Читать книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz - Страница 8

Rozdział 3

Оглавление

Mężczyzna, który jeszcze niedawno przedstawiał się jako Cristian, spojrzał na zegarek – breitling o czarno-srebrnej tarczy i z metalową bransoletą. Zabrał go z mieszkania grubasa. Podobał mu się.

Dochodziła godzina jedenasta piętnaście. Wygiął się na parkowej ławeczce i wyciągnął śniadą twarz do promieni słońca. Tutaj podobno trwało lato, ale jemu ciągle było zimno. Odwrócił wzrok w stronę alei Niepodległości.

Dostrzegł swój obiekt na jednej z parkowych ścieżek. Punktualna jak zawsze: poranna przebieżka o godzinie szóstej trzydzieści w tygodniu i o jedenastej piętnaście w weekendy. Zrozpaczona trzydziestolatka, która robiła wszystko, żeby utrzymać figurę dwudziestolatki. Zadanie prędzej czy później skazane na porażkę.

Obserwował ją uważnie, szukając czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Na stopach znoszone adidasy. Musiała ich używać co najmniej drugi sezon. Na łydkach ciemne kreski niewielkich włosków. Nie ogoliła się. A więc samotna. Na nogach legginsy, które kiedyś były czarne, a teraz zszarzały. Powyżej pomarańczowa koszulka z napisem „Run Warsaw” i znaczkiem Nike. Nic nadzwyczajnego. Raczej nie planowała się tu z nikim spotkać. Nie chciała również zrobić na nikim wrażenia. Była w tym stroju pewna rezygnacja, jakby już jej nie zależało. U tego grubasa, mimo jego drogich koszul, intensywnego zapachu perfum, dostrzegał to samo. Był bezbronny, kiedy to, na co przestał już liczyć, nagle się przed nim pojawiło. Z nią będzie tak samo.

A co kryło się pod strojem? Zmrużył powieki, wyobrażając sobie odpowiedź. Zgrabne, wysportowane ciało, ciągle kształtne piersi. Ta kobieta miała ładną twarz z kilkoma łagodnymi zmarszczkami, które ukazywały się, kiedy się uśmiechała.

Spodobała mu się ta wizja. Może nie zabije jej tak szybko jak tamtego grubasa.

Kobieta minęła go truchtem. Odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła za łagodnym zakrętem parkowej ścieżki. Potem wstał i rozciągnął zasiedziałe mięśnie. Piekły go plecy, ramiona zamieniły się w kamień.

Grubas był ciężki.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni komórkę. Wybrał numer. Odczekał trzy sygnały, aż wreszcie ktoś odebrał.

– Zrobione – powiedział i natychmiast się rozłączył.

Odwrócił telefon. Zdjął klapkę z tyłu, wyciągnął baterię i kartę SIM. Kartę SIM zgiął w palcach i wyrzucił do kosza na śmieci. Złożony telefon schował do kieszeni.


Mortka stukał palcem w twardą pokrywę gipsu na swojej ręce i wpatrywał się w kobietę po drugiej stronie lustra weneckiego. W myślach powtarzał jedno pytanie: ona czy on? Fizycznie niewiele się od siebie różnili. Równie odstręczające, krótko ogolone, brudne lumpki. Trzęsły im się dłonie, a przyniesionej przez jednego z funkcjonariuszy herbaty nawet nie tknęli. Umysłowo – znowu podobny poziom. Alkoholowy bełkot i wieczne zdziwienie na twarzy.

A więc ona czy on? Im później się zdecyduje, tym większe ryzyko, że oboje wpadną w pijacką delirkę. Do której już teraz niewiele im brakowało.

On – zdecydował szybko. Ona wydawała się trzeźwiejsza, ale on był jakby bardziej skupiony. Wiedział, gdzie jest. Próbował nawiązać kontakt, podczas gdy ona ograniczała się do powolnych odpowiedzi na pytania i do kiwania się na krześle.

