Читать книгу Czerń i purpura - Wojciech Dutka - Страница 11
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 6
ŻYCIOWE POWOŁANIE
ОглавлениеWkrótce obydwaj bracia Franza – Lorenz, absolwent medycyny na Uniwersytecie Wiedeńskim, oraz Friedrich – dostali powołanie do wojska. Znaleźli się tam w zupełnie innym charakterze. Friedrich, znany już wiedeńskiemu Gestapo jako sympatyk komunistów, nie mógł liczyć na żadną pobłażliwość. Jego wolny żywot wagabundy, kontestatora systemu i uczestnika nielegalnych spotkań bokserskich nieuchronnie dobiegł końca. Trafił do Sto Siedemdziesiątej Siódmej Dywizji Piechoty złożonej w całości z austriackich oficerów i żołnierzy. Rodzice i babcia byli zachwyceni, że Friedrich, zakała rodu, nareszcie poszedł po rozum do głowy i nawrócił się na narodowy socjalizm. Dlatego udali się do Wiednia na przysięgę. Franz postanowił okazać bratu pewien chłód, zachowując milczenie na spotkaniu po uroczystości. Jednak na widok brata w mundurze Wehrmachtu nie mógł powstrzymać się od delikatnej uszczypliwości:
– Wyglądasz, braciszku, zdecydowanie lepiej, niż kiedy widzieliśmy się ostatnim razem.
Friedrich zmierzył go wzrokiem doświadczonego pięściarza.
– Jeśli piśniesz rodzicom choćby słowo, spiorę cię na kwaśne jabłko.
Friedrich nie mógł wymigać się od wojska także dlatego, że sympatycy komunistów, którzy odmawiali złożenia przysięgi Führerowi, trafiali do obozu koncentracyjnego. Wiedział, że to niezwykle skomplikowałoby życie rodziny, w tym braci, lekarza i nastolatka. Dlatego postanowił nie wymigiwać się od wojska. Inni komuniści woleli wyjechać na wojnę do Hiszpanii albo udać się na emigrację.
Obydwaj bracia dobrze jednak wiedzieli, że Franz dotrzyma tajemnicy. Łączyło ich przecież stokroć więcej, niż dzieliło. Franz, widząc brata w mundurze, leczył się z kompleksów. Żywił nadzieję, że Friedrich będzie traktował go po bratersku, a nie z dystansem, jak do tej pory. Kariera trzech braci przynosiła chlubę rodzinie, której dotychczasowy status społeczny wyznaczały pokolenia fachowych, rzetelnych i uczciwych rzeźników. Teraz w rodzinie znajdował się lekarz, żołnierz i coraz bardziej rozpoznawalny w miasteczku członek Hitlerjugend. Franz zauważał korzyści wynikające z tej pozycji; był zawsze najmłodszym dzieckiem wędliniarzy i koledzy w szkole przezywali go Franek-kiełbasa. Jak każde dziecko przezywane z powodu zawodu rodziców, bardzo cierpiał. A teraz, kiedy Friedrich, bokser i zakała rodziny, został żołnierzem, Weimertowie stali się uczciwymi sąsiadami, dobrymi Niemcami, lojalnymi wobec Führera lokalnymi przedsiębiorcami. Już nikt w Drasenhofen nie śmiał nazwać Franza Weimerta „kiełbasą”.
Wkrótce dywizja piechoty, w której służył Friedrich, weszła w skład sił niemieckich, które okupowały Czechy. Rzesza powiększyła się bowiem w marcu trzydziestego dziewiątego o kolejną historyczną krainę monarchii Habsburgów. Żołnierze mieli teraz pilnować, żeby Czesi nie popełnili jakiegoś głupstwa. Tak uważała babcia, nestorka rodu, która świetnie pamiętała, ile kłopotu Czesi sprawiali kajzerowi z Wiednia.
*
Milena pragnęła znaleźć pracę, w której mogłaby wykorzystać swoje umiejętności muzyczno-wokalne. Odpowiedziała po prostu na ogłoszenie zamieszczone w gazecie czytanej przez jej ojca. Nie zdradziła rodzicom, że wybiera się na pierwszą w życiu rozmowę kwalifikacyjną. Gdyby im powiedziała, nie zgodziliby się, a ona chciała znać swoją wartość, zetrzeć się z innymi kandydatkami i dać upust swojej niepohamowanej energii.
