Читать книгу Przejęcie - Wojciech Chmielarz - Страница 7

Rozdział 2

Оглавление

Mortkę obudził dzwonek telefonu. Otworzył oczy, sięgnął po aparat i odebrał połączenie.

– Tak…

– Za pięć minut ktoś po ciebie przyjedzie. Pakuj się – usłyszał suchy, gniewny głos podinspektora Artura Andrzejewskiego, naczelnika Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw.

– Mam rękę w gipsie. Jeszcze jestem na zwolnieniu – przypomniał.

– Już nie.

Andrzejewski się rozłączył. Mortka przez kilkanaście sekund leżał w łóżku, wpatrując się biały sufit, a potem niechętnie zwlókł się z pościeli. Umył zęby, wysikał się, ubrał. Spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta rano. Zastanawiał się, o co może chodzić. Razem z szefem ustalili, że wróci do pracy dopiero po zdjęciu gipsu. Do tego czasu miał załatwić formalności związane z przeprowadzką do służbowej kawalerki i zamknąć ostatnie krotowickie sprawy. Tamto śledztwo przejęło co prawda Centralne Biuro Śledcze, ale od czasu do czasu wzywali go na przesłuchania, żeby po raz kolejny opowiedział całą historię od początku do końca.

Nikomu nie powiedział o tym, że mógł się zarazić HIV od poznanej tam byłej prostytutki. Oczywiście, kiedy okaże się, że jest nosicielem, od razu powiadomi kogo trzeba. A do tej pory… Do tej pory musi po prostu być ostrożny.

Zastanawiał się, czy zdąży wypić kawę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzył. Stała przed nim niespełna trzydziestoletnia dziewczyna. Bardzo szczupła, wysoka, w brązowej skórzanej kurtce i ciemnych dżinsach. Popielate włosy zaczesała gładko do tyłu i związała w koński ogon. Nie miała makijażu. Była blada, co w połączeniu z mocno zaznaczonymi kośćmi policzkowymi sprawiało, że przypominała trochę śmierć.

– Anna Suchocka. Ale możesz mi mówić Sucha.

Mortka pomyślał, że chyba jeszcze nigdy nazwisko i przezwisko aż tak dobrze nie pasowały do człowieka.

– Przeszliśmy na ty? – zapytał.

– Nie, panie komisarzu.

– Właśnie. – Sięgnął po kurtkę i klucze. – Nie znamy się.

– Dostałam przydział, kiedy pana nie było, panie komisarzu.

– Domyśliłem się. Możesz mi powiedzieć, gdzie jedziemy i do czego?

– Szef prosił, żeby nic panu nie mówić. Żeby, jak on to ujął, nie zepsuć panu niespodzianki.

Nie wróżyło to nic dobrego.


Jeździła jak diablica, nie zważając na znaki, ograniczenia prędkości, sygnalizację świetlną. Jakby cała droga należała tylko do niej.

– Wiesz, że powinnaś włączyć koguta? – powiedział Mortka.

– Żeby ludzi obudzić?! Jest sobota. Niech sobie pośpią, panie komisarzu – odparła. – Poza tym ruch mały.

Zwolniła dopiero, kiedy zbliżali się do mostu Gdańskiego. Z daleka Mortka dostrzegał kolejne samochody i ludzkie sylwetki. Andrzejewski, Jankowski – świetny technik kryminalny, chociaż choleryk. I na końcu coś naprawdę niepokojącego. Osobę, która stała obok Andrzejewskiego. Prokurator Szydłoń. Pracowali razem przy sprawie podpalacza z Ursynowa i pewnie obaj nie mieli po tym najlepszego zdania o sobie nawzajem. Ale to był najmniejszy kłopot. Bardzo rzadko zdarzało się, że prokurator, jakikolwiek prokurator, pojawiał się na oględzinach miejsca przestępstwa. Coś było nie tak.

– Byłaby jakaś szansa na kawę? – zapytał Suchą, kiedy się zatrzymali.

– Z całym szacunkiem, panie komisarzu, ale nie jestem tutaj od tego, żeby panu po kawkę biegać. Niech pan to sobie zapamięta.