Mortka przeszedł do pomieszczenia, w którym siedział mężczyzna. Powietrze tam zdążyło przesiąknąć jego smrodem – brudu, przetrawionej wódki i nieczystości. Komisarz miał wrażenie, że od tego fetoru zaraz zaczną mu łzawić oczy. Zajął miejsce naprzeciwko Ziomka. Na stole położył ołówek i kartkę.

– Chciałby pan jeszcze herbaty? Może kawy? – zaproponował, wskazując na kubek.

Lumpek potrząsnął głową.

– Gdzie jest Marysia? – zapytał powoli, jakby stanowiło to dla niego jakiś niezwykły intelektualny wysiłek.

– W pokoju obok. Nic jej nie jest.

– Możemy iść?

– Chciałbym, żebyście wcześniej odpowiedzieli na kilka pytań.

– Nie zrobiliśmy nic złego.

– Nic takiego nie powiedziałem.

Lumpek cały czas miał wzrok wbity w podłogę.

Garbił się w nieudolnej próbie ukrycia głowy w plątaninie własnego ciała.

– Proszę mi opowiedzieć, w jakich okolicznościach odnaleźliście ciało – poprosił Mortka, siląc się, żeby zabrzmieć spokojnie i łagodnie. Zmusił się nawet do uśmiechu.

Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna jeszcze bardziej się skulił. Próbował odwrócić się w kierunku ściany. Mortka pomyślał najpierw, że lumpek nie zrozumiał pytania, ale potem dostrzegł kropelkę potu spływającą wzdłuż twarzy bezdomnego, drżenie mięśni i uświadomił sobie, że pijaczek po prostu się boi.

– Co tam robiliście? W okolicach mostu Gdańskiego…

– No ten… – I to był koniec, zamiast reszty wypowiedzi nastąpiło kolejne zwieszenie głowy. Mortka uświadomił sobie, że nawet nie powinien próbować przyłapywać Ziomka na kłamstwie. Nie dlatego, że bezdomny nie kłamał, ale dlatego, że nie miało to już dla pijaka najmniejszego znaczenia. Kłamstwo było kłamstwem, prawda prawdą, ale liczyła się tylko wódka. I Marysia. Komisarz musiał spróbować inaczej.

– Mogę zobaczyć twój telefon?

– Telefon?

– Telefon. Ten, z którego zadzwoniliście na policję. To byłeś ty czy twoja dziewczyna?

Ziomek potrzebował kilkunastu sekund na zastanowienie.

– Ja.

– To chcę zobaczyć twój telefon.

– Ale dlaczego?

– Daj mi go.

– Ale to mój telefon…

W jego głosie pojawił się płaczliwy ton. Mortka przysunął się w jego stronę.

– A wpierdol chcesz? – wyszeptał.

Lumpek pobladł. Rozejrzał się nerwowo na boki. Potem wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej niewielki aparat. Położył go na stole.

– Oddam ci zaraz – powiedział Mortka.

Podniósł komórkę i zaczął obracać ją w palcach. Samsung. Stary model. Bez ekranu dotykowego. Poobijany. Komisarz odblokował klawiaturę i wszedł w rejestr rozmów. Z tego telefonu wybierano ostatnio tylko jeden numer: 997. Poprzednie numery były sprzed kilku dni. Trzeba je będzie sprawdzić, ale wątpił, żeby miały cokolwiek wspólnego ze sprawą. Zablokował klawiaturę i odłożył komórkę na bok stołu.

– Ej, miałeś oddać!

– Oddam, jak przyjdzie czas.

Ziomek otworzył usta i zaraz je zamknął. Wsadził kciuk w usta i lekko go przygryzł.

– Chuj – wymamrotał pijaczek.

– Co powiedziałeś?

– Chuj! – warknął lumpek. A zaraz potem, jakby się przestraszył własnej odwagi, opadł na oparcie krzesła i rozłożył się na nim jak kawałek materiału.

