Читать книгу Niebiosa mogą runąć - Аллен Эскенс - Страница 9

Rozdział 3

Оглавление

Dzielnica Kenwood, niczym wspaniała porcelanowa zastawa pośród kamionkowych naczyń, była początkowo pełnymi komarów bagnami, rozciągającymi się na południowym krańcu Minneapolis. W końcu dziewiętnastego wieku jakiś myślący perspektywicznie planista dostrzegł ich potencjał i przekonał miasto Minneapolis, aby poszerzyło swój obszar. Przebagrowano sporą połać moczarów, by stworzyć Lake of the Isles, Jezioro Wysepek, a wybrany grunt wykorzystano na niżej położonych terenach, które podniesiono, by stworzyć tam parki, korty tenisowe i brukowane ulice. Kiedy bogacze zobaczyli, co się szykuje, w te pędy pospieszyli do Kenwood, by pobudować tam swoje eleganckie rezydencje.

Max jechał teraz uliczkami dzielnicy, przy których można było dostrzec eklektyczną mieszaninę wielkich i jeszcze większych domów wzniesionych dzięki starym fortunom. Nie wszystkie były rezydencjami, ale nie było również wśród nich ani jednej rudery. Kenwood nie miało głównej ulicy, centrum, rynku ani galerii handlowych. Brakowało tu tak oczywistych punktów usługowych jak warsztaty samochodowe czy chińskie restauracje. Kenwood było dzielnicą, która szczyciła się zamożnością i spokojem; dzielnicą, która lubiła, gdy zostawiano ją w spokoju.

Zanim Max dotarł na miejsce, mundurowi zablokowali Dwudziestą Pierwszą Zachodnią i rozciągnęli taśmy przy zaułku, w którym zamożni miejscowi ukrywali co bardziej wstydliwe aspekty swojego życia w rodzaju kontenerów na śmieci czy rzędów garaży stojących ciasno jeden przy drugim. Max zaparkował przecznicę dalej, założył ochraniacze na buty oraz lateksowe rękawiczki i ruszył powoli w stronę zaułka, rozglądając się uważnie dokoła.

Dwudziesta Pierwsza Zachodnia była jedną z nielicznych ulic w Kenwood, przy której znajdowały się sklepiki lub – jak konkretnie w tym przypadku – księgarnia i galeria sztuki. Max odwiedził tę księgarnię jeden raz – kiedy Jenni szukała książki w języku Odżibwejów na prezent dla kogoś, prawdopodobnie dziecka. Uważała zawód pracownika socjalnego za powołanie, a nie zwykłe zajęcie. Przypomniał sobie tę księgarnię; zapach bzów w ten wiosenny wieczór i to, jak po wyjściu ze sklepu wzięła go za rękę. Takie fale myśli przepływały przez jego głowę co roku w rocznicę jej śmierci.

Wylot zaułka znajdował się na wschód od księgarni, dając dostęp do parkingu na tyłach sklepiku. Idąc uliczką, Max dostrzegł swoją partnerkę Niki Vang, rozmawiającą z technikiem od badania miejsc zbrodni, znanym jako Robal Thomas. Na widok Maxa Niki skinęła głową na powitanie, po czym wskazała leżący u jej stóp tobół. Nie rzuciła żadnego żarciku, jak to miała w zwyczaju, co oznaczało, że zdawała sobie sprawę z tego, iż w tym dniu Max dźwigał brzemię tysiąca bolesnych wspomnień.

Po drugiej stronie parkingu, przy wylocie zaułka, mieszkańcy zasadzili drzewa, krzewy i winorośle, które wspólnie tworzyły tylną ścianę, mającą uniemożliwić klientom księgarni i innym postronnym zaglądanie na teren posesji. Max rozejrzał się wokół i zaczął się zastanawiać, czy nie było to czasem najbardziej odludne miejsce w całym Kenwood.

Robal Thomas ukląkł przy kontenerze na śmieci, szukając śladów stóp i innych materiałów dowodowych. Klapa kontenera była uniesiona, a jego wnętrze wypełniały worki i puste pudła, więc nie sposób było ukryć tam ciała. Max oparł dłonie na kolanach, by przyjrzeć się tobołowi złożonemu z koca w koniki i gwiazdki, ozdobionego różową falbanką. Tego typu kocyk pasowałby do małej dziewczynki. Nie ulegało wątpliwości, że w koc zawinięte było ciało.

– To chyba jeden z najczystszych zaułków, jakie kiedykolwiek widziałem – powiedział Max.

– To Kenwood – odparła Niki. – Nawet zbrodnie są tu schludniejsze niż gdziekolwiek indziej.

– Kto znalazł ciało?