Zmarszczył brwi, zdziwiony.

– Wystarczyło powiedzieć „nie” – odpowiedział i wysiadł z auta.

Wziął głęboki oddech i podszedł do Andrzejewskiego. Kiwnął mu głową na powitanie, przywitał się szybko z Szydłoniem. Spojrzeli sobie prosto w oczy, jakby chcieli zbadać przy tej okazji, co tak naprawdę o sobie myślą.

– To pan prokurator zasugerował, że warto po ciebie zadzwonić – wyjaśnił Andrzejewski. – A ja się z nim zgodziłem.

– Mam zwolnienie – przypomniał Mortka.

– Zaraz ci jakiś lekarz wypisze papierek, że jesteś zdolny do służby. Bo jesteś, tak?

Ton głosu podinspektora wskazywał, że komisarz nawet nie powinien marzyć o przeczącej odpowiedzi.

– Gdzie jest klient?

Andrzejewski wskazał ruchem głowy na most kolejowy. Mortka spojrzał w tamtym kierunku. I nagle je dostrzegł. Ciało zwisające na linie, dwa, trzy metry nad nurtem wody.

– Samobój? – zapytał z nadzieją w głosie.

Boże, spraw, żeby to było samobójstwo – poprosił w myślach.

– Ma rozpruty brzuch i ręce związane na plecach – powiedział ponuro Andrzejewski. – Raczej nie byłby w stanie tego sam sobie zrobić.

Podinspektor słynął z tego, że miał poczucie humoru głazu narzutowego, ale teraz słychać było w jego słowach coś, co przypominało gorzką ironię.

– Kto odnalazł ciało?

– Oni.

Andrzejewski pokazał mu siedzącą nieopodal parę. Mortka na ich widok aż jęknął w duchu. Znał ich, przynajmniej z widzenia. Para warszawskich żuli – Ziomek i Ziomkówa. Tak ich nazywali, bo nikogo nie obchodziło, jak naprawdę mają na nazwisko. Oboje zawsze jednakowo brudni, ogoleni niemalże na łyso, z wyrazem twarzy, jakby nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje. Czerwoni od alkoholu i ze śladami poparzeń od wąchania kleju w okolicach nosa. Aż trudno było uwierzyć, że jedno z nich to kobieta. Wątpił, żeby dało się z nich wyciągnąć cokolwiek wartościowego. A jeszcze bardziej się bał, że będzie musiał spędzić dziesiątki godzin, żeby sprawdzić wymysły ich pijackiego delirium.

– Co tutaj robili?

– Sami nie wiedzą – przyznał Andrzejewski. – Ale byli, zobaczyli, jak ktoś wyrzuca ciało, odjeżdża, i zadzwonili po nas.

– Zadzwonili? Niby jak? Mają telefon?!

– Dzisiaj każdy ma.

Mortka wypuścił z sykiem powietrze z płuc i przymknął powieki. Próbował w myślach poukładać wszystko, czego się dowiedział, i ułożyć plan działania. Początek śledztwa to zawsze kluczowy moment. Jeśli teraz coś zawalą, to potem będzie trudno to naprawić.

– Będziesz pracował z aspirant Suchocką.

Mortka drgnął, a potem potrząsnął głową.

– A Kochan?

– Wiem, że lubisz z nim robić na przodku, ale Kochan ma inne sprawy na głowie. Suchocka jest nowa, ale ma poukładane we łbie. Bystra, wykształcona, świetnie wyszkolona. Lepsza od Kochana.

– Nie ma doświadczenia.

– Ale ty masz.

I to był koniec dyskusji. Andrzejewski tak miał, i za to Mortka go zresztą cenił. Podinspektor szybko podejmował decyzje i się ich trzymał. Te decyzje mogły być lepsze albo gorsze, ale przynajmniej człowiek wiedział, na czym stoi.

– Kuba, jeszcze jedno.

– Tak?

– Wiesz, że w tym roku mamy wybory samorządowe?

– Wiem.

