Читать книгу Felietony - Agata Passent - Страница 3

Оглавление

Ta książka wiele mnie kosztowała

Ta książka wiele mnie kosztowała. Więcej niż Państwa. Marże na herbacie uzyskują restauratorzy wielkie, minimum 200 procent, a licząc, że do każdego felietonu wysączyłam jedną herbatę kupioną w kawiarni, to rachunek jest prosty.

Wszystkie moje teksty są ucieczkowe. Powstawały poza domem. Uciekam przed chaosem, bo na początku był chaos, lecz u mnie w tej czarnej materii nic się nie zmieniło. Chaos mnie napędza. Slow life? Byle nie to.

Uciekam z domu, bo mam dwóch synów, męża i psa. Nie da się pisać z czterema facetami za plecami. Dzieci są głośne, a mąż jest głośnym pisarzem. Pisałam w kawiarniach, bo w bibliotekach za bardzo kusiło mnie czytanie.

Gdy tylko zaczynałam pisać pierwsze zdanie tekstu, dzwonił mąż z pytaniem: „Gdzie jesteś?”. Jeśli Polka wychodzi z domu, to musi mieć pretekst: albo biorą ją do szpitala, albo do niewoli, albo do biura. Wychodzenie, by pisać, wzbudza wielki niepokój i jest ewidentnym zbytkiem, luksusem niczym masaż gorącą czekoladą.

Gdy zbliżałam się do drugiego zdania, dzwonił zwykle trener piłkarski mojego syna z informacją, że „syn ma powołanie”. Niestety nie do zakonu. Oznaczało to, że najlepiej gdybym natychmiast przestała zajmować się czernieniem ekranu, tylko ruszyła autem z synem na mecz z Vulcanem Wólka, Wichrem Kobyłka czy innymi żywiołami, których boiska są w tajemniczych mazowieckich zakamarkach.

Nerwy w konserwy. Łyk białej herbaty, otwieram laptopa, kliku, kliku na patyku w klawiaturę, a tu moja producentka telewizyjna przypomina na grupie, że mam być teraz na dworcu w drodze na Festiwal Conrada. Albo esemesuje naczelna z radia, stanowczo zapraszając mnie na dywanik do gabinetu, by przypomnieć, że znów „przewaliłam zegary”, gadając na antenie za długo kosztem dużo przyjemniejszego nu jazzu.

Jednak ten mój kawałek tekstu był mi tak drogi jak podręczny dywanik dla jogina czy muzułmanina. Nie dawałam go sobie wyrwać. Pisanie jest nawykiem, którego trzymam się niczym rozbitek dryfującej deski. Im więcej chaosu na świecie, tym bardziej muszę porządkować słowa, a ostatnie lata sprawiły, że do chaosu dołączył lęk. Musiałam znacznie rozszerzyć zakres tematyczny swoich tekstów, tak by nie zwariować. Oto mój wyznawany przez ponad dwadzieścia pięć lat zestaw wartości zaczął być atakowany, a pisanie zrymowało się z głosem tych, którzy niekoniecznie maszerują w wielkim białym katolickim pochodzie, a mimo to kochają Polskę i nie spieszą się na Madagaskar.

Pewien szeregowy poseł zaczął mówić mi, że jestem nienormalna. Że moja rodzina nie jest normalna. Że jestem gorszym sortem. Że moja matka nie ma dokonań, bo PRL wymazano. Że mój syn co prawda ma powołanie, ale nie może zostać gimnazjalistą, mimo że jego najlepszy kumpel gimnazjalistą już był. Wspólnotę europejską bliższą mi niż koszula zaczęto nazywać „wyimaginowaną wspólnotą”, a wypad do Lublina, do którego lubię jeździć, okazał się niebezpieczną wyprawą do „strefy wolnej od tęczowej zarazy”.

Gdy powstawały pierwsze teksty tego wyboru, żyłam w Europie, a ostatnie teksty piszę już w „republice banasiowej”.

Im bardziej media narodowe zionęły tępotą i propagandą, tym trudniej było mi nadążyć za wielością tematów do komentowania. Jedno się nie zmieniło. Stawałam się coraz mniej młoda.

Ta książka jest wyborem tekstów, które pisałam przede wszystkim dla portalu Polityka.pl oraz dla miesięcznika „Twój Styl”. Dziękuję wszystkim redaktorkom i redaktorom za czujność. Ponieważ nie lubię wracać do przeszłości, bo wolę podążać za myślami jeszcze nienapisanymi, to wyboru felietonów dokonał na moją prośbę mój mąż – Wojciech Kuczok. Dzięki, Ukochanku!

Za piszącą kobietą często stoi pomocny mężczyzna, prawda?

Felietony

Подняться наверх