– Miłośnik porannych przebieżek – odparła Niki, wskazując na mężczyznę w opasce w stylu lat siedemdziesiątych, stojącego tuż za terenem odgrodzonym taśmą.

Max odgarnął róg koca, by odsłonić głowę kobiety. Jej włosy, w odcieniu czerwonej papryki, miały tę samą barwę co włosy Jenni i przez krótką chwilę widział twarz żony wyzierającą spod tych splątanych rudych kosmyków. Opuścił róg koca i wyprostował się, czując w piersiach nerwowe trzepotanie, jakby właśnie podszedł do skraju głębokiego urwiska.

Gdy brzegi koca się rozchyliły, przekonał się, że ta kobieta nie była Jenni. Spojrzał na Niki, aby sprawdzić, czy zauważyła jego reakcję. Jeżeli tak, to nie dała tego po sobie poznać. Zakrył ciało. Musieli zaczekać na koronera.

– Hej, Robal, nie znalazłeś tu gdzieś przypadkiem torebki albo dokumentów?

Zaledwie dwudziestokilkuletni Robal wyglądał jak żywcem wyjęty z filmu Dziennik sierżanta Fridaya, a to z powodu charakterystycznej fryzury i okularów o grubych szkłach w czarnych oprawkach. Naprawdę miał na imię Doug, ale wszyscy mówili na niego Robal. Max słyszał, że zyskał ten przydomek po tym, jak opublikował ważną pracę naukową z entomologii. Wolał to wyjaśnienie niż ewentualność, że jakiś dupek zaczął go tak nazywać z uwagi na dość dziwaczne cechy jego zachowania: to, jak pogrążając się w myślach, odruchowo stukał kciukiem w opuszki pozostałych palców, lub to, że miał kłopoty z nawiązywaniem luźnej rozmowy.

Robal przerwał oględziny parkingu i znieruchomiał, jakby potrzebował czasu na sformułowanie odpowiedzi. Wreszcie podniósł się i skupiając całą uwagę na Maxie, odparł:

– Niczego jeszcze nie znalazłem.

Max chciał powiedzieć „spocznij” albo „kontynuujcie”, by Robal wiedział, że ma wrócić do swoich zajęć, ale zamiast tego pokiwał głową i spojrzał na zawiniątko.

– To wygląda jak dziewczęcy kocyk, a nie coś, co mogłaby mieć na łóżku dorosła kobieta.

– Odniosłam takie samo wrażenie – przyznała Niki.

Nagle za nimi rozległo się szuranie ciężkich, zmęczonych stóp i obydwoje się odwrócili, by ujrzeć zmierzającą w ich stronę doktor Margaret Hightower, królową biura koronera hrabstwa Hennepin. Choć miała dopiero sześćdziesiąt parę lat, poruszała się jak osiemdziesięciolatka. Trudy życia odcisnęły piętno na jej twarzy i stanowiły niemałe brzemię. Już od sześciu lat nosiła naszyjnik trzeźwości, srebrny nieśmiertelnik z wygrawerowanym napisem „Dzień po dniu”, i nie przychodziła już na miejsce zbrodni z oddechem przesiąkniętym wonią alkoholu.

– Hej, Maggie! – rzucił Max. – Nie za wcześnie na początek dziennej zmiany?

– Znasz mnie, Max, budzę się bladym świtem. Poza tym cierpimy na niedobór personelu, więc kiedy trzeba, to mnie wzywają. Co my tu mamy?

Niki odgarnęła koc, odsłaniając bladoskórą kobietę, atrakcyjną, wysportowaną, z gęstą czupryną rudych włosów zasłaniających jej twarz. Na wpół otwarte oczy wyzierały spomiędzy pajęczyny włosów, a na gałkach ocznych, w miejscu, w którym zaczęły już wysychać, tworzyły się ciemnożółte linie. Gruba, rozmazana smuga krwi otaczała ranę z prawej strony jej szyi. Kobieta była naga.

– Kobieta, biała – powiedziała Niki. – Mniej więcej po czterdziestce. Jedna wyraźna rana na szyi, z prawej strony.

Maggie podeszła bliżej, od strony głowy denatki, i już miała przyklęknąć, ale się rozmyśliła.

– Jezu Chryste, kolana mi wysiadają. Max, pomożesz? – Max przytrzymał Maggie za rękę, gdy przyklękała, a potem klapnęła na tyłek. – Wiesz, byłam kiedyś tancerką… baletnicą. Mówiłam ci o tym?

Owszem, mówiła, ale Max odparł:

– Nie wydaje mi się.

– Tak, jeszcze w college’u. Mogłam robić piruety od rana do nocy. Byłam giętka jak diabli. A teraz nie mogę nawet przyklęknąć bez pomocy dźwigu, który podniesie później mój tłusty tyłek. Nigdy się nie zestarzej, Max.