– No właśnie. Co prawda nie podlegamy pani prezydent, tylko MSWiA, ale pani prezydent lubi co jakiś czas dorzucić parę złotych do patroli albo kupić nam nowe autko. No i pani prezydent na pewno się nie ucieszy z faktu, że w roku wyborczym ktoś na warszawskich mostach zawiesza ciała z rozprutymi brzuchami. Rozumiesz?

– Tak.

– To szybko znajdź tego, kto to zrobił, i jeszcze szybciej ściągnijcie tego typka, zanim zbyt wielu wyborców go zobaczy.

– Tak jest.

– No to teraz zostawię ciebie i pana prokuratora razem. Panowie wiecie, co macie robić.

Zostali sami z Szydłoniem. Stali obok siebie, w milczeniu obserwując pracę Jankowskiego, który biegał po terenie z aparatem fotograficznym, co chwila wrzeszcząc wściekle na przeszkadzających mu policjantów albo poganiając swojego pomocnika.

– To jak to robimy? – zapytał Szydłoń.

– Trzeba przesłuchać tę dwójkę – komisarz wskazał na bezdomnych – sprawdzić nagrania z monitoringu, pogonić Jankowskiego i prosektorium i przede wszystkim dowiedzieć się, kim jest nasz wisielec. A potem liczyć na to, że się nam to ułoży w sensowną całość.

– Jezu – jęknął Szydłoń – żeby to tylko nie był jakiś świr.

– To był świr, bo tylko świr jest w stanie zrobić coś takiego – stwierdził komisarz. – Pytanie tylko, czy zrobi to po raz kolejny.

Mortka przeprosił prokuratora i zabrał się do pracy. Wysłał kilka osób, żeby sprawdziły brzeg rzeki i pobliskie krzaki w poszukiwaniu ubrań lub dokumentów. Nic nie znaleziono. Jednego policjanta poprosił, żeby odwiózł bezdomnych na komendę. Planował ich przesłuchać później. Szydłoń przez pewien czas mu towarzyszył, ale po półgodzinie zrezygnował, żeby porozmawiać z kimś przez telefon. Potem prokurator poszedł do swojego samochodu, wyciągnął laptop i zaczął coś pisać. Prawdopodobnie pracował już nad protokołem. Sucha przez cały czas stała przy swoim samochodzie, oparta pośladkami o maskę, i obserwowała okolicę.

Wreszcie Mortka podszedł do Jankowskiego, który przeglądał zdjęcia w aparacie cyfrowym.

– Szukasz najlepszego ujęcia?

– Ojejku! Panie komisarzu, jakie to śmieszne! Boki zrywać – odparował technik.

Mortka wzruszył ramionami.

– Można już wchodzić na most?

– Tak. Ale na wszelki wypadek nie dotykaj za dużo.

– Znaleźliście coś ciekawego?

– Niewiele. Ślady krwi, kawałki skóry, prawdopodobnie ofiary. Sprawca pewnie ciągnął ją po ziemi. Lina, na oko nic specjalnego, do kupienia w każdym sklepie dla majsterkowiczów. Wątpię, żebyśmy cokolwiek tutaj znaleźli.

– A jak on? – Mortka wskazał na wciąż zwisające z mostu zwłoki.

– Słabo. Teoretycznie powinienem go dokładnie zmierzyć i zbadać, zanim go w ogóle ruszymy, ale jak mam to zrobić, jak on wisi sobie nad Wisłą? Oglądam go więc z daleka. Ile się da, to zapisałem.

– Czyli można wciągać?

Jankowski zawahał się, a potem kiwnął głową.

– Dobra – mruknął Mortka. – Zaraz to zrobimy. Wcześniej chcę tam wejść i sam wszystko zobaczyć.

Technik odłożył aparat i sięgnął do stojącej nieopodal torby. Wyciągnął parę gumowych rękawiczek i wręczył policjantowi.

– Pracujesz z Suchą? – zapytał Jankowski.

– Tak.

– Przejebane masz. To lesba.

Mortka założył rękawiczkę i spojrzał w stronę wciąż opartej o maskę samochodu policjantki.

– I co z tego? – zapytał wreszcie.

– No jak to… Pójdzie do piekła.

