Читать книгу Gerard Wilk - Zofia Rudnicka - Страница 6

Оглавление

ROZDZIAŁ I

Dzieciństwo

Przyszedł na świat 12 stycznia 1944 roku w Gliwicach. Wspominał zawsze z czułością ciepło domu rodzinnego, mimo że życie nie było w tamtych czasach łatwe. Niedostatek, mężczyźni na wojnie. Wychowywały go kobiety w wielopokoleniowej rodzinie, rozpieszczały i hołubiły. Ludzie na Śląsku byli w przeważającej części dwujęzyczni ze względu na ciągłe zmiany przynależności terytorialnej. Tak było i w rodzinie Gerarda. Jego prababcia, z domu Grzesista, mówiła po polsku. Jej córka Anna, która urodziła się w Gogolinie, wyszła za Polaka, Koniecznego z Gliwic. Kiedy zarzucano jej, że nie mówi po niemiecku, odpowiadała, że urodziła się w polskiej rodzinie. Dziadkowie czuli się więc rdzennymi Polakami. Gdy ich córka Jadwiga została wydana za Hansa Wilka, w domu pojawiał się częściej język niemiecki. Ze szczęśliwego związku Hansa i Jadwigi urodziło się dwóch synów.

Gedi – tak zdrobniale nazywano Gerarda w rodzinie – przyszedł na świat, kiedy ojciec walczył na wojnie. Starszy brat Janek miał wtedy cztery lata. Ponieważ Gliwice należały wówczas do III Rzeszy, ojciec został wcielony do armii niemieckiej i dostał się potem do niewoli. Chłopcy wychowywali się bez niego do 1950 roku. Powrót ojca z Syberii był dla nich wielkim przeżyciem. Gedi miał go zobaczyć po raz pierwszy w życiu! Nie mógł spać z emocji. Wejście ojca do domu wywołało w dzieciach mieszaninę lęku i radości. Ten zarośnięty, wychudzony człowiek w obdartym wojskowym płaszczu był jego tatą. Gedi chciał stale na niego patrzeć, być blisko, przytulać się i czuć nieznany mu dotąd męski zapach ojca.


W wieku trzech i pół miesiąca, 1944

Babcia Anna bardzo kochała wnuka. Był jej oczkiem w głowie – śliczny, milutki, zawsze roześmiany i z ufnością patrzący na świat, co pozostało mu na całe życie. Upodobania artystyczne odziedziczył z pewnością po niej; pięknie śpiewała, wciąż tańczyła i bardzo gustownie się ubierała – jak ta Karolinka z Gogolina. Brat Janek jako malec przeszedł chorobę Heinego-Medina, która szerzyła się w tym czasie. Zostawiła trwałe ślady na jego zdrowiu. Miał krótszą jedną nogę, co spowodowało kalectwo i miało później wpływ na ogólny rozwój. Był mniej ruchliwy, zaczął tyć. Nie mógł biegać razem z chłopakami ani uprawiać sportów. Bardzo lubili za to słuchać z Gedim muzyki z radia. Niestety w pewnym momencie Janek zaczął żyć w cieniu sławnego młodszego brata. Do dziś niechętnie wraca do wspomnień.


Zdjęcie ślubne rodziców


Jan i Gerard

Ich mama Jadwiga przed wojną pracowała jako kelnerka w eleganckiej restauracji, podobnie jak Zofia, żona jej brata Alfreda. Tam poznały swoich przyszłych mężów. Hans był bardzo przystojny i czarujący. Jadwiga po ślubie szybko zaszła w ciążę, urodziła pierwszego syna, gdy trwała już wojna. Hans przyjeżdżał jeszcze czasami z wojska, zanim wysłali go na front do Rosji. Wkrótce się okazało, że Jadwiga znowu będzie mamą; Gerard urodził się już w domu samych kobiet. Było im niezwykle ciężko, wiecznie borykali się z brakiem pieniędzy, niezbędna była pomoc bliskich. Mimo tych trudnych warunków Jadwiga nigdy nie poddała się marazmowi: w domu miała czyściutko, wisiały wykrochmalone makatki, dzieci były zawsze domyte. Do tego bardzo smacznie gotowała, potrafiła z niczego wyczarować coś pysznego, jak każda śląska gospodyni. Koniec wojny niewiele zmienił, polepszyło im się dopiero, gdy wrócił Hans i udało mu się dostać pracę w zakładach mięsnych. Ćwiartował woły i jako masarz robił szynki, krupnioki i kaszanki. Był bardzo silny, choć stracił trochę zdrowia w radzieckiej niewoli. Pił dużo piwa, ale nigdy nie dorobił się brzucha. Gerard zawsze się temu dziwił, ponieważ sam miał skłonności do tycia – z powodu piwa oczywiście, a także wiecznego apetytu.


Komunia Jana. Z matką i babcią Anną

W domu Wilków często gościły sąsiadki. Po śmierci babci Anny szczególnie bliską przyjaciółką Jadwigi stała się Elfryda Szuas. Samotna, doradzała w kłopotach, często pomogła dzieciom przy lekcjach. Jadwiga mogła liczyć też na wsparcie brata, który mieszkał wtedy dwie ulice dalej, na Sobieskiego. Alfreda i jego żonę Zofię z przedwojennego mieszkania wyrzucili Rosjanie. Długo szukali lokum i znaleźli je szczęśliwie blisko rodziny. Na pytanie, czy jest Niemcem, czy Polakiem, Alfred zawsze odpowiadał dumnie: „Jestem gliwiczaninem!”. Sprawy związane z pochodzeniem były ważne, ale bardzo delikatne.

Gliwice stały się polskie w 1945 roku. Rodzinie Jadwigi udało się zachować zajmowane jeszcze w czasach niemieckich lokum w oficynie przy ulicy Wieczorka. W niedzielę młoda gospodyni wydawała skromny obiad, na którym zawsze pojawiał się ktoś z krewnych. Święta były tradycyjne, a uroczystości rodzinne obchodzono hucznie. Wilkowie i Konieczni lubili i umieli się bawić. Przychodził też wujek Paulek z ciocią Zosią Roedich – kuzynką Jadwigi, która zawsze rwała się do tańca. Paulek grał na akordeonie lub gitarze, do jej górnej części przyczepiał harmonijkę ustną. Piesek Prinzek, z którym zawsze przychodzili, wtórował mu psim śpiewem, co rozbawiało wszystkich. Umiał wiele sztuczek, czołgał się, jodłował, wtórując wujkowi i nie fałszując ani trochę, tańczył do rytmu na tylnych łapkach. Zawsze urządzano też tańce, na których szalał mały, a potem coraz starszy Gedi. W mieszkaniu na Wieczorka było wtedy bardzo wesoło.

Gerard Wilk

Подняться наверх