Читать книгу Czerń i purpura - Wojciech Dutka - Страница 13

CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 8
KAIN I ABEL

Оглавление

Milena prowadziła ojca przez uliczki bratysławskiego starego miasta. Wracali od lekarza, przyjaciela ojca, doktora Slavana Pressburgera. Mecenas w dalszym ciągu nie miał posady i nadzwyczaj źle znosił duszne, upalne lato tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Lekarz nie owijał w bawełnę. Serce prawnika, nadwyrężone w ostatnich miesiącach, powinno jak najwięcej wypoczywać. Wieści te zmartwiły Milenę, ale ojciec zupełnie się nimi nie przejmował. Przeżył niejedno, stwierdził, przeżyje i własne serce.

Wracając do domu, przechodzili obok grupki członków ultrakatolickiej Gwardii Hlinkowej podpierającej ściany kamienic i sączącej piwo. Milena spojrzała na nich pełnym pogardy wzrokiem. Dziewczyna zachowywała się czasami bardzo prowokacyjnie. Praca w klubie nauczyła ją śmiałości. Nie wahała się mówić prawdy w oczy. Popatrzyła więc na gwardzistów tak jak na studentów konserwatorium próbujących organizować na uczelni getto ławkowe. Milena instynktownie nie znosiła wszelkiego rodzaju gett, szczególnie tych najgorszych, umieszczonych w ludzkich umysłach.

Jej uwagę przykuł jeden z mężczyzn. To był Dawid. On także natychmiast ją poznał i uznał, że musi wyrównać rachunki. Sam się sobie dziwił, że korespondował kiedyś z „brudną Żydówą”, jak mówili członkowie gwardii. Dawid chował do Mileny urazę. Już nawet nie chodziło o niego samego, ale o matkę, którą bardzo kochał. Przykrość, jakiej doznała od Żydów w kolejce po chleb, była jego przykrością. Nie mógł darować, że jego matka musiała iść na koniec kolejki, ale zupełnie się nie przejmował tym, że kiedy sobie popił, to czasami uderzył starą matkę – żeby nie robiła rabanu, jak mówił kumplom.

Kiedy dziewczyna wraz z ojcem zniknęli w jednej z uliczek, gwardziści ruszyli za nimi. Milena natychmiast wyczuła ich obecność i się odwróciła. Szli zwartą grupą około trzydziestu metrów za nimi. Ojciec natomiast nie zauważył niczego. Milena, choć w jej sercu czaiła się trwoga, nic nie powiedziała ojcu. Na czole mecenasa, jak zwykle bardzo zamyślonego, szklił się perlisty pot. Czuł się naprawdę źle.

Próba sił trwała dalej. Mężczyźni się nie spieszyli. Mieli przecież ogromną przewagę; tylu silnych chłopaków przeciw staremu Żydowi i jego córce. Milena, chcąc za wszelką cenę uniknąć spotkania, przyspieszyła kroku, mimo iż starszy człowiek ciężko oddychał w upale. Jednak hlinkowcy zbliżali się coraz bardziej. Gdy dziewczyna i jej ojciec weszli w kolejną uliczkę, gwardziści się rozdzielili. Na znak Dawida część jego ludzi pospieszyła, żeby odciąć Żydom drogę z drugiej strony. Kiedy hlinkowcy zastąpili drogę dwojgu ludziom, Dawid spokojnie podszedł do swoich ofiar. Ojciec Mileny dopiero teraz zorientował się, że to napaść. Zasłonił córkę i zwrócił się do Dawida.

– Czego chcesz? – zapytał Zinger.

– Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą, Żydzie – odparł Dawid, wpatrując się w zdenerwowaną Milenę, która stała za plecami ojca.

– Jak się do mnie zwracasz, smarkaczu? – zapytał urażony mecenas.

Nie mógł przypuszczać, że Dawid zareaguje agresywnie. Ten jednak wymierzył mecenasowi błyskawiczny cios pięścią w brzuch. Stary Elias Zinger zwinął się z bólu, nie mogąc złapać oddechu. Upadł na chodnik.