Komisarz nie był pewien, czy technik mówi poważnie czy żartuje.

– Sucha! – krzyknął i machnął na policjantkę. Ta jakby go nie usłyszała. – Sucha! – krzyknął po raz kolejny. Policjantka wreszcie niechętnie oderwała się od samochodu i podeszła do Mortki leniwym, nonszalanckim krokiem.

– Weź rękawiczki i chodź ze mną.

– Przeszliśmy na ty? – zapytała.

– Słucham?

– Pytam, czy przeszliśmy na ty, panie komisarzu.

Jankowski wzniósł znacząco oczy w górę, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem”.

– Dobrze – stwierdził Mortka. – Pani aspirant, proszę…

– Panno – poprawiła go szybko. – I aspirantko. To się odmienia.

Komisarz zamrugał dwa razy, zanim zorientował się, że musi wyglądać idiotycznie z na wpół otwartymi ustami. Nie potrafił uwierzyć w absurdalność tej sytuacji. Był w pracy, na miejscu brutalnego zabójstwa, a jego podwładna zaczęła właśnie coś, co najwyraźniej było wstępem do wykładu na temat feministycznej teorii społeczeństwa. Już miał powiedzieć jej kilka ostrych słów, przypomnieć, że policja to służba mundurowa z wyraźnym podziałem na stopnie, kiedy zorientował się, że w przypadku Suchej prawdopodobnie będzie to równie skuteczne, jak próba przebicia muru głową. Westchnął i wyciągnął przed siebie dłoń.

– Kuba Mortka.

– Anna Suchocka. Możesz mi mówić Sucha. Przepraszam, ale nie uścisnę ci dłoni, nie chciałabym zostawić śladów biologicznych na twojej rękawiczce.

– Słusznie. Załóż parę i chodź ze mną.

Tym razem bez szemrania wykonała polecenie. Weszli na most. Technik zrobił im wtedy zdjęcie.

– Chciałabym coś powiedzieć, zanim pójdziemy dalej – odezwała się Sucha.

Mortka przymknął powieki i policzył do pięciu, żeby się uspokoić.

– Tak?

– Kiedy rozmawiałeś z Jankowskim, zerkałeś w moją stronę. Pewnie mówiliście o mnie. Mam rację?

– Tak.

– Chciałabym więc od razu wytłumaczyć, że nie jestem lesbijką. Nie zostałam też zgwałcona, bo i takie pomysły krążą. Nie nienawidzę mężczyzn. Lubię ich. Nienawidzę debili.

– Skończyłaś?

– Tak.

Mortka ruszył dalej. Niepewnie się czuł na tym moście. Chodził po metalowej kracie, solidnej i mocnej, ale doskonale widział pod stopami nadbrzeże, a potem płynącą leniwie zielonkawą Wisłę i tworzące się na niej niewielkie wiry. Nogi robiły mu się od tego miękkie, a w głowie lekko się kręciło. Pomagało, kiedy patrzył przed siebie, na drugi brzeg. Dotarł do ciała. Chwycił się barierki i wychylił. Z tej perspektywy widział tylko brudne stopy i ukazujący się co chwila w rytmie kołysania okrągły, blady brzuch z ogromną szkarłatną plamą powstałą od głębokiej rany.

– W pobliżu nie znaleziono dużych ilości krwi, ubrań, jakichkolwiek śladów zbrodni, więc to nie tutaj go zamordowano – odezwała się Sucha. – Patrząc na obrażenia, dystans, jaki pokonał zabójca z ciałem, można przypuszczać, że sprawcą jest mężczyzna. Silny. Może dwóch.

– Nie. Jankowski mówił, że znalazł ślady krwi i kawałki skóry na kracie. Zabójca ciągnął ciało. Jakby byli we dwóch, toby je nieśli. Byłoby szybciej. Stąd wniosek, że to jeden człowiek. A przynajmniej jeden był tutaj. Pytanie, dlaczego w ogóle to zrobił. Dlaczego zadał sobie tyle trudu, żeby przywieźć tutaj ciało i je powiesić na moście?

