Читать книгу Czerń i purpura - Wojciech Dutka - Страница 8

CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 3
POKUTA

Оглавление

Słowacja, 1939


– Nie mogę znaleźć pracy – poskarżył się któregoś dnia mecenas Zinger. – Wszyscy klienci, z którymi teraz rozmawiam, bardzo mi współczują. Mówią, że gdyby były bardziej spokojne czasy… Nikt nie chce mi powierzyć sprawy.

– Ile mamy oszczędności? – zapytała go żona.

– Na rok. Może na półtora – odparł.

– Na dwa. Będziemy oszczędzali na wszystkim. – Wypowiedziawszy to niewyobrażalnie trudne zdanie, pani Zinger zaniosła się płaczem. Mąż zaczął pocieszać żonę. Konieczność oszczędzania była dla niej bardzo nieprzyjemna. Pani Zinger, mając za męża prawnika o wysokich dochodach, nigdy nie martwiła się o dom ani o jego potrzeby. Na zakupy zawsze starczało. I zawsze rodzinę było stać na to, by raz lub dwa razy do roku pojechać do Pragi lub do Wiednia. Teatr, eleganckie ubrania, wyrafinowane słodycze, dobry alkohol były w zasięgu ręki. Nikt nie musiał sobie niczego odmawiać. Pani Zinger z trudem przystosowywała się teraz do nowej sytuacji, w której musieli liczyć się z każdym groszem, żeby przeżyć. Co innego, gdy prowadzi się dom, mając gosposię, która posprząta i ugotuje, a co innego, gdy trzeba to robić samemu. Twardsza okazała się Milena, która powiedziała:

– Jesteśmy w lepszej sytuacji niż inni Żydzi. Rodzina rabina Majzelsa musi pożyczać na jedzenie.

Na Słowacji formalnie Żydom nie działo się nic złego. Nikt nie kazał im mieszkać w gettach, nie skazywał ich na izolację. Jednak stopniowo wznosił się wokół nich niewidzialny mur oddzielający ich od reszty społeczeństwa. W ramach oszczędności Zingerowie musieli zwolnić gosposię. Nieopodal kamienicy, w której mieszkali, znajdował się sklep prowadzony przez dawną znajomą pani Zinger – Semotanovą, matkę Dawida, skrycie kochającego się w Milenie latem zeszłego roku. I w tym sklepie, odwiedzanym przez matkę Mileny przez wiele lat, doszło do następnej sceny, która dała Zingerom wiele do myślenia.

Pani Zinger chciała kupić cukier. Semotanova odpowiedziała po głębokim namyśle:

– Pani Zinger, nie sprzedam pani cukru ani jajek, ani mąki, ani nic innego. Po prostu nic pani już nie sprzedam.

– Ależ, pani Semotanova, nie rozumiem. My zawsze płaciliśmy.

Kupcowa przybrała smutny wyraz twarzy i powiedziała:

– Pani Zinger, ja do pani nic nie mam. Pani i szanowny mąż byliście zawsze mile widzianymi klientami. Mój Dawid mi zabronił, dlatego, kochana, nie sprzedam, choćbym chciała.

– Jak to zabronił? Czego konkretnie?

– Powiedział, że nie mogę sprzedawać Żydom. Niech pani mnie zrozumie, nawet gdybym ja chciała pani sprzedać, to Gwardia Hlinkowa zabrania. Mój syn jest gwardzistą. Powiedział też, że sklepy prowadzone przez katolików mogą sprzedawać tylko katolikom. A jak nie, to mają być bojkotowane. Ja się na tej całej polityce nie znam, ale towaru pani nie sprzedam.

Matka Mileny nie była przyzwyczajona do tonu, z jakim Semotanova z nią rozmawiała. Zazwyczaj dostawała to, co chciała. W tej jednej chwili poczuła tak wielką odrazę do właścicielki, że mogła zrobić tylko jedno: natychmiast wyjść ze sklepu. Semotanova, widząc ogromne zdenerwowanie pani Zinger, powiedziała na odchodnym, że na targu nie ma ograniczeń w handlu i że na pewno jest tam taniej.

