Читать книгу Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

Mortka poczuł coś w rodzaju rozczarowania.

Celtyckiego zapamiętał jako profesjonalnie uśmiechniętego, pewnego siebie młodego faceta, który z równą swadą potrafił opowiadać o polityce, jak i o męskiej modzie. Nowoczesna twarz polskiego konserwatyzmu po studiach w Oksfordzie (potem się okazało, że nie był to ten słynny Oksford, tylko jakiś inny, a studia zamieniły się w roczny kurs odbywający się w znacznej części w Warszawie), ze znajomością języków i wiedzą, że nie zakłada się brązowych butów po zmroku. Polityk, którego nie trzeba się wstydzić – chyba nawet takie miał hasło wyborcze.

Drzwi tymczasem otworzył mu roztyty facet z opuchniętymi oczami i w rozciągniętym czarnym dresie. Koszulkę miał za małą, więc doskonale odznaczały się na niej dwa smętnie zwisające męskie cycki. Parę lat poza parlamentem najwyraźniej niszczyło ludzi bardziej niż choroba alkoholowa.

Komisarz wyciągnął odznakę.

– Piotr Celtycki?

– Tak.

– Komisarz Jakub Mortka, Komenda Stołeczna Policji, Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Można?

Celtyckiemu zadrżała grdyka, kiedy otwierał szerzej drzwi. Mortka wszedł do środka.

– Proszę za mną – powiedział mężczyzna i wpuścił komisarza.

Mieszkanie miało ponad sto metrów. Co najmniej trzy pokoje, garderobę, a do tego salon z kuchnią. Wszystko zadbane, wyczyszczone, na podłogach ciemny parkiet z drewna, które udawało heban, i to z niezłym rezultatem. Do tego eleganckie meble, drogi sprzęt RTV i cieniutki srebrny laptop z jabłuszkiem. Celtycki może i wyglądał jak menel, ale pieniędzy najwyraźniej mu nie brakowało.

Polityk poprowadził komisarza przez salon. Tam, w części kuchennej, przy stole jadły śniadanie kobieta i troje dzieci – dwie starsze dziewczynki i chłopiec. Między każdym było około dwóch lat różnicy. Kobieta na widok Mortki poderwała się z miejsca, a jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę ust. Podobnie jak Celtycki miała mniej więcej czterdzieści lat. Wysoka, smukła blondynka, w przeciwieństwie do męża (Mortka dostrzegł na ich palcach złote obrączki) bardzo o siebie dbała. Wyglądała na jedną z tych kobiet, które każdego ranka spędzają godzinę przed lustrem – nie na robieniu makijażu, ale na wklepywaniu w siebie kolejnych warstw kremów nawilżających. Nosiła białą bluzkę i jasne biodrówki. Dzieci ubrane były w mundurki jednej z prywatnych szkół.

– Pan jest z policji. Mordka, prawda? – przedstawił go rodzinie Celtycki.

– Mortka – poprawił go szybko komisarz – przez „t”.

– A to dziwne. – Celtycki uśmiechnął się przepraszająco. – To z niemieckiego?

– Nie mam zielonego pojęcia.

– Może ze szwedzkiego? Za Wazów zamieszkało u nas wielu Szwedów, i to mimo wojen. A pańskie nazwisko brzmi tak jakoś z germańska…

– Zuzanna Łatkowska – przerwał ten wywód Mortka, zdając sobie sprawę, że Celtycki ma cechę wszystkich polskich polityków: potrafi pierdolić na dowolny temat, a najwięcej na te, na których zupełnie się nie zna.

Celtycki z żoną wymienili przestraszone spojrzenia.

– Zuzia? – odezwała się jedna z dziewczynek. Matka skinieniem pokazała jej, że ma siedzieć cicho.

– Zapraszam pana do gabinetu – powiedział Celtycki, kładąc Mortce dłoń na dolnej części pleców i delikatnie pchając w stronę kolejnego pokoju. Ten uległ, chociaż gest był tak bezczelny, że komisarz nabrał ochoty na wywołanie sporej awantury. Powstrzymała go tylko obecność dzieci. Jeden ojciec skompromitowany w oczach potomka na dzień wystarczy, uznał, myśląc o mężczyźnie z parkingu.

Po drodze usłyszał, jak jedno z dzieci dopytuje, dlaczego pan policjant interesuje się Zuzią.

