
Jak to się więc stało, że teraz Kaśka siedziała naprzeciwko najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego widziała od co najmniej roku, a który do tego podawał jej kawę z ujmującym uśmiechem?
– Na pewno nie chce pani ciastka? Lodów?
Potrząsnęła głową i natychmiast poprawiła włosy. Jezu – pomyślała, dostrzegając swoje odbicie w szybie cukierni – jak ja wyglądam.
Spotkali się w sklepie, osiedlowym markecie tuż pod jej blokiem. Poszła tam w dresie, zwykłym T-shircie i wytartej domowej bluzie z dużymi kieszeniami, gdzie mogła schować portfel. Zupełnie się nie przygotowała. Nie nakremowała, nie umalowała. Było jej widać wszystkie te cholerne drobne zmarszczki wokół oczu i ust. Zamiast ładnej fryzury miała zwykłą szopę na głowie. A biust… Nosiła do pracy staniki, dzięki którym jej piersi wyglądały fantastycznie, ale przez ten domowy niepokojąco przypominały dwa wymiona. Chciała się zapaść pod ziemię. Nie powinna się zgadzać na tę kawę, nie powinna tutaj przychodzić. Ale wziął ją z zaskoczenia.
„Co za spotkanie – powiedział. – Jestem ojcem jednego z pani dzieci. Pójdziemy na kawę?”
I uśmiechnął się tak, że zmiękły jej nogi. Potrafiła się tylko zgodzić.
Wyglądał fantastycznie. Wysoki, wysportowany. Opalony.
– Jest pani ładniejsza niż na zdjęciach – powiedział.
O mało nie zakrztusiła się kawą. Musiała chwycić chusteczkę i wytrzeć usta.
– Dziękuję.
Oczy mu błyszczały. I patrzył na nią tak, jakby nic innego nie istniało.
– Czyim jest pan ojcem? – zapytała.
– Pawła z trzeciej.
Przypomniała sobie tego chłopca. Grzeczny, dobrze wychowany, ale szybko się nudził. Wiercił się na krześle, jakby miał owsiki. Zmarszczyła brwi.
– Ale Paweł…
– Wiem – przerwał jej łagodnie, zanim zdążyła dokończyć. – To skomplikowana historia. Zresztą, to nie o tym chciałem z panią rozmawiać.
– Nie?
Teraz on się speszył.
– Przepraszam, ale kiedy panią zobaczyłem… To był impuls, wie pani. Nikogo tutaj nie znam, panią to właściwie tylko ze szkolnych zdjęć Pawła, ale tam w sklepie… Po prostu słowa same wyszły mi z ust. Ot, tak. Sam nie wiem dlaczego… – Obrócił się w stronę lady ciastkarni, próbując ukryć zmieszanie. – Może jednak ciasto albo lody? – zapytał z nadzieją.
– Nie, dziękuję.
Sięgnął szybko po filiżankę i wypił dwa duże łyki kawy.
– Przedstawiłem się w ogóle? – zapytał.
– Nie.
Wzniósł oczy w górę i pokręcił głową.
– Przepraszam. Adrian.
– Kasia.
Wyciągnął do niej dłoń. Podała mu swoją, myśląc, że ją uściśnie, ale on ją delikatnie uchwycił, a potem pocałował, ledwie muskając wargami. Lekko otworzyła usta, zaskoczona. Spojrzał na nią z niepokojem.
– Znowu się wygłupiłem? U nas się tak robi.
– Nie, to było bardzo miłe. U was? To znaczy gdzie?
– W Hiszpanii.
– Pan jest stamtąd?
– Pół na pół – odpowiedział. – Matka stąd, ojciec stamtąd.
– To dlatego tak dobrze mówi pan po polsku…
– Miło mi to słyszeć. Mama o to dbała. Mam nawet polski paszport.
– Naprawdę?
– Podwójne obywatelstwo – potwierdził. – Ale na stałe mieszkam tam. Do Polski przyjechałem na kilka tygodni załatwić interesy i osobiste sprawy. Ale o tym nie chcę pani mówić. Poza tym byłoby to chyba trochę niezręczne. Ze względu na matkę Pawła.
– Tak, oczywiście – powiedziała. Odczuła pewną ulgę. Przez kilka lat pracy jako nauczycielka w prywatnej szkole naoglądała się dziwacznych sytuacji rodem z tandetnych oper mydlanych. Przez chwilę bała się, że Adrian będzie próbował ją wciągnąć w taką awanturę. Ale nie. Wyglądał po prostu na zwykłego, lekko zagubionego w obcym mieście faceta, który miał potrzebę z kimś porozmawiać.
Spojrzał na zegarek. Kaśka nie znała się, ale ten wyglądał na dość drogi.
– Przepraszam, ale muszę się zbierać.
Wyjął z portfela banknot dwudziestozłotowy i położył go pod pustą filiżanką. Odwróciła wzrok, bo nie chciała, żeby pomyślał, że sprawdza, ile ma pieniędzy. Przyglądała się zaparkowanym nieopodal samochodom. Adrian chrząknął cicho.
– Tak sobie pomyślałem – zaczął nieśmiało. – Może… sam nie wiem. Co byś powiedziała na kolację? Dzisiaj wieczorem.