Dostrzegła ją kobieta. Nazywała się Zdenka Morgenstern i była żoną właściciela Pettyclubu Mikulasa Morgensterna, starszego od niej o prawie dwadzieścia lat. Prowadzenie klubu zrzucił na jej barki. Żona była nie tylko bardzo uzdolniona wokalnie, lecz także organizacyjnie, co w połączeniu z pieniędzmi i kontaktami męża zapewniało płynne funkcjonowanie Pettyclubu, niezakłócane przez hlinkowców i innych katolickich fanatyków. Lokal szczycił się opinią najelegantszego nocnego klubu w Bratysławie. Zdenka, podobnie jak jej mąż, pochodziła z mieszanej rodziny katolicko-żydowskiej, co dla rządu księdza Tiso miało pewne znaczenie. Prezydent uważał bowiem, że ochrzczony Żyd nie jest już żydem, ale katolikiem, i obowiązywały go inne prawa.
Zdenka miała trzydzieści siedem lat i była bardzo pociągającą kobietą, o zaskakującej południowej urodzie i niezwykłej powierzchowności. Szukała dziewczyny o dobrym głosie i predyspozycjach wokalnych, która pod jej bacznym okiem będzie uczyła się śpiewu i tańca. Liczyła się też uroda. Co z tego, że dziewczyna ma miły głos, skoro nie jest urodziwa. Klienci, którzy zostawiają co wieczór w klubie niemałe pieniądze, powinni otrzymać rozrywkę na najwyższym poziomie.
Podczas rozmowy Zdenka zaproponowała, aby przy akompaniamencie fortepianu Milena zaśpiewała szlagier kabaretowy Mein lieber Herr. Gdy rozbrzmiała piosenka, Zdenka wiedziała już, że znalazła osobę, której szukała. Uznała oczywiście, że dziewczyna będzie musiała popracować nad interpretacją i nauczyć się trochę aktorstwa, bo czymże jest najlepsza nawet piosenka kabaretowa, jeśli nie jest „zagrana”, ale poza tym Milena była najlepszą kandydatką.
– Mów mi Luna – powiedziała pani Morgenstern. – Zaczynasz jutro.
Milena szybko zdała sobie sprawę, że odkryła swe powołanie. Po raz pierwszy w życiu każdego wieczoru wpadała w wir pracy i sprawiało jej to ogromną satysfakcję. Robiła po prostu to, co lubiła, i to, co najlepiej potrafiła. A że występowała w lokalu, gdzie zaglądało wielu wciąż bogatych Żydów i wpływowych Słowaków, nawiązywała znajomości, dzięki którym mogła polepszyć byt rodziny. Matka i ojciec wiedzieli, że śpiewając w nocnym klubie, Milena łamie uświęconą tradycję i zrywa z rolą, do jakiej ją przygotowywali. Miała być żydowską matką i dobrą żoną. Śmiała dziewczyna zupełnie nie przejmowała się tym, co powiedzą żydowscy sąsiedzi na to, że ona, córka uczciwego i na swój sposób pobożnego Żyda, tańczyła w „takim” klubie.
– Oni są głodni – powiedziała ojcu, gdy próbował ją namówić, by przemyślała decyzję o podjęciu pracy w „takim” miejscu – a ja nie chcę być głodna, tato.
Na tyle jednak znała życie, by wiedzieć, że pracując w nocnym lokalu, niejednokrotnie usłyszy to, co słyszała jako studentka pierwszego roku konserwatorium od słowackich kolegów. Słowa „dziwka” nie uważała jednak za obraźliwie wobec siebie – uwłaczało ono tym, którzy je wypowiadali. Milena starała się ignorować zaczepki słowackich chłopaków. Wyczuwała też ich wzrok, gdy udając zaczytanych albo zajętych rozmową, ukradkiem spoglądali na jej tyłek. Luna, jej nowa mentorka, miała rację, mówiąc, że mężczyźni to zwierzęta.
– Dobra artystka musi mieć seksapil we krwi – mawiała do dziewczyn Luna.