– Dobre miejsce. Dobry punkt. Blisko Wisłostrady. Dużo osób powinno je zobaczyć. Za to okolica jest na tyle odludna, że mógł się tutaj zjawić niezauważony. W nocy i nad ranem właściwie nikogo tutaj nie ma.

– Tak. Czyli to wiadomość. Pytanie, dla kogo.

– Tego się dowiemy, kiedy będziemy wiedzieli, kim jest ofiara.

Mortka wyprostował się i spojrzał na Suchą. Stała zaledwie półtora metra od niego. Spokojna, skupiona. Jezu – pomyślał – Andrzejewski miał rację. Dobra jest.

Zerknął na zegarek. Dochodziła godzina siódma.

– Dobra. Wciągamy go. O dziewiątej widzimy się na komendzie. Ja, ty, Jankowski, Szydłoń. Opracowujemy plan działania i bierzemy się ostro do roboty. Do tego czasu przypilnuj tutaj wszystkich. Niech jeszcze raz na wszelki wypadek przeczeszą cały teren, sprawdzą każdą kępę krzaków. I… – Westchnął ciężko i raz jeszcze wychylił się za barierkę.

– Nurkowie? – zapytała.

– Tak, trzeba na wszelki wypadek przeszukać dno rzeki w okolicy mostu. Ale to już ja załatwię z Andrzejewskim. Ty przypilnuj Jankowskiego, ma obfotografować ciało ze wszystkich stron. Chcę też mieć przynajmniej jedno dobre zdjęcie twarzy, które mógłbym wysłać do prasy.

– Jeśli to w ogóle będzie możliwe. Trupy potrafią wyglądać dość paskudnie.

– Jak nie będzie, to chcę dobry materiał dla rysownika, żeby mógł zrobić portret. Jasne?

– Tak.

– To przypilnuj tutaj wszystkiego. I tak jak mówiłem, widzimy się za dwie godziny.

– A ty?

Mortka pozwolił sobie na lekki uśmiech.

– A ja jadę się napić kawy.


Wrzucił dwuzłotówkę do automatu i nacisnął przycisk. Maszyna wypluła z siebie plastikowy kubek, a potem z cichym buczeniem napełniła go kawą. Mortka wziął łyk i natychmiast stęknął zawiedziony.

– Naprawili go niemal zaraz po tym, jak wyjechałeś.

Podkomisarz Dariusz Kochan, z którym Mortka rozwiązał niejedną sprawę i wypił niejedną butelkę, uśmiechał się szeroko.

– I dobrze. Sypał tyle cukru, że łyżeczka stała – odpowiedział Mortka.

– Tak, tak. Pamiętam. Skarżyłeś się i skarżyłeś, ale piłeś jedną za drugą.

Kochan klepnął komisarza w ramię.

– Fajnie, że jesteś – stwierdził. – Ale podobno miałeś być jeszcze na L4. – Podkomisarz wskazał na gips na ręce komisarza.

– Miałem.

– To co tu robisz?

– Mógłbym zadać to samo pytanie. Jest sobotni poranek, a ty, zamiast siedzieć w domu, przyszedłeś na komendę z grubą teczką pod pachą. Co jest?

Kochan podniósł trzymane w dłoni dokumenty i spojrzał na nie tak, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Uniósł w górę kąciki ust, ale zamiast zażartować, westchnął ciężko.

– Papierkowa robota.

– Nigdy ci takie rzeczy nie przeszkadzały w nieprzychodzeniu do pracy.

– Racja – zgodził się Kochan. – Ale teraz, sam rozumiesz…

Rozejrzał się szybko na boki, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje, a potem pokazał Mortce trzy wyciągnięte palce.

– Trzecia gwiazdka? – zdziwił się Mortka. – Niby za co?

– Za lata wiernej służby i pasmo sukcesów – odpowiedział z udawaną urazą Kochan. – A co!?

– A nic. Po prostu każdy policjant ma próg kompetencji, powyżej którego nie radzi sobie z nowymi obowiązkami. Ty swój przekroczyłeś już dawno temu i wysyłanie cię wyżej to nie najlepszy pomysł.