Tego było już za dużo dla Mileny. Na widok bitego ojca dziewczyna zebrała w sobie całą siłę, jaką miała i z której nawet nie zadawała sobie sprawy. W ułamku sekundy strach minął. Dziewczyna rzuciła się na napastnika. Dawid, powaliwszy tak łatwo ojca, zupełnie nie docenił córki. I miało go to drogo kosztować.

Milena kopnęła chłopaka poniżej pasa. Dawid zasyczał z bólu. W jednej chwili stał się bezbronny, a upojona chwilą Milena, niczym w szale, kopała go i drapała po twarzy, dając upust nagromadzonym od wielu miesięcy emocjom. Żaden z zaskoczonych gwardzistów nie przyszedł Dawidowi z pomocą. Nikt z nich nie przypuszczał, że żydowska dziewczyna będzie zdolna publicznie skopać gwardzistę. Dotychczas wmawiano im, że Żydówki są albo lubieżne, albo chorowite i przez to zupełnie bezbronne. Ta Żydówka okazała się po prostu drapiącą kocicą, z którą lepiej nie zadzierać. Na głos wyzwisk i krzyków nadbiegli przechodnie. Pomogli Milenie i ojcu wydostać się zza kordonu gwardzistów.

*

Wieści szybko obiegły całe miasto. Komentowano je w sklepach, na rogach ulic, podczas herbaty u sąsiada i w pracy, dyskutowano na policji i rzecz jasna w kościele. Żydówka bijąca członka Gwardii Hlinkowej! Wielu nie chciało w to uwierzyć. Sama gwardia wyciągnęła wobec Dawida konsekwencje służbowe. Naturalnie nie za to, że w biały dzień napadł i pobił na ulicy starego Żyda, ale za to, że pozwolił Żydówce sobie dołożyć. Wkrótce całe zdarzenie obrosło legendą. Gwardia nie mogła się przyznać, że jedna dziewczyna pobiła wysoko postawionego członka młodzieżowej organizacji. Z tego też powodu cała Słowacja żyła historią o tym, że wieczorem kilku tęgich Żydów napadło bezbronnego chłopca wracającego z kościoła.

Milena zdobyła więc szeptaną sławę. Nikt jej nie pociągnął do odpowiedzialności, gdyż policja szukała kilku sprawców napadu na Dawida. Jednak ludzie z sąsiedztwa wiedzieli, kto skopał bojówkarza, i że była to piękna żydowska dziewczyna śpiewająca w bratysławskim Pettyclubie. Milena zrobiła więc lokalowi dodatkową reklamę. Od tej pory nikt nie odmówił jej sprzedaży chleba, margaryny, czegokolwiek. Wśród słowackich kobiet pokroju Semotanovej, chodzących do kościoła, odmawiających różaniec i ględzących o bogactwie Żydów, Milena zyskała miano „żydowskiej diablicy” lub w najgorszym wypadku „dziwki” albo „wściekłej suki”. Wśród współwyznawców było różnie. Jedni się cieszyli, drudzy udawali, że ich to nie obchodzi, a jeszcze inni uważali, że przesadziła, gdyż nie zachowała się, jak przystało na dobrą i pobożną dziewczynę. Milena odpowiadała im, że wcale nie jest dobra i pobożna, czym wprawiała matkę w rozpacz, a rabina Majzelsa w zażenowanie.

Tylko Luna, co wieczór tryskająca w klubie nowymi pomysłami i niezwykłą energią, nazwała Milenę królową nocnej Bratysławy. Dziewczyna odwzajemniała się jej pięknym uśmiechem i zaczynała rozumieć, dlaczego Luna patrzy na nią coraz częściej wzrokiem pełnym czułości, zmysłowego pożądania i zamyślenia. Nie przypuszczała też, że określenie „królowa” miało za jakiś czas zrobić wielką karierę w innych, zgoła niewyobrażalnych okolicznościach.