Gdy matka Mileny opuściła sklep, pani Semotanova zwróciła się z rozbrajającą szczerością do obecnych kobiet:

– Mój Dawid mówił, że Żydzi Pana Jezusa ukrzyżowali. A ja głupia nie wiedziałam, że ci Zingerowie to są tacy źli ludzie.

*

Sytuacja rodziny uległa chwilowej poprawie, gdy do Bratysławy przybyła Róża, starsza siostra Mileny. Razem z mężem do marca tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku mieszkała w Czechach. W Protektoracie Czech i Moraw ustanowione przez Niemców ustawodawstwo przeciw Żydom było jeszcze bardziej bezwzględne. Dlatego postanowili wrócić do rodzinnej Bratysławy. Rodzina męża Róży przebywała od jakiegoś czasu na emigracji w Budapeszcie.

Niespodziewana wizyta starszej córki tylko na moment rozluźniła napiętą atmosferę. Przysporzyła natomiast innych problemów. Do trzech pokoi zajmowanych przez Milenę, ojca oraz matkę wprowadziły się kolejne cztery osoby. Róża miała syna, sześcioletniego Natana, oraz trzyletnią córkę Miriam. Jej mąż Chaim był nauczycielem rysunku. Pochodził z żydowskiej rodziny, której korzenie sięgały zarówno Słowacji, jak i Węgier.

– Dobrze, że przyjechaliście – cieszył się ojciec. – Choć nie uważam, żeby żydowskiemu nauczycielowi rysunku było łatwiej niż żydowskiemu prawnikowi.

– Jakoś sobie poradzę, tato – powiedział Chaim.

– Jesteś nieznośny, Eliasie – odrzekła natychmiast matka, próbująca odnaleźć jakiś pozytywny element; choćby spotkania z córką i dawno niewidzianymi wnukami. – Żeby tak od razu mówić o rzeczach nieprzyjemnych.

Jednak cieszyła się z tej wizyty tylko połowicznie. Róża i jej mąż nie mieli prawie żadnych oszczędności. Wszystko musieli „zdeponować” w banku przed opuszczeniem Protektoratu Czech i Moraw.

– Niemcy was okradli – powiedział wstrząśnięty ojciec, słysząc opowieść córki i jej męża.

To wprawiło wszystkich w zakłopotanie. Cztery osoby więcej to wyższe rachunki i większe wydatki na żywność. Oszczędności Zingerów miały stopnieć dużo szybciej, niż planowała matka Mileny. W końcu tylko ona zdobyła się na odwagę, by powiedzieć prawdę:

– Jest z nami źle i będzie jeszcze gorzej. Musicie znaleźć pracę.

Po wyznaniu matki, jak zwykle szczerej w najmniej odpowiednim momencie, atmosfera w domu zaczęła gęstnieć z dnia na dzień. Drobiazgi stawały się przyczyną napięć. Ojciec wychodził szukać pracy i wracał do domu z poczuciem kolejnej porażki. Róża musiała zajmować się dziećmi, które zaczęły chorować. Chaim próbował dawać lekcje, ale mało było w Bratysławie chętnych, by uczyć się rysunku u Żyda. Milena próbowała w tym zwariowanym, coraz bardziej bezwzględnym świecie kontynuować studia, ale przychodziło jej to z dużym trudem. Już wcale nie chodziło o getto ławkowe na uczelni, ale o ową wszechobecną atmosferę, jaką dziewczyna wyczuwała. Powoli docierało do niej, że cokolwiek zrobi, w jakikolwiek sposób się zachowa, inaczej ubierze, zaprzyjaźni się z katolikami, nic nie zmieni faktu, że jest Żydówką, a więc kobietą pośledniejszego gatunku, obywatelem drugiej kategorii, morderczynią Chrystusa, wyjętą spod prawa i przez to przeklętą istotą skazaną przez Kościół na piekło, o ile się nie ochrzci. Milena czuła zaciskającą się pętlę i bardzo z tego powodu cierpiała.