– Wal się.

Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, rozbawieni jak para małych chłopców.

– Gratulacje – powiedział wreszcie Mortka.

– Nie dziękuję. Andrzejewski niby już naobiecywał, ale dopiero zbiera papiery i pieczątki. Zajmie mu to jeszcze chwilę, a do tego momentu muszę mieć wszystko na wysoki połysk.

Mortka wziął kubek z kawą i razem z Kochanem ruszyli w wędrówkę ponurymi korytarzami pałacu Mostowskich, gdzie mieściła się Komenda Stołeczna Policji.

– A twoją wizytę zawdzięczamy…

– Wisielec na przejeździe kolejowym nad Wisłą tuż obok mostu Gdańskiego.

– Samobój?

– Raczej nie. Facet miał rozpruty brzuch.

Kochan gwizdnął z uznaniem.

– Ładnie, ładnie. A dziada w garniturze już spotkałeś?

– Kogo?

– Najnowszą naszą atrakcję! Mamy, proszę ciebie, własnego wariata. Czai się niemal codziennie pod komendą i zaczepia grzecznych policjantów. A jeśli któryś mu odpowie…

– To zaprasza go do swojej furgonetki z lodami?

– Nie ma tak dobrze. Męczy nudną historią o tym, jak ktoś coś mu zrobił i koniecznie trzeba wznowić śledztwo. Wcześniej wystawał przed rejonową na Wilczej. Teraz przeszedł do nas. Zastanawiamy się, kiedy pójdzie pod główną. W każdym razie czuj się ostrzeżony. Wygląda jak dziad, tyle że w garniturze.

Kochan otworzył przed Mortką drzwi do zajmowanego przez nich pokoju.

– Proszę. – Wskazał na biurko komisarza. – Dokładnie tak, jak je zostawiłeś. Broniłem go jak niepodległości.

– Jestem wzruszony.

Kochan w tym akurat przypadku był szokująco prawdomówny. Biurko, nie licząc grubej warstwy kurzu, naprawdę wyglądało tak, jakby komisarz zostawił je wczoraj. Łącznie z leżącym niedaleko komputera papierkiem po batonie i starym kubku, w którego wnętrzu rozwinęło się coś o nieprzyjemnie zielonkawoszarej barwie. Mortka odłożył kubek, sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych, żeby posprzątać swoje miejsce pracy. Kochan tymczasem ułożył przed sobą dokumenty i zaczął wypełniać kolejne formularze, pisać sprawozdania i uzupełniać nikomu niepotrzebne rubryki. W pewnym momencie przerwał i podniósł głowę.

– Z kim będziesz pracował? – zapytał.

– Sucha.

Kochan skrzywił się.

– Wściekła lesba – stwierdził. – Wiesz, jedna z tych, co mają zęby w piździe.

Rozcapierzył palce obu dłoni, a potem zaczął je składać, udając, że to szczęki.

– A ty co tam masz? – zapytał Mortka, kończąc ścieranie kurzu.

– Samobój – odpowiedział Kochan, kończąc zabawę.

Komisarz obszedł biurka i podniósł jeden z dokumentów Kochana. Magdalena Zawada. Lat trzydzieści trzy. Zamężna, bez dzieci. Adwokat. Mortka zastanawiał się przez chwilę, czy Ola ją znała. Były w podobnym wieku. Mogły się gdzieś zetknąć pomiędzy studiami, stażami, aplikacjami. Magdalena Zawada podcięła sobie żyły podczas kąpieli w wannie. Domniemana przyczyna – problemy osobiste. W mieszkaniu znaleziono na wpół pustą butelkę wódki, wypalone papierosy. Żadnego listu pożegnalnego, ale w tym akurat nie było nic dziwnego, niewielu samobójców je pozostawiało. W chwili zdarzenia męża nie było w mieszkaniu. Wyjechał na ryby.

– Dlaczego się tym w ogóle zajmujesz? – zapytał Mortka, odkładając sprawozdanie.

Kochan dał palcem znać, że komisarz musi chwilę poczekać, i dokończył pisać linijkę tekstu. Odłożył długopis i odgiął się do tyłu na krześle, zakładając ręce za głowę.