Gabinet był zdominowany przez masywne biurko, które stało naprzeciwko okna tak, że pracującemu przy nim Celtyckiemu słońce padało na plecy. Jedną ze ścian zmieniono w galerię chwały polityka. Zajmowały ją dyplomy i zdjęcia z ważnymi osobistościami z całego świata, głównie politykami: Nicolasem Sarkozym, George’em Bushem Seniorem i kilkoma innymi, których komisarz rozpoznawał, ale nie potrafił nazwać. Do tego fotografie z Janem Pawłem II z pielgrzymki i tuż obok – dla równowagi – z Dalajlamą. Zaraz nad nimi wywieszony był ciąg dyplomów świadczących o zasługach dla rozmaitych fundacji, stowarzyszeń i organów samorządowych. Drugą ścianę zajmował regał z dokumentami w różnokolorowych segregatorach i książkami, przede wszystkim prawniczymi i o tematyce historycznej. Nad drzwiami wisiały orzeł w złotej koronie i prosty metalowy krzyż. Mortka poczuł, jakby za sprawą jakiegoś magicznego portalu nagle przeniósł się do siedziby jednego z urzędów centralnych. Jedyne, co mu w tym obrazku nie pasowało, to brak śladów jakiejkolwiek pracy. Żadnych papierów na biurku, notatek rozłożonych po kątach czy pustych kubków po kawie i pełnej popielniczki. Albo Celtycki był pedantem, albo rzeczywiście nic tu nie robił poza graniem w pasjansa na komputerze.

Polityk tymczasem zajął miejsce za biurkiem.

– Tam obok regału stoi składane krzesełko. Może pan je wziąć – zaproponował.

Mortka po raz kolejny poczuł, jak zaczyna się w nim gotować. Wiedział, co zrobił Celtycki. Ustawił sytuację tak, że teraz to komisarz znalazł się w pozycji petenta, a on sam w roli wszechmocnego urzędnika. To budowało między nimi dystans i dawało politykowi psychologiczną przewagę. Komisarz nie zamierzał na to pozwolić. Nie skorzystał więc z propozycji, tylko minął siedzącego przy biurku Celtyckiego i stanął przy oknie wychodzącym na zewnętrzną stronę osiedla. Ręce splótł za plecami. Po kilku sekundach ciszy odwrócił się na pięcie i położył dłoń na ramieniu polityka.

– Zuzanna Łatkowska – powtórzył. – Znał ją pan?

– Tak, oczywiście. Czy to ona?

– Co ona?

– Na dziedzińcu. Widzieliśmy z żoną ciało.

– Tak, to ona – potwierdził Mortka.

Puścił Celtyckiego i podszedł do ściany z fotografiami. Ściągnął jedną, jakby coś na niej szczególnie go zainteresowało, a potem ją odłożył, ale już na regał. Liczył się gest, to, że przemeblowuje Celtyckiemu mieszkanie.

– Wynajmowała ode mnie lokal. Nie sama. Z koleżankami.

– Na tym osiedlu?

– Mieliśmy tu kilka mieszkań – wyjaśnił Celtycki. – Kupiliśmy je lata temu, zadłużając się, gdzie się dało. W bankach, w Sejmie, u rodziny. Ale jeździłem trochę po Europie, wiedziałem, że jak wstąpimy do Unii, ceny pójdą w górę. To była bardzo dobra inwestycja. Potem je sprzedaliśmy. Dwa zostawiliśmy na wynajem. Zawsze to konkretny dochód.

Mówił pozornie swobodnym tonem. Wyuczona formułka, którą zapewne powtarzał już dziesiątki, jeśli nie setki razy. Nie było w tym nic zaskakującego. Celtyckiego kojarzono mniej z pracą w parlamencie, a bardziej z wątpliwościami dotyczącymi pochodzenia jego majątku.

– Dlaczego pańskie dzieci o nią pytały?

Celtycki zrobił zatroskaną minę.

– Opiekowała się nimi. Pracowała u nas jako niania, pomagała dzieciom odrabiać lekcje. Pan rozumie teraz, dlaczego nalegałem na rozmowę w gabinecie. Będę musiał im o tym powiedzieć. To straszne.

W tym momencie ktoś zapukał. Zaraz potem drzwi się otworzyły, a w szparze między nimi a framugą pojawiła się blond głowa żony Celtyckiego.

– Przepraszam, ale chciałabym wyjść. Trzeba zawieźć dzieci do Strumieni i Żagli.

– Jedź już, kochanie – powiedział Celtycki, następnie zwrócił się do policjanta: – Strumienie i Żagle to prywatne szkoły…

– Wiem, co to są Strumienie i Żagle.

