Читать книгу Niebiosa mogą runąć - Аллен Эскенс - Страница 7

Rozdział 1

Оглавление

W sali sądowej zapadła cisza, a słowa sędziego utonęły w cichym szumie pobrzmiewającym w uszach Maxa Ruperta. Max sięgnął po kubek z woskowanego papieru, stojący na blacie przy miejscu dla świadka. Uniósł go. Był lekki i pusty. Nie przypominał sobie, aby go opróżniał. Znieruchomiał z kubkiem uniesionym w pół drogi do ust, niepewny, co powinien teraz zrobić. Udawać, że pije? A może odstawić kubek na blat?

I ta cisza. Jak to możliwe w sali pełnej ludzi? Było tak cicho, że słyszał w uszach pulsowanie krwi. Jego wściekłość dudniła o bębenki, wywołując delikatną wibrację w koniuszkach palców. Walczył, by nie dać po sobie niczego poznać. Ławnicy musieli mu się przyglądać, gdy echo przesłuchania w ogniu krzyżowych pytań zapisywało się w ich pamięci.

„Spójrz na mnie, Sanden! – zawołał w myślach Max, a słowa załomotały niczym młotek z kulowym obuchem, tłukący w arkusz blachy. – Spójrz mi w oczy, sukinsynu!” W myślach nakłaniał mecenasa, aby ten podniósł głowę, ale Boady Sanden uporczywie wlepiał wzrok w notatki leżące przy jego łokciu na blacie.

Max wziął powolny, delikatny oddech i spróbował się rozluźnić. Nie chciał, aby ławnicy dostrzegli emocje, które próbowały się wyzwolić. Zauważył, że w dłoni trzyma pusty kubek. Na chwilę o nim zapomniał. Uniósł go jeszcze odrobinę, przechylając, aby się upewnić, że nie ma w nim już ani kropelki, która mogłaby spłynąć na jego spierzchnięty język. Mimo to udał, że pije, po czym delikatnie odstawił kubek na blat.

– Panu już dziękuję, detektywie – powiedział sędzia Ransom, a Rupert wychwycił w jego głosie delikatną nutę ponaglenia.

Wstał, zabrał teczkę i opuścił podium dla świadków, a gdy mijał czternastu ławników, zerknął na nich przelotnie. Tylko jeden z nich w odpowiedzi spojrzał na niego. Przechodząc obok stolika obrony, popatrzył na mecenasa Boady’ego Sandena, swojego przyjaciela. Nie, on już nie był jego przyjacielem. Już nie.

Sanden nie odrywał wzroku od żółtego bloczku do notatek. Udawał, że coś pisze, ale Max zauważył, że pióro adwokata gryzmoli kolejne kółka na marginesie strony. Chciał, aby Boady na niego popatrzył. Chciał, aby wiedział, że granice zostały przekroczone i że na zawsze zniweczyły łączące ich niegdyś więzi. Ale Boady nawet na niego nie spojrzał.

Max wyszedł z sali sądowej, rysując paznokciem kciuka po kartonowej teczce z aktami, którą trzymał w ręku. Znalazł pustą salę konferencyjną, klitkę wielkości więziennej celi, w której adwokaci karmili swoich klientów fałszywymi nadziejami; pokój, w którym desperacja oblepiała ściany warstwą równie grubą jak tłuszcz w kuchni baru szybkiej obsługi. Położył ręce na blacie, a chłód metalu osuszył pot na jego dłoniach. Poczuł, że serce zwalnia tempo, z galopu przechodzi do truchtu, kiedy tak się wpatrywał w delikatnie drżące palce. Gniew? Jasne. Skrępowanie? Może odrobinę. Ale w tym drżeniu było coś jeszcze, coś, co zaburzyło jego poczucie równowagi i co odbierał jako powątpiewanie.

Już od miesięcy nosił w sobie sprawę Pruitta. Dostrzegał jej odbicie, kiedy przeglądał się w lustrze, czuł ją w każdym oddechu, towarzyszyła mu każdej nocy, gdy kładł się spać. Poświęcił życie temu śledztwu, ożywił je w taki sposób, by było obecne w jego świecie. Czuł tę obecność u swojego boku, kiedy zajmował miejsce na podium dla świadków, ale kiedy je opuszczał, odchodził sam.

Sanden nieźle go wypunktował, sprawił, że można było odnieść wrażenie, iż od samego początku Max Rupert wziął na celownik Bena Pruitta, wykluczając wszystkich innych potencjalnych podejrzanych.

Ale czy naprawdę tak było?

Max otworzył teczkę z aktami i zaczął wertować raporty, sięgając do samego początku, do dnia, w którym znaleziono ciało. Nagle zamknął teczkę. Nie potrzebował notatek. Pamiętał ten poranek aż za dobrze. To był straszny poranek, rozdarty przez wspomnienia, które nawiedzały go każdego roku w rocznicę śmierci żony.

Niebiosa mogą runąć

Подняться наверх