– Pamiętasz, co ci mówiłem o tym wpierdolu? – wyszeptał przez zaciśnięte zęby policjant.

Ziomek pobladł. Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, a potem siorbnął bohatersko nosem i założył ręce na piersi.

– A to mi wpierdolcie.

Komisarz zmarszczył brwi. Ziomek chyba się bał. Ale nie Mortki. Kogoś innego. Kogoś, kto przestraszył go tak bardzo, że teraz był gotów zgodzić się nawet na bicie na komisariacie. Co prawda Mortka blefował. Nie miał zamiaru podnieść nawet palca na siedzącego przed nim bezdomnego. Wątpił jednak, żeby lumpek o tym wiedział. Postanowił więc ciągnąć tę grę.

– Wiesz, że na tobie się nie skończy.

Ziomek podniósł głowę.

– Weźmiemy Marysię – ciągnął Mortka. – Połamiemy jej nogi. Powiemy, że była pijana i spadła ze schodów. A może po prostu sami ją zepchniemy i zobaczymy, co się stanie.

– Nie możecie… – wybełkotał pijaczek.

Mortka z całych sił uderzył pięścią w stół. Stojący przed pijaczkiem kubek aż podskoczył, a potem przewrócił się i na blacie rozlała się herbata.

– Słuchaj! Z mostu zwisał trup. Nagi. Facet miał rozpruty brzuch, jakby ktoś go zaszlachtował jak zwykłą świnię. A wy coś na ten temat wiecie. Więc jeśli wydobycie z ciebie tych informacji będzie wymagało połamania nóg jakiejś tępej lumpiarze, to nie zawaham się nawet sekundy!

Twarz pijaczka zamieniła się w kamień. Tylko kącik spuchniętych ust drgał nerwowo. Mortka przestraszył się, że jego przemowa była zbyt długa i mężczyzna nic z niej nie zrozumiał. Postanowił mu pomóc.

– Zadzwoniliście po nas. Dlaczego? Co widzieliście?

Pijaczek jeszcze raz siorbnął. Ale tym razem była to oznaka kapitulacji.

– Bo taki jeden…

– Jaki jeden?

– No. Facet.

Mortka zmusił się do okazania cierpliwości. Pijaczek przynajmniej zaczął mówić. To był już jakiś sukces.

– Gdzie?

– Przy moście.

– Co tam robiliście?

Pijaczek skupił się, próbując sobie przypomnieć ostatnie godziny.

– Nie wiem. Spaliśmy.

– Dobrze – powiedział Mortka, siląc się na to, żeby jego głos brzmiał spokojnie. – Spaliście tam. W krzakach przy moście, tak?

– Tak.

– Obudziliście się i co?

– Jakiś facet podjechał. Podszedłem sprawdzić, co się dzieje. A on wszedł na ten mostek.

– Był sam?

– No tak.

– Niósł coś?

– Aha.

– Czym podjechał?

– No, samochodem.

– Ale jakim, do cholery!

– Nowym takim.

– Ale jaki kolor?! Marka?! Model?!

Ziomek patrzył na Mortkę szeroko otwartymi ze strachu oczami. Dolna powieka drgała mu tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Policjant odetchnął i zaraz tego pożałował. Jak ten facet śmierdział!

– Co było dalej? – zapytał łagodnie.

– No i dalej, to jak zszedł, to kazał nam zadzwonić na policję.

Mortka poczuł przyjemne swędzenie u nasady pleców. Jeśli Ziomek rozmawiał z zabójcą, to musiał go widzieć. A skoro tak, to mogli liczyć na portret pamięciowy. Roześlą go potem do wszystkich komisariatów i przy odrobinie szczęścia ktoś rozpozna sprawcę.

– I co dalej?

– Kazał wam powiedzieć.

– Co takiego?