– Postaram się.

Maggie ostrożnie odgarnęła włosy kobiety, aby przyjrzeć się ranie.

– Tak, mamy tu główną przyczynę śmierci. – Delikatnie dotknęła skóry wokół rany. – Prawdopodobnie od noża. To doskonałe miejsce, jeśli chcesz uszkodzić żyłę lub tętnicę szyjną. Przecięcie każdej z nich wystarczyłoby, aby ją zabić. Sprawca musiał wiedzieć, co robi, lub dopisało mu szczęście. – Uniosła rękę denatki; nie było to łatwe. – Są oznaki stężenia pośmiertnego. Czy moglibyście odwrócić ją nieco na bok?

Max chwycił kobietę za ramię, a Niki za biodro. Skóra na plecach denatki nabrała ciemnoczerwonego odcienia.

– Zsinienie pośmiertne – rzuciła Maggie. – Pomóżcie mi wstać, dobrze?

Max i Niki chwycili ją pod ręce i dźwignęli na nogi.

– Na początek powiedziałabym, że to nie jest miejsce zbrodni – zaczęła Maggie. – Za mało śladów krwi. Rozcięcie gardła w ten sposób… Jeżeli doszło do wewnętrznego uszkodzenia naczyń, krwawienie nie byłoby zbyt obfite, ale przy rozpłataniu tętnicy szyjnej… Uważam, że została zabita gdzie indziej, tam się wykrwawiła, a następnie ciało podrzucono tutaj. Poza tym po co ktoś zawinął ją w koc, jeśli nie po to, aby ją tu przenieść? – Maggie wciąż wymachiwała palcem nad ciałem. – Stężenie i zsinienie wystąpiły już tutaj, na parkingu. Musiała spoczywać w tej pozycji przez godzinę lub dwie. Z grubsza szacuję, że musiała umrzeć godzinę przed północą lub godzinę po niej, ubiegłej nocy. Kiedy tylko trafi na stół sekcyjny, będę mogła zbadać temperaturę jej wątroby. Po autopsji powinnam być w stanie podać dokładniejszy czas zgonu.

Max pokiwał głową.

– Możemy z nią zostać jeszcze przez chwilę?

– Jak najbardziej. Jest wasza. – Maggie cofnęła się, by dać Maxowi i Niki pełen dostęp do ciała.

Przyklęknęli obok kobiety, po obu stronach. Max skinął głową do Niki, aby rozpoczęła oględziny. Zaczęła od stóp.

– Wypielęgnowane stopy, miała zrobiony pedikiur. – Przesunęła przyobleczonym w lateks palcem po nodze kobiety, a potem go powąchała. – Balsam do ciała… waniliowy. – Uniosła dłonie denatki, jedną po drugiej. – Drogi manikiur, czysto, nie ma szans na wyskrobiny spod paznokci. Żadnych ran obronnych. – Przyjrzała się uważniej dłoni denatki. – Ten ślad na palcu serdecznym sugeruje, że zwykle nosiła pierścionek, a może obrączkę. Teraz jej nie ma. To może wskazywać na motyw rabunkowy, ale cała ta sprawa z podrzuceniem ciała zdaje się wykluczać tę ewentualność.

Max z nieskrywaną przyjemnością przypatrywał się Niki przy pracy. Jej uwagi i spostrzeżenia były celne i pewne, jakby pracowała w wydziale zabójstw nie od trzech lat, lecz od trzech dekad. Ona sama nie mogła być bardziej zadowolona z tego, że zdołała się wyrwać z obyczajówki, gdzie często była obiektem mizoginicznych żarcików.

Jej przełożony nazwiskiem Whitton, facet o grubym karku, powiedział kiedyś Maxowi, że jego zdaniem Niki wygląda jak idealna azjatycka prostytutka, jedna z tych dziewczyn – gejsz – które ma ochotę przelecieć każdy komiwojażer. To było w czasach, kiedy Whitton walczył, by ją u siebie zatrzymać.

Poznał Niki, kiedy komendant Murphy tymczasowo przydzielił ją do wydziału zabójstw, w związku ze sprawą licznych morderstw w północnym Minneapolis trzy lata temu. Zostali wezwani do apartamentowca, w którym w sypialni mieszkania na trzecim piętrze znaleziono zwłoki kobiety. Budynek miał system monitoringu, ale zapisy z kamer potwierdziły to, że ani do mieszkania nikt nie wchodził, ani nikt z niego nie wychodził w czasie, gdy według koronera doszło do zabójstwa.