Wizyta Róży szybko zmierzała ku końcowi. Młodzi małżonkowie po długich naradach z ojcem postanowili, że nie pojadą do Polski, jak pierwotnie planowali. Latem tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku gwałtownie zaostrzała się sytuacja międzynarodowa, a wojna, która mogła w każdej chwili wybuchnąć między Polską i Niemcami, pokrzyżowałaby im plany. Wybrali Węgry, gdyż w Budapeszcie mieszkali krewni Chaima.

– Będzie nam łatwiej – przekonywał wszystkich Chaim.

Milena, bardzo zżyta z siostrą, była niepocieszona. Róża wiele razy, gdy jeszcze wychowywały się razem, zastępowała jej matkę. Dziewczyny odczuwały także silną więź z ojcem. Matka stała natomiast na uboczu. Chłodna, zdystansowana nawet wobec członków własnej rodziny, sprawiała wrażenie wielkiej pani, porcelanowej laleczki, zbyt delikatnej i zbyt wyniosłej, by zajmować się domem, a już na pewno nie stworzonej do czułości. Całe dnie spędzała w garderobie albo w łazience, wypróbowując maseczki ze świeżego ogórka albo z czekolady, lubując się w pięknym zestawie kosmetyków, które ojciec sprowadzał dla niej z Wiednia albo z Paryża. Łazienka stanowiła zawsze sanktuarium matki, a teraz, kiedy to beztroskie życie się skończyło, matka Mileny zupełnie sobie nie radziła. Gdy Zingerowie popadli w poważne tarapaty, wprawdzie próbowała coś robić, organizować życie rodziny, wygłaszać kazania o moralności, ale zazwyczaj sprowadzało się to do poganiania ojca, by pilniej szukał pracy. W końcu znalazł – stróżowanie za pięćdziesiąt koron tygodniowo. Wielki adwokat został cieciem w fabryce naczyń emaliowanych. Czuł się upokorzony. Matka wypaliła mu pewnego dnia z rozbrajającą szczerością:

– Pieniądze nie śmierdzą – rzekła, próbując domyć ręce, które ciemniały od obierania kartofli.

– Jaka ty zrobiłaś się pragmatyczna – odparł ojciec, dotknięty jej tonem. – Ale ten pragmatyzm wymyślił rzymski cesarz Wespazjan, nie ty, moja duszko.

Matka się rozpłakała. Nie znosiła, kiedy ojciec mówił do niej „moja duszko”. Chciała, aby zwrócił uwagę, że ona musi obierać ziemniaki, choć zawsze robiła to służąca.

I tak gęstniała atmosfera w domu Zingerów. Milena pragnęła znaleźć ucieczkę od tego piekiełka w rozmowach z siostrą. Teraz miało zabraknąć i tego. Wymogła jednak na Róży, żeby napisała do niej zaraz po dotarciu do Budapesztu.

*

Sylwestra roku tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego Franz spędził razem z kolegami z Hitlerjugend. Rodzice i babcia przyklasnęli temu pomysłowi. Uznali, że młody człowiek ma prawo w ostatni dzień roku bawić się ze swoimi rówieśnikami.

Zabawa młodzieżowa miała się odbyć w remizie strażackiej w Drasenhofen. Nadzór nad moralnym zachowaniem młodzieży powierzono komórce partyjnej, której przewodniczył nauczyciel wychowania fizycznego, Herr Schneider. Nad odpowiednim zachowaniem dziewcząt miały natomiast czuwać gospodynie z miejscowego koła rzemiosła i rękodzielnictwa. Na sali, gdzie postawiono przybraną ozdobami choinkę, na ścianie zawisł duży portret Führera, by podkreślić rolę moralności w rozwoju młodzieży nowych narodowosocjalistycznych Niemiec.

To miała być pierwsza poważna zabawa Franza. Nic dziwnego, że znajdował się w stanie podekscytowania. Bastian stanowczo prosił, by Franz tańczył z jego kuzynką Elke. Dziewczyna miała zamiar znaleźć sobie chłopaka. To wcale nie deprymowało Franza, nawet cieszył się, ponieważ uważał, że Elke może się podobać. Jednak bardziej od Elke jego umysł zaprzątały inne pomysły Bastiana na wieczór sylwestrowy.

