Читать книгу Felietony - Agata Passent - Страница 8
ОглавлениеMnie to normalnie osłabia
Przerwa lanczowa między bezglutenową pizzą a niepryskanym jabłkiem.
Ja pytam: I jak ten blondyn w converse’ach, co u ciebie ostatnio tak jakby gospodarza zgrywał? Na pierwszego do domofonu podczas imprezy startował, struś pędziwiatr taki, taki rześki, taki ogorzały, taki, co pewnie wiatrówką wróble z balkonu przepędza, panisko w marynarce. Tonem stiułarda mówił przez domofon, że „Zapraszamy na czwarte piętro”. To jest już u was jakieś „my”? Nic mi nie powiedziałaś. Wstydzisz się go? Z kolei Justa mówiła, że „my” już nie ma, że mu podziękowałaś?
Ona mi odpowiada: Naaaapraaaawdę??? Tak zagajał? „Zapraszamy”? Nic nie słyszałam, na tarasie się bawiłam. No, już ci mówię. No bo ja z moimi znajomymi tak mamy, że my zawsze w większej grupie gdzieś chodzimy, no i najpierw poszliśmy wszyscy na dokument o Totarcie. Do kina Świt, czujesz, sto lat tam nie byłam, nasza siódemka to jedyna publiczność tam była prócz jednej stulatki i jednej uduchowionej studentki w ponczo.
Ja: W czym?
Ona: W ponczo. Ponczo wróciły na maksa.
Ja: Sanczo ponczo. Skąd wróciły?
Ona: Z lat siedemdziesiątych. Ale supcio boazerie tam w Świcie mają, normalnie najlepsze, czas się zatrzymał w latach, gdy syrenka była motoryzacyjnym cudeńkiem. W korytarzu stragan z rękodziełem stał, normalnie jakaś pani Marlena to wypala i wyszywa, ale nikogo na stoisku. Pytam faceta z bufetu, co lody włoskie kręci, świderki, czaisz, no pewnie, że wzięliśmy po jednym, czy u niego za tę ręcznie wypaloną popielnicę zapłacę.
Ja pytam pilnie: To papierosy wypalone czy popielnica wypalona?
Ona dalej: Dobreee... Wypalona z gliny, w piecu, popielnica, czaisz? No i koleś z bufetu mówi, że płatność w trzydziestce. Czyli że w pokoju numer trzydzieści, a tam żadnej sprzedającej, tylko dzieci mają zajęcia z baletu w tej całej atmosferze Żerania i Bródna, w tych rockandrolkach tiulowych na gumkach, ale klimat.
Ja niecierpliwie: Ale co z tym filmem, bo na popielnicę i balet cię przelinkowało.
Ona, nie odrywając wzroku od ekranu smartfona (oferty samochodów używanych przegląda): Niedawno zrobili jacyś młodzi dokument o Totarcie, no wiesz, tej grupie wokół Zbigniewa Sajnóga, co rzygała na komunę, niektórzy z tej grupowej miłości powariowali, mistrzu nawet do sekty na jakiś czas trafił.
Ja: No widzisz, jak to jest w grupie. A ty po co się zawsze w grupie szlajasz? No dobra, Totart zobaczę, ale boję się dokumentów dotowanych przez państwowe centra, muszą być słuszne.
Ona: Myślisz, że moje auto się zepsuło, bo musi po prostu odsapnąć? Dżizas, mam nadzieję, że to nie jest sprawa z wtryskiem paliwa. Aha, no i przy Totarcie byłam. Takie nihilistyczne happeningi młodzi robili, na przykład gównem się smarowali, i powiem ci, że teraz widzę, że ta fekalność to się Tymona Tymańskiego do dziś trzyma, jak tak jego żartów rano w radiu słucham, gdy córkę do szkoły wiozę. Po kinie poszliśmy wszyscy na śledzika do Warszawskiej, no i wypiliśmy parę czterdziestek...