Max nie potrafił pojąć tego, w jaki sposób intruz mógł niepostrzeżenie wejść do mieszkania lub z niego wyjść, i wtedy Niki zwróciła uwagę na to, że ślady kurzu na żaluzjach sugerują, iż nie znajdowały się one w normalnym położeniu. To odkrycie doprowadziło do aresztowania mieszkańca sąsiedniego budynku, który przeszedł przez okno ze swojego mieszkania do mieszkania ofiary, używając w tym celu specjalnie zaprojektowanej teleskopowej tyczki. Facet ukrywał się tam, kiedy nieszczęsna kobieta wróciła do domu po zamknięciu baru.

I tak zaczęła się zabawa w przeciąganie liny. Whitton powiedział komendantowi, że Niki jest mu potrzebna jako przynęta, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ten argument nie jest dostatecznie przekonujący, zaczął się upierać, że od jej obecności zależy integralność jednostki, którą starał się przedstawić jako jedną wielką rodzinę. Whitton przegrał walkę, kiedy Max poprosił, aby wymówił rdzenne imię Niki w języku Hmongów. Nie był w stanie. Nigdy nie interesował się Niki do tego stopnia, by wiedzieć, że tak naprawdę miała na imię Ntxhi, ale zmieniła je na Niki, bo większość ludzi z Zachodu nie potrafiła go wymówić. Max podał jej imię w oryginalnym brzmieniu i tym sposobem przypieczętował jej przeniesienie.

Niki pochyliła się nad głową denatki.

– Pachnie szamponem, jakby dopiero co umyła włosy i wzięła prysznic. – Odgarnęła kolejne pasemka włosów i odsłoniła atrakcyjną twarz kobiety, bez makijażu czy śladów szminki. – Bierze prysznic… Możliwe, że owija włosy ręcznikiem… Smaruje ciało balsamem… I zostaje dźgnięta w szyję, zanim zdąży się uczesać.

Max potakująco kiwał głową, gdy nagle jego wzrok przykuł lekki błysk.

– A co my tu mamy… – Odchylił płatek małżowiny usznej kobiety, w którym tkwił sztyft kolczyka z dużym brylantem. Kamień musiał mieć co najmniej dwa karaty. – Miałaś rację, nie mogło chodzić o rabunek. – Nachylił się, żeby lepiej się przyjrzeć kolczykowi, po czym odgarnął włosy kobiety z drugiej strony, odsłaniając drugi, do pary. – Czy kobiety chodzą w kolczykach pod prysznic?

– Czasami… Jasne.

– Myślę, że twoja hipoteza ma ręce i nogi. – Max odwrócił się do Robala, który robił zdjęcia kolczyków. – Podaj mi szczypczyki i torebkę na materiały dowodowe.

Gdy Robal sięgnął do pudełka z przyborami i podał Maxowi żądane przedmioty, ten ostrożnie wyjął kolczyk i wrzucił do papierowej torebki.

– Prezent dla małżonki? – rzucił Robal z wymuszonym chichotem.

Max zamknął oczy. Robal najwyraźniej nie wiedział o jego żonie i o tym, że właśnie tego dnia wypada rocznica jej śmierci. Chciał rozładować atmosferę, a że trudno było mu się wysilić na dowcip, więc nie wytknął technikowi tego faux pas, starając się przejść nad nim do porządku dziennego; nie oznaczało to jednak, że te słowa nie uraziły go do żywego.

Kiedy ponownie otworzył oczy, dostrzegł Niki, która na boku mówiła coś po cichu do Robala. Nie usłyszał jej słów, ale zauważył, że technik wyraźnie drgnął, skulił się i czym prędzej się oddalił. Maksowi było żal chłopaka, więc spróbował skupić uwagę wszystkich na dochodzeniu.

– W tej chwili możemy jedynie powiedzieć, że mamy martwą kobietę, którą dźgnięto w szyję, kiedy wyszła spod prysznica. Zabójca przeniósł zwłoki, zamierzając pozostawić je w kontenerze na śmieci, ale ostatecznie porzucił je na parkingu. A zatem kim ona jest i gdzie ją zabito?

– I czy są inne ofiary – dodała Niki. – Sądząc po odciśniętym śladzie na jej palcu serdecznym, miała rodzinę.

– Musimy znaleźć miejsce zbrodni.

– Rozejrzę się trochę. Może ktoś coś widział lub któryś z mieszkańców ją rozpozna. – Niki wyjęła z kieszeni komórkę i zrobiła zdjęcie twarzy kobiety w dużym zbliżeniu. – Fotka może nie najlepsza, ale wystarczy.

Max odwołał karetkę i zamówił przewóz zwłok do biura koronera hrabstwa Hennepin.

– Zamierzam pożyczyć Robala. Mam pomysł, jak moglibyśmy ustalić tożsamość ofiary – rzucił, po czym wsunął torebkę z kolczykiem do kieszeni i delikatnie ją poklepał.

Niebiosa mogą runąć

Подняться наверх