Kabaret pozwolił Milenie zetknąć się z dorosłym światem. Wychowywała się pod kloszem, a teraz miała doświadczyć siły własnej kobiecości, odkryć ją dla siebie. Kiedy po raz pierwszy znalazła się w garderobie, gdzie dziewczyny przymierzały kostiumy do rewii, mocniej zabiło jej serce. Odkryła, że nie jest tu sama i że inne kobiety są piękne.
Jako wokalistka i tancerka Milena musiała się dużo nauczyć. Na początku śpiewała w chórkach, jednak kiedy Luna ostatecznie przekonała się do jej możliwości wokalnych, Milena zaczęła występować solo dla przybyłych do klubu gości. Świetnie wypadała zwłaszcza w klasycznym niemieckim repertuarze. Miała dobry akcent i nienaganną prezencję. Szczególnie polubiła piosenki Marleny Dietrich. Poza tym pensja otrzymywana w klubie wydatnie pomagała w domu: już nie musieli się martwić, czy starczy na ziemniaki, chleb i margarynę, o ile w ogóle można było je dostać na rynku. Kiedy przyniosła pierwsze pieniądze, ojciec popłakał się z wrażenia. On miał utrzymywać obie kobiety swego życia, a tymczasem to córka nie wahała się ani chwili, żeby poświęcić reputację i utrzymywać rodziców.
Na widok pieniędzy, prawdziwych i namacalnych, mających realną siłę nabywczą, Zingerowa nie powiedziała nic. Rzuciła tylko, że i tak wszystko będzie spoczywało na jej barkach. Matka nienawidziła codziennych zakupów i dbania o dom. Miała nadzieję, że córka ją w tym wyręczy. Ale Milena musiała śpiewać, żeby Zingerowie mieli na chleb. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że matka nieoczekiwanie postanowiła przyjąć ofiarę z jej reputacji, ale uczyniła tak z egoizmu. Nie wybaczyła tego matce, ale nie dała poznać po sobie, jak bardzo ją to zabolało.
W klubie Milena szybko zdobywała sobie sympatię koleżanek: Słowaczek, Węgierek i Żydówek. Była bowiem bardzo życzliwa i nigdy nie odmawiała przysługi, nawet gdy sama chciała zaśpiewać piosenkę, na którą miała też ochotę jej koleżanka. Luna natomiast bardzo doceniała grę zespołową. Klub na tym zyskiwał.
Milena w pracy zaczęła dostrzegać, że do tej pory zupełnie ignorowała świadomość własnego ciała, jego bogactwa oraz możliwości dzielenia się radością dotyku z innymi i dzięki temu wyrażania czegoś niecodziennego. Kiedy przebierała się do występu lub gdy jakaś pracująca dla Luny dziewczyna w przelocie otarła się o nią albo gdy po prostu sama pomagała koleżance włożyć gorset, odkrywała, że dotyk może naprawdę sprawić przyjemność.
Gdy śpiewała, skupiała całą uwagę na piosence, ale po występie, kiedy schodziła ze sceny, słysząc oklaski, zauważyła, że kilku mężczyzn klaskało głośniej, wymawiając jej imię i najzwyczajniej ją adorując. Jeden z nich odważył się przysłać jej nawet bukiet. To bardzo mile połechtało kobiecą próżność Mileny.
– Moja droga – powiedziała Luna – to kobieta powinna sama decydować, któremu mężczyźnie i kiedy ma się oddać. Najlepiej, żeby był to wyraz prawdziwych uczuć, ale ponieważ prawdziwe uczucia z reguły stają się bardzo prozaicznymi złudzeniami, kobiecie nie pozostaje nic innego, jak tylko przejąć władzę. To ona powinna decydować kiedy, gdzie i z kim. Nie wierz mężczyznom, moja mała. Oszukają cię zawsze, kiedy stracisz dla nich głowę i naprawdę się zakochasz.