*

Począwszy od pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku cała rodzina Weimertów słuchała wieczorami radia. Wielki, zwalisty aparat znajdował się na oddzielnym stoliku w salonie. Tamtego wrześniowego dnia babcia i matka Franza dwa razy słuchały z przejęciem przemówienia Führera usprawiedliwiającego atak na Polskę. Hitler wrzeszczał wniebogłosy, iż rząd Rzeszy został zmuszony do wojny przez Polaków, którzy codziennie prowokowali Niemców. Na bomby Niemcy mieli odpowiedzieć bombami. Rodzina Weimertów przyznawała w duchu wodzowi rację, bo niby dlaczego Polacy nie chcieli oddać Niemcom Wolnego Miasta Gdańska, który był niemieckim miastem niemal tak starym jak Wiedeń?

Jednak gdy trzeciego dnia wojny okazało się, że Francja i Anglia, a wraz z nią jej zamorskie dominia, takie jak Kanada i Australia, wypowiedziały wojnę Niemcom, przekształcając polski konflikt w wojnę światową, rodzina Weimertów miała inny, ważniejszy powód do troski i zdenerwowania. Otóż Sto Siedemdziesiąta Siódma Dywizja Piechoty złożona z Austriaków była na froncie i nacierała na Częstochowę, gdzie trwały zacięte walki z cofającymi się Polakami. Babcia modliła się, żeby Polacy szybko się poddali. Kiedy jednak nadszedł ósmy września i Polacy zaczęli kontratakować nad Bzurą, stało się jasne, że ta kampania nie skończy się tak szybko. Najgorsze było to, że od początku wojny nie przychodziły żadne wiadomości od Friedricha i Lorenza, służących właśnie w tej dywizji. Jednak Josef, walczący w czasie wielkiej wojny na froncie włoskim nad rzeką Isonzo, stwierdził, że regularnie pisywał listy do domu, ale przychodziły one dopiero po trzech miesiącach, kiedy zaaprobowała je nadzwyczajna cenzura wojenna. I wówczas matka oraz babcia uznawały, że trzy miesiące to i tak szybko. Były rodziny, które na list czekały pół roku. Ojciec wyraził przekonanie, że wcale go nie zdziwi, jeśli teraz będzie podobnie.

Franza jak gdyby to wszystko nie obchodziło. Oczywiście denerwował się brakiem wiadomości od Friedricha i Lorenza, ale przeżywał teraz wielką przemianę, która sprawiła, że stał się obojętny na małomiasteczkowe życie. Dotychczasowy rytm codzienności, wyznaczony przez święty czworobok: dom, kościół, szkoła, organizacja młodzieżowa, teraz ustępował miejsca innemu porządkowi rzeczy. W jego sercu pierwsze miejsce zajmował epizod nad Jeziorem Bodeńskim, w malinowym chruśniaku. Skromny ministrant już wiedział, jak potężną siłę wyzwoliły w nim te maliny. Sile tej nie potrafił się oprzeć. Stał się rozbudzonym erotycznie młodym mężczyzną. Ta zmiana wpłynęła także na jego zachowanie. Stał się opryskliwy, zarozumiały i butny.

W hitlerowskich Niemczech seks młodzieży był tematem tabu, a na sterylnych moralnie niemieckich ulicach, w równie umoralnionych szkołach, urzędach czy internatach obie płcie w zasadzie były rozdzielone. Młodzi chłopcy i dziewczyny, z natury lgnący ku sobie, musieli pokonać kordon stworzony przez ideologię węszącą wszędzie brud moralny. W konsekwencji kontakty seksualne były utrudnione, choć możliwe, co Bastian udowodnił nad Jeziorem Bodeńskim.

Franz, zakosztowawszy raz zakazanego owocu, szukał podobnych okazji jak ta z malinowego chruśniaka. Samozaspokajanie się już nie wystarczało. Solennie dotrzymując obietnicy, że nigdy więcej nie pójdzie do spowiedzi, Franz odebrał sobie możliwość psychicznej ekspiacji. Kumulował zatem wszystkie przeżycia w swoim coraz bardziej mrocznym wnętrzu, unikał też rozmów o sobie w domu. Bywał w nim tylko po to, żeby się wyspać i najeść. Jego duszna i matriarchalna atmosfera wydawała się Franzowi o wiele bardziej nieznośna niż ideologiczne pogadanki podczas spotkań Hitlerjugend. Wolał słuchać tępawych towarzyszy partyjnych ględzących coś o wyższości niemieckiej rasy nad Słowianami niż patriotycznych wywodów babci, która bez przerwy przywoływała ojca do porządku.

