Читать книгу Wszystko, co piękne, zaczęło się potem - Simon Van Booy - Страница 21

10

Оглавление

Przez większość jego dzieciństwa pokój braciszka służył za schowek. Rodzice nie poruszali przy nim tego tematu. Mama czasem płakała w łazience. Tata czasem, będąc w garażu, zastygał w bezruchu, zapatrzony w ścianę.

Jako nastolatek Henry budził się zdyszany w środku nocy. Wszyscy wiedzieli o jego braciszku. W supermarkecie ludzie podchodzili do jego matki.

„Jak sobie dajecie radę?”.

Nawet po latach zadawali to samo pytanie, z tym samym grymasem współczucia. Kładąc jej delikatnie dłoń na ramieniu, nie pozwalali zapomnieć.

Całą winą obarczono zabawkę; nikomu nie powiedziano nic więcej.

Pod koniec studiów Henry zorientował się, że coś jest nie tak. Inni studenci podczas hałaśliwych wieczorów w studenckich barach potrafili umacniać więzy przyjaźni; u niego ten mechanizm się zepsuł – a może nigdy nie działał?

Był w paru związkach, ale wszystkie kończyły się smutnym fiaskiem. Za każdym razem szczera chęć szybko przeradzała się w obojętność.

A teraz Rebecca. Zaczęło się tak jak zwykle. Zainteresowanie, rozmowa, wspólnie spędzona noc. Ona jednak miała w sobie coś więcej, jakąś głębię i piękno – coś, co sprawiało, że wybiegał myślą poza tu i teraz. Miał wrażenie, że oboje są zakotwiczeni w tym samym punkcie w przyszłości.

Dlatego się przed nią otworzył, ale nie do końca. Uznała oczywiście, że to wszystko wina zabawki. Mógł więc dalej udawać, że jest kimś, kim niestety nie był.

Po długim milczeniu nieśmiało zapytał ją, gdzie się wychowała.

– Pewnie w domu na wsi? Takim z okiennicami, szlauchem i krzewami lawendy. I starym modelem citroena w garażu.

– Niezupełnie – odparła, wciąż wyraźnie poruszona jego historią.

– Skąd dokładnie pochodzisz?

– Zgadnij.

– Wiem, że spoza Paryża. Może Szampania?

– Non.

– Bordeaux?

– Nie.

– Dijon?

– Czy twoja znajomość geografii Francji ogranicza się do rzeczy, które piłeś lub jadłeś?

– Lascaux?

– Nawet by się zgadzało, bo na razie jeszcze nic nie namalowałam, robię same rysunki. Ale nie.

Rebecca sięgnęła po stojący na stoliku nocnym sok pomarańczowy, jednak zaraz go odstawiła, zmieniwszy zdanie.

Henry poszedł do kuchni i wrócił ze szklanką wody.

– Dzięki.

Rozciągnęła się pod prześcieradłem.

Oboje byli zmęczeni.

– Ja znajduję dowody istnienia życia – powiedział Henry kładąc się – a ty objaśniasz jego sens.

– Non, Henry. Myślę, że jest inaczej. Myślę, że szukasz dowodów własnego istnienia.

Henry chwilę się zastanawiał.

– A ty czym się zajmujesz?

– Ja po prostu rysuję – uśmiechnęła się. – Przynajmniej na razie.

– Jak ma na imię twój chłopak?

– Już ci mówiłam, że nie jest moim chłopakiem. To tylko znajomy.

– Grek?

– Amerykanin. Polubiłbyś go.

– Doprawdy? – wydmuchnął powietrze z ust. – Dlaczego tak uważasz?

– Bo lubi operę, po południu pije sherry i przegryza suszonymi morelami, a przede wszystkim zna się na archeologii. Jest pasjonatem greki.

– To tacy ludzie istnieją?

– Tutaj, owszem.

Henry się zamyślił.

– Zróbmy to – rzekł w końcu.

– Nie rozumiem?

– Uczyńmy Ateny naszym domem. Tutaj możemy być naprawdę wolni.

Obróciła twarz ku ciemności. Poduszka była miękka i ciepła.

– Ale przecież dopiero co się poznaliśmy. Nie znam cię.

– Czuję się tak, jakbyś mnie znała.

Rebecca zwróciła się twarzą w jego stronę.

– Jak będę za dużo myśleć o tym, co robimy, to się przestraszę.

Henry dotknął jej włosów. Potem złożył na jej szyi delikatny pocałunek. Niedługo potem zasnęła.

Rankiem Henry ubrał się i wyszedł na dwór. Było rześko. Rozplątał pasek u kasku i spojrzał do góry na swój balkon. Potem wsiadł na zardzewiałą vespę i długo jechał na północ, aż wyrwał się z objęć miasta.

Piął się powoli górską drogą ku wyprażonej, tonącej w słońcu dziurze, wykopanej urządzeniem, które Rebecca miała później nazwać bardzo drogą szczoteczką do zębów. Wczesnym popołudniem opuści wykopaliska ze swoją aktówką i wsiądzie w samolot do Londynu. Potem uniwersytecki mikrobus dowiezie go do akademika w Cambridge, gdzie spędzi następny tydzień.

Rebecca została w jego mieszkaniu do południa. Umyła się w żółtej łazience, potem pozmywała naczynia z kolacji. Ubrała się i podparłszy drzwi wejściowe butelką po winie, zeszła na dół kupić pomarańcze u albańskiego straganiarza. Przesypała je do miski, włożyła do niej kartkę ze swoim adresem i postawiła na stole w kuchni, obok cytryn. Zamykając okiennice, w budynku naprzeciwko spostrzegła mężczyznę bez koszulki, tego samego, który w nocy gotował ręczniki. Siedział z papierosem na kuchennym stole i ciągnął się za włosy.

Wszystko, co piękne, zaczęło się potem

Подняться наверх