Читать книгу Wszystko, co piękne, zaczęło się potem - Simon Van Booy - Страница 16

Оглавление

Inną drogą ucieczki od samotności była muzyka. Uwielbiał zwłaszcza Bacha – tę czułość zaklętą w formie, miłość wyrażoną za pomocą struktury. George potrafił go słuchać na okrągło. A było czego słuchać. Lubił podkreślać, iż Bach w ciągu całego życia skomponował tyle muzyki, że gdyby zlecono komuś przepisanie wszystkich jego utworów, zajęłoby mu to sześćdziesiąt trzy lata.

Poza tym Bach był dobrym ojcem. Za to George też go cenił. Jan Sebastian Bach nie porzucił syna nawet wtedy, kiedy mógł mu zapewnić jedynie dwa posiłki dziennie i posłanie ze słomy.

W wieku piętnastu lat, gdy inni chłopcy wymieniali się zdjęciami dziewczyn wydartymi z albumów fotograficznych w bibliotece albo kurzyli papierosy w jabłoniowym sadzie, George zapałał obsesyjną miłością do języka i historii antycznej. Nauczyciele na nowo zaczęli w niego wierzyć, a ojcowska troska, jaką mu okazywali, utrwaliła w nim wrodzoną poczciwość.

Nie skończywszy jeszcze szesnastu lat (o których to urodzinach jego matka zapomniała), George spędzał niedziele, tłumacząc całe rozdziały łaciny na współczesny angielski. Pokochał również greckie mity o bogach i herosach. Lubił sobie wyobrażać, że wszyscy bohaterowie tych legend tańczą razem na scenie do jakiegoś XVIII-wiecznego utworu organowego Bacha. Próbował nawet zbudować niewielki teatr z kartonu, ale zarzucił ten projekt, gdy niechcący skleił sobie palce i musiał spędzić cały dzień u szkolnej pielęgniarki, która pracowała kiedyś w wojsku i nie lubiła muzyki klasycznej.

Greccy bogowie ciekawili go dlatego, że nikt w nich już nie wierzył.

Kiedy pielęgniarka zapytała, co lubi robić w wolnym czasie, zaczął rozprawiać o języku. Tłumaczył, że istnienie i tożsamość języka opierają się w całości na tym, czym język być nie może, a co potrafi jedynie wskazywać. Dźwięki języka są bowiem ucieleśnieniem pragnienia. Toteż nawet przy najlepszych wysiłkach język jest skazany na porażkę. Pielęgniarka długo kiwała głową, aż w końcu zapytała, czy pił alkohol.

– Nie będę pani okłamywać – odparł. – Piłem.

Pokręciła głową z wyrzutem.

– Jak cię przyłapie dyrekcja, nie skończy się na jednym bandażu.

George kochał język we wszystkich przejawach. Uwielbiał czytać słowo pisane, słuchać ludzkiej mowy, smakować jej dźwięki własnym podniebieniem. Poprzez język mógł poczuć wszystko to, czego nie dane mu było poznać w prawdziwym życiu – wczuć się w cudze przeżycia wyrażone znakami na papierze. Wydawało się to niewiarygodne, a jednak działało.

„Wynaleźliśmy sposób zapisywania…” – zaczął kiedyś jedno ze swoich wypracowań. „Od pięciu tysięcy lat nieprzerwanie snujemy nić, która łączy całą ludzkość. Możemy wejrzeć w duszę człowieka, z którym nie mieliśmy osobistej styczności…”.

Jako że czuł się swego rodzaju ekspertem, George lubił analizować krótkie listy od matki. Wymagały wnikliwej lektury, ponieważ (jak sobie powtarzał) w sposób zawoalowany wyrażały miłość.

Jego rodzice byli jak układanka, w której brakowało najważniejszych części.