– Potem będziemy pić alkohol oraz oglądać zdjęcia moich spoconych kuzynek na tańcach – powiedział Bastian.

Franz poczuł, że robi się mu gorąco.

– Mówisz o grzechu – zaoponował. – Jak po czymś takim miałbym pójść do kościoła?

– Masz zamiar podporządkować się woli babci? Koniec z tym! Gdzie ty masz, chłopie, jaja?

Bastian dotknął męskiej dumy Franza, użył bardzo skutecznego szantażu emocjonalnego. Franz musiał dać do zrozumienia, że ma „jaja”, choć miał dość mgliste pojęcie o tym, skąd się wziął na świecie. Kolega uzmysłowił mu jednak, że jest całkowicie podporządkowany prawom domu i Kościoła, a nie koleżeńskiej sztamie. Pomysł Bastiana odbiegał od propagowanej przez władze moralności narodowosocjalistycznej, a im bardziej Franz to sobie uświadamiał, tym bardziej pragnął zakosztować zakazanego owocu.

Bastian oczywiście wtajemniczył w swój zamiar kilku chłopców z Hitlerjugend. Ukrył w ubikacji owe zdjęcia, między innymi ze zmęczoną Elke podczas bawarskich tańców. Chłopcy powołali „sprzysiężenie”, mające chronić sekretne spotkanie przed nauczycielami z miejscowej szkoły i rodzicami przybyłymi na tę uroczystość. Franz był bardzo zdenerwowany przed zabawą. Rodzice uznali to za normalne zachowanie, ale babcia pilnie obserwowała swego najmłodszego wnuka. Staruszka miała bowiem obsesję na punkcie moralności, podsycaną przez radiowe przemówienia doktora Goebbelsa, który piętnował wszelkie przejawy moralnego brudu. Franz zauważył, że babcia codziennie rano pilnie oglądała jego prześcieradło i kołdrę. Nie wiedział, czego mogła tam szukać.

*

Spotkanie członków sprzysiężenia odbyło się w łazience. Jeden z chłopców został na czatach, aby ostrzec towarzyszy w razie niebezpieczeństwa. Na sali balowej grasował bowiem Herr Schneider, nauczyciel wychowania fizycznego ze swastyką w klapie, węszący wszędzie przejawy braku porządku i „moralnego brudu”.

Zdjęcia kuzynek podczas tańców zostały uznane przez wszystkich za nadzwyczaj interesujące. Chłopcy pociągali tęgo z butelki koniaku, którą Bastian przemycił wcześniej do łazienki. Franz czuł dziwne, nieznane podniecenie, gdy po raz pierwszy w życiu pił alkohol i oglądał zdjęcia kuzynek Bastiana. Na równi ze zdjęciami interesowała go zmiana w zachowaniu przyjaciela, który zostawszy najstarszym rangą członkiem Hitlerjugend w Drasenhofen, zmienił się nie do poznania. Wypowiadał się buńczucznie, a jego pewność siebie ocierała się o pychę. Franz jako najbliższy kolega wiedział o tragedii, jaka spotkała Manfreda. Podejrzewał zatem, że gwałtowna aktywność Bastiana w hitlerowskiej młodzieżówce jest jakąś formą odreagowania po śmierci brata. Pewnego razu zapytał o to przyjaciela.

– Wiem, kto jest winny śmierci Manfreda – oznajmił spokojnie Bastian.

Palili papierosy, ukradzione przez Franza matce, która jako jedyna w ich domu popalała, w tajemnicy przed mężem i teściową.

– A to coś nowego. Powiedz mi kto.

– Żydzi – odparł Bastian.

Franz parsknął z niedowierzaniem.

– To nic śmiesznego, stary – powiedział z pewnością w głosie Bastian. – Wiesz, że śmierć Manfreda bardzo mnie zabolała. Wszystkiemu winny jest doktor Morgenstern.