– No, że to, co wam powiedzieliśmy.

– I co potem?

– Potem to wyciągnął nóż. Ogromny. I powiedział, że jeśli skonfidencimy, to do nas wróci i nas zabije. Że nas znajdzie.

– Naprawdę użył słowa „skonfidencimy”? – zainteresował się Mortka.

– Nie.

– To jakiego słowa użył?

– Nie pamiętam. Ale ten nóż… – Pijaczek przesunął językiem po suchych wargach. – Bałem się.

Mortka kiwnął głową. Wstał od stołu i ruszył do drzwi. Byle tylko odetchnąć czystym powietrzem.

– Niedługo przyślę do was rysownika – powiedział na odchodnym. – Pomożecie mu przygotować portret pamięciowy.


Wrócił do pokoju. Kochan dalej siedział w swoich aktach. Mortka włączył komputer. Sprowadził rysownika. Sporządził notatkę z rozmowy z Ziomkiem. Spojrzał na zegarek. Do spotkania pozostało jeszcze dobre dwadzieścia minut. Ostatnio zabijał czas na dwa sposoby: wyszukując informacje na temat HIV albo wchodząc na forum internetowe rozwodników. Wybrał forum.

Strona nazywała się Klub Rozwodników i stanowiła rodzaj internetowej grupy wsparcia dla mężczyzn po rozwodzie, w trakcie rozwodu lub przeżywających kryzys małżeński. Mortka wchodził tam, żeby poczytać o problemach tych, którzy znaleźli się w podobnej do niego sytuacji. Przybrał pseudonim Pies, chociaż nienawidził tego określenia. Tutaj jednak z powodu, którego nie potrafił zidentyfikować, wydało mu się właściwe. Pewnego dnia w Krotowicach napisał swój pierwszy post jako pełnoprawny członek forum. Przedstawił się. Dokładnie opisał swoją sytuację, to, co się wydarzyło pomiędzy nim a Olą. To, że Ola znalazła Adama, a on był wciąż sam, z głupią pensją polskiego policjanta, której połowę i tak oddawał w alimentach. To, że się bał. Samotności. Tego, że straci synów. Tego, że zniknie.

Skasował cały ten tekst, zanim go wysłał. Napisał na nowo: Cześć, jestem Pies. Rozwiedziony od roku. Sam. Dwoje dzieci. Żona ma opiekę i nowego faceta. I tyle. W ciągu godziny został zasypany lawiną serdecznych powitań i szorstkich, przepełnionych urazą i gniewem słów pocieszenia. Zrozumiał, że wreszcie znalazł się wśród swoich. Że znalazł miejsce, w którym może wrzeszczeć.

Od tego czasu odwiedzał forum codziennie, czasami kilka, kilkanaście razy w ciągu dnia. Często wypowiadał się w wątkach na temat opieki nad dziećmi oraz sytuacji, w których była znalazła nowego partnera. Udzielił kilku porad prawnych. Rzadko mówił o sobie. Powoli awansował w forumowej hierarchii.

Sprawdził, czy nikt nie skomentował jego postów. Ale ciągle była wczesna sobota i od wczorajszego popołudnia niewiele się zmieniło. Upewnił się, że dzisiejsze spotkanie w realu jest ciągle aktualne – było. Potwierdził, że się pojawi. Nie był co prawda tego pewien, ale miał nadzieję, że do wieczora uda mu się zamknąć wszystkie sprawy w pracy.

Wylogował się z forum. Pozbierał swoje notatki i przeszedł do salki konferencyjnej. Już na niego czekali: Andrzejewski, Sucha, Szydłoń. Położył materiały u szczytu stołu. Kiedy go nie było, w pokoju pojawiła się tablica. Ucieszył się. Notowanie, pisanie zawsze pomagało mu uporządkować myśli.

– Gdzie Jankowski? – spytał.

– Został na miejscu – odpowiedziała Sucha. – Musiał jeszcze czegoś dopilnować.