Przypomniała sobie o Asi. O tym, że miała do niej zadzwonić, o winie, na które się umawiały od wieków. Ale skoro tyle je odwlekały, to jeszcze trochę mogło poczekać.
– Z przyjemnością.
– O ósmej? Powiedzmy pod tą cukiernią. Zabiorę cię stąd.
Kiwnęła głową.
– W takim razie do zobaczenia.
– Zaczekaj!
Spojrzał na nią pytająco.
– To może głupie pytanie… – Poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. – Ale czy ty przypadkiem nie jesteś sławny? W tej Hiszpanii.
– Nie. Dlaczego?
Wskazała na stojący po drugiej stronie ulicy samochód, w którym siedział mężczyzna.
– Bo tamten facet robił ci zdjęcie. To znaczy nam. Takim aparatem jak paparazzi – wyjaśniła.
Adrian wyprostował się i zmrużył powieki. A potem powoli pokręcił głową z poważną miną. Dopiero po chwili pozwolił sobie na uśmiech.
– Nie. Nie jestem sławny. To musi być jakaś pomyłka – powiedział. – To o ósmej?
– O ósmej.
Pocałował ją w dłoń na pożegnanie i wyszedł z kawiarni. Wypiła swoją kawę, uśmiechając się pod nosem. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie o tym spotkaniu Aśce. To był dzień, kiedy nie miało się nic wydarzyć. A wydarzyło się coś bardzo przyjemnego. Coś, co mogło mieć jeszcze przyjemniejszy ciąg dalszy.
Nie zauważyła, kiedy samochód z fotografem odjechał.
– Powiedz mi, że masz jakieś dobre wiadomości – rzucił Andrzejewski, wchodząc do pokoju.
– Żadnych – przyznał Mortka.
Andrzejewski zmrużył powieki, a potem z jego gardła wydobyło się niewyraźne chrząknięcie.
– Ależ wy tu macie gorąc – stwierdził podinspektor. Wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł krople potu z czerwonej od opalenizny łysiny. – Można? – zapytał, wskazując na miejsce obok Suchej. Policjantka kiwnęła głową. Oprócz nich w sali konferencyjnej nie było nikogo.
– Powiedz mi w takim razie, że macie cokolwiek.
– Mamy cokolwiek – zgodził się Mortka i zaczął przerzucać leżące przed nim dokumenty. – Nic niewarte zeznanie dwójki zakochanych lumpów, którzy nic nie widzieli, mimo że mieli sprawcę na wyciągnięcie ręki. Raport z sekcji zwłok, z którego wynika to, co widać gołym okiem. I orzeszek ziemny w dłoni ofiary.
– Odciski palców?
– Żadnych na ofierze.
– Jakieś personalia?
– Wyniki są wstępne, ale według nich facet nie figuruje w naszych kartotekach. Wśród zgłoszonych zaginionych osób nie ma również nikogo, czyj opis pasowałby do naszego klienta.
– A co się mówi na mieście?
Mortka wskazał na Suchą. Policjantka wyprostowała się na krześle i położyła dłonie na blacie stołu. Zachowywała się, jakby była w szkole i została właśnie wywołana do odpowiedzi.
– Dzwoniłam do naszych wywiadowców i informatorów. Większość z nich nic nie wie o sprawie. A jak już ktoś coś wie, to tylko głupie plotki. Że kogoś gdzieś tam znaleźli. Żadnych wartościowych rzeczy.
– I to wszystko? – zapytał z niedowierzaniem Andrzejewski.
– Wszystko – powiedział Mortka.
– Facet był gejem – dodała Sucha.
Andrzejewski spojrzał pytająco na Mortkę. Komisarz potwierdził skinieniem głowy słowa policjantki.
– No to pięknie – mruknął pod nosem podinspektor. Zmarszczył brwi i zaczął miarowo stukać palcem o własne udo. – Potrzebujesz więcej ludzi? – zapytał.
Mortka pokręcił przecząco głową.
– To nie jest kwestia ludzi. Po prostu nic nie mamy.
– To co zamierzacie?
– Szukać dalej. Do skutku. Facet musiał się skądś wziąć. Musiał mieć rodzinę, przyjaciół, pieska, kotka. Może jutro na coś trafimy, kiedy nasz klient nie pojawi się w poniedziałek w pracy.
– A jeśli to cudzoziemiec? – rzuciła Sucha.
Andrzejewski mimowolnie się uśmiechnął.
– Cudzoziemiec i gej? Ładny syf.
– Pewnie Francuz – mruknęła policjantka.
– Amerykanin – sprostował Mortka.
– Rosjanin.
– O! To by było dobre. Rosyjski gej. I do tego Żyd.
– Który tak naprawdę jest czarny.
– Czarny Żyd? Są tacy? – zdziwił się Andrzejewski.
Sucha kiwnęła głową.
– Czarny rosyjski gej Żyd – wyszeptał podinspektor. Nie żartował. Po jego minie widać było, że już na poważnie rozważa konsekwencje takiego scenariusza. – Takich nie może być wielu. Popytajcie, na pewno ktoś się zorientował, że jednego brakuje.
Wstał z krzesła. Podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę i tak zamarł, jakby nagle coś sobie przypomniał.
– Mortka…
– Tak, panie naczelniku.
– Ale znajdziesz coś na jutro?
– Tak – powiedział komisarz. Chociaż sam nie był pewien, czy w to wierzy.