Pewnym lekarstwem na pustkę, jaką pozostawiła w jego duszy nieznana z imienia dziewczyna znad Jeziora Bodeńskiego, były zdjęcia cudem organizowane przez Bastiana. Przyjaciel, w przeciwieństwie do Franza, wymienił się adresami z towarzyszką tamtej nocy i teraz pisywał regularnie do Bremy. Czynił tak bez względu na to, że listy z daleka mogły wzbudzić czyjeś podejrzenia lub po prostu mógł je przeczytać cenzor pocztowy.

– Ryzykujesz – mówił Franz do Bastiana.

– Wiem i nakręca mnie to – odpowiadał Bastian. – Popatrz.

Na stoliku leżało kilkanaście egzemplarzy pisma „Der Stürmer”3. Franz zaciekawiony nowością sięgnął po jeden z numerów. Otworzył go i oniemiał. Znajdowały się tam pornograficzne rysunki tak wstrętne, że chłopak w odruchu obrzydzenia odsunął gazetę.

– Co to za gówno? – zapytał.

– To jest według ciebie gówno? – zapytał zaskoczony Bastian. – To się dzieje naprawdę. Bogaci i lubieżni Żydzi to właśnie wyprawiają z niemieckimi dziewczynami. Jestem pewien, że robią tak ze wszystkimi chrześcijańskimi dziewczynami na świecie, jeśli tylko któraś ma to nieszczęście pracować u bogatych Żydów.

Franz, zachęcony przez Bastiana, znów sięgnął po numer pisma. Przejrzał ich kilka. Wszędzie to samo: starzy lubieżni Żydzi i młode niemieckie dziewczęta. Chłopak znów odsunął gazety od siebie. Zrobił to z wyraźnym wstrętem.

– To naprawdę obrzydliwe.

Obrazy głęboko wryły się mu jednak w pamięć. Żyjąc w atmosferze nieustannie podgrzewanej nienawiści do Żydów, chłopak uwierzył w to, że są oni z gruntu źli. Nie nienawidził ich. Przeciwnie, bał się ich. Uważał Żydów za ludzi ulepionych z innej, gorszej gliny, za zagrożenie dla porządku, moralności i Bóg wie czego jeszcze. Mechanizm nienawiści do innego był zawsze podobny. Żeby nienawidzić, należy najpierw odczłowieczyć, sprawić, że znienawidzony człowiek przestanie być człowiekiem, a stanie się robakiem tyleż groźnym, co niepotrzebnym. Wówczas nie będą działały żadne hamulce ani zasady moralne. Pod tym względem „Der Stürmer” spełnił swe zadanie. Skutecznie odzierał Żydów z człowieczeństwa.

Poza tym Franz czuł się wzburzony tymi ohydnymi pornograficznymi karykaturami, ponieważ oczami duszy widział nie te komiksowe obrazki, ale siebie w maliniaku z dziewczyną, której nawet nie znał. Wiedział, że ciężko zgrzeszył, ale przyrzekając, że nie pójdzie do spowiedzi, sam zamknął sobie drogę powrotu. Odtąd upadek jego duszy postępował nieuchronnie, jak gangrena tocząca powoli ranę, zagnieżdżająca się coraz głębiej i głębiej.

*

Dwudziesty drugi września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku zaczął się w Drasenhofen od pięknego wschodu słońca. Te wschody zabarwione czerwienią płonącą jak krew widywano już przed wojną. Wtedy zabobonni mawiali, że to może być oznaka nieszczęścia. Jednak mieszkańcy, w tym Weimertowie, zaczęli ten dzień bez złych przeczuć. Nawet gdy listonosz wrzucił list z Głównego Dowództwa Sił Lądowych do skrzynki, nic nie zapowiadało dramatu, jaki miała przeżyć ta rodzina. List przeleżał do popołudnia, bo nikt nie wpadł na pomysł, by sprawdzić pocztę. Dopiero Franz wracający ze spotkania Hitlerjugend zabrał go i oddał ojcu.