Od czasu do czasu zamiast iść na zajęcia, robił sobie wolne popołudnie. Lubił przesiadywać na przykościelnym cmentarzu z widokiem na morze. Jego szkoła stała na wzgórzu na obrzeżach miasta, obok pól, które opadały ku jabłoniowemu sadowi. Cmentarz był jeszcze dalej, za murami sadu, w którym starsi chłopcy szeptali kłamstwa miejscowym dziewczynom. Za cmentarzem znajdowało się miasto Portsmouth, a za miastem – nieznane pola i doliny.

George uwielbiał biec długimi susami na drugi koniec sadu. Wczesną jesienią drzewa złociły się od słońca. Dopadał do muru, przedostawał się na pole, a stamtąd na cmentarz.

Nawet gdy robiło się zimno i widział swój oddech, jasne słońce ogrzewało nagrobki, jak gdyby namaszczając zamilkłych na wieki mieszkańców. Najstarsze groby były płaskie. Najwygodniej siedziało się na tablicach zmarłych dzieci. George palił papierosy i czasem zagadywał do jakiegoś małego nieboszczyka. Mówił na przykład: „Jeśli kiedyś będziesz się uczył w mojej szkole, na francuski zapisz się koniecznie do pani Corday”.

Im dłużej przesiadywał na tych nagrobkach, tym bardziej czuł się związany z pochowanymi tam dziećmi. Jego najlepszy przyjaciel z cmentarza zmarł w roku 1782. W kamieniu wyryto napis:

1778 – 1782

TU LEŻY NASZ SYN,

TOM COPTHORNE,

ZMARŁY W WIEKU CZTERECH LAT,

OŚMIU MIESIĘCY, DWÓCH TYGODNI,

TRZECH DNI I CZTERNASTU GODZIN.

KAŻDA CHWILA Z NIM SPĘDZONA

BYŁA NASZYM RAJEM NA ZIEMI.

George był ciekaw, czy ktoś kiedyś policzy co do minuty długość jego życia.

Czasem wykradał ze stołówki kartonik mleka czekoladowego i wylewał obok mogiły, żeby Tom mógł się napić.

Niektóre płaskie kamienie nagrobne popękały od wiatru i deszczu. Na jednym upływający czas zatarł napis w kilku miejscach. Na innym nie było już ani jednej litery. George wyobrażał sobie, że to jego grób.

Latem wylegiwał się nieruchomo w suchej trawie. Muskające twarz promienie słońca były jak gorący policzek nagiej dziewczyny. Gdy zamykał oczy, widział rozjarzoną zasłonę ciepłej krwi.

Zastanawiał się, co teraz robi jego ojciec. George czuł się winny jego odejścia, mimo że miał wtedy zaledwie siedem lat. Z matką wiązało go poczucie wybrakowania. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł podskórnie, że wszyscy troje ponieśli porażkę jako rodzina.

Raz przyszło mu do głowy, że może ojciec nie żyje, a jego owiana tajemnicą ucieczka za granicę to tylko zmyślona historia mająca zatuszować fakt, że George w jakiś sposób przyczynił się do jego śmierci. Ale zapewne było inaczej: ojciec wybrał szczęśliwe życie z dala od nich i teraz pracuje dla koncernu naftowego w Arabii Saudyjskiej, a jeśli ma tam syna, to pewnie jest on bystrzejszy, przystojniejszy i nieco wyższy od George’a. Prawdę o ojcu George miał poznać dopiero kilka lat później.

O wyjeździe do Aten postanowił kilka lat wcześniej. Czuł, że poznał to miasto za pośrednictwem tekstów, które tłumaczył.