Mortka uznał, że technik jeszcze nie jest potrzebny. Poza tym nie wiadomo, czy miałby cokolwiek sensownego do powiedzenia.

– Panie naczelniku – zwrócił się do Andrzejewskiego – nurkowie?

– Tak jak prosiłeś. Szamani?

Andrzejewskiemu chodziło o profilerów kryminalnych. Mortka ich nie lubił. Uważał, że posługują się tanimi sztuczkami, a z ich analiz niewiele w gruncie rzeczy wynika. Były zbyt ogólne i – tak jak horoskopy – dało się je dopasować do wszystkiego. A po rozwiązaniu sprawy przypisywali sobie zdecydowanie zbyt duże zasługi. Ale sporządzone przez nich profile były kolejną dupokryjką, którą dobrze było mieć w aktach.

– Brodka?

Brodka była cywilną psycholożką współpracującą z policją. Przygotowała profil do sprawy podpalacza z Ursynowa. Później pomagała Mortce trochę przy śledztwie w Krotowicach. Jeśli komisarz miał mieć przy tej sprawie szamana, to niech to chociaż będzie ktoś, kogo tolerował.

– Może być – zgodził się Andrzejewski.

– Co już mamy? – zapytał Szydłoń.

Mortka podszedł do tablicy. Wziął jeden z mazaków i sprawdził, czy pisze. Nie pisał. Wziął kolejny. Tak samo. Trafił dopiero za trzecim razem i odwrócił się do prokuratora.

– Jestem po przesłuchaniu osób, które zgłosiły odnalezienie ciała. Okazuje się, że spały koło mostu. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie sprawca, ich znalazł i kazał zadzwonić na policję. Potem groził im śmiercią, jeśli pisną o nim słówko.

Szydłoń otworzył szeroko oczy, a Andrzejewski gwizdnął cicho.

– Po co zabójca miałby zgłaszać własne przestępstwo? – zapytała Sucha.

– A masz inny pomysł, kto mógłby to być? Jeśli tak, to jestem otwarty na sugestie.

– Nie mam.

– No właśnie.

Mortka napisał na tablicy dwa słowa: „Świadkowie – Zabójca”.

– Co się dzieje z tymi świadkami? – zapytał Szydłoń.

– W tej chwili jest u nich policyjny rysownik. Jak tylko sporządzi portret, to wyślemy go do wszystkich komisariatów w Warszawie.

Mortka wziął mazak i dopisał „Portret” do listy na tablicy, a poniżej „Ofiara”. W to słowo postukał mazakiem.

– Ofiara. Musimy ustalić tożsamość tego mężczyzny.

– Jak to zrobimy? – zapytał Szydłoń.

– Najpierw przerzucimy jego odciski palców przez nasze bazy danych. Jeśli będzie trzeba, to zajmiemy się również próbkami DNA. Jak będziemy mieć farta, to go trafimy. Może był notowany? Może jego odciski albo włosy znaleziono na miejscu innego przestępstwa? W każdym razie byłby to już jakiś punkt zaczepienia.

– A jeśli to nic nie pomoże? – dopytywał się prokurator.

– Jego fotki powędrują również do komisariatów w Warszawie. Może ktoś z naszych go kojarzy, może ktoś zgłosił lub zgłosi jego zaginięcie – odezwała się Sucha i zaraz zwróciła się do Mortki: – Sorry, ale tutaj można się odzywać, nie?

– Można się odzywać – potwierdził komisarz. – Czy jest pan usatysfakcjonowany odpowiedzią?

– A prasa? – zaproponował Szydłoń.

– W ostateczności. Jeśli dobrze zrozumiałem – Mortka zawiesił głos i wlepił spojrzenie w Andrzejewskiego – nie zależy nam na zwracaniu na siebie uwagi.

Naczelnik potwierdził krótkim skinieniem głowy.