– Przecież to jedyny lekarz w miasteczku! – zaoponował Franz. – Wszyscy go znają i wszyscy do niego chodzą.

– No właśnie. Wszyscy do niego chodzą i zależy mu tylko na pieniądzach. Skoro jest takim dobrym lekarzem, to dlaczego nie zdiagnozował odpowiednio wcześnie wady serca Manfreda, żeby rodzice mogli podjąć prawidłowe leczenie? Wiesz, że forsa nie grała dla nas roli. Mogliśmy go wysłać na leczenie choćby i do Szwajcarii. Ale ten Żyd nie powiadomił nas wcześniej. To on jest winny jego śmierci.

– Przecież mówiłeś, że Manfred nigdy nie chorował na serce.

– Skoro w Saksonii stwierdzili, że był jednak chory, to musiało tak być. Przecież nie mieliby powodu kłamać, prawda?

Bastian wypowiedział ostatnie zdanie tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale Franz dostrzegł, że pod tymi wyjaśnieniami krył się dramat przyjaciela. On wiedział, że oficjalny powód śmierci brata był nieprawdziwy, i właśnie dlatego najusilniej pragnął znaleźć jakieś proste i niesprzeczne wyjaśnienie. Franz zrozumiał, że Żydzi są obiektem nienawiści równie dobrym jak każdy inny, byle tylko zrzucić z siebie przytłaczające poczucie winy. Bastian mógł teraz zdjąć z siebie i ze swojej rodziny odpowiedzialność za śmierć Manfreda. Franz wiedział także, że nie powinien wkraczać w intymność tej rodziny. To nie moja sprawa, pomyślał.

– Skoro tak mówisz… – skwitował.

– Powiem ci więcej – rzekł Bastian, widząc wahanie przyjaciela. – Ojciec twierdzi, że Żydzi rządzą światowymi finansami i zależy im tylko na pieniądzach. Morgenstern, ta stara świnia, jest tego najlepszym przykładem.

*

Po zabawie Franz poczuł wyrzuty sumienia. Katolickie wychowanie, ale też własne oddanie Kościołowi skłoniły go do spowiedzi. Nie chciał żyć w poczuciu grzechu.

W niedzielę przed mszą, do której miał służyć jako ministrant, poprosił proboszcza o spowiedź. Ksiądz znał Franza od lat i się zdziwił. Był człowiekiem surowym i stanowczo potępiał praktykę spowiedzi podczas mszy. Według niego należało się spowiadać w czasie do tego przewidzianym. Jednak, mimo wahania, postanowił ulec prośbie swego najlepszego ministranta.

Franzowi serce nakazywało niezwłocznie oczyścić się z grzechu. Czuł, że tylko krata konfesjonału dzieli go od błogiego poczucia bożego przebaczenia. Wyznał wszystko, niczego nie zataił.

– Synu – rzekł ksiądz – rzeczywiście bardzo zgrzeszyłeś! Oglądałeś haniebne zdjęcia dziewcząt, najwyraźniej zapominając, że to najprostsza droga do wzgardzenia szóstym przykazaniem i popadnięcia w grzech nieczystości. Równie ciężkie grzechy to picie kradzionego alkoholu i palenie papierosów! Nie ma znaczenia, że nie ty go ukradłeś. Piłeś go, a to jakbyś go ukradł. Poza tym ukradłeś papierosy matce. Będziesz w stanie łaski uświęcającej, dopiero gdy odprawisz pokutę. Z tego powodu nie możesz dziś służyć do mszy świętej.

– Jaka będzie moja pokuta? – zapytał chłopiec.

– Muszę być surowy. Przyznasz się do popełnionych grzechów przed rodzicami oraz przed dyrektorem szkoły. Musisz wskazać także wszystkich uczestniczących w tym niezwykłym zgorszeniu.

– Błagam, proszę księdza! Nigdy nie przekroczyłem bożego prawa w żaden haniebny sposób. Nie boję się lania od ojca. Boję się napiętnowania przed wszystkimi. Bastian, chłopcy… nie mogę ich zdradzić. Ojciec Bastiana go zabije, jak się dowie! Proszę księdza. Błagam o inną pokutę!