Potem była już tylko żałoba. Friedrich zginął szesnastego września w czasie ataku na Warszawę, odpartego zresztą przez Polaków. Tego dnia w Sto Siedemdziesiątej Siódmej Dywizji Piechoty zginęło czterdziestu ośmiu szeregowców, osiemnastu podoficerów i sześciu oficerów, w tym generał von Fritsch. Polscy snajperzy najwyraźniej polowali na wyższe szarże. Pismo z dowództwa wyrażało szczery żal z powodu śmierci szeregowego Weimerta, ale nie przybliżało okoliczności jego śmierci. Napisano jedynie, że zginął z bronią w ręku, walcząc za wodza Rzeszy Adolfa Hitlera. Naturalnie nie wspomniano, że tego dnia w Warszawie w wyniku niemieckiego ostrzału artyleryjskiego i nieustannego bombardowania zginęło około tysiąca cywilów. List napomykał jedynie, że z powodu niebezpiecznej sytuacji, jaka wciąż panowała na polskim froncie, zdecydowano pochować szeregowego Weimerta na nowym cmentarzu niemieckich żołnierzy niedaleko Łodzi.

Po śmierci Friedricha nic już nie miało być takie jak dawniej. Ojciec wycofał się z życia rodziny jeszcze bardziej. Wszyscy cierpieli w samotności. Tylko matka i babcia próbowały przeżyć tę stratę razem. Dla Franza nic już nic miało znaczenia. Obwiniał się o tę śmierć. Pamiętał przecież doskonale, że gdy odwiedził brata w jego wiedeńskim mieszkaniu, pokłócili się. Jak na ironię, Friedrich – przeciwnik reżimu – zginął w imię tegoż reżimu. Franz chciał wrócić do rozmowy z Wiednia i powiedzieć bratu, że wyciągnął zbyt pochopne wnioski, że wypowiedział zbyt wiele krzywdzących i niesprawiedliwych słów. Teraz przeszłość zamknęła się nieodwołanie. Przeszłość, a wraz z nią życie brata, była zakończona.

Franza dręczyły z tego powodu wyrzuty sumienia. Były jak niegojąca się rana. Nie dawały spokoju ani za dnia, ani w nocy. Nad tym cierpieniem zapanowała tylko babcia. Jej ból mieszał się już z nienawiścią, bo winni śmierci Friedricha byli przede wszystkim Polacy. Odejście wnuka stało się dla niej ciosem porównywalnym jedynie do śmierci męża, który zmarł w wieku trzydziestu lat na suchoty. Teraz przynajmniej miała kogo nienawidzić. Polacy zabili jej wnuka i to oni powinni ponieść karę. Musiała znaleźć narzędzie tej pomsty. I jej wzrok już nieodwołalnie spoczął na najmłodszym wnuku. On miał się stać jej nemezis, bronią wymierzoną w Polaków, Żydów i wszystkich tych, którzy byli winni tej wojny.

Rodzina pojechała na grób Friedricha w październiku, kiedy po Polsce zostało już tylko wspomnienie. To był też pierwszy kontakt Franza ze światem innym niż niemiecki. Patrzył na Polaków z niewysłowioną pogardą. Zabili mu brata, z którym nie zdążył się pojednać. Wściekłość, ból i nienawiść do Polaków tętniła mu w skroniach. Czuł, że po maturze musi podjąć bardzo ważną decyzję. Musi pomścić brata.

3

„Der Stürmer”, wydawane w Bawarii nazistowskie pismo, które odegrało dużą rolę w kształtowaniu i podsycaniu nastrojów antysemickich w Niemczech. Na procesie norymberskim uznano odpowiedzialność pisma za zajadłą nienawiść do Żydów i w rezultacie jego redaktora naczelnego Juliusa Streichera powieszono.

Czerń i purpura

Подняться наверх