– Było wcześnie, wisielec wisiał daleko od brzegu, więc może żaden cywil nie widział rozprutego brzucha. Rzecznik będzie informować ciekawskich, że to było zwykłe samobójstwo – wyjaśnił Andrzejewski. – Fajnie by było, jakby prokuratura robiła to samo.

– Oczywiście – zgodził się Szydłoń.

Komisarz wrócił do tablicy i zrobił notatki pod słowem „Ofiara”.

– Dobrze. Co jeszcze mamy? – zapytał i poczuł raczej, niż usłyszał, jak za jego plecami zapada cisza. Odwrócił się na pięcie. Andrzejewski sięgnął po szklankę z wodą i upił duży łyk. Szydłoń westchnął i wskazał na Suchą.

– Może pani?

Sucha pokręciła się na krześle, jakby siedziała na czymś niewygodnym. Mortka wykonał dłonią gest zachęcający do mówienia.

– Kiedy pojechałeś – zaczęła policjantka – ściągnęliśmy ciało z mostu. Podczas oględzin znaleźliśmy coś w dłoni.

– Co takiego?

– Orzeszek. Taki ziemny. W skorupce. Zalepiony taśmą klejącą, żeby nie wypadł.

Mortka najpierw zrobił krok w stronę Suchej, potem przystanął. Spojrzał na tablicę, a później znowu na policjantkę.

– Orzeszek?

– Ziemny. W skorupce. W całości. To znaczy nienadgryziony. Morderca najprawdopodobniej wsadził go ofierze w dłoń już po śmierci.

– Jezu… – jęknął. – To nie mogło być nic normalnego? Na przykład kawałek papieru z wiadomością?

– To był orzeszek – powiedziała mocno Sucha. Jej słowa jakby otrzeźwiły Mortkę. Odłożył mazak i wrócił do stołu. Oparł się o blat zdrową ręką.

– Dobrze – zrobił przerwę, żeby wziąć głębszy oddech. – W tym momencie, panie prokuratorze, wydaje mi się, że jest zbyt wcześnie, żeby wysuwać jakiekolwiek robocze hipotezy. Poczekajmy z tym do czasu, aż dostaniemy wyniki z laboratorium, zrobimy sekcję zwłok i tak dalej.

– Doskonale – zgodził się prokurator. – Czego pan potrzebuje?

– Na razie? Cóż…

Nie zdążył dokończyć. Przerwało mu pukanie do drzwi, które zaraz potem się otworzyły i do środka wszedł policyjny rysownik z teczką w ręku. Za uchem miał wsadzony ołówek.

– Już skończyłeś? – zdziwił się Mortka. Spojrzał na zegarek. Minęło około godziny, od kiedy pozostawił Ziomków pod opieką rysownika. Dobry portret powstawał co najmniej dwie. Rysownik nie odpowiedział. Położył przed komisarzem teczkę, otworzył ją i rozłożył cztery kartki papieru.

– To oczywiście wstępne wersje, ale sam rozumiesz. Pomyślałem, że będziesz to chciał zobaczyć.

Wzrok Mortki wędrował od jednego obrazka do drugiego. Komisarz poczuł, że robi mu się słabo. To stawało się niewiarygodne. Najpierw orzeszek ziemny, a teraz to.

– Spotkamy się tu jutro o tej samej porze – stwierdził ponuro. Zebrał arkusze, włożył je z powrotem do teczki. – Sucha, zostajesz, będę z tobą chciał porozmawiać. Panie prokuratorze?

Szydłoń wyprostował się na swoim miejscu.

– Jestem pod telefonem.

Mortka trącił rysownika i razem opuścili pokój.


Chwilę później był już w pokoju przesłuchań razem z Ziomkami, którzy siedzieli obok siebie. Nim co kilka sekund wstrząsały dreszcze, ona położyła mu swoją głowę na ramieniu i tkwiła tak z zamkniętymi oczami. Chyba przysnęła. Śliczny obrazek – pomyślał ze złością Mortka. Zakochana, kurwa, para. Rzucił teczkę na blat, a potem kopnął w stół.