– Bo sezon wakacyjny. Niewiele się dzieje, więc wrzucają nam takie rzeczy. Przecież wiesz. Do tego rodzina klientki robi zamieszanie i wciska ten sam kit, co zawsze. – Kochan wykrzywił twarz, a jego głos zrobił się piskliwy. – Madzia nigdy by tego nie zrobiła. Nie, to niemożliwe, żeby ona sama. To musiał być ktoś inny. Madzia miała przecież tyle planów.

Wykonał gest dłońmi, jakby pękała mu czaszka.

– Kogoś podejrzewali?

– Kto?

– Ci, którzy mówili, że to niemożliwe, żeby to ona sama. Stawiam na rodziców.

– I trafiłeś. Niestety. Co za pierdolona parka. Ona jebnięta na punkcie córeczki, on był kiedyś kimś ważnym i wydawało mu się, że dalej jest.

– To kogo podejrzewali?

– Męża oczywiście. Ta Madzia i jej koleś mieli problemy małżeńskie. Awantury, kłótnie, pieniądze i długi. Bo jej mężulo to taki niewydarzony przedsiębiorca. Zresztą nieważne.

– I to nie był on?

– Ma twarde alibi. Weekendowy wyjazd z kolegami na ryby. Sprawdzałem to na wszystkie strony. Nie ma szans, żeby to był on.

– Może mógł kogoś wynająć?

Kochan wyprostował się na krześle, a po jego twarzy przemknął cień wyrzutu.

– Ty też? Kubuś, zajmij się, kurwa, tym swoim wisielcem może, co?

– Tak tylko pytałem.

– Jasne.

Podkomisarz zaczął przewracać leżące na biurku kartki w odrobinę zbyt demonstracyjnym geście poszukiwania odłożonego przed chwilą długopisu. Mortka zrozumiał, że rozmowa jest skończona. Wrócił do siebie. Upił łyk kawy. Z szuflady wyciągnął zeszyt w kratkę i ołówek. Odetchnął głęboko. Musiał przygotować plan śledztwa. Napisał wielką jedynkę na pierwszej stronie, a zaraz obok postawił wielką czarną kropkę.

– Był goły – odezwał się Kochan.

– Słucham?

– Jej mąż. Nie szło mu w interesach. Jedyne, co mieli, to długi i kredyt mieszkaniowy do spłacenia.

– Rozumiem.

– Poza tym drzwi były zamknięte od środka. Musieli wzywać ślusarza, żeby je otworzyć.

– Kto taki?

– Jej mąż i ojciec tej kobiety. Mężulek wrócił z ryb, nie mógł otworzyć drzwi i zadzwonił do teścia, żeby się dowiedzieć, czy teściu czegoś nie wie. Zaniepokojony ojczulek przyjechał do córeczki. Razem wezwali ślusarza. Dopiero jak on pomajstrował przy zamku, weszli do środka. I w łazience, w wannie, znaleźli panią Magdę. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?

– Nie.

Kochan chrząknął, jakby miał zaraz splunąć.

– Słuchaj, Kubuś. Tutaj chodzi o moją trzecią gwiazdkę. Naprawdę wszystko sprawdziłem.

Mortka kiwnął głową. Wierzył koledze, ale wiedział też, jak jest. Rzetelność rzetelnością, rzeka papierów musi jednak płynąć. Sprawy trzeba zamykać. Im szybciej, tym lepiej. Z drugiej strony dlaczego właściwie się tym interesował? Samobój jak samobój. Kochan miał rację, Mortka powinien wrócić do swojego wisielca.

Przyłożył ołówek do kartki i zaczął pisać.


Sucha obserwowała, jak dwóch techników kryminalnych ostrożnie znosi ciało z kolejowego mostu i kładzie na rozłożonej poniżej foliowej płachcie. Stężenie pośmiertne spowodowało, że ciało grubasa było sztywne jak deska. Ponieważ wisiało głową w dół, ta resztka krwi, która w nim pozostała, sprawiła, że jego górna połowa miała lekko różowy kolor, podczas gdy dolna była upiornie blada. Gdyby krwi było więcej, grubas wyglądałby jak flaga Indonezji. Oczywiście nie licząc brunatnych plam po tym, co się z niego wylało w momencie, kiedy morderca rozpruł mu brzuch.