Ten otwarty ton sufrażystki zbuntowanej przeciw władzy mężczyzn bardzo podobał się Milenie, zresztą innym dziewczynom też. Dzięki naukom Luny starsze koleżanki mogły znaleźć dobrych i wiernych kochanków na te trudne wojenne czasy. Jednak Milena zdawała sobie sprawę, że poglądy szefowej na naturę relacji damsko-męskich zupełnie nie mieszczą się w tradycji żydowskiej, która była bardzo konserwatywna i przypisywała kobiecie jasną rolę. Milena miała przed oczami własną matkę: bezwzględną egoistkę. Nie chciała być taka. W głębi serca chciała być taka jak Luna, to znaczy inteligentna, kobieca do granic, a jednocześnie silna, łagodnie władcza i zupełnie wolna.
*
Franz coraz częściej dochodził do przekonania, że wybór narodowego socjalizmu, jako nadrzędnej idei porządkującej jego świat, był świadomy i wolny. Taki wybór oznaczał jednak konieczność wewnętrznego podporządkowania się i wewnętrznego przeistoczenia. Okazją do zademonstrowania swej przemiany była sprawa ewakuacji.
Komórka Hitlerjugend z Drasenhofen otrzymała rozkaz asystowania przy ewakuacji kilku żydowskich rodzin mieszkających dotychczas w sąsiedztwie. Żydzi mieli wyjechać do Wiednia, a potem opuścić Austrię na zawsze w ramach programu emigracyjnego. Faktycznie wielu Żydów wyjechało, zapłaciwszy słono za bilet bez prawa powrotu.
Franz raz już uniknął asystowania przy antyżydowskich ekscesach. W listopadzie tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku przez całe Niemcy przetaczała się fala antyżydowskiej histerii; jej symbolem stała się noc kryształowa, podczas której wybito szyby we wszystkich żydowskich sklepach i spalono większość synagog w Niemczech. Franz nie pojechał wówczas do Wiednia, by demolować żydowskie witryny, z bardzo prozaicznego powodu: po zjedzeniu konserwy dostał ogromnych boleści i musiał zostać w domu. Oczywiście w organizacji zaczęły krążyć plotki, że Franz nie chciał w tym uczestniczyć z powodu własnego tchórzostwa. Bastian doniósł mu o wszystkim. Franz wiedział, że przy następnej antysemickiej burdzie nie będzie mógł sobie pozwolić na nieobecność.
W pogadankach dla członków organizacji Bastian oraz nauczyciel gimnastyki i pierwszy nazista w miasteczku Herr Schneider kładli nacisk na zewnętrzną i wewnętrzną czystość, którą powinien się charakteryzować każdy Niemiec. Schludność munduru stawała się powoli obsesją Franza. Niemiecki chłopak musiał dbać tak samo o czystość otoczenia, jak i o własną. Franz bardzo się tym przejął, odpowiadało to bowiem jego wewnętrznemu usposobieniu. Zawsze czuł się doskonale w czystym, lśniącym mundurze Hitlerjugend. Zastanawiał się, czy Żydzi są czyści w tym samym stopniu co Niemcy. Słyszał o tym różne rzeczy. Podczas ewakuacji Franz został uświadomiony przez Bastiana, że żydowscy sąsiedzi muszą na własnej skórze odczuć nowy porządek.
Żydzi dostali godzinę na spakowanie się. Byli tak zdenerwowani, że wielu z nich pozostawiało w domach rodzinne pamiątki, rzeczy najcenniejsze. Chłopak, obserwując zdarzenie, starał się zachować niczym niezmącony spokój i był pewny, że zupełnie nie da się sprowokować.
Wśród deportowanych znajdowała się sąsiadka Weimertów z podwórka, Reni Rosenblum. Kiedy policjanci poganiali jej rodziców, ona stała i patrzyła na Franza, na chłopaka, którego przecież tak lubiła i którego znała od dziecka. Dziwiła się bardzo jego obojętności. Zauważyła także, że się peszył, kiedy tak na niego spoglądała. A on nie mógł zrozumieć, dlaczego ta Żydówka (już nie Reńcia, jak ją pieszczotliwie nazywał na podwórku) patrzyła na niego, tak jakby miała pretensje o to, co ją spotyka. Franz uważał wówczas, że Żydzi sami są sobie winni i ponoszą słuszną karę za swoje zdradliwe knowania przeciwko Niemcom. Jednak gdyby ktoś go zapytał, co złego uczyniła mu ta dziewczyna, nie umiałby odpowiedzieć. Rasizm czyni ludzi ślepymi.