– Pobudka! – wrzasnął.

Kobieta otworzyła szeroko oczy zdezorientowana. Oddychając nerwowo, obracała głowę w lewo i w prawo, jakby nie wiedziała, gdzie jest i jak tu się znalazła. Niewiele brakowało, a zerwałaby się z krzykiem. Ziomek chwycił ją za ramię i usadził z powrotem na krześle. Mortka w tym czasie rozłożył przed nimi szkice.

– Co to jest?! – warknął.

Z czterech kartek papieru patrzyły na lumpków cztery zupełnie różne osoby. Łączył je tylko fakt, że wszystkie były mężczyznami. Różniło wszystko inne: wiek, kolor i długość włosów, kształt nosa, ust. Rysownik powiedział komisarzowi, że świadkowie nie potrafili się zgodzić co do niczego. I to nie tylko pomiędzy sobą, bo sobie samym zaprzeczali równie często i z równie wielką żarliwością. Skończyło się na kilku różnych szkicach. Rysownik miał nadzieję, że kiedy zobaczą wstępne wersje, odblokuje to trochę ich pamięć. Oczywiście przeliczył się.

– No, pan pytał, to odpowiadaliśmy i on coś tam rysował, ale ja nie wiem, czy to było to – powiedział pijaczek.

– Widzieliście faceta kilka godzin temu! Nie potraficie się zdecydować, jakie miał włosy?

– No, mówiłam przecież, że źle mówiłeś! – krzyknęła kobieta. – Nie miał wcale takich. Inne miał.

– To jakie? – zapytał Mortka.

Na twarzy Ziomkowej pojawił się grymas, który prawdopodobnie miał coś wyrażać, ale nie wyrażał nic.

– Ona gówno widziała – stwierdził Ziomek.

– Sam masz gówno w oczach! – odpyskowała kobieta.

Nim komisarz zdążył zareagować, para pijaczków kłóciła się już między sobą, nie szczędząc sobie wrzasków, przekleństw i niezdarnych uderzeń po klatce piersiowej i ramionach.

– Spokój! Spokój! – wrzasnął Mortka. Nie podziałało. Musiał wkroczyć między nich. Przesunął ich krzesła tak, że teraz dzieliło ich co najmniej półtora metra.

– Czy jest cokolwiek, jakaś jedna rzecz, której jesteście pewni co do tego mężczyzny? – zapytał.

Ziomek nie odpowiedział. Spuścił głowę. To niewiarygodne – pomyślał komisarz. Miał dwóch świadków, którzy widzieli z bliska potencjalnego sprawcę. Aż dwóch. I oboje byli zupełnie bezużyteczni. To się nie miało prawa zdarzyć. A właśnie się działo.

– Nosił taki zegarek na ręce. Elegancki, czarny i srebrny. Wyglądał na taki, co to za niego można sobie samochód kupić – odezwała się kobieta. A potem, w odpowiedzi na zaskoczenie malujące się na twarzy Mortki, spojrzała mu bezczelnie prosto w oczy w odruchu chwilowo odzyskanej godności. – No co? Kobiety zwracają uwagę na takie detale.


Komisarz wrócił do pokoju konferencyjnego, gdzie zastał już tylko Suchą. Policjantka siedziała rozwalona na krześle, z szeroko rozłożonymi nogami i znużeniem wypisanym na twarzy. Mortka pomyślał, że gdyby była to jakakolwiek inna kobieta, ta poza byłaby seksowna. Wulgarna, ale seksowna. Ale nie u Suchej. Chociaż szczupła, w jakiś sposób zdołała upodobnić się do grubego faceta z puszką piwa w dłoni.

– Przyniosłam świeżą kawę – powiedziała Sucha.