Istotnie wiedział. Dwie prywatne szkoły, jedna dla dziewczynek, druga dla chłopców, prowadzone przez Stowarzyszenie Sternik, założone przez ludzi powiązanych z Opus Dei i innymi formacjami katolickimi. Chodziły tam dzieci wielu polityków, głównie tych z szeroko pojętej prawej strony. O działalności placówek poinformowali Mortkę jego rodzice. Pewnego dnia przeczytali oni pochlebny artykuł na ich temat i wpadł im do głowy pomysł, żeby posłać tam wnuków. Proponowali nawet, że będą dorzucać się do czesnego. To, że Mortka jest rozwodnikiem, a ojciec był antyklerykalny (a równocześnie antykomunistyczny), absolutnie im nie przeszkadzało. Sprawa na szczęście sama umarła, zanim musiał się nią zajmować.

– A pani nigdzie nie pojedzie – dodał policjant.

– Ale dzieci spóźnią się na lekcje!

– Panie komisarzu – zaczął ugodowo Celtycki – szkoła jest pod Warszawą. Wie pan, jakie będą korki? A żona wróci zaraz, jak je odstawi.

– Nigdzie pani nie jedzie. Proszę czekać, aż przyjdzie ktoś panią przesłuchać.

Nie musiał tego robić. Wątpił, żeby kobieta przy okazji odwożenia dzieci do szkoły postanowiła uciec za granicę, ale po raz kolejny chodziło o pewien gest. Administrator, ochroniarz, palant z parkingu, a teraz Celtyccy, wszyscy jakby się zmówili, że będą mu uprzykrzać pracę.

Polityk nachylił się nad biurkiem, tak że Mortka przez moment nie widział jego twarzy. Kiedy się uniósł z powrotem, sapiąc przy tym jak przy wyciskaniu ciężarów, był już tylko profesjonalnie zatroskany.

– Madziu, poczekaj z dziećmi w domu, dobrze?

Kobieta skinęła głową i zniknęła za drzwiami.

– To sprawił pan moim dzieciakom nieoczekiwany prezent. Pół lekcji im przepadnie – zażartował Celtycki.

– Gdzie pan był dzisiaj pomiędzy czwartą a szóstą rano?

– W domu, spałem.

– Jest ktoś, kto mógłby to potwierdzić?

– Magda. Dzieciaki. Ale oni też spali. W ogóle, co to za pytania? Jestem o coś podejrzany?

– Proszę mi opowiedzieć o Zuzannie.

– Była jedną z dziewczyn, którym wynajmowałem mieszkanie. Ważne jest dla mnie, żeby lokatorzy byli spokojni i płacili w terminie. Tylko tyle. Słabo ją znałem.

– Słabo pan znał osobę, która zajmowała się pańskimi dziećmi?

– A o takie rzeczy to pan musi żonę pytać.

– Zapytam – zapewnił Mortka. – A teraz proszę mnie zaprowadzić do tego mieszkania.


W pokoju Zuzanny były tylko szafa, łóżko i biurko. Wszystko kupione w Ikei i zrobione z taniego sosnowego drewna.

Pierwsze wrażenie było ważne. Mortka się skupił. Co mu mówił ten pokój? Rozmemłana pościel. Kolorowa narzuta zwalona na podłogę. Na blacie biurka kilka książek w sporym nieładzie. Coś na temat mediów masowych i polskiej prasy. Do tego niemało publikacji historycznych o II wojnie światowej i polskich Kresach. Tuż obok duży zeszyt w formacie A4 ze stronami wypełnionymi drobnym pismem, linijka pod linijką, bez żadnej przerwy, jakby dziewczyna oszczędzała na papierze. Kubek z napisem „Jestem genialna” i kilkoma kolorowymi długopisami i mazakami w środku. Obok niego leżał kabel od zasilacza do komputera. Na parapecie stał kwitnący storczyk, nieopodal mała figurka tytułowej postaci z filmu Kung Fu Panda i zdjęcie w ramce. Zuzanna siedząca przy stoliku w barowym ogródku z obejmującym ją chłopakiem. Za ich plecami górska panorama.

Otworzył szafę. Była prawie pusta. Ledwie kilka ubrań. Parę sztuk bielizny, jedna koszulka, jedna bluza. Porozrzucane, pogniecione.

Śpieszyła się, uznał policjant. Pakowała się w pośpiechu, nad ranem albo poprzedniego dnia wieczorem. Decyzja o wyjeździe prawdopodobnie zapadła nagle, niespodziewanie. Dlaczego? Uciekała? Jeśli tak, to przed kim?

– Jestem tu jeszcze potrzebny? – zapytał Celtycki.

– Nie – odparł Mortka. – Proszę być pod telefonem, nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji policji lub prokuratury.

Polityk nie zaszczycił go odpowiedzią. Po prostu odszedł.

