Читать книгу Felietony - Agata Passent - Страница 7

Оглавление

Serwis randkowy

Moje miasto zmienia się szybciej niż trwa ruch rozpięcia stanika. Pstryk! i już to, co było wczoraj, staje się przedwczorajsze. Nieświeże, pokryte pyłem, rdzą, albo wyrosło na tym coś zupełnie nowego. Stare nazwy dzielnic nie nadążają za zdyszanym apetytem deweloperów, którzy na skrawku pola nie większym niż płócienna łata naszyta na dziecięcych spodniach są w stanie zbudować szereg uli zwanych willami. W efekcie na przykład Kępa Zawadowska nie jest już żadną kępą, dziką nadwiślańską, krzakami porośniętą wydmą, tylko plątaniną ulic tak wąskich i gęsto zabudowanych, że gdy otwieram drzwi mojego małego volkswagena, to uderzam nimi o czyjeś śmietniki, psie wybiegi czy płoty. Nawet na rowerze mijanki grożą czołówką. Niedawno pewna znamienita firma produkująca płyty i koncerty zaprosiła mnie do swej siedziby przy ulicy Włodarzewskiej. Ruszając w ten daleki kurs, sądziłam, że może to pomyłka, bo jeszcze niedawno rozpościerały się tam pola kapusty. Zabrałam większy prowiant, gumiaki, latarkę. Wydawca Stinga z biurem w kapuście? Niemożliwe. Tymczasem król kapuścianych działek jeździ dziś porszakiem, a miast kapusty stoją na jego terenach szklane biurowce.

Im rozleglejsze jest miasto, tym trudniej musi być odprowadzić dziewczynę do domu, odwieźć kobietę po randce, bezpiecznie dostarczyć wybrankę pod jej mieszkanie, pomyślałam. Co prawda zbudowano w pocie czoła dwie nitki metra, ale to kropla w gąszczu potrzeb, bo metro z Łomianek na Bemowo nie kursuje. W dodatku zaprawdę nie wiem, po co wciąż przeprowadzają się do tej okropnej warszawki nowe dziewczyny, piękne, mądre, ambitne, i robią nam tu konkurencję oraz tłok i podnoszą popyt na mieszkania.

Przypomniało mi się nagle, gdy mijałam Jelonki, jak to onegdaj mój kumpel w liceum chodził przez kilka dni w czarnym psychicznym dole. Wyciągnięty sweter wisiał na nim jeszcze smętniej, wełniane rękawy spływały jak łzy rzęsiste, a w słuchawkach jego walkmana (takie urządzenie z lat osiemdziesiątych) leciał na okrągło hit Alone zespołu Heart. Włosy przyklapnięte, oczy podpuchnięte, całymi wieczorami ponoć leżał w apatii, wspominając swoją byłą. „To może pogadaj z nią, może da się odkręcić, zaproś ją na lody w pucharku z biszkoptem”. „O nie, nigdy! Ja już się na pewno w to nie wpakuję” – z nerwową stanowczością odpowiedział mi kumpel. „Dlaczego? Twoja duma jest urażona?” „Nieeee. To ja ją rzuciłem. Mam strasznego kaca. Moralniaka”. „Dlaczego ją rzuciłeś? Głupia jakaś była? Bo ładna to na pewno, widziałam was w kinie na Krótkim filmie o miłości”. „Noo... ładniejsza od Szapołowskiej. Rzuciłem ją. Bo mieszkała na Jelonkach”. Ajajajaj! I wszystko jasne. Jelonki to był wtedy kraniec miasta, powrót nocnym autobusem z Jelonek był wyprawą bardziej męczącą niż dziś wyprawy Jacka Hugo-Badera na krańce Syberii. Pisząca te słowa szarpnęła się na coś takiego raz w życiu. Po imprezie w akademiku na Jelonkach, gdzie wypiłam kilka tak zwanych zup, czyli soków pomidorowych z żytnią bez lodu, przysnęłam w przegubowcu gdzieś na wysokości ulicy Górczewskiej, a gdy się obudziłam, to nie miałam mojego ukochanego aparatu fotograficznego ani plecaczka... Gdyby Izolda mieszkała na Jelonkach, Tristan rzuciłby ją po pierwszej schadzce.