– Dzięki.

Mortka wziął kubek i upił łyk. Uśmiechnął się.

– Dosłodziłam – wyjaśniła policjantka. – Ale to nie jest zdrowe. Cukier rafinowany niekorzystnie wpływa na układ odpornościowy. I na tysiące innych rzeczy zresztą też.

– Dzięki.

– Tylko tak mówię, bo nie wyglądasz zdrowo. I nie mam na myśli ręki.

– Bo ty jesteś okazem zdrowia?

– Staram się – odpowiedziała, wzruszając ramionami.

Mortka już miał przygotowaną ripostę, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Nie było sensu ciągnąć tej rozmowy. Teraz postanowił się zadowolić tym, że przyniosła mu dobrą kawę.

– A skąd wiedziałaś, że trzeba dosłodzić? – zapytał.

– Taki zawód. Trzeba wiedzieć różne rzeczy.

– No dobrze. W takim razie powiedz mi, czego się dowiedziałaś o naszym zabójcy. I o naszej ofierze.

– Zabójca? Zastanówmy się. Silny mężczyzna. Zdecydowany i opanowany. Miał plan, który najpierw przygotował, a potem zrealizował w najmniejszym szczególe. Bo tutaj wszystko ma znaczenie. Stan zwłok, miejsce ich porzucenia, sposób, w jaki to zrobił.

– Orzeszek.

– Orzeszek też – zgodziła się.

– Co nam to daje?

– Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem.

Niewzruszona pewność siebie Suchej zaczęła działać Mortce na nerwy. Zastanawiał się, jak to możliwe, że nikt jej nie utemperował na niższych szczeblach policyjnej drabiny. Doszedł do wniosku, że albo jest wyjątkowo twarda, albo miała wyjątkowe szczęście.

Podszedł do tablicy. Starł wszystko, co wcześniej sam na niej napisał, i narysował długą linię – oś czasu. Na tej linii zaznaczył jedną pionową kreskę. Poniżej napisał „5.17”.

– O tej godzinie otrzymaliśmy zawiadomienie od pary bezdomnych. To jedyna pewna informacja, którą mamy. Co się wydarzyło wcześniej?

– Musiał zabić ofiarę, przewieźć ją na most. Zawiesić ciało. Potem odjechał.

– Pójdźmy w takim razie tropem samochodu. Tam nie ma kamer, prawda?

– Niestety.

– Ale w innych miejscach na Wisłostradzie już są. Trzeba sprawdzić zapisy w okolicy godziny piątej. Spisać wszystkie auta, które się pojawiają na monitoringu, i po kolei je sprawdzać.

– Mrówcza praca.

– Pogadam z Andrzejewskim. Kogoś do tego przydzieli.

– A co z billingami telefonu naszych lumpków?

– Wątpię, żebyśmy cokolwiek w nich znaleźli, ale tak, wystąpimy o nie.

Wziął kolejny łyk kawy i z trudem powstrzymał pełne zadowolenia westchnięcie.

– Zastanawiam się, dlaczego kazał im do nas zadzwonić – zaczęła Sucha.

– To znaczy?

– Ciało wisiało w dość widocznym miejscu. Prędzej czy później ktoś by się nim zainteresował. Po co więc zawracał sobie głowę naszymi lumpkami?

Znowu miała rację. Ale tym razem odpowiedź nasunęła się Mortce sama.

– To morderstwo to ostrzeżenie. Dla bardzo konkretnego adresata. My jesteśmy posłańcami. Mieliśmy tylko odebrać list i podstemplować odbiór. A nadawcy zależy na tym, by odbiorca go szybko dostał.

Mortka podniósł kubek z kawą i powoli obracał go w dłoni. Nie podobało mu się to, co sam przed chwilą powiedział. Ale wiedział, że ma rację.

Ktoś grał z nimi w bardzo niebezpieczną grę.

Przejęcie

Подняться наверх