– Niech on sam się martwi o swoją duszę – rzekł oschle proboszcz. – Ty masz się martwić o swoją. Ale widzę dziś niezwykłą hardość twego serca, Franz. Powinieneś był z pełną pokorą przyjąć nakazaną pokutę, bez słowa sprzeciwu!

– Proszę księdza, błagam, ksiądz mnie źle zrozumiał…

– Nie, rozumiem cię doskonale. Zawiodłem się na tobie. Nie będziesz służył do mszy, dopóki nie odprawisz pokuty. Wydaje mi się, że nie jesteś gotowy na rozgrzeszenie dzisiaj… Jesteś zdemoralizowany.

Ksiądz użył tego słowa, ponieważ nie znajdował innego na potępienie praktyk chłopców. Jednak Franz nic już nie rozumiał. Przyszedł przecież do spowiedzi ze szczerym żalem i pragnieniem ekspiacji. Msza była dla niego bardzo ważna. Gdyby był zdemoralizowany, nie przyszedłby do konfesjonału. Chłopiec poczuł straszliwy ciężar tego odrzucenia. Spróbował po raz ostatni namówić duchownego do zmiany pokuty.

– Proszę księdza, błagam! Nie mogę wyznać tego przed dyrektorem, bo zdradzę innych. Wyznałem szczerze wszystko. Proszę o rozgrzeszenie…

Chłopak był bliski rozpaczy. Nie spodziewał się aż takiej surowości. Słowa księdza nie pozostawiły jednak żadnych złudzeń.

– Milcz. Nie udzielam ci rozgrzeszenia. Odtąd żyjesz w grzechu.

Straszliwy żal chwycił chłopaka za serce. W tej chyba najtrudniejszej chwili w jego młodym i niewinnym życiu zaczynała się przemiana. W konfesjonale pragnął spotkać dobrego i wybaczającego Boga, a nie bezlitosnego, surowego ludzkiego sędziego. Franz zaczął płakać. Ale nie był to płacz wyzwolenia, tylko odtrącenia. Poczuł, że w jego duszy coś bezpowrotnie pękło. Nie liczyła się jego szczerość. Nie liczyło się jego poświęcenie dla Kościoła. Jeśli to miał być przejaw sprawiedliwości, to nie dla Franza. Chłostę od ojca zniósłby bez słowa sprzeciwu. Na zadenuncjowanie kolegów nie mógł się zgodzić. Nie zasłużył na los kapusia, na tak wielkie upokorzenie przed całym miasteczkiem. Zerwał się z klęczek i z płaczem uciekł z kościoła. Ale nie był to jeszcze koniec sprawy.

Tydzień później ojciec zlał go straszliwie rzemieniem. Franz zsikał się przy tym z bólu. Stary Weimert nawet nie próbował ustalać prawdy. Nie zapytał syna o nic. Jednak Franz był pewien, że nic ojcu nie powiedział. Skąd więc ten wiedział? Może któryś z chłopaków się wygadał? W końcu, zastanawiając się nad biegiem wypadków, doszedł do innego, nie mniej zaskakującego wniosku. Jedyną osobą, która mogła powiedzieć o wszystkim ojcu, był proboszcz. Zdradził tym samym tajemnicę spowiedzi, której miał bezwzględny obowiązek dochować. Tylko od niego ojciec mógł dowiedzieć się o wszystkim. Tej zdrady chłopak już księdzu nie wybaczył. Jeśli on zgrzeszył, to o ile ciężej zgrzeszył duchowny.

Franz, ku zdumieniu rodziców, sądzących, że po sprawiedliwym laniu posłuszny syn będzie jak co tydzień służył do mszy, już się nie pojawił przy ołtarzu. Babce się to bardzo nie podobało. Oczywiście chodził na nabożeństwa, ale od tej pory Franz Weimert nie przystępował do komunii.

Czerń i purpura

Подняться наверх