Serwis randkowy oznaczał w erze analogowej coś zupełnie innego niż dziś. Codzienne odwiedzanie. Ale w realu! Umawianie się w cztery oczy lub przez telefon, ale stacjonarny! Odwiedzało się w domu, gdyż nie było Starbunia ani KFC. Jeśli rodzina dziewczyny była nam, hm, mało przychylna albo matka chłopaka nadopiekuńcza i miała w zwyczaju dosiadać się na tapczan, czyniąc z randki kompromitujący trójkąt (forma zabezpieczenia przed ciążą), wtedy pozostawało snucie się po mieście, spacery do zoo albo trzymanie za rękę na ławce w parku. W erze analogowej zimą temperatury spadały poniżej 15 stopni, a nie istniały wtedy puchówki ani goretex, więc członki i kończyny miało się odmrożone. Jeśli szło się na randkę do teatru, kina albo dziewczyna wpadła do chłopaka, należało ją odwieźć do domu. Nie było Veturilo ani apki z rozkładem jazdy. Jeszcze do niedawna mężczyźni poruszający się samochodem przyjeżdżali pod dom dziewczyny i w ramach pakietu randkowego wysiadali z auta, aby otworzyć jej drzwi, a następnie zamknąć je, uważając, by nie zniszczyć spódnicy. Serwis randkowy wymagał manier, czasu i pieniędzy – chociażby na ambrozję w Horteksie albo bukiecik stokrotek. By do randki doszło, trzeba było przeprowadzić całe śledztwo. Gdzie wybranka mieszka, czy po szkole chadza na lekcje skrzypiec, zajmuje się młodszym braciszkiem, czy może drepcze na francuski albo na pokazy w DKF-ie (Dyskusyjny Klub Filmowy – ludzie wtedy rozmawiali po filmie, który wspólnie obejrzeli). Natrętni adoratorzy gotowi byli dziewczynę codziennie odprowadzać ze szkoły do domu. Aby dziewczę sobą zaintrygować, należało się natężyć. Każdy natężał się jak mógł. Jedni pisali wiersze, inni prężyli się na boisku do siatki albo wymyślali skecze do szkolnego kabaretu. Starsi prężyli się politycznie, szpanując happeningami Pomarańczowej Alternatywy.

Dziś w ogóle nie ma tego problemu, bo serwis randkowy oznacza coś zgoła innego. Apki typu Tinder załatwiają sprawę. Można siedzieć na tyłku i łapać przypadkowe wybranki, które akurat wleciały w nasz promień – dajmy na to dwóch kilometrów. Wystarczy tylko fajnie wymodelować grzywkę, by dobrze wyglądać na fotce. Zamiast wiersze pisać, można zrobić copy and paste, chociaż słowa już się dziś nie liczą. O żadnym odwożeniu i przywożeniu mowy nie ma, bo rzadko kiedy dochodzi do powtórnego spotkania. Szkoda czasu na powroty, jeśli w obrębie kilkunastu ulic co wieczór można przy tym samym stoliku w ulubionej kafejce przyjmować nowe panny czy nowych gości. A jak człowiek w ogóle na real fazy nie ma, to można w jednym dniu na Skypie przespać się z tym śmiesznym gitarzystą z Irlandii, a potem pożartować sobie z architektem z Toronto, który ma megakaloryfer i czasem bywa, hm, przelotem, na Jelonkach, bo jego firma prowadzi tu jakąś inwestycję. Taki serwis randkowy wyklucza jednak miłość życia. Czyli miłość do twojego miasta. Nigdy nie poznasz wszystkich jego zmarszczek, siedząc z głową i tyłkiem w telefonie.

Felietony

Подняться наверх