Teraz przyszedł czas na Jankowskiego, który do tej pory nadzorował całą operację. Technik po raz kolejny obfotografował dokładnie zwłoki. Pracował spokojnie, metodycznie, nie pomijając żadnego kawałka ciała. Kiedy skończył, oddał aparat jednemu ze swoich pomocników. Kucnął przy ciele. Sucha zajęła miejsce tuż obok niego. Policjantka wyciągnęła głowę i zajrzała do wnętrza rany na brzuchu.

– I co, widzisz tam coś ciekawego? – zapytał Jankowski.

– Mocne cięcie ostrym narzędziem. Prawdopodobnie jedno. Morderca wbił nóż w ofiarę i pociągnął zdecydowanie w dół. Nie wahał się. Od razu wiedział, co zrobi i czego chce. A co do treści żołądka, to wybacz, ale tam w środku jest taki bałagan, że trudno mi cokolwiek wypatrzeć.

W oczach Jankowskiego pojawiło się coś na kształt uznania.

– Nieźle – mruknął. – Nie porzygałaś się. Większość z was pewnie by puściła pawia. Nie mówiąc o tym prokuratorku. Nawet się tutaj nie zbliżył.

Rzeczywiście. Szydłoń ciągle siedział w swoim samochodzie, pracując na laptopie.

– A Mortka? – zapytała Sucha. – Porzygałby się?

– On? Nie. Trupy nigdy go nie ruszały. Za to powinnaś go zobaczyć w szpitalu. – Jankowski szybko sprawdził, czy nikt ich nie podsłuchuje, i ściszył głos. – Cały jest biały, poci się, a do tego co chwila trzęsie, jakby miał zaraz dostać ataku epilepsji. I chyba sam już tego nie zauważa. Prześmieszne.

– A jaki on jest?

– Debil. Jak wy wszyscy. Ale mądry. Widzisz jeszcze coś ciekawego?

Sucha zmarszczyła brwi, wyraźnie niezadowolona z tego egzaminu. Za to technik wyglądał tak, jakby się dobrze bawił.

– Jest zadbany.

– Słucham?

– Patrz na jego twarz. Przycięta bródka, poza tym gładko ogolony. Chyba też korygował sobie brwi. Niewielu facetów to robi. Delikatne dłonie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Jankowski kiwnął głową i ostrożnie podniósł zaciśniętą w pięść dłoń ofiary. Uważnie ją oglądał. To było niezwykłe. W chwili śmierci mięśnie zwykle się rozluźniają. Stężenie pośmiertne powstaje najwcześniej dwie godziny po zgonie. Oznaczało to, że to sprawca musiał zacisnąć palce ofiary. Po co? Nim zdążył zadać to pytanie, pomiędzy palcami dostrzegł kawałek srebrnej taśmy.

– Coś jest w środku.

Spojrzał pytająco na Suchą.

– Zrób, co trzeba – powiedziała policjantka.

Jankowski jedną ręką chwycił za przegub, drugą, zmagając się ze stężeniem pośmiertnym, zaczął odginać palce zmarłego. Ujrzeli srebrną taśmę, którą coś przyklejono. Sucha ujęła ją i zerwała zdecydowanym ruchem, równocześnie łapiąc to, co było ukryte pod spodem.

– Co tam masz? – zapytał Jankowski.

Sucha pokazała mu obły przedmiot, o długości mniej więcej trzech centymetrów, który kształtem przypominał cyfrę osiem.

– Co to do diabła jest? – powtórzył Jankowski.

Policjantka chwyciła przedmiot pomiędzy dwa palce i wyciągnęła go w stronę słońca. Przyglądała mu się uważnie, mrużąc oczy i obracając to w jedną, to w drugą stronę.

– Orzeszek ziemny – powiedziała wreszcie. – W skorupce.

Przejęcie

Подняться наверх