Ja: Twoje auto to sztrucel. Nie ma wtrysku paliwa. Ładnie się przestawiłaś na unijną nomenklaturę. Ja wciąż pięćdziesiątki zamawiam: seta, galareta, luneta. Z osiemdziesiątką nic się nie rymuje. Przewiń, dziewczyno, szybciej do przodu, bo szef idzie i zaraz nas do roboty pogoni. Ja już zamiast podwyżki w tym roku obniżkę dostałam. W nagrodę za dziesięć lat pracy.
Ona: W tej Warszawskiej siedzimy i on tak nagle do mnie mówi: „Eee, bo ja już straciłem nadzieję”.
Ja: Na co stracił? Na to, że mu się zachce, że stanie w końcu, za przeproszeniem, na wysokości zadania? Bo to ten nieśmiały taki, tak? Co się tak skradał i po sześciu randkach wciąż cię tylko po włosach smerał?
Ona: Potem nawet przyspieszyliśmy ociupinkę, bez rewelki, ale rewelkę to ja mam tylko z tymi moimi dwoma byłymi, jeden, kurka wodna, w Norwegii siedzi od dwóch lat, taki niefart.
Ja: To przeoczyłam to przyspieszenie, zarejestrowałam tylko, że mu w sylwestra podziękowałaś, bo się brzydko upijał.
Ona: No tak. Bo ja już wolę, jak facet zasypia po alko, niż jak wulgarne dowcipy opowiada albo po dupie mnie klepie przy innych.
Ja: Wybredna jesteś. Dżentelmena się szuka... Może idź na grupę AA. Tam sami niepijący. A jak się według ciebie gość ładnie upija? Są tacy, co śpiewają, są tacy, co opowiadają te same anegdotki, są tacy, co opowiadają sprośne żarty, są tacy, co tylko się na ciebie lampią i głupio uśmiechają, udając, że mają metafizykę w duszy. Ja najbardziej nie lubię zasypiaczy, bo ciężko takiego trupa do taksy ciągnąć, a jak się go zostawi, to foch potem na kacu na bank będzie: „Dlaczego wyszłaś beze mnie? Pewnie znalazł się przymilas, co cię do domu odwiózł”. Tacy są najgorsi.
Ona: Tyyyy, to jest myśl. Byłam na różnych grupach, żadna mi nie przypasiła, może masz rację, na AA do kogoś miło zagaję, takiego anioła stróża spotkam. W każdym razie wtedy się porządnie zagotowałam i mu podziękowałam. Na ulicy, pod domem.
Ja: Wtedy? Czyli że trzy tygodnie temu. Już się nacieszyłaś wolnością i po fakcie widzisz jego zalety? Myślisz, że się odwulgarnił i upija się po dżentelmeńsku?
Ona: Eee, w sumie każdy głupio harcuje po paru kieliszkach. Ale ja postanowiłam nic nie robić. No bo co to, kurde, znaczy „już straciłem nadzieję”, no ty mi powiedz. No mnie to normalnie osłabia. Niech facet mnie odzyska, a nie tylko siedzi i wzdycha.
Ja: Odzyska? A co ty jesteś mienie nadbużańskie? Facetom się nie chce teraz działać. Wolą siedzieć na tronie i czekać, aż zaczniesz przed nimi taniec brzucha kręcić, przynosić im sałatki, pisać dla nich esemesy wierszem. To nie z lenistwa. Oni się po prostu wstydzą. Głupio jest im „zdobywać i walczyć”. To passé. To z czasów, kiedy kobieta była przedmiotem, to niefeministyczne.
Ona, odstawiając talerz pod tabliczkę z napisem „Zwrot naczyń”: Oj tam, oj tam. Niech zawalczy, mi to wisi, starać się nie będę. Chyba słyszał o czymś takim jak poczta kwiatowa?
Ja: Na pocztę kwiatową można cię zdobyć? Żadnych dwunastu ciężkich prac? Kwiaty, mówisz? Hm. Ostatni raz ktoś mi przysłał kwiaty w połowie lat dziewięćdziesiątych. W sumie masz rację. Byłoby miło. Oj, ja coś widzę, że ci nie wisi.
Ona: Mówisz? Normalnie jakaś przybita jestem, rzeczywiście.