Na krótko przed ukończeniem nauki w Exmouth napisał matce, że zamierza w dwa lata zdobyć dyplom wyższej uczelni, a następnie przeprowadzić się do Aten i pracować jako badacz języków starożytnych. Tłumaczył, że odkrycia archeologów wzbogacają współczesną kulturę. Podał przykład srogiej pustyni Negew w Izraelu, gdzie badacze natrafili na ślady stosowanej przez starożytnych Nabatejczyków metody nawadniania ziemi za pomocą systemu kanałów irygacyjnych i pojemników zbierających wodę podczas ulewnych deszczy. Dzięki temu odkryciu na obszarze uważanym przez współczesnych mieszkańców za jałowy na nowo rozkwitło rolnictwo.

W kolejnym liście George opisał jeszcze cudowniejszy przypadek krainy górskich jezior na pograniczu Peru i Boliwii, gdzie po latach nieudanych prób z uprawami na wysokości czterech tysięcy metrów archeologowie odkryli technikę, którą starożytni z powodzeniem wykorzystywali do uprawy roślin na dwustu tysiącach akrów.

Matka nie odniosła się do żadnej z tych historii. Pisała, co jadła na śniadanie, narzekała na pogodę, która krzyżowała jej plany, na stan domu, brak pieniędzy i zbliżające się nieuchronnie urodziny. Raz oznajmiła, że idzie do szpitala na operację i przez trzy miesiące nie będzie mogła pisać, ale niech się o nią nie martwi, bo to nic poważnego.

Po ukończeniu Exmouth, a przed wyjazdem do Aten, George studiował na niewielkiej uczelni niedaleko swojej starej szkoły. Mieszkał w akademiku zwanym Lisią Jamą. Miał swoje łóżko, biurko, krzesło, lampkę i mały, niebezpiecznie przeciążony książkami regał.

Jego współlokator, Joshua, pochodził z wyspy w stanie Maine, nosił przezroczysty aparat na zębach i jeździł na rowerze z lat pięćdziesiątych.

W sobotnie wieczory George przepisywał całe ustępy Iliady i Odysei w języku starogreckim. Po pierwszych zajęciach z angielskiego wręczył wykładowcy teczkę z kilkoma swoimi przekładami. Wykładowca, człowiek podeszły w latach, zajrzał do środka i przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, aż w końcu rzekł:

– Chrystusie.

Raz przez dwie noce z rzędu George słuchał na okrągło partit Bacha – bez słuchawek.

Kiedy tydzień później wrócił do akademika, szafki Joshuy były puste, a na łóżku został sam materac. Na swojej poduszce George znalazł list:

George,

przeprowadziłem się! Ale niedaleko. Gdybyś kiedyś potrzebował pogadać, mieszkam kilka pokoi obok…
Joshua B

George zapakował płyty z suitami francuskimi Bacha i przewiązał wstążką. Otworzył butelkę ginu i pociągnął z niej kilka łyków, po czym nalał trochę do szklanki i wymieszał z tonikiem.

Potem wyjął notes i pióro.

Spoglądał to na drinka, to w okno, za którym łagodnie chybotały się wysokie drzewa. Parę minut później wyszedł z pakunkiem na korytarz i zostawił go pod drzwiami Joshuy wraz z listem:

Mając dziewięć lat, Jan Sebastian Bach skopiował całą bibliotekę muzyki. Wymykał się ukradkiem z pokoju, schodził po schodach, po cichu przekręcał metalowe kółko podnoszące zasuwkę w drzwiach i pracował niestrudzenie w blasku księżyca. Dopiero gdy ulegamy pasji, jesteśmy naprawdę sobą. Ze wszystkich naszych namiętności najbardziej określają nas te, których nie potrafimy okiełznać.

G.

Kilka dni po nocy z Rebeccą George usiadł w kawiarni niedaleko swojego mieszkania i wrócił wspomnieniem do tamtego wieczoru. Próbował odtworzyć każdy szczegół – o czym rozmawiali, co jedli na kolację. Żałował, że nie ma jej zdjęcia albo pukla włosów, jakiegoś namacalnego dowodu, że to się naprawdę stało – i że jest zakochany.

Wszystko, co piękne, zaczęło się potem

Подняться наверх