– Trzeba tutaj przysłać techników – zwrócił się Mortka do stojącej nieopodal Suchej – wszystko sfotografować, zbadać.

– Czego szukamy?

– Nie wiem. Niech po prostu się tutaj rozejrzą.

– Nie ma laptopa – zauważyła Sucha, wskazując na kabel od zasilacza.

Mortka spojrzał na nią z uznaniem. Była dobra. Bystra i spostrzegawcza. Komisarz wykluczył wstępnie motyw rabunkowy, ale może zbyt wcześnie. Tylko dlaczego ktoś miałby napadać Zuzannę? Dlaczego o tej porze, z samego rana?

– Może jest w walizce? Przypilnuj, żeby to jak najszybciej sprawdzić.

Opuścił pokój i przeszedł do kuchni. Tam już czekały na niego trzy dziewczyny: młode, ładne studentki. Był pod wrażeniem tego, że mimo wczesnej pory zdążyły się umalować. Za jego czasów spało się do południa, a na zajęcia się szło albo nie. Ale on był facetem. Kobiety pewnie postępowały inaczej. No i może, pomyślał kwaśno, takie zachowanie było przyczyną tego, że pracował w policji, zamiast robić karierę w palestrze.

– Przygotować panu coś do picia? Herbaty, kawy? – zapytała jedna z nich, ruda studentka o piegowatym nosie i kręconych włosach. Uświadomił sobie, że była pierwszą osobą na tym osiedlu, która potraktowała go z jakąś życzliwością.

– Nie. – Przyjrzał się dziewczynom. Siedziały przy stole ze zwieszonymi głowami. Jedna cicho płakała, ostrożnie wycierając łzy złożoną w rożek chusteczką. – Panie Marta, Anna i Izabela? – zapytał, wskazując każdą palcem.

– Tak – potwierdziły cicho, a ta od chusteczki, Iza, nieoczekiwanie straciła panowanie nad sobą. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, a drobinki tuszu malowały na jej twarzy pofalowane, nierówne linie. Ruda Marta rzuciła się do niej, mocno przytuliła i zaczęła szeptać do ucha: „Spokojnie, spokojnie”, chociaż sama pobladła, a usta drgały przy każdym słowie. Wszystkie trzy nagle wydały się Mortce drobne i kruche jak laleczki z porcelany.

Opuścił kuchnię. Stanął w przedpokoju i wsłuchiwał się w dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia płacz. Poczuł, jak ktoś chwyta go za dłoń. Odwrócił się. Ostatnia z dziewczyn, Anna, stała obok niego. Sięgała mu do ramienia. Pociągnęła za sobą, prowadząc do kolejnego pokoju. Takiego samego jak ten, który zajmowała Zuzanna. Podobnej wielkości, z identycznymi meblami. Tylko tutaj było więcej pluszaków, kosmetyków i zwisających z drzwi otwartej szafy fantazyjnych bluzek i sukienek. Anna usiadła na łóżku, wciąż ściskając Mortkę za rękę. Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Siądzie pan obok mnie? – poprosiła.

Zajął wskazane mu miejsce. Teraz dzieliło ich nie więcej niż dwadzieścia centymetrów. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię i oddychała głęboko.

– Przepraszam – odezwała się po chwili.

– Nie ma za co.

– Od nich nic by się pan nie dowiedział. Iza jak zacznie płakać, to… – brakowało jej słowa, żeby zakończyć zdanie. Uśmiechnęła się przepraszająco. – A pan chciał porozmawiać?

– Chciałem.

– To proszę. Jestem.

Dziewczyna oderwała głowę od jego ramienia. Była teraz spokojniejsza, bardziej opanowana. A przynajmniej takie starała się sprawiać wrażenie. Ciągle jednak trzymała go za rękę. Zauważył, że paznokcie ma pomalowane na perłowy kolor.

– Długo mieszkałyście razem?

– Ponad rok.

– Tutaj?

– Tak.

– Pochodzicie z jednego miasta? Studiowałyście razem?

– Nie. I nie znałyśmy się wcześniej. Ja studiuję prawo na UW, Zuza dziennikarstwo. Studiowała. – Otworzyła usta i zamarła, jakby kołek jej stanął w gardle. – Kurwa, jak to brzmi. Czas przeszły. Nie mogę uwierzyć. A to dziwne, bo nawet się nie przyjaźniłyśmy. Tak tylko mijałyśmy się w tym mieszkaniu.

– Nie rozmawiałyście?

– Tyle co w kuchni. Albo krzyczałyśmy jedna na drugą, żeby wyszła wreszcie z łazienki. Jak to dziewczyny. Tak to każda z nas przesiadywała w swoim pokoju.

– Nie integrowałyście się? Nie robiłyście imprez?

– Pan Celtycki zabronił. Raz, jak zrobiłyśmy, a oni wtedy wyjechali, to sąsiedzi naskarżyli.

– I co?

– Prawie nas wyrzucił. Ale była awantura. Nawet ojciec tak na mnie nigdy nie krzyczał. A on jest srogi.

Dziewczyna sięgnęła drugą dłonią za Mortkę i wzięła pluszaka, szarego miśka, którego położyła sobie natychmiast na kolanach i zaczęła drapać po głowie.

– Miała chłopaka?

– Aha… Z jej studiów, Aleks. Fajny taki.

– Mieszka tutaj? – zapytał Mortka. W głowie miał już kolejny scenariusz, w którym sprawcą zabójstwa jest zazdrosny chłopak. Może o rysie psychopatycznym. To by się nawet zgadzało. Spotkali się poprzedniego wieczora, pokłócili. Mógł ją nawet uderzyć. Dziewczyna wraca do siebie, płacze całą noc, a potem postanawia wyjechać. Chłopak widzi ją z okna (tylko z jakiego powodu sam nie śpi?), wybiega. Chce ją powstrzymać. Kolejna kłótnia, cios nożem. Ale dlaczego miałby wziąć ze sobą ostrze, skoro biegł do swojej dziewczyny?

– To znaczy w Warszawie?

– Na osiedlu – sprecyzował komisarz.

– Na osiedlu to nie. Wynajmuje mieszkanie gdzieś po drugiej stronie.

– Na Pradze?

– Chodziło mi o drugą stronę metra. O Bielany – uśmiechnęła się słabiutko. – Przepraszam, nie jestem stąd. Wszystko mi się miesza.

– Też nie jestem stąd – pocieszył ją Mortka, myśląc, że scenariusz z chłopakiem zabójcą właśnie legł w gruzach. – I też studiowałem prawo.

– Naprawdę?

– No.

– To fajnie.

Drapała pluszowego miśka za uchem, jakby był kotem. Brakowało tylko tego, żeby zaczął mruczeć.

– To pytanie może wydać ci się dziwne – powiedział – ale zawsze je zadaję. I nie bój się mówić. Czasami takie pierwsze intuicyjne odpowiedzi bardzo nam pomagają.

– Słucham.

– Wiesz, kto mógł to zrobić?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Celtycki? – zapytał.

Zrobiła wielkie oczy.

– Sama mówiłaś, że urządził wam awanturę o imprezę. Bywa gwałtowny?

– Nie, nie, nie – zaprzeczyła zdecydowanie. – To było tylko raz. I należało się nam.

– Ktoś inny?

– Nie – zawahała się. – Przepraszam.

– Nie ma za co.

Delikatnym, ale stanowczym ruchem wyswobodził dłoń z uścisku dziewczyny. Wstał. Wyjrzał z pokoju w stronę kuchni. Marta i Iza ciągle siedziały wtulone w siebie nawzajem. Teraz chyba to ta pierwsza płakała, a druga ją pocieszała. Ciekawe, ile razy jeszcze zdążą zamienić się rolami.

– Damy wam chwilę – zwrócił się Mortka do Ani – ale przygotujcie się na to, że będziecie musiały nam odpowiedzieć na parę pytań na temat Zuzanny, jej przyjaciół, a także tego, co robiłyście wczoraj w nocy. Moja koleżanka, aspirantka Suchocka, wszystko wam wyjaśni i wszystkiego przypilnuje.

Przyglądał się dziewczynie, chcąc się upewnić, czy zrozumiała. Sprawiała wrażenie rozsądnej i przytomnej.


Sucha została sama w pokoju Zuzanny. Wizyty w miejscach zamieszkania osób zabitych, zamordowanych zawsze ją ekscytowały. Było w tym coś perwersyjnego, nieodpowiedniego i na pewno nieprofesjonalnego, ale nic na to nie mogła poradzić. Nawet niespecjalnie chciała. Zawsze zaskakiwało ją to, jak bardzo ludzie nie przeczuwali własnej śmierci. Niewypita herbata i ciasteczka na stole u starszej pani, która zginęła podczas włamania. Pełen kalendarz zadań na kolejny dzień i spotkania umówione aż do końca tygodnia u pani menadżer, która padła ofiarą zazdrosnego męża. Włączony telewizor u mężczyzny, który wyszedł na chwilę na podwórko, by pogawędzić ze znajomymi. Rozmowa rozwinęła się w taki sposób, że w ruch poszły noże. A przecież chciałoby się, żeby człowiek w takiej chwili coś przeczuwał, żeby nie był aż tak zaskoczony, żeby nie zostawił tak wielu spraw rozgrzebanych, porzuconych, nieskończonych. Nawet jeśli byłoby to otwarte piwo na stole. Fascynowało ją to. Ta ostateczność, bezwzględność wynikająca z faktu, że nic się nie dało już naprawić.

Ale z Zuzanną tak nie było. Ona coś wiedziała, czegoś się bała. To nie był planowany wyjazd. Pakowała się w pośpiechu. Sucha miała pewność, że kiedy otworzą walizkę, znajdą tam rzeczy rzucone bez ładu i składu, pomięte, brudne pomieszane z czystymi. Dziewczyna uciekała. Próbowała ratować życie.

Sucha wyjrzała z pokoju. Dwie dziewczyny płakały w kuchni. Mortka właśnie znikał w innym pomieszczeniu, prowadzony za rękę przez najładniejszą z lokatorek. Policjantka zaczęła się zastanawiać, czy policjant zaliczy. W sumie, gdyby dobrze to rozegrał… Teraz idą za rączkę, potem chwycą się za kolanko, udo, brzuch, pierś. I już tarzają się po pościeli.

Ta wizja tak ją rozbawiła, że prawie roześmiała się w głos. Na powrót schowała się w pokoju Zuzanny. Wnikliwie go zlustrowała, szukając śladów, które Mortka mógł pominąć. Jej uwagę zwróciła figurka pandy Po z filmu Kung Fu Panda. Lubiła tę bajkę. Szczególnie w oryginalnej wersji językowej, gdzie głos pod miśka podkładał Jack Black, a pod inne zwierzaki Dustin Hoffman, Angelina Jolie czy Ian McShane. Polska obsada, nawet mimo starań Peszka, nie mogła się z nimi równać. Film miał typowo hollywoodzkie przesłanie na temat tego, że zawsze trzeba być wiernym sobie i dążyć do realizacji własnych marzeń. Widok pojedynkujących się przy użyciu wschodnich sztuk walki zwierzątek był tak pocieszny, że Sucha widziała film już trzy razy. Sama figurka miała kilka centymetrów długości i zrobiona była z gumy. Po trzymał złożone ręce, jakby przygotowywał się do medytacji, ale szelmowski wyraz twarzy raczej sugerował, że szykuje się do spałaszowania kolejnej miski klusek.

Podniosła figurkę i schowała do kieszeni. Wyszła szybko na korytarz. Akurat w tej samej chwili, kiedy Mortka oswobadzał się z uścisku dziewczyny, która wciąż trzymała go za rękę.

– Damy wam chwilę – mówił – ale przygotujcie się na to, że będziecie musiały nam odpowiedzieć na parę pytań na temat Zuzanny, jej przyjaciół, a także tego, co robiłyście wczoraj w nocy. Moja koleżanka, aspirantka Suchocka, wszystko wam wyjaśni i wszystkiego przypilnuje.

– Tak jest – odezwała się Sucha, niepewna, czy komisarz zdawał sobie sprawę z jej obecności. Ale chyba tak, bo zareagował na jej słowa bez żadnego zdziwienia. Odwrócił się do niej i wskazał na pokój Zuzanny.

– I niech technicy dokładnie wszystko sfotografują – przypomniał jej.

– Wiem – odpowiedziała. – A ty czym się zajmiesz?

Mortka westchnął i podrapał się po głowie.

– Całą resztą, aspirantko.


Celtycki z trudem próbował znaleźć złoty środek między pewnym siebie chodem, którego wymagały od niego sytuacja i świadomość tego, że jest obserwowany przez wszystkich sąsiadów, a przemożną chęcią puszczenia się biegiem przed siebie, co z kolei wynikało z palącego niepokoju skręcającego mu wnętrzności. Cały się pocił, a lepka maź zbierała się w licznych fałdach jego ciała, których dorobił się w ciągu ostatnich lat. Kiedy wreszcie wrócił do własnego mieszkania, zamarzył mu się ciepły prysznic. Nie miał na niego żadnych szans.

– Co teraz będzie? – zaatakowała go Magda.

– A co ma być? – sapnął. – Nic nie będzie.

Ciężko mu się oddychało. Zmęczył i zdenerwował go ten poranek. Pomyślał, że powinien zacząć ćwiczyć. Chociażby grać w tenisa, jak ten grubas Kalisz. Służył mu, bo teraz tłuścioch biegał po boisku na meczu Gwiazdy TVN kontra Politycy. To zresztą było zabawne, że komuchy uprawiały zazwyczaj takie elitarne sporty. Celtycki dowiedział się, że jedna z szych z SLD zabroniła synowi grać w piłkę, bo to plebejska rozrywka. W zamian zaproponowała golfa albo polo. Chociaż to było jeszcze przed Dochnalem. Teraz pewnie by się tego polo bali.

– Gdzie jest ten policjant?

– U dziewczyn – odpowiedział zmęczonym tonem.

– Zostawiłeś go tam?! Samego?!

– Ania tam jest. Ona sobie poradzi.

Przez jej twarz przemknęła ciemna smuga.

– Nie powinieneś stamtąd wychodzić.

– A co według ciebie miałem tam robić? Siedzieć i podsłuchiwać, o czym rozmawiają? Wiesz, jak by to wyglądało? Jakbym się czegoś bał. Jakbym miał coś na sumieniu. A to byłby błąd. Nie mogę im dać pretekstu, żeby zaczęli tutaj grzebać.

– I tak zaczną! Zuza nie żyje!

Minął ją bez słowa i przeszedł do kuchni. Z szafki wyciągnął szklankę. Nalał wody prosto z kranu i wypił duszkiem. Magda weszła za nim. Oparła się o framugę drzwi. Wyglądała, jak zawsze zresztą, na zmęczoną i zrezygnowaną. Nie rozumiał, co się z nią stało. Kiedy się z nią ożenił, była hipnotyzującą, energiczną pięknością. Łączył ich nie tylko seks, dziki, wyczerpujący, nie tylko fascynacja fizycznością. Nie, to było wspaniałe, ale Celtycki był realistą. Wiedział, że dla kobiet czas biegnie w szybszym tempie niż dla mężczyzn (chociaż kobiety robiły wszystko, żeby temu zaprzeczyć). Ciała stają się mniej jędrne, na udach pojawia się cellulit, na głowie siwe włosy, a pod oczami cieniutkie zmarszczki, które z biegiem lat zmieniają się w prawdziwe wąwozy. Wiedział, że każda namiętność, nawet największa, w pewnym momencie przygasa. Godził się z tym z dużą pogodą ducha, bo w jego związku z Magdą najważniejsze było coś innego – wspólnota ambicji. Myślał, że będzie trwać wiecznie. Że rzucą się razem na życie, na Warszawę, na Polskę, wciąż złaknieni kolejnych splendorów, zaszczytów i przede wszystkim – wpływów i władzy. Jakże się pomylił. Stała teraz przed nim kobieta ciągle piękna i ciągle seksualnie aktywna, której horyzonty nie wykraczały jednak poza cztery ściany mieszkania.

– Gdzie dzieciaki? – zapytał.

– W swoich pokojach.

– Powiedziałaś im?

– Zosia i Franek chyba sami się domyślili.

– A Sylwia? – dopytał o najmłodszą córkę.

– Nie wiem.

– I dobrze – uznał. Pewnie uda mu się uniknąć trudnej rozmowy ze starszą dwójką. Sylwia była na tyle mała, że może wystarczyłoby jej powiedzieć, że Zuza wyjechała.

Nalał sobie kolejną szklankę wody. Magda wciąż stała przy framudze, przestępując z nogi na nogę.

– Powinniśmy sobie przygotować jakieś wersje.

– Chryste – jęknął – jakie wersje?

– Zeznań! W razie gdyby zaczęli drążyć i się do czegoś dokopali.

– A dlaczego mieliby się dokopać?

– Bo to policja!

– Polska policja, do kurwy nędzy!

– Prosiłam, żebyś nie przeklinał.

Poczerwieniał na twarzy i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał objąć całą przestrzeń kuchni. A potem opuścił je, klepiąc się z hukiem po udach.

– Nic się nie stanie. Do niczego się nie dokopią. Wszystko się dobrze skończy – powiedział, próbując ją uspokoić.

Jej pierś uniosła się, zastygła, a później Magda westchnęła, wypuszczając z siebie powietrze.

– Wiem – odparła po chwili. – Wiem. Masz rację. Przepraszam. Po prostu… Sądzę, że musimy uważać.

– Musimy – zgodził się.

– Nie jest tak jak jeszcze kilka lat temu. Media teraz nie są grzeczne. Nie załatwisz niczego przez telefon. Damy im pretekst, to rzucą się na nas i rozszarpią – kontynuowała. – Wszystko nam zabiorą. Na nic nie będą zważali. Ani na ciebie, ani na mnie, ani na dzieci. Będziemy skończeni.

Patrzyła na niego wnikliwie, jakby chciała się upewnić, że wszystko zrozumiał. Kiedyś to była jej jedyna wada (teraz miała ich więcej) – uważała się za mądrzejszą od niego. A teraz, pomijając protekcjonalny ton, wymierzyła mu policzek. Wiedziała przecież doskonale, że nie ma już w mediach tak dobrych układów jak kiedyś. Że wielu dziennikarzy z jego notatnika zmieniło pracę, a pozostali rozglądali się za nową robotą, gdzie nie będą im groziły zwolnienia z dnia na dzień. I ważniejsze dla nich będzie zachowanie etatu niż wyświadczenie mu przysługi.

– Wiem. Nie musisz się niczym martwić.

– Oczywiście, że muszę. Ktoś… – zawiesiła głos – musi.

Prawie rzucił w nią trzymaną w dłoni szklanką.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Żebyś przestał udawać, że nic się nie stało – odpowiedziała.

Postanowił nie ciągnąć tej rozmowy. Zdenerwował się, a potrzebował chwili spokoju, żeby zastanowić się nad tym, co powinien zrobić. Irytujące było to, że Magda dobrze o tym wiedziała, a mimo to wciągnęła go w tę bezsensowną wymianę zdań. Zamiast go wesprzeć, pomóc, tylko dodała mu zmartwień. Teraz będzie się zadręczał przez resztę dnia, czy żona nie pęknie, nie palnie czegoś głupiego. Pożałował, że Magda nie jest taka jak Ania. Dziewczynie nie trzeba było niczego tłumaczyć. Wszystko łapała w lot i można było na niej polegać.

Wyszedł z kuchni.

– Piotrek?! – zawołała Magda.

– Jestem zajęty.

Schował się w gabinecie. Dla pewności zamknął drzwi na klucz. Usiadł za biurkiem. Otworzył dolną szufladę. W środku znalazł butelkę whisky i szklankę. Nalał sobie glenfiddicha i od razu wypił duży łyk. Bez smakowania, rozkoszowania się, pozwolił, żeby alkohol spłynął prosto do gardła i żołądka.

A może to jest szansa, pomyślał nagle. Od lat miał wrażenie, że wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciwko niemu. Był czołowym graczem, aż nagle znalazł się na marginesie. Zuzanna o mało co nie odebrała mu resztek dawnego życia i, co gorsza, nadziei na powrót. Prześladował go pech. Starożytne ludy, przypomniał sobie, ci wszyscy Rzymianie, Grecy, a nawet Żydzi przed nadejściem Chrystusa, składali krwawe ofiary, by odwrócić zły los. Może właśnie to go spotkało. Może Zuza była właśnie taką ofiarą. Krwią, która musiała zostać przelana, żeby zasłużyć na szczęście. Aby pokazać, że ciągle w nim jest siła, moc i zdecydowanie. Że ciągle ma w sobie to coś. Że ciągle trzeba się go bać. Należało to tylko uświadomić innym.

Podekscytowany, poderwał się z krzesła. Dopił jednym haustem whisky i popędził do drzwi. Zapomniał, że je zamknął. Szarpał się z nimi przez moment, przeklinając pod nosem, i dopiero po chwili przekręcił klucz. Minął zaskoczoną Magdę, pokoje dzieci i wpadł do sypialni. Chwycił za leżącą na stoliku nocnym komórkę. Z pamięci wybrał numer i przyłożył aparat do ucha. Tak mocno, że aż zapiekło.

Oddychał szybko i gwałtownie, podekscytowany i zaczerwieniony. Widział swoje odbicie w okiennej szybie. Oczy mu lśniły jak złemu psu.

– Tak? – odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.

– Piotrek Celtycki dzwoni.

– Przecież wiem.

Za oknem sypialni rozpościerał się osiedlowy dziedziniec. A na nim jak granatowy kwiat rozkwitł policyjny parawan oddzielający wzrok ciekawskich od ciała Zuzi. Ale Celtycki wiedział, że ono tam jest. Kruche, zimne i puste.

– Ta nasza sprawa…

– Tak?

Zuzia. Szkoda dziewczyny. Była ładna i mądra. Trochę zbyt idealistyczna, używała zbyt wielkich słów, ale czy on też taki nie był w jej wieku? To normalne. Z wiekiem człowiek mądrzeje. Ale teraz młodzież jest jakaś dziwna. Od razu skurwiona. Jakby z taśmy ich wypuścili z wadą fabryczną. I dlatego Zuzia mogła zajść daleko. Była inna. Silniejsza. Szkoda jej.

– Zająłem się nią – powiedział do telefonu. – Nie będzie już żadnych problemów.

Chciał jeszcze coś dodać, coś o tym, jak bardzo załatwił tę sprawę, ale jego rozmówca się rozłączył.

Osiedle